RODZINA ŻÓŁTOWSKICH SŁAWOMIR LEITGEBER Z ycie towarzyskie w dawnym Poznaniu pozostawało dotąd na marginesie zainteresowań badaczy zajmujących się przeszłością miasta. Złożyło się na to wiele przyczyn, z których jedną stanowił fakt, że w minionym półwieczu z powodów ideologicznych spauperyzowano i zepchnięto na margines dawną elitę towarzyską Poznania i Wielkopolski. W dodatku trudne czasy nikogo do pisania wspomnień nie zachęcały. Do niewielu rodzin ziemiańskich posiadających w Poznaniu w XX wieku salony, w których bywało liczne grono gości, należeli Żółtowscy. Najwybitniejszymi postaciami rodu byli hr. Jan Żółtowski (1871-1946), ostatni właściciel dóbr Czacz, oraz hr. Stanisław Żółtowski (1849-1908), o generację od niego starszy właściciel Niechanowa, wybitny działacz gospodarczy, ojciec dwóch zasłużonych postaci: hr. Leona Żółtowskiego (1877-1956) i profesora Adama Żółtowskiego (1881-1958), znakomitego uczonego, filozofa i polityka. W gronie bogatej wielkopolskiej szlachty Żółtowscy wraz z Chłapowskimi, Morawskimi i Koźmianami stanowili elitę umysłową i kulturalną warstwy ziemiańskiej, a co więcej - dzierżyli kierownictwo niezwykle wpływowego stronnictwa konserwatywnego związanego silnie z Kościołem, wówczas nazywanego ultramontanami. Ze względu na swoje zainteresowania kulturalne, działalność w różnych instytucjach społecznych, organach samorządowych, instytucjach itp. rodziny te były silnie związane także z samym Poznaniem. Dość powiedzieć, że 19 Żółtowskich było członkami Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, tyle samo działało w nim Chłapowskich. Nie dziwi więc, że wielu z nich posiadało w Poznaniu własne domy bądź mieszkania. Krótko po śmierci swego męża, zmarłego w 1908 roku w Zakopanem, pani Maria Stanisławowa Żółtowska (1855-1929), córka księcia Adama Sapiehy, właściciela Krasiczyna w Galicji, i Jadwigi z książąt Sanguszków, osiadła wraz z cór Ryc. 1. Stanisław hI. Żółtowski, właściciel Niechanowa, ojciec profesora Adama Żółtowskiego. Ze zbiorów J. Przewłockiego. Ryc. 2. Maria z książąt Sapiehów z Krasiczyna, żona hr. Stanisława Żółtowskiego z Niechanowa, matka Adama. Ze zbiorów 1. Przewłockiego. ką Zofią (1887-1975) w Poznaniu, w należącej do niej kamienicy przy ul. Mickiewicza 30. Obie panie prowadziły tutaj dom otwarty. Córka Zofii, Maria z Żółtowskich Konstantowa Radziwiłłowa wspomina, że w domu jej babki bywali częstymi gośćmi ludzie wybitni, między innymi Roman Dmowski i znakomity malarz Leon Wyczółkowski. Do grona gości zaliczało się także kilku poznańskich uczonych, profesorów miejscowego Uniwersytetu, a wśród nich założyciel Uniwersytetu Poznańskiego, prof. Heliodor Święcicki oraz słynny ekonomista, prof. Edward Taylor. Wkrótce panna Zofia Żółtowska stała się żarliwą zwolenniczką Romana Dmowskiego i aktywną działaczką Narodowej Demokracji. W domu pani Stanisławowej Żółtowskiej zaczął bywać coraz częstszym gościem jeden z czołowych działaczy endecji, prof. dr Stefan Dąbrowski. Znajomość z panną Zofią Żółtowską z czasem przerodziła się w łączące ich uczucie. W 1930, rok po śmierci matki, która pewnie nie byłaby zaakceptowała małżeństwa córki z niezbyt już młodym wdowcem, nie należącym przy tym do tej samej sfery towarzyskiej, odbył się ślub przystojnego profesora z Zofią, 43-1etnią, ciągle jeszcze bardzo ładną kobie Sławomir Leitgeber J.MIECZKOWSKI VARSOVIE. tą. Małżeństwo to rodzina Żółtowskich przyjęła bez entuzjazmu. Innym dobrze mi znanym bywalcem domu pani Stanisławowej Żółtowskiej był, należący z racji wieku raczej do generacji jej córki, dr Jan Zdzitowiecki (1897-1975), syn ziemian spod Radomia, aktywny działacz narodowej demokracji i Obozu Wielkiej Polski, po II wojnie światowej profesor Uniwersytetu Poznańskiego i kierownik Katedry Prawa Finansowego. Sympatię i względy starszej z pań Żółtowskich zyskał Jan Zdzitowiecki swoim ujmującym sposobem bycia i nienagannymi manierami. Rzecz szczególna, że ten wytworny sposób zachowania, przedwojenne maniery i poglądy, z których prof. Zdzitowiecki nie czynił tajemnicy nawet w naj trudniej szych stalinowskich latach, zachował do końca życia, nie doznając z tej racji szykan na uczelni. W czasach nagonki na "wrogów klasowych" nosił nawet na palcu sygnet z rodzinnym herbem. Ryc. 3. Hanna z Mężyńskich, żona hI. Leona Żółtowskiego, właściciela Niechanowa, bratowa profesora Adama Żółtowskiego W Niechanowie osiadł tymczasem naj starszy syn Stanisława i Marii, hr. Leon Żółtowski, od 1903 roku żonaty z Hanną Mężyńską, jedną z najbogatszych panien na wydaniu w tym czasie w całym zaborze rosyjskim, mającą wielomilionowy posag liczony w rublach oraz majątek Racew na Białorusi. Jej ojciec, ziemianin z dalekich kresów północnowschodnich przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, człowiek mający kapitalną głowę do interesów, przeprowadzali w Cesarstwie Rosyjskim, handlując na wielką skalę drewnem, ogromne transakcje, dochodząc do wielkiej fortuny. Zostawił dwie córki, z których starsza, wspomniana już Hanna, poślubiła hr. Żółtowskiego, natomiast młodsza i piękniejsza Maria została żoną hr. Władysława Zamoyskiego, właściciela Wysocka. U Adamów Żółtowskich Wiele lat później niż matka i jedyna siostra Zofia, bo dopiero w 1920 roku, osiadł również w Poznaniu na okres kilkunastu lat i zamieszkał w swoim domu przy ul. Ogrodowej 9 profesor Adam Żółtowski, młodszy brat Leona Żółtowskiego, powołany na Katedrę Filozofii utworzoną na nowo powstającym wówczas Uniwersytecie Poznańskim. Chociaż przez ostatnie lata związany był z Krakowem, gdzie się w 1910 roku habilitował, Poznań był mu dobrze znany i bliski, gdyż stąd był rodem i tu ukończył w 1900 roku Gimnazjum św. Marii Magdaleny. Ryc. 4. Od lewej: Andrzej Żółtowski z Godurowa (1881-1941 w Oświęcimiu), Władysław Radziwiłł (1881-1963), Adam Żółtowski Niechanowa (1881-1958). Fotografia z 1896 lub 1897 roku. Byli razem w Gimnazjum Sw. Marii Magdaleny w Poznaniu. W momencie otrzymania nowej posady formalnie był pracownikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych, do którego został przyjęty z chwilą jego powstania. Jednakże praca naukowa zdecydowanie bardziej go pociągała niż służba dyplomatyczna. Stąd też propozycję objęcia katedry w Poznaniu przyjął chętnie. W roku 1919 poprosił jednak władze uczelni o rok urlopu, został bowiem przydzielony do misji Margenthaua działającej w Polsce, a w roku następnym do polskiej Komisji Plebiscytowej na Górnym Śląsku w Bytomiu, gdzie działał jako łącznik między Korfantym a misjami alianckimi. W roku 1920 objął czekającą w Poznaniu katedrę. W roku 1933 został wybrany dziekanem Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu, jednakże już jesienią tego samego roku, po wydaniu nowej ustawy, minister Janusz Jędrzejewicz usunął go z katedry i ponadto odsunął całkowicie od pracy w szkolnictwie wyższym. Prócz niego usunięto w tym czasie z Uniwersytetu w Poznaniu kilku innych wybitnych profesorów, których poglądy polityczne nie podobały się ówczesnym sferom rządowym. Co prawda kilku z nich, utraciwszy formalnie katedry w latach 1933 i 1934, nadal prowadziło w Poznaniu wykłady uniwersyteckie. Profesor Adam Żółtowski zamieszkał w Poznaniu z żoną, Janiną z Puttkamerów, osobą bardzo oczytaną i wykształconą, o niezwykle żywej inteligencji, bardzo ciętym języku i wyraźnej słabości do polskiej arystokracji. Janina jest autorką ciekawych, aczkolwiek miejscami bardzo złośliwych wspomnień, których Sławomir Leitgeberjedynie pierwsza część wyszła drukiem w Londynie. Pozostała część spoczywa w rękopisie w zbiorach Biblioteki Narodowej w Warszawie. Jest to rodzaj dziennika prowadzonego przez autorkę przez wiele lat. Jej prababka była znaną z historii literatury postacią - była to Maryla z Wereszczaków Puttkamerowa, młodzieńcza miłość Adama Mickiewicza. W domu Adamów Żółtowskich mówiło się o niej raczej mało, choć przecież Wereszczakowskie Bolcienniki na Litwie stanowiły wiano profesorowej. Nie był to zresztą majątek samej Maryli, lecz jej męża Wawrzyńca Puttkamera. W latach 1920-33 Adamowie Żółtowscy przyjmowali u siebie, poza tak wówczas licznymi w Wielkopolsce członkami rodzinnego klanu Żółtowskich, również innych krewnych ich obojga, a także wiele osób z kręgów uniwersyteckich. Być może przewijali się także przez ich dom przedstawiciele środowiska artystycznego i literackiego, których było w ówczesnym Poznaniu niemało, zupełnie natomiast nie spotykało się tam nikogo spośród osób należących do kręgów elity inteligencji miejskiej. Krąg osób bywających w domu Adamów Żółtowskich był szeroki, chociaż niełatwo było w charakterze gościa bywać na Ogrodowej, gdyż dobór gości odbywał się według swoistego klucza. Najgorzej było, gdy ktoś był nudziarzem. Nie zapraszano również z zasady osób o zdecydowanie sanacyjnej orientacji. Można powiedzieć, chociaż bynajmniej nie stanowiło to jakiegoś decydującego kryterium, że gośćmi ich domu byli na ogół ludzie o poglądach konserwatywnych oraz bliskich ideom Stronnictwa Chrześcijańsko- Narodowego. Zarówno bowiem profesor Żółtowski i jego naj starszy brat Leon, jak i ich kuzyn, hr. Jan Żółtowski, właściciel Czacza, stanowili filary" Chi en y", czyli Stronnictwa Chrześcijańsko- Narodowego w Poznaniu i Wielkopolsce. Wspierali także to stronnictwo finansowo. W okresie przed zamachem majowym miało ono w Sejmie kilku posłów. Z ramienia bliskiego ideowo Adamowi Żółtowskiemu ugrupowania zasiadał w Sejmie w latach 1922-27 jego brat Leon, a wcześniej, z Wielkopolan, Alfred Chłapowski, właściciel Bonikowa. On sam natomiast zasiadał w Sejmie w latach 1928-30 jako poseł z ramienia Związku Ludowo-Narodowego, ponieważ po zamachu majowym "Chiena" połączyła się Narodową Demokracją, która odtąd występowała pod nazwą Związku Ludowo-Narodowego. Adamowie Żółtowscy niezbyt często urządzali u siebie w domu wielkie przyjęcia. Zazwyczaj zapraszali kilku, co najwyżej kilkunastu gości na urządzane w godzinach południowych eleganckie śniadania. Urządzali również kolacje. Niekiedy dodatkowo, na godziny późniejsze, zapraszano niektóre osoby, które już po kolacji dołączały do reszty towarzystwa. A towarzystwo bywało tutaj elitarne, składające się z osób o wysokich walorach intelektualnych. Z rodziny Żółtowskich na takie spotkania przy ul. Ogrodowej zapraszano jedynie osoby wybitniejsze. Gdy w Poznaniu pojawiał się ktoś zajmujący w jakiejś dziedzinie znaczącą pozycję, bywał do Adamów Żółtowskich zapraszany na specjalnie dla niego urządzane przyjęcie. Goście byli wówczas specjalnie dobierani z wielką starannością. Do takich wybitnych osób należał m.in. hr. Franciszek Potocki (1877-1949), do 1917 r. właściciel dóbr Peczara na Ukrainie, żonaty z głośną w kręgach towarzyskich Warszawy postacią, nazywaną "panią Agą", siostrą or Ryc. 5. Pierwsza z lewej strony to Janina z Puttkarnerów, żona prof. Adama Żółtowskiego, w środku Wanda z książąt Czetwertyńskich Andrzejowa Żółtowska, z prawej Zofia z hr. Żółtowskich, siostra prof. Adama Żółtowskiegodynata na Ołyce, księcia Janusza Radziwiłła, uchodzącego za przywódcę polskiej arystokracji. Franciszek Potocki był jedną z czołowych postaci w Stronnictwie Prawicy Narodowej, dyrektorem Departamentu w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Swoją pracą na tym stanowisku zyskał sobie wysokie uznanie. Bywał także u profesorstwa Żółtowskich prof. Wincenty Lutosławski, często odwiedzający mieszkającą w Poznaniu córkę, której mąż, dr med. Czesław Meissner był jedną z wybitnych postaci Stronnictwa Narodowego w Poznaniu. Do kręgu bywalców domu profesorstwa należeli również Paweł Sapieha, właściciel Krasiczyna, brat późniejszego kardynała Adama Sapiehy, rodzony wuj profesora Adama Żółtowskiego, oraz Henryk Skirmunt, właściciel ziemski z Polesia, człowiek o wybitnych uzdolnieniach muzycznych, kompozytor, koneser sztuk pięknych. Pani Janina była osobą rodzinną i przyjmowała pod swój dach różnych krewnych. W latach 1925-30 mieszkał u Adamów Żółtowskich studiujący i później doktoryzujący się w Poznaniu najbliższy kuzyn, czyli, jak ten stopień pokrewieństwa wówczas określano, cousin germain pani domu, aczkolwiek od niej o lat 20 młodszy, Stefan Kaniewicz, później znany historyk. Był on zaprzyjaźniony zarówno z literatem Tadeuszem Brezą, także kresowcem pochodzącym z Wołynia, jak również ze swoim krajanem z Białorusi, późniejszym profesorem Uniwersytetu w Poznaniu i znakomitym genealogiem Włodzimierzem Dworzaczkiem. Mieszkała u Żółtowskich w latach 20. młoda kuzynka Janiny, studiująca w Poznaniu, a dużo później brat Stefana Henryk Kieniewicz znalazł tu gościnę w czasie, gdy w Poznaniu studiował rolnictwo. Do grona młodszych gości należał przez jakiś czas Tadeusz Breza, którego jednak zaprzestano zapraszać. Niebacznie naraził się bowiem czułej na swoim punkcie pani domu jakimś złośliwym wierszykiem, a jeszcze bardziej drwinami na temat jej pretensji do hrabiowskiego tytułu, do którego, zdaniem Włodzimierza Dworzaczka, Puttkamerowie nie mieli prawa. To ją do żywego ubodło. Sławomir Leitgeber Od czasu do czasu zapraszano także na kolacje grono profesorów uniwersyteckich, kolegów prof. Adama Żółtowskiego z uczelni. Prócz nich mile widzianym gościem był August hr. Cieszkowski, zwany powszechnie "panem Gugą", właściciel Wierzenicy pod Poznaniem, który nigdy nie wpadał tutaj na krótko, gdyż prowadził zawsze z panem domu długie dysputy filozoficzne. Obydwaj panowie przygotowywali do druku nie wydane dotąd prace filozoficzne Augusta Cieszkowskiego seniora. Dzięki tym bliskim, wręcz zażyłym kontaktom prof. Żółtowskiego z Augustem Cieszkowskim juniorem, miał młody wówczas historyk Stefan Kieniewicz nieograniczony dostęp do arcybogatego wierzenieckiego archiwum Cieszkowskich. Próbował je nawet po śmierci pana Gugi Cieszkowskiego porządkować, a znalezioną w nim korespondencję wykorzystał, pisząc o powstaniu 1846 roku. Niestety, archiwum wierzenieckie, nigdy dokładnie przez naukowców nie zbadane, przepadło bez śladu w łatach II wojny światowej, prawdopodobnie spalone przez Niemców. Być może tym niezmiernie bliskim i ciepłym stosunkom zawdzięczał brat Adama Paweł Żółtowski adopcję dokonaną przez starszego kawalera Cieszkowskiego, dzięki której stał się po jego śmierci jednym z jego czterech spadkobierców. Adamowie Żółtowscy urządzali również wieczorki taneczne dla młodzieży. Pani domu organizowała je pewnie wyłącznie ze względu na bawiących u nich młodych krewnych, gdyż sama tańczyć nie lubiła. Ponadto zjawiali się u Adamów Żółtowskich ich nieco dalsi krewni, Żółtowscy z Czacza - wspomniany już Jan i jego żona, pani Ludwika z hr. Ostrowskich z dziećmi - a prócz nich Żółtowscy z Nekli, Jarogniewic, Kadzewa, Głuchowa, Wargowa, Godurowa, Ujazdu, Słupów. Wszystkie te rodzinne siedziby leżały w Wielkopolsce, lecz nie ze wszystkimi stosunki były równie bliskie. Część Żółtowskich z Ujazdu przeniosła się w dalsze strony i osiadła w Lubelskiem, w Kocku i Milanowie. Jednakże również z dala od Wielkopolski mieszkający Edwardowie i Józefowie Żółtowscy dość często pokazywali się u swoich wielkopolskich krewnych. Jako jedna ze stosunkowo niewielu rodzin szlacheckich w Polsce utworzyli Żółtowscy w 1903 roku związek rodzinny, grupujący wszystkich potomków linii nazywanej Miecznikowską, to jest wszystkich pochodzących od Jana N epomucena Żółtowskiego, zmarłego w 1854 roku. W pamięci niektórych żyjących jeszcze osób zachowało się jedno z niebanalnych spotkań towarzyskich u Adamów Żółtowskich w ich domu w Poznaniu przy ul. Ogrodowej. Tym razem był to wieczór kostiumowy. Zaproszeni goście mieli się zjawić w wymyślonych przez siebie strojach z różnych epok, przy czym każdy z gości miał przedstawić jakąś znaną z literatury klasycznej bądź też współczesnej postać. Bardzo przystojny Stanisław Czetwertyński, jak przystało na księcia, zjawił się więc w stroju Księcia Niezłomnego. Przybrał minę dumną i wyniosłą. Przez cały czas, gdy inni goście prowadzili ożywione rozmowy i toczyli dyskusje, on uparcie milczał. Ktoś zjawił się przebrany i ucharakteryzowany na Mickiewiczowskiego Pana Tadeusza, jeszcze inny z gości przybył w stroju Don Kichota. Pani Ludwika Żółtowska z Czacza, osoba o subtelnej urodzie, przy tym podobnie jakjej małżonek bardzo oczytana, pojawiła się w oryginalnym stroju symbolizującym główną postać z młodej wówczas powieści Dorgełesa Croix de bois. Jeden z uczestników wieczoru przybył ubrany we frak włożony tym razem na opak, co miało nawiązywać do tytułu innej głośnej wówczas powieści A rebours. Jednakże przez nikogo nie przewidywane clou tego wieczoru związane było z pojawieniem się Józef y z Morawskich generałowej Adamowej Kicińskiej, powszechnie wówczas w poznańskim towarzystwie nazywanej Kicią. Była ona siostrą znanej działaczki katolickiej Tekli z Morawskich Edwardowej Potworowskiej z Goli oraz dyplomaty Kajetana Morawskiego, właściciela Jurkowa, kierującego w momencie zamachu majowego Ministerstwem Spraw Zagranicznych, żonatego z piękną Marią Turno z Objezierza, stanowiącą ozdobę poznańskich kręgów towarzyskich. Generałowa Kicińska nie przybyła na to spotkanie w żadnym wymyślnym stroju. Do swojej wizytowej toalety przypięła jedynie na piersi owalny, kolorowy portrecik marszałka Piłsudskiego. Musiała to być chyba zamierzona w jakimś sensie prowokacja, przecież w domu znanym z antysanacyjnego nastawienia, nieobcego również pani Kicińskiej, Piłsudski, nawet na czymś w rodzaju miniatury, był persona non grata. Uczestnicy wieczoru długo i daremnie zgadywali, co ma oznaczać i z czym się ten portrecik kojarzy. Generałowa Kicińska długo droczyła się z osobami łamiącymi sobie nad rozwiązaniem tej zagadki głowy, nie ujawniając przyczyny przypięcia tego medalionu. Wreszcie jednak powiedziała, że nawiązuje on do znanej powieści Marii Rodziewiczówny Straszny dziadunio. Obecna na tym spotkaniu siostra pani Leonowej Żółtowskiej, Maria Zamoyska, odezwała się na to, z przekąsem wołając: "Ależ skąd, to przecież, wypisz, wymaluj, Wielki Cham z powieści Orzeszkowej". Wspomnę tu, że pani Władysławowa Zamoyska to babka znanego emigracyjnego historyka Adama Zamoyskiego. Józefa z Morawskich Kicińska należała wówczas do najbardziej towarzyskich pań w Poznaniu, lubianych powszechnie ze względu na sympatyczny sposób bycia, swobodę i bezpośredniość. Miała jeszcze jedną wielką zaletę towarzyską - świetnie grała w brydża. Natomiast jej małżonek, dużo od niej starszy, trochę sztywny, emerytowany oficer kawalerii austriackiej, później polski generał, grał w brydża fatalnie, co zjednało mu żartobliwe przezwisko "Generała O'N oga". W salonie pani Adamowej Żółtowskiej w Poznaniu bywano chętnie, ponieważ umiała ona jak mało kto w Grodzie Przemyśla prowadzić salon par excellence literacki na wysokim poziomie intelektualnym. Nigdy nie panowała w nim nuda, co podkreślał także z uznaniem kilkadziesiąt lat później Stefan Kieniewicz. Ona sama zresztą inicjowała ciekawe dyskusje. Jej ostre i cięte uwagi oraz opinie, niekiedy kontrowersyjne, w sposób pożądany podgrzewały atmosferę toczonych w jej salonie rozmów, często błyskotliwych i niejednokrotnie żarliwych dyskusji. Po przeprowadzce do Poznania profesor Adam Żółtowski, czy to namówiony przez kogoś z krewnych bądź przyjaciół, gdyż chyba nie z własnej inicjatywy, został członkiem tutejszej Resursy Obywatelskiej. By móc zostać jej członkiem, trzeba było po złożeniu wniosku przejść balotaż, co nie każdemu się udawało. Nie był on oczywiście w przypadku prof. Adama Żółtowskiego problemem, cho Sławomir Leitgeber CIąZ można sobie także wyobrazić, że CI I owi z najbardziej konserwatywnych starszych panów z Resursy Obywatelskiej, a trzeba pamiętać, że wielkopolskie ziemiaństwo było w owych czasach bardzo w swych poglądach zachowawcze, kręcili pewnie trochę nosami na jego profesurę. Zarząd poznańskiej Resursy Obywatelskiej przynajmniej raz w miesiącu urządzał dla swoich członków wspólne kolacje w swych lokalach na pierwszym piętrze hotelu Bazar. Uczestnicy tych spotkań towarzyskich otrzymywali zaproszenia podpisane przez trzech członków Zarządu, drukowane na wytwornym brystolu piękną czcionką. W skład Zarządu Resursy wchodzili książę Olgierd Czartoryski, właściciel Baszkowa, jako prezes, hr. Konstanty Bniński z Sadek pod Wyrzyskiem oraz Tadeusz Moszczeński ze Stempuchowa jako członkowie Zarządu. Na zaproszeniach figurowała zwykle wzmianka, że w ramach wspólnej kolacji nie jest przewidziane serwowanie wina. Zwykle jednak dwaj uczestnicy kolacji, zajmujący sąsiadujące z sobą miejsca, zamawiali wspólnie jedną butelkę pochodzącą ze słynnej na całą Polskę winiarni Bazaru. Przy kolacji i nieraz długo jeszcze po niej toczyła się rozmowa towarzyska. Zazwyczaj też zasiadano po kolacji w salonie Resursy do gry w karty. Gra toczyła się tu nieraz nawet o duże stawki, chociaż hazard był regulaminowo zakazany. Konstantemu Bnińskiemu nie zawsze towarzyszyło szczęście w grze, co go jednak nie dekurażowało i na przekór losowi grał dalej. Grano tu także w bilard lub w pomieszczeniach klubowych kontynuowano rozpoczęte w czasie kolacji rozmowy. Spotkania te jednak prof. Adama Żółtowskiego nudziły i traktował je trochę jak pańszczyznę, od której nie wypadało mu się wymawiać, toteż w domu nieraz na te męskie spotkania klubowe narzekał, traktując je jako niepotrzebną stratę czasu. Do ulubionych, niemal codziennych rozrywek profesora należała natomiast jazda konna. Posiadał własnego wierzchowca. Trzymał go w bardzo dla siebie dogodnym miejscu, to jest w stajni pułkownika Eryka Brabeca, emerytowanego wyśmienitego kawalerzysty, mieszczącej się bezpośrednio przy dawnym forcie Groimana, a więc niemal dosłownie o parę kroków od mieszkania profesorstwa. Przy stajni istniał także padok, z którego profesor korzystał. Po roku 1933, w którym władze ministerialne odebrały profesorowi Żółtowskiemu jako zdeklarowanemu przeciwnikowi sanacji katedrę uniwersytecką, profesorstwo zlikwidowali poznańskie mieszkanie i na stałe już opuścili Poznań, osiadając w Bolciennikach, posagowym majątku pani Adamowej Żółtowskiej na Wileńszczyźnie. Z wyjazdem profesorstwa Żółtowskich z Poznania ubył niewątpliwie naszemu miastu jeden z najważniejszych i intelektualnie naj ciekawszych salonów. Była to niepowetowana strata. Ta para małżeńska, tak bardzo się od siebie pod wieloma względami różniąca, potwierdzała stare francuskie powiedzenie: Les extremes se touchent (przeciwieństwa się przyciągają). Profesor Adam Żółtowski był bez wątpienia postacią nieprzeciętną i niebanalną. Dużej klasy uczony prezentował także nie mniej wysoką klasę zarówno w życiu społecznym, jak i prywatnym. Jako profesor był bardzo popularny wśród młodzieży akademickiej, chociaż wcale o to nie zabiegał. Rzecz jednak ciekawa - na jego wykładach sala zwykle świeciła pustką. Gdy prowadził wykład z historii filozofii, łatwo można było zauważyć, jak bardzo się męczy, jak bardzo uważa na precyzję sformułowań i jak niezmiernie stara się, by nie użyć żadnego zbędnego słowa. Spod jego ręki wyszło w czasie całego okresu jego działalności uniwersyteckiej w Poznaniu co najmniej dwóch wybitnych doktorantów. Jednym z nich był znany później profesor Stefan Swierzawski, drugim niemniej znany filozof Zbigniew Jordan. N ad teoriami filozoficznymi Świerzawskiego kręcił co prawda nosem jego dawny mistrz, prof. Adam Żółtowski, zarzucając im, iż nazbyt od nich zalatuje tomizmem. Drugi jego doktorant - Zbigniew Jordan, wybitnie zdolny miody człowiek, który należał do głośnej grupy politycznie ząbkujących wówczas jeszcze ambitnych młodzieńców, znanych jako ugrupowanie o nazwie "Bunt Młodych", w latach powojennych jako uczony o dużym rozgłosie i znaczącym dorobku wykładał filozofię na jednym z uniwersytetów amerykańskich. W Bolciennikach Adam Żółtowski pozostał w pamięci ludzi jako człowiek dobry i szlachetny. Opowiadają, że raz usłyszał, będąc w lesie, jakiś niezwykły hałas. Zbliżywszy się, zobaczył chłopa, który wyciął po kryjomu dużą sosnę i próbował ją wywieźć z lasu. Wóz utknął jednak na nierównej drodze w głębokich koleinach. Profesor podszedł, podparł wóz i chłopu udało się szczęśliwie wyjechać na równą przestrzeń. Wówczas Adam Żółtowski zbliżył się, ujął go za łokieć, jak to nieraz lubił czynić, i powiedział miękko: "Ale nie róbcie tego nigdy . ." WIęcej . Za młodu profesor lubił polować i doskonale strzelał, choć po objęciu katedry uniwersyteckiej rzadko już korzystał z zaproszeń na polowania. Michał Żółtowski, syn właściciela Czacza, relacjonuje, że był na polowaniu w Niechanowie w grudniu 1938 r. świadkiem dość oryginalnej, trochę nawet nieco teatralnej sceny. Zapadł już wieczór i myśliwi stali w polu gromadką, zbierając się do powrotu. Nagle, w pewnej odległości od nich, zerwał się niespodziewanie, spłoszony przez kręcących się jeszcze naganiaczy, kogut bażanci. Wzbił się niemal pionowym lotem wysoko w powietrze i leciał prosto na profesora, na tak zwany królewski strzał. Adam Żółtowski bez chwili namysłu złożył się i już wktótce kogut leżał u jego stóp. Chwilę po tym wzleciał w powietrze drugi, a w końcu trzeci i wszystkie leciały tą samą trasą, co pierwszy i równie jak on wysoko, a profesor jednym strzałem strącał je sobie po kolei pod nogi. Widząc to jeden z obecnych gości, nadleśniczy z lasów państwowych, nie wytrzymał, podszedł do niego, zdjął kapelusz, przyklęknął na jedno kolano i zawołał z niekłamanym zachwytem: "Profesorze! Daj mi przyjść do ciebie w termin!" Adam Żółtowski lubił szczególnie polowania na kuropatwy z nagonką, gdyż dawały okazję do trudnych i efektownych strzałów. Kiedyś w Brudzewie w Kaliskiem, u Przewłockich, w przeddzień takich właśnie "kur pędzonych", kilku myśliwych zabawiało się rozmową. Opowiadano sobie bardzo niewybredne historie i brudne dowcipy. Profesor nie lubił słuchać takich rzeczy i - nie kryjąc niesmaku - demonstracyjnie wyszedł z pokoju. Za wychodzącym posypały się uszczypliwe uwagi, lecz on wcale na nie nie zważał. Nazajutrz zerwał się silny wiatr i rozpędzone w locie kury z zawrotną szybkością przelatywały nad linią Sławomir Leitgeber myśliwych. Mimo że kaliszanie uchodzili za dobrych strzelców, tym razem masowo pudłowali. Profesor jednak trafiał. W pewnym momencie zwrócił się do stojących opodal myśliwych, mówiąc: "Pokażcie panowie, co potraficie. Nie sztuka było wczoraj rozprawiać o swoich wątpliwych sukcesach, macie przecież teraz także doskonałą po temu okazję". Żona profesora Żółtowskiego posiadała inny niż on typ inteligencji i inny zupełnie temperament. Niezmiernie elokwentna, bystra, o bardzo ciętym języku, bywała w swoich osądach ludzi i spraw nieraz wręcz skrajna oraz nazbyt subiektywna. Jeżeli kogoś nie lubiła, nie potrafiła, a może także nie starała się tego ukryć. W czasie gdy profesor Żółtowski wykładał na Uniwersytecie w Poznaniu, małżonkowie nie opływali nazbyt w środki finansowe. Jako jedynaczka profesorowa odziedziczyła wprawdzie po ojcu Wawrzyńcu Puttkamerze wszystkie jego dobra ziemskie, a więc poza Bolciennikami również Rajcę, kupioną przez niego w 1897 r. od ostatniego właściciela z wygasającego już rodu Wereszczaków Kazimierza, i Korelicze, posiadłość poradziwiłłowską. Dobra te zostały jednak w czasie I wojny światowej zdewastowane i dochodów nie przynosiły. Dopiero w latach 30. XX w., gdy rząd polski wypłacił szeregowi osób odszkodowania za dobra skonfiskowane przez carat po powstaniu listopadowym, jakaś znaczniejsza kwota dostała się również prof. Adamowi Żółtowskiemu jako jednemu ze spadkobierców Andrzeja Zamoyskiego. Odtąd dysponował on większymi środkami finansowymi. W przededniu II wojny światowej, gdy patrioci masowo oddawali swoje rodzinne precjoza, srebra i pieniądze na Fundusz Obrony Narodowej, Janina Żółtowska oddała na ten cel wszystkie swoje kosztowności. Przed wybuchem wojny Adamowie Żółtowscy podarowali majątek Rajca z dworem i zabudowaniami gospodarczymi oraz pięknym parkiem, w sumie około 60 ha, zakonowi sióstr palotynek. Dwór tamtejszy postawił Franciszek Wereszczak. Po tragicznej śmierci męża w wypadku ulicznym w Londynie pani Janina spędzała ostatnie lata życia w londyńskim domu dla ubogich. * * * W maju 1991 roku wycieczka niewidomych dzieci z zakładu w Laskach, kierowana przez siostrę Blankę, udała się na Litwę i Wileńszczyznę, wędrując tam "szlakami Mickiewicza". Nie omieszkano także zajechać do Bolciennik. Siostrze udało się tam odnaleźć starą kobietę, ongiś pokojową w bolciennickim dworze, która zaczęła opowiadać o dawnych czasach: "Co to byli za ludzie, ci nasi państwo - i pan, i pani. Ajakiż on był gospodarz! Ledwo się sprowadzili tutaj, a już założył fabrykę serów". Rzeczywiście, profesor, przeniósłszy się na te gospodarczo zaniedbane tereny, kupił w Szwajcarii licencję na wyrób doskonałych serów i rozpoczął ich produkcję u siebie. Ludzie tamtejsi nie zapomnieli tego po dziś dzień, mimo że od tego czasu minęło ponad 50 lat.