U TROJANOWICZÓW NA NIEGOLEWSKICH DANUTA KSIĄŻKIEWICZ-BARTKOWIAK M arta Trój ano wicz mieszka na Łazarzu od 70 lat, od 65 lat na tej samej ulicy, od 60 w tym samym domu. Nawet nie chce myśleć o tym, że resztę życia mogłaby spędzić gdzie indziej, ma 91 lat i tu jest jej miejsce na ziemi. Rodzina Marty ze strony matki przywędrowała do Wielkopolski z Saksonii w 1834 roku i osiedliła się w Lubuszu pod Kościanem. Jednak Marta urodziła się w 1907 roku w Essen w Niemczech, gdzie jej rodzice, Maria z domu Stamm (kuzynka słynnego Feliksa Stamma) i Augustyn Bachmurowie, wyjechali na początku wieku. Tam ukończyła 8-klasową szkolę podstawową. W 1922 roku ojcu postawiono warunek - albo przyjmie wraz z rodziną obywatelstwo niemieckie, albo będzie zmuszony opuścić Niemcy. Wrócili więc pod Kościan. Marta miała wtedy 15 lat i nie umiała słowa po polsku. Rodzice poprosili o prywatne lekcje nauczyciela z kościańskiego liceum, który pomógł dorastającej już panience pokonać pierwsze bariery językowe. Ale jeszcze długie lata, gdy kazano Marcie liczyć, liczyła: ein, zwei, drei... W 1927 roku ojciec dostał posadę inkasenta w poznańskiej elektrowni i Bachmurowie opuścili Lubusz. Początkowo zamieszkali w kamienicy przy ul. Krauthofera, należącej do łazarskiej parafii Matki Boskiej Bolesnej. Od roku 1929 Marta pracowała w fabryce perfum i mydeł przy ul. Bukowskiej jako biuralistka. Właścicielami frrmy byli wówczas panowie Żak, Stempniewicz i Falkiewicz. Posadę wypowiedziała cztery lata później, w roku 1933. Właśnie wychodziła za mąż. Stanisław Trojanowicz był wysokim, przystojnym, 28-letnim mężczyzną z dosyć szaloną przeszłością. Miał 15 lat, gdy uciekł z domu do Bobruj ska, by wziąć udział w kampanii 1920 roku. Nigdy o tym nie opowiadał ani żonie, ani dzieciom. Wszystko, co dziś wiedzą, pochodzi ze strzępów rozmów, jakie prowadził ze swoim szwagrem wiele lat później. Urodził się w kamienicy przy Małeckiego, niedaleko Rynku Łazarskiego; prawdopodobnie również tam urodził się jego ojciec. Później mieszkał z rodzi Danuta Książkiewicz- Bartkowiak Ryc. 1. Rodzina Bachmurów: Marta, Maria z d. Stamm, Augustyn i Jan. Fotografia z ok. 1912 roku. camijuż na samym Rynku, w kamienicy położonej w jego południowo-wschodniej części, którą nazywano wtedy "kącikiem". Ta nazwa zachowała się zresztą do dziś. Do dziś stoi też dom. Obok domu był duży, wolny plac, taki niby-ogród, gdzie ojciec Stanisława Roman hodował króliki. Na tym terenie stoi teraz wielki, blaszany sam i nie ma już śladu po zielonym niegdyś placu. Do szkoły podstawowej chodził na ul. Strusia, w budynku dawnej szkoły mieści się dzisiaj Instytut Architektury Politechniki Poznańskiej. Mama Stasia zmarła, gdy ten miał 12 lat, szybko więc musiał być samodzielny. Poszedł kiedyś do apteki i zapytał, czy nie potrzebują chłopca na posyłki. Potrzebowali, więc został. - Tam nabrał takiego zamiłowania do tego aptecznego kręcenia - z uśmiechem wspomina pani Marta. Potem skończył jakieś kursy drogistowskie, zdał odpowiedni egzamin i otrzymał dyplom ze Stowarzyszenia Drogerzystów, który upoważniał go do pracy w drogerii (był nawet uprawniony do sprzedaży trucizn!). Jako dyplomowany pomocnik aptekarski pracował później w różnych aptekach. Marta i Stanisław poznali się w 1928 roku na pogrzebie Głowackiego, pierwszej sympatii Marty. - Brat mojej mamy mieszkał w domu w Kobylempolu - opowiada pani Marta. - Piętro niżej miał mieszkanie samotny kawaler. Hodował kwiaty. Kiedyś, gdy byłam u wujostwa, przyszedł i przyniósł mi bukiet tych kwiatów. Potem spotykaliśmy się i chodziliśmy do teatru. Był stacyjnym, odprawiał pociągi na dworcu. Zmarł w szpitalu na Przybyszewskiego na zanik nerek. Stanisław był kuzynem Głowackiego. Po pogrzebie Marta nie widziała go przez dłuższy czas, aż do pamiętnej PeWuKi, gdzie zabrali ją w 1929 roku rodzice. Od momentu tego drugiego spotkania widywali się regularnie co niedzielę na mszy w kościele Matki Boskiej Bolesnej o godz. 10. Slub odbył się 30 maja 1933 r. w tymże kościele, bo gdzieżby indziej. Panna młoda wyglądała pięknie w sukni uszytej przez znakomitą krawcową, panią Jackowską, która mieszkała przy ul. Jarochowskiego. Na przyjęcie weselne w mieszkaniu rodziców panny młodej na Krauthofera przybyła cała rodzina, wszak wychodziła za mąż jedyna córka Bachmurów. Jeszcze w tym samym roku państwo Trojanowiczowie otworzyli na Łazarzu, na narożniku Niegolewskich i Matejki, drogerię. Kamienica, podobnie jak wszystkie pozostałe po prawej stronie Niegolewskich od Głogowskiej do Matejki, należała do rodziny Suwalskich. Drogerię dzierżawił wcześniej od syna Suwalskich pewien drogista, który niewielkie miał chyba pojęcie o prowadzeniu interesu. Sklep był niesamowicie zaniedbany, po szufladach buszowały myszy, we wszystkich kątach gnieździło się robactwo. - Nie pamiętam już dzisiaj, kto polecił nam tę drogerię - mówi pani Marta. - Ale musieliśmy ją zupełnie na nowo urządzić, zmienić meble, wymalować. Pod pomieszczeniami drogerii znajdowały się obszerne piwnice, które wynajęliśmy na magazyny. Jak dzisiaj wchodzę do drogerii, to sobie myślę: Mój Boże, szkoda tej naszej drogerii - wzdycha Marta Trojanowicz. - U nas było wszystko: nafta, benzyna, terpentyna, różne farby, zioła, herbata, kosmetyki, gospodarstwo domowe, wiadra, świece, szczotki i wie Ryc. 2. Marta Bachmura. Fotografia z 1927 lub 192« roku. Ryc. 3. Stanisław Trojanowicz. Fotografia z 1932 roku. Apteka ia 3»r4 e Po man ? aaj a 1923. Pozna* ui. Strusia 9 tal. »5 S. ], Ś'vij.daotwo 1 .v łł tł u i> II U U U u ił i» u n II u r II n »i» II r < n II .. t' *Q," » .. » .. Pan Stanisław T r oJ» n o w i » z, urodzony 13. kwietnia 1905:w Poznaniu, praoował .7 aptao« « o Łazarza y; oharaktarze laboranta od"Lmaja Ł9S8r5 do 3,maja 19B8P« ?an S n o j a n o w i c z pył pracowity, punktu»* i sumienny. Wszelkie nad*@ mu praee wykonywał darda« skrci)ulathie ***i ku nsisu zupełnemu sado«olaniu. BartcnaiaZ się jnoralnie. Posadę-opusaoza na własna żądanie,erzarzg.doa. Azteka Łazarste Parntft i "i 5»u*-» Ryc. 4. Świadectwo pracy Stanisiawa Trojanowicza z 1926 rokule jeszcze innych towarów. Dla Trojanowiczów nic nie było problemem; mąż ręcznie mieszał farby, każdy mógł dostać taki kolor, jakiego potrzebował. Przychodzili chorzy, mieszał im zioła na różne dolegliwości. Doradził, wysłuchał, pomógł - ludzie go cenili. Stanisław był solidnym kupcem i świetnym drogistą. Cały Łazarz kupował w drogerii u Trojanowiczów. Na narożniku Sczanieckiej i Bogusławskiego była fabryka mebli Sroczyńskiego (dzisiaj mieści się tam sklep meblowy), z kolei na narożniku Sczanieckiej i Rzepeckiego (obecnie Kasprzaka) odlewnia żelaza Ziółkowskiego. Obie frrmy, podobnie jak wszystkie większe przedsiębiorstwa w okolicy, zaopatrywały się w drogerii Marty i Stanisława we wszystkie możliwe chemikalia. Gdy w Gimnazjum Mickiewicza czy w Gimnazjum Słowackiego zabierano się za wielkie porządki, u Trojanowiczów szło wszystko, co służyło do czyszczenia, mycia, froterowania i pucowania. Zakupy robiły tu karmelitanki bose, które mieszkały przy Niegolewskich. Z frontu miały kaplicę, a w głębi klasztor. Dziś w zabudowaniach klasztornych mieści się Szpital św. Rodziny, a w kaplicy olbrzymia sala wykładowa dla słuchaczy Akademii Medycznej. Rydz. 5. Ślub Marty i Stanisława 30 maja 1933 r. w kościele pw. Matki Boskiej Bolesnej na Łazarzu - Za kogo pani wychodzi? - zapytał Henryk Żak, pracodawca Marty, gdy dowiedział się, że z powodu rychłego ślubu i przejścia do rodzinnego interesu rezygnuje z dotychczasowej pracy. - Trojanowicz? On zakłada nową drogerię, to będzie prowadził nasze wyroby! Jako nasz były pracownik będzie pani miała u nas 15 proc. zniżki od każdej faktury. - Żak słowa dotrzymał - wspomina pani Marta. - Zawsze mogliśmy liczyć u niego na obiecany upust. Marta od początku pracowała we własnej drogerii jako kasjerka. Niekiedy mieli pomocnika, przezjakiś czas pracował z nimi pan Przystanowicz, czasami chłopaka do posyłek, ale najczęściej byli z mężem sami. Gdy Marta i Stanisław urządzili drogerię, wynajęli mieszkanie w tej samej kamienicy Suwalskich. Był to jeszcze ten sam rok 1933. Drogeria działała na parterze, a mieszkanie znajdowało się na piątym, ostatnim piętrze - jak mówi Marta Trojanowicz - pod filarami. Mielijeden dość duży pokój, obszerną werandę, właśnie pod owymi filarami, kuchnię i wspólną z innymi lokatorami łazienkę. Do pracy schodzili kilkadziesiąt stopni w dół, tyle samo wdrapywali się po całym dniu ciężkiej pracy. Od 19 stycznia 1934 r. Stanisław pokonywał tę samą drogę obciążony gigantycznym wózkiem z maleńkim chłopczykiem wewnątrz. Roman, najstarsze dziecko Trojanowiczów, miał roczek, gdy rodzice zmienili mieszkanie. Marta cały dzień spędzała w drogerii, a w okolicy nie było nikogo, kto zechciałby się zająć małym, więc codziennie rano pakowała synka do wózka i wiozła do rodziców na Krauthofera. - Kiedyś mama mi powiedziała, że takie gospodarstwo to nie jest dobre - wspomina pani Marta. - Mówiła: Postarajcie się o większe mieszkanie i zamieszkamy razem. Właśnie wtedy wyprowadzili się lokatorzy z parterowego mieszkania przy tej samej ulicy, ale dwa domy dalej. Wła Danuta Książkiewicz- Bartkowiak Mu ZAR EN BA, FOZI\IAŃ APTECZIMO-IPERFIUIIMI. D O M HANIDILOWY Telefon nr. 13-06 UWAGA! Polecam wody mineralne sztuczne "MOTOR" Apenta, Bilińska, Emska, Fachintfen, Franc. Józela, Karlibadzka, Rakoczy, Hamyadi Janos, Vicby, Cr. Grille, Vichy Celeslin, Wildungen i inne. Ryc. 6. Świadectwo pracy Stanisława Trojanowicza z 1931 rokuścicielem kamienicy przy Niegolewskich 16 (dzisiaj, po zmianie numeracji to nr 22) był Henisch, Niemiec, ale dobrze mówiący po polsku. Do Poznania przyjechał z Łodzi i kupił ten dom. W 1945 roku wrócił do Niemiec, ale jego córka Genia Henischówna została i wyszła za mąż za swojego kolegę z gimnazjum. Henisch mieszkał na I piętrze. Nowy lokal był znacznie większy od poprzedniego, miał trzy duże pokoje. Największy, "berliński" pokój zajęli rodzice Marty, dwa pozostałe Trojanowiczowie z Romanem. Skończyły się codzienne przymusowe wycieczki na Krauthofera, a Stanisław nie musiał już pokonywać z ciężkim wózkiem nie kończących się schodów. W życiu Marty nastąpił okres względnego spokoju i małej stabilizacji. Gospodarstwem rządziła teraz mama, to ona robiła wszelkie zakupy. Na Rynku Łazarskim miała znajome przekupki i zawsze wiedziała, gdzie kupić najdorodniejsze i świeże warzywa i owoce. Obok drogerii Stanisława był sklep spożywczy Sarnowskiego, sąsiada i dobrego znajomego Trojanowiczów, u którego pani Bachmurowa, rzadziej Marta, kupowała mleko, nabiał, mąkę czy cukier. Na drugim narożniku kwartału, u zbiegu ulic Niegolewskich i Głogowskiej byłaapteka, obok, już przy Głogowskiej piekarnia Doleckiego - tu przychodziło się po świeży chleb. Naprzeciwko piekarni miał swój sklep rzeźnik Rybkowski. Tam okoliczni mieszkańcy kupowali mięso i wędliny. Buty nosiliśmy do Bielawskiego - wspomina Roman Trojanowicz, syn Marty i Stanisława. - Miał zakład w suterenie na Niegolewskich, już za Matejki. Do dziś zakład prowadzijego syn. N a przeciwległym do drogerii narożniku, po drugiej stronie Niegolewskich, był mały kiosk pana Chwalińskiego. Pan Chwaliński mieszkał na Rynku Łazarskim. Miał tylko jedno oko, a na drugim nosił tzw. bindę. W swoim kiosku sprzedawał cukierki, papierosy i chyba gazety, ale tego Roman Trojanowicz już nie pamięta... Pamięta za to, że kiedy któryś z chłopaków z okolicy znalazł grosz, biegł do pana Chwalińskiego i mówił: "Proszę mieszanych za wszystko!" Wtedy pan Chwaliński dawał smarkaczowi dwa cukierki i odpowiadał: "Masz, wymieszaj sobie sam!" Pana Chwalińskiego wszyscy znali. Tam, gdzie stała jego maleńka budka, wybudowano później dom, ale kiedyś kiosk był przystawiony do płotu pana Tomkowiaka, który prowadził skład węgla i materiałów budowlanych. Miał wielkie belgijskie konie i rozwoził węgiel po całym Łazarzu. Na placu leżały zawsze wielkie pryzmy węgla. Naprzeciw Tomkowiaka, po drugiej stronie ul. Rzepeckiego, był kort tenisowy, dziś zabudowany. Przed wojną w zimie urządzano tam ślizgawkę. Roman nigdy się na niej nie ślizgał, był wówczas zbyt mały. Bawił się za to w ogródku działkowym dziadków Bachmurów, położonym na tyłach ul. Krauthofera, już w stronę Górczyna. Grunty należały do parafii Matki Boskiej Bolesnej, która oddałaje w dzierżawę działkowcom. Były to tereny podmokłe, które zasypywano śmieciami, ale były to śmieci zupełnie inne od dzisiejszych, bo przeważał w nich nawóz koński. Ojciec Marty wybudował tam małą altanę i odtąd działka stała się celem niedzielnych spacerów Trojanowiczów, I\. I\. Ryc. 7. Roman i Maria Trojanowiczowie, ojciec Stanisława i jego druga żona z Martą w ogrodzie przy ul. Krauthofera. Fotografia z 1935 roku. Sri 517 j Obw więdnie kwalifikaoja do zajmowania al« sprzedatą truolan wazyatklob. trzeoh odzi»ł6w « handlu drogaryjnynu B ri 4.54 (-) Hi Śliwiński Inspektor faroaoeutyozny Poznań. dnia 22