MÓJ OJCIEC WYBRAŁ SOŁACZ DOMINIK PAUKSZTA W ilno i Poznań to miasta, z którymi mój Ojciec był związany w szczególny sposób, dla których żył. Pierwsze z nich - to okres młodości i pierwszych dojrzałych kroków, drugie - to okres prawie całej twórczości pisarskiej i publicystycznej. Pierwsze wiązało się z Ziemią utraconą, drugie stało się stolicą nowej, rodzinnej Ziemi. Po wielu latach wyznał: "Jako adaptowany Wielkopolanin czuję się dumny, że mogłem i rozumem, i uczuciem związać się z ziemią, która była zarzewiem, nosicielem, a wreszcie w głównej mierze realizatorem dzieła Wielkiego Powrotu". Już po śmierci Ojca wraz z Matką uznaliśmy, że słowa te wyrażały esencję jego działań, dlatego znalazły się na Jego nagrobku. Moi rodzice urodzili się i wychowali w Wilnie, tam też zastał ich wybuch wojny. Ślub wzięli w styczniu 1941 roku, sakramentu tego udzielił Im konspiracyjny kapelan akademicki, człowiek świetlanej pamięci i wielkich cnót, ks. Henryk Hlebowicz. W czasie wojny Ojciec walczył w Armii Krajowej, w oddziale 2. kompanii 1. batalionu 1. Pułku im. Bolesława Chrobrego. Wiele lat po wojnie, 5 lutego 1970 r. odznaczono mojego Ojca Krzyżem Armii Krajowej. Spośród bardzo wielu odznaczeń to cenił sobie najbardziej. Przyznać trzeba, że lubił być nagradzany i chętnie zbierał zaszczyty, a Krzyża AK nie mógł wpisać do oficjalnego życiorysu. W dniu 4 sierpnia 1942 r. został aresztowany przez Niemców, osadzony na Łukiszkach, po czym wywieziony do obozu pod Kownem. Tu był więziony do wiosny 1944 roku, a jesienią tego roku został aresztowany przez NKWD. Trafił do tego samego więzienia na Łukiszkach, tyle tylko, że było to teraz więzienie radzieckie. Na początku 1945 roku został zesłany do obozu w Zagłębiu Donieckim. Ciężko schorowany powrócił do Wilna w listopadzie 1945 roku. Matka okupację Ryc. 1. Dom przy ul. Litewskiej 17, Anna i Eugeniusz Pauksztowie mieszkali na pierwszym piętrze, z lewej strony spędziła w Wilnie i jego okolicach. Niedługo po powrocie Ojca nastąpiła repatriacja moich Rodziców do Polski. Jakby niemieckich i rosyjskich więzień było mało, mojemu Ojcu pisane były jeszcze dwukrotne aresztowania przez Urząd Bezpieczeństwa w powojennej Polsce. Znamienny był fakt, że w tych samych sprawach przesłuchiwano Go w gestapo, u sowietów oraz w siedzibie UB przy ul. Kochanowskiego w Poznaniu, zadając nawet identycznie brzmiące pytania. Do Poznania Rodzice przenieśli się w 1947 roku, w dużym stopniu za namową Edwarda Serwańskiego i Czesława Pilichowskiego, pracujących w Polskim Związku Zachodnim. Przyjaźń z prof. Edwardem Serwańskim była trwała i z czasem przeniosła się na całe rodziny, przyjaźniły się ze sobą moja Matka i pani Wanda Serwańska. Po przyjeździe do Poznania Rodzice przez krótki okres mieszkali przy ul. Głogowskiej, po czym przenieśli się na Sołacz, na ul. Litewską 17. Tu spędziłem pierwsze lata dzieciństwa. Pamiętam, że po wejściu do przedsionka trzeba było wspinać się stromymi schodami na piętro. N ad schodami wisiało piękne poroże jelenia, które Ojciec ofiarował później sołackiej szkole przy ul. Drzymały. Na piętrze zajmowaliśmy dwupokojowe mieszkanie. Pokój od strony parku Sołackiego był gabinetem Ojca. Oprócz biurka i tapczanu znajdowały się tam same półki, od podłogi aż po sufit zapełnione książkami. Z naj młodszych lat dobrze pamiętam sylwetkę generała Anatola Kędzierskiego, mieszkającego w tym samym domu na parterze. Generał, żołnierz powstania Dominik Paukszta Ryc. 2. Gabinet w mieszkaniu przy ul. Litewskiej, "nauka" czytania psa Kleksa. Fot. z 1956 r. Ryc. 3. Mieszkanie przy ul. Litewskiej. Eugeniusz Paukszta z żoną Anną i synem Dominikiem. Fot. z końca lat 50. Ryc. 4. Wejście do domu przy ul. Kujawskiej z rzeźbami prof. Józefa Petruka wielkopolskiego, znany był z marszu na Warszawę przeciw wojskom Piłsudskiego w maju 1926 roku, wsławił się również bohaterską postawą podczas kampanii wrześniowej. Na Litewskiej mieszkali państwo Witold i Eugenia Staniewiczowie, ludzie wielkiej wiedzy i kultury. Profesor Staniewicz przed wojną pełnił funkcję rektora uniwersytetu w Wilnie, był także ministrem rolnictwa. Pod koniec lat 50. Ojciec rozpoczął budowę domu na działce położonej przy ul. Kujawskiej, po drugiej stronie parku Sołackiego, w pobliżu kościoła pw. św. Jana Vianney. Wybór miejsca nie był dziełem przypadku, mojemu Ojcu tonący w zieleni i spokojny Sołacz bardzo się podobał i nie wyobrażał sobie mieszkania w innej części Poznania. Projekt domu architekta Jana Kossowskiego uwzględniał jakby wewnętrzną dyslokację. Z tego powodu pokoje w piętrowym budynku znajdują się nie na dwóch, ale na czterech różnych poziomach. Celem projektu było oddzielenie gabinetu Ojca od innych pomieszczeń, poprzez usytuowanie go na oddzielnym poziomie. W ten sposób Ojciec łatwiej mógł znajdować spokój potrzebny do pracy. Projekt domku przewidywał w największym z pomieszczeń na parterze obecność kolumny podtrzymującej obciążony książkami strop. Kolumna ta szpeciła wystrój wnętrza, ale po zamienieniu jej i fragmentów dwóch sąsiadujących ścian w kompozycję plastyczną miejsce to zdobi i nadaje klimat całemu pokojowi. Rzeźby (podobne znajdują się na zewnątrz budynku) wykonał młody wówczas plastyk, dziś profesor Akademii Sztuk Pięknych Józef Petruk. Przy wejściowych drzwiach wmurowana została tabliczka z napisem: "Pax et bonum" . Dominik Paukszta Przy ul. Kujawskiej zamieszkaliśmy w 1965 roku. W tym samym czasie w najbliższym naszym otoczeniu zbudowali swoje domy państwo Horstowie, Pezaccy i Mańko wie. Dom szybko wypełnił się książkami, a na ścianach zawisły obrazy, w większości prace brata mojej Matki Ignacego Klukowskiego. Z upływem lat wnętrze domu zdobiły coraz liczniejsze prace medalierskie zaprzyjaźnionego z Ojcem profesora Józefa Stasińskiego. Wiele energii włożył Ojciec w zaprojektowanie i urządzenie ogrodu. Rozczytywał się w poradnikach ogrodniczych i sadził wiele rzadkich roślin. U miejętnie wprowadził podział pomiędzy kwiatami, krzewami ozdobnymi i owocowymi. W ogrodzie znajduje się sadzawka, nad brzegami której Ryc. 5. Wnętrze domu przy ul. Klliawskiej rosły sitowie i tatarak. W sadzawce umieszczone były kosze z kłączami żółtych, białych i bardzo rzadkich czerwonych grążeli, a pod liśćmi tych roślin jak pod baldachimami pływały liny, karasie i karpie. Dom nasz był domem otwartym. Rodzice gościli równie chętnie kolegów pisarzy, osoby z kręgu sztuki, polityki i nauki oraz tych, których poznawali na co dzień, na ulicy czy podczas wędkarskich wypadów Ojca. Spośród znanych pisarzy bywali u nas Iwaszkiewicz, Jasienica, Żukrowski, Kisielewski, Załuski, Zawieyski, Parandowski, Jastrun, Gerhard, Koprowski, Gisges, Osmańczyk, Szewczyk, Warneńska, Strumph, Wojtkiewicz, Centkiewiczowie, Kawalec i inni. Z najmłodszych lat, kiedy mieszkaliśmy jeszcze na Litewskiej, utkwiły mi w pamięci wizyty Kazimiery Iłłakowiczówny, dyrektora Poznańskiego Radia Stanisława Kubiaka, Stefana Askanasa oraz Franciszka Frąckowiaka. Bliskie stosunki łączyły Rodziców z państwem Marią i Romanem Drewsami, bywali u nas profesorowie Feliks Tychowski oraz wilnianin Bolesław Wojciechowicz. Jednak najwięcej kontaktów miał Ojciec z humanistami, odwiedzał nas profesor Alfons Klatkowski, pamiętam profesorów Lecha Trzeciakowskiego, Czesława Łuczaka i Edmunda Makowskiego, a bodaj najczęściej gościł w naszym domu profesor Jerzy Topolski. Często bywały u nas osoby, które po spotkaniu autorskim chciały się zwierzyć, porozmawiać i gotowe były przyjechać do Poznania z odległych miejsc w Polsce. Nierzadkie były sytuacje, kiedy po jakimś zebraniu czy spotkaniu w szerszym gronie Ojciec zapraszał wszystkich późnym wieczorem lub nawet w środku nocy do domu. Mama była do takich sytuacji przyzwyczajona. Ojciec, mający liczną biblioteczkę pozycji "zakazanych" i niedostępnych, bardzo chętnie pożyczał znajomym całe roczniki paryskiej "Kultury". Bywały też w naszym domu wizyty niecodzienne. Dom nasz odwiedził w latach 70. zdrajca dowódcy Armii Krajowej generała Grota- Roweckiego, potomek rodu Kalkszteinów. Miał nadzieję, że Ojciec wstawi się za nim w sprawie jego rehabilitacji. Oczywistym było, że prośba ta trafiła w próżnię. Ojciec lubił prezenty i niespodzianki. Niezwykły i bodaj najoryginalniejszy prezent imieninowy otrzymał mój Ojciec 30 grudnia 1955 r. od Lecha WąchaIskiego. Był to opasły tom, na którego tytułowej stronie widniały słowa: BIBLIOGRAFIE PISARZY POLSKICH EUGENIUSZ PAUKSZTA WYDANIE BIBLIOFILSKIE. Kolejna strona przynosi nieco więcej informacji: "Redaktor - L. W ąchalski. Druk niniejszy stanowi nadzwyczajną rzadkość bibliofilską, ponieważ wydany został bez zezwolenia urzędu Kontroli Prasy w grudniu 1955 roku w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Dzieło wydrukowano z okazji imienin Eugeniusza Paukszty, pisarza, laureata nagrody artystycznej miasta Poznania. Nakład: 1 egzemplarz. Arkuszy wydawniczych 34. Podpisano do druku w święto Bożego Narodzenia. Druk ukończono 30 grudnia 1955 r." Pozostałe kartki były nie zadrukowane. Ten dowcipny Ryc. 6. Portret olejny E. Paukszty, autorstwa brata żony Ignacego Klukowskiego, wiszący w pokoju gościnnym w domu przy ul. Kujawskiej Dominik Paukszta Ryc. 7. Anna i Eugeniusz Pauksztowie z psem Marchołtem na placu Drawskim na Sołaczu, w tle ul. Kujawska. Fot. z pocz. lat 70prezent postanowił Ojciec potraktować jako księgę pamiątkowych WpIsowo Pierwszego wpisu w dniu 22 czerwca 1956 r. dokonał Paweł Jasienica. W drugim wpisie w tej samej księdze napisał między innymi: "Rzuciłem okiem na pierwszą notatkę z tej książki. Wstrząsnęła mną jej data. Nie przypuszczałem, że wpisuję datę stojącą na samym progu dni historycznych". I nieco dalej dodaje: "W Polsce nie można uciec przed historią. I nie warto próbować". Perełką wśród wielu dedykacji jest piękny, choć gorzki w swej wymowie wiersz Jana Koprowskiego W tym kraju. Pod wierszem autor dopisał następujące słowa: "w tej księdze drukowanej bez zezwolenia cenzury można również wpisywać niecenzuralne wiersze". Ostatniego wpisu za życia Ojca dokonali Halina i Ireneusz Roszkowscy. Z Roszkowskimi łączy naszą rodzinę trwała przyjaźń. Profesor Roszkowski był szefem kliniki na Polnej w połowie lat 50. i moim ojcem chrzestnym, podobnie jak mój był ojcem chrzestnym Barbary, córki Profesora. Pamiątkowych wpisów pozostało bardzo wiele, a przecież nie zawsze Rodzice pamiętali o tym, by poprosić odwiedzających nasz sołacki dom o pozostawienie kilku zdań. W zapisanych myślach zawarta została pamięć o wielu przyjaźniach, czego przykładem niech będzie ostatni z cytowanych autografów: "Na pamiątkę starej i serdecznej przyjaźni z Pauksztami, wspominając dawne dobre czasy - wpisał się Roman Brandstaetter". Po kilku latach pracy w Polskim Związku Zachodnim i Państwowym Instytucie Wydawniczym Ojciec zdecydował się wyłącznie na pracę pisarską i publicystyczną. Inaczej niż większość Jego kolegów pisarzy nie miał stałej posady gwarantującej podstawę utrzymania. Od naj młodszych lat pamiętam huśtawkę finansową. Niekiedy symboliczna kwota musiała nam wystarczyć na dłuższy okres, a gdy pieniędzy zabrakło, często Rodzice pożyczali pieniądze od znajomych, czasem także i po to, by w terminie oddać pożyczkę innej osobie. Powstała nawet anegdota, że każda z osób pożyczających pieniądze ma własną cegiełkę w domu przy ul. Kujawskiej. Honoraria za kolejne książki musiały wystarczyć na pół roku, na rok lub nawet na dłużej. Za decyzję o rezygnacji ze stałej pracy Ojciec płacił dużą cenę - jeśli niczego nowego nie pisał, nie miał środków na utrzymanie siebie i rodziny. W późniejszym okresie sytuację poprawiały liczne wznowienia oraz honoraria ze spotkań autorskich. Spotkania te bardzo lubił i miał ich bardzo wiele, w całej Polsce. Nakład jego książek, łącznie ze wznowionymi już po śmierci Ojca, przekroczył dwa miliony egzemplarzy. Powieści były chętnie czytane, szybko znikały z księgarskich półek. Mój Ojciec pracował głównie nocami, wtedy najłatwiej było o skupienie. Najczęściej pisał do 4, czasami do 5 nad ranem. Bywały jednak dni, kiedy, wychodząc do szkoły, zastawałem Go jeszcze nad maszyną do pisania. Pierwszym redaktorem i osobą na bieżąco oceniającą powstałe teksty była moja Matka. Zawsze jako pierwsza czytała i recenzowała to, co Ojciec napisał w nocy. Oprócz zapisanego maszynopisu zostawiał krótsze lub dłuższe, zawsze bardzo serdeczne liści Ryc. 8. Karykatura Eugeniusza Pauksztyautorstwa Stanisława Mrowińskiego Dominik Paukszta Ryc. 9. Elżbieta Dryll, Eugeniusz Paukszta i Aleksander Małachowski w czasie nagrywania audycji telewizyjnej "Godzina z pisarzem" w leśniczówce W ersk k. Złotowa w 1967 r. Fot. W. Fabjaniak. ki z prośbą o obudzenie o podanej godzinie oraz o załatwienie określonych spraw w czasie, kiedy będzie jeszcze spał po przepracowanej nocy. Porządek całego dnia był oczywiście przesunięty, przyjaciele i znajomi dobrze wiedzieli, że telefonowanie do nas przed południem to tak samo, jak do innych domów w środku nocy. Kiedyś dziennikarz z "Ekspressu Poznańskiego" zadzwonił przed południem w celu przeprowadzenia krótkiego wywiadu, który za kilka godzin miał się ukazać w popołudniowym wydaniu gazety. Ojciec wyrwany ze snu odpowiedział na kilka pytań, po czym zasnął i o zdarzeniu zapomniał. Gdy po południu kilkoro znajomych zatelefonowało, wspominając o wywiadzie, szybko wysłał mnie do najbliższego kiosku, aby się dowiedzieć, co napisano w gazecie. Po przeczytaniu odetchnął z ulgą. Był zwolennikiem surowego wychowania. Jako dziecko prawie codziennie miałem serwowane dodatkowe zajęcia. Siadaliśmy wtedy we dwójkę przy biurku w Jego gabinecie i ćwiczyliśmy ortografię, kaligrafię, wgłębialiśmy się w najprzeróżniejsze problemy, aby uzupełnić moją wiedzę. Było w tych zajęciach coś z musztry, nawet przymusu. Po ukończeniu przeze mnie dziesięciu lat przewagę zaczęła zdobywać łagodniejsza linia wychowania, prezentowana przez moją Matkę. Jednak zawsze, jeśli czegokolwiek potrzebowałem, czy na zajęcia szkolne czy dla własnego dokształcenia, Ojciec odkładał najbardziej pilne sprawy i znajdował dla mnie czas. Gdy w piątej klasie przygotowywałem referat o tarpanach, ilość zgromadzonych przez Niego materiałów była tak wielka, że nie mogłem ich samodzielnie donieść do szkoły. Ojciec bacznie obserwował moje humanistyczne zainteresowania, wystarczyło jedno moje słowo, by rozpocząć długie dysputy na tematy historyczne czy literackie. Nie usłyszałem jednak słowa sprzeciwu, kiedy moje zainteresowania coraz bardziej zmierzać zaczynały ku naukom przyrodniczym i ścisłym. Ojciec kochał przyrodę. Zaraził mnie pasją jej poznawania. Najlepiej wypoczywał z dala od miejskiego gwaru, gdzieś w środku lasu lub z wędką nad wodą. Uczył mnie zbierania grzybów, rozpoznawania głosu ptaków, wspólnie obserwowaliśmy leśną zwierzynę. Jedną z przejętych po Ojcu pasji stało się dla mnie wędkarstwo. Gdy mam odczucie, że zbyt wiele czasu poświęcam swojemu hobby, usprawiedliwieniem są słowa Ojca, dedykujące mi Srebrne ławicę: "Dominiku! Żebyś przeżył nad wodami, przy wędkowaniu - jak najwięcej pełnych radości i wytchnienia dni i lat - Tata". Wielką wagę przykładał do tężyzny fizycznej. Już jako pięcioletniego brzdąca nauczył mnie pływania. Potem wspólnie z Ojcem przepływaliśmy wzdłuż i wszerz liczne jeziora. W późniejszym okresie namówił mnie na wyczynowe trenowanie wioślarstwa i nurkowania oraz na zdobycie kwalifikacji w ratownictwie Dominik Paukszta wodnym. Sam zresztą z wielką satysfakcją chętnie pokazywał książeczkę ratownika WOPRz regularnie opłacanymi składkami. Ojciec nie zdążył zrealizować bodaj największego swojego zamierzenia pisarskiego - napisania trylogii o powstaniu wielkopolskim. Do Ogni nad Wartą, bo taki tytuł miało nosić to dzieło, zebrał olbrzymią ilość oryginalnych dokumentów, zapoznał się z dziesiątkami, jeśli nie setkami publikacji naukowych i publicystycznych na ten temat. Najwięcej oryginalnych dokumentów i pamiątek otrzymał Ojciec od samych powstańców wielkopolskich lub od ich rodzin. Po apelu ogłoszonym w prasie, radiu i w telewizji, z którym zwrócił się do Wielkopolan, do naszego domu przychodziło wiele osób z chęcią wypożyczenia pamiątek, których przez wiele lat nie zdecydowali się przekazać do muzeum lub nawet ujawnić faktu ich posiadania. Wielokrotnie słyszałem, jak mówili o zaufaniu, jakim darzyli mojego Ojca, znając Go przecież jedynie z książek i publicznych wystąpień. Tego zamierzenia nie zrealizował, nie dokończył także powieści dla młodzieży Amfory spod Halikarnasu, jak i nie napisał powieści o macierzyństwie, bowiem nosił się także z takim zamiarem. Ryc. 11. Anna Paukszcina na tarasie domu przy ul. Kujawskiej; w tle kwitnąca magnolia. Fot. z lat 80. Pisząc o Ojcu, nie mogę nie napisać kilku słów o mojej Matce Annie. Pochodziła z rodziny o wielkich patriotycznych tradycjach. Ojciec Karol Krukowski był krajowej miary specjalistą w zakresie hutnictwa i metalurgii, dyrektorem Zakładów Metalurgicznych w Kamienskoje, a po odzyskaniu niepodległości dyrektorem Zakładów Hutniczych w Starachowicach. Dziad Matki Antoni Klukowski, doktor medycyny i generał, został zesłany na Sybir za udział w spisku, którego celem było niedopuszczenie transportu wojennego skierowanego przez władze carskie dla stłumienia powstania styczniowego. Pradziadek Ignacy Klukowski, artysta malarz i rotmistrz Wojsk Polskich, uczestnik powstania listopadowego, na emigracji wraz z Adamem Mickiewiczem organizował Legiony Polskie w 1848 roku. Matka ukończyła znane gimnazjum Panien Szczuka w Rabce. Kontakty z grupą gimnazjalnych koleżanek utrzymywała do końca swojego życia, uczestnicząc w corocznych zjazdach w Laskach k. Warszawy. Po wojnie studiowała razem z Ojcem na KUL. Niezmiernie ważna, choć może mniej zauważana na zewnątrz, była rola mojej Matki w naszym w domu. Wspierała Ojca w Jego działaniach, była doradcą w niejednej trudnej sytuacji, bywało, że spełniała rolę "parasola ochronnego", czasami nawet "piorunochronu", by przywrócić Ojcu spokój wewnętrzny po wielu emocjach i nerwowych zdarzeniach. Cechowała Ją niebywała intuicja, miała bardzo pogodny charakter i przez całe życie młodzieńcze spojrzenie na wiele spraw. Zdaniem wielu osób właśnie zachowanie się mojej Matki w okresie stalinowskim uratowało Ojcu życie. Po tajemniczym zniknięciu Ojca nadała sprawie duży rozgłos, co było nie na rękę UB. Wysyłała liczne pisma, m.in. do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i do Prokuratury Sądu Okręgowego, i być może dzięki temu Ojciec przeżył, nie zniknął "bez wieści". Mama prowadziła dom, doskonale gotowała, a wśród wielu domowych potraw były prawdziwe kołduny z siekanego, a nie mielonego mięsa wołowego i baraniego zmieszanego we właściwej proporcji z tłuszczem. Inną specjalnością domu był litewski krupnik. Ryc. 12. Jedno z ostatnich zdjęć Anny Paukszciny podczas wizyty Leszka Długosza w domu przy ul. Kujawskiej, 26 stycznia 1997 r. Dominik Paukszta Mój Ojciec miał charakter porywczy, szybko podejmował decyzje. Lubił żartować z innych, ale potrafił także śmiać się z żartów dotyczących Jego osoby. Nie przywiązywał wagi do drobnych spraw, szybko puszczał je w niepamięć, mało też dbał o siebie i swoje zdrowie. Leżąc na oddziale intensywnej terapii po zawale serca Ojciec, mając przy łóżku telefon, załatwiał setki spraw, zapraszał do szpitala wielu swoich przyjaciół i znajomych do odwiedzin połączonych z wypiciem lampki koniaku. Przed pokojem, gdzie leżał, każdego dnia ustawiała się kolejka odwiedzających, jakby w poczekalni do "wziętego" lekarza, a nie do pacjenta po ciężkim zawale. Pasją Ojca było pomaganie ludziom, którzy często nie mogli poradzić sobie w pozornie najprostszych sytuacjach życiowych. Pomagał bezinteresownie, czasem osobom zupełnie nieznanym, które, na przykład po spotkaniu autorskim, zwierzały się ze swoich trosk i problemów. Jedną z takich osób, do których Ojciec wyciągnął rękę, był znany głównie na ziemi lubuskiej Michał Kaziów. Sam mówił o tym niedawno na spotkaniu poświęconym pamięci mojego Ojca, zorganizowanym w maju w Zielonej Górze w dniu 20. rocznicy śmierci. Pan Michał, będąc chłopcem, nastąpił na minę, która pozbawiła go wzroku oraz obu rąk. Przez kilka lat "wegetował", nie mając przed sobą żadnej perspektywy na lepsze życie. Dzięki Ojcu i jego znajomościom zaczął się uczyć, przyznano mu nawet stałe stypendium. Szybko opanował czytanie pisma Braille'a wargami, ukończył szkołę średnią i zdał maturę, po czym ukończył studia na UAM, napisał i obronił pracę doktorską. Przez wiele lat pracował w zielonogórskim radiu, jest autorem dużej ilości artykułów publicystycznych i kilku pozycji książkowych. * * * Ojciec mój uważał, że w okolicznościach historycznych i politycznych, jakie w konkretnym czasie istnieją, trzeba mówić i pisać tyle, ile tylko można. Naczelne wartości, którym podporządkował swoje działania, to polskość i prawdziwy patriotyzm. Nie działał jako opozycjonista, nie pisał "do szuflady". Wiele z tego, co napisał, zostało wycięte ręką cenzora. Gdy wspomnę, że tytuł jednej z Jego powieści Lasy płonę o świcie nie został zaakceptowany przez cenzurę, ponieważ "pachniało" w nim sabotażem, cóż można mówić o ingerencjach w teksty dotyczące spraw merytorycznych. Dla pisarza i publicysty sprawą podstawową jest możliwość publikowania swoich prac, a o polityce, także wydawniczej, decydowały organy ówczesnej władzy. W swoim działaniu różnił się w tym względzie od swojego dowódcy z Armii Krajowej Zygmunta Dziarmagi-Działyńskiego, który sprawy te zawsze stawiał bardzo ostro i nie chciał mieć żadnych kontaktów z państwowymi instytucjami. W 1970 roku pułkownik napisał jednak do Ojca: "Drogi Przyjacielu! Chociaż ongi tak często i tak blisko mieliśmy możność obcować i działać - obecnie twarde życie ustanowiło te sprawy inaczej. Zawsze jednak - i wtedy i dzisiaj - widziałem w Tobie człowieka niepospolitej wartości, który ofiarnie i bezinteresownie wykonywał i wykonywa dla Ojczyzny poważną pracę, jakby zagon ziemi polskiej, który sam własną metodą i własnym wysiłkiem uprawiasz. Dopiero jednak w ostatnich latach miałem sposobność i możliwość zorientować się i w tym, jak potrafiłeś połączyć utrwalenie miłości do Ziem Odzyskanych z utrwalaniem pamięci - wytrwałej i wiernej - o ziemiach, które od nas odeszły w wyniku tragedii II wojny światowej [...]". W wielu dedykowanych mi książkach Ojciec pozostawił jakby przesłanie na dalszą drogę. "Dominiku! Synku Najdroższy! W dniu Twych Imienin czego mogę Ci życzyć? Woli - twardej! Charakteru - mocnego! Siły - wielkiej! Uporu - twardego, wileńskiego, a więc polskiego! I jeszcze - pełnego spełnienia w miłości, prawdziwej, wielkiej i obustronnej, miłości w braniu i dawaniu, to daje szansę szczęścia, wtedy można je wygrać, a w losie Jej i Swoim odnaleźć tęczowe barwy - Całując - Twój Ojciec" - tak zadedykował mi w sierpniu 1976 roku WSzYstkie barwy codzienności. Ryc. 13. ... Odszedł tak nagle, zostawiając mnie na progu wejścia w dorosłe życie. Fot. K. Przychodzki. Ostatni raz widziałem Ojca kilka dni przed śmiercią, kiedy oficjalnie wyjechał na parę chwil z sanatorium w Inowrocławiu do pobliskiego lasu, a faktycznie "uciekł" do Poznania, by tu załatwić kilka najbardziej palących spraw i odwiedzić moją Matkę, która wtedy przebywała w szpitalu. Wyjeżdżając z domu, pozostawił na stole list z podziękowaniem za obiad, który przygotowałem. Napisał o rozmowie z profesorem, na którego oddziale leżała moja Matka i o porządkach w ogrodzie. Na koniec napisał: "Trzymaj się. Ściskam - Tata". Czy mogłem sądzić, że będą to ostatnie słowa skierowane do mnie? Odszedł tak nagle, zostawiając mnie na progu wejścia w dorosłe życie. Pozostałem z odczuciem, że o bardzo wielu sprawach nie zdążyliśmy porozmawiać. Długo brakowało mi Jego wsparcia.