STRZELECKA 28 PAWEŁ KAMZA L ubimy spoglądać za siebie, konstruować dzieje z fragmentów listu, suchej noty dyplomatycznej czy zapomnianej kartki. Bawi nas odkrywanie podobnych emocji i odmiennych obyczajów. Ze smakiem wgryzamy się w słowa, studiujemy przedmioty. Cieszy nas to, bo przeszłość jest znana, a to znaczy bezpieczna. Rozwikłanie największych tajemnic jest tylka grą, ma znikomy wpływ na rzeczywistość. Pochylenie się nad czasem minionym, złudne przekonanie, że historia jest nauczycielką życia, opóźnia refleksje nad teraźniejszością, zakłóca wymianę przeszłość - teraźniejszość, spowalnia czas. Ucieczka przed czasem to ucieczka przed śmiercią. Wyścig o z góry przesądzonym wyniku, ale wyścig nasz, własny. Nie istnieje obiektywne badanie dziejów. Historia nie toleruje widzów. Jest tragedią ijak każda tragedia zmusza do współuczestnictwa, a często do współudziału. Zawsze szukamy, czytamy i wybieramy fakty przez swój świat, dla siebie. Historia, przez konieczność subiektywnego wyboru, grę z czasem, ujawniane emocje i poglądy, należy bardziej do dziedziny sztuki niż nauki. Trzeba ją czytać jak fikcję literacką, dla urody bohaterów, miejsca akcji. O rodzinie mojej matki wiadomo niewiele. W "Wielkopolskim Słowniku Biograficznym" ukazała się tylko nota o Marii Karłowskiej, założycielce zakonu sióstr pasterek, beatyfIkowanej w zeszłym roku. Matka Założycielka doczekała się kilku publikacji książkowych. O innych Karłowskich napisano artykuły okolicznościowe, które zwykle są tylko długą listą piastowanych funkcji. Nie wiemy, jakiej słuchali muzyki, co ich irytowało, co lubili jeść. Z zachowanych zdjęć, upozowani i ufryzowani, patrzą poważnie lub z wystudiowanym uśmiechem. Niewiele pozostało po nich przedmiotów. Do dziś stoi kamienica, w której mieszkali, kamienica - kopalnia cudem ocalonych, zapomnianych drobiazgów. Te przedmioty mogą pomóc w odnalezieniu kolorów, zapachów. Pozwolą nam domyślać się, jakimi byli ludźmi, a raczej, jakimi moglibyśmy ich zobaczyć, gdyby drgnęły i rozjarzyły się spłowiałe fotografie. Ryc. 1. Kazimierz Karłowski z najstarszym synem Tadeuszem. Repr. Ryszard A Rau. N arożnikowa kamienica, wielka i ciężka, rozparła się u zbiegu ulic Strzeleckiej i Kopernika. Ma sześć pięter, dwie klatki schodowe, dwa sklepy i maleńkie podwórko ze stajnią dla koni Gak oni zaprzęgali konie? - zręczność granicząca z magią). Zbudował ją Maksymilian Studniarski 1 - nauczyciel języka francuskiego w Gimnazjum im. Bergera, nauczyciel znakomity i wytrawny znawca gramatyki, czemu dal wyraz, pisząc podręcznik. Zbudował kamienicę za swoje profesorskie pobory. W ten dom wżenił się Kazimierz Karłowskf, inżynier bez fortuny, ale z głową na karku. Zegar stoi na pianinie. Dawniej stał w salonie na malej szafie pomiędzy oknami. Jest nieduży, w ciemnej oprawie, z tarczą z kości słoniowej. Niski, długi, bogato zdobiony, o linii pudła. Kazimierzowi musiało zależeć na pannie albo na kamienicy. Na zdjęciu narzeczeńskim stoi obok Izabelli 3 ogolony, bez brody. Zrobił to podobno na prośbę panienki. Słońce, łamiąc się na ciężkich zasłonach, wpadało smugą do dużego pokoju, tańcząc na wirującym w powietrzu kurzu. W mieszkaniu na Strzeleckiej zawsze Paweł Kamzabył kurz. Pamiętam jego lekki zapach pomimo cotygodniowego sprzątania pod czujnym okiem mojej babki Gabryeli, kiedy ciężką szczotką froterowałem pomalowane czerwoną, olejną farbą podłogi ze skrzypiących desek. Nie wiemy, jak była ubrana Izabella Studniarska, kiedy ogolony inżynier przybył oświadczyć się, nie wiemy, jakiego koloru były kwiaty, jak zdobiony był zaręczynowy pierścionek. Wiemy tylko, tak utrzymuje legenda rodzinna, że leniwy zegar zabił pięć razy. Nic nadzwyczajnego, gdyby to była piąta po południu. Nawet jeśli któreś z narzeczonych zauważyło świetlisty balet kurzu, to zegar odwrócił ich uwagę. Nigdy złote cacko nie biło, mało - nie chodziło od czasów niepamiętnych. Niespodziewanie odezwał się - i zamilkł do dzisiaj, choć potem oświadczał się pod nim Alicji Karłowskiej mój ojciec i szwagier mojej siostrze. Co miała oznaczać piątka? Pięć lat wspólnego życia? Pięć lat szczęścia? Kiedy minęła 5. rocznica ślubu, Kazimierz odetchnął. Okazało się, że zegar przepowiedział liczbę dzieci Izabelli i Kazimierza: Tadeusza, Kazimierza, Gabryelę, Krzysztofa i ostatnią, piątą Izabellę. Ryc. 2. Legendarny zegar Izabelli Studniarskiej, mieszkanie BaIbary Barcikowskiej na ul. Strzeleckiej Kazimierz kupił mały zegarek o podobnym kolorze tarczy i kształcie cyfr i nie rozstawał się z nim nigdy. Zegar odmierzał jego czas, liczył, jak wiele udało mu się wyrwać śmierci chwil, minut, godzin. Kazimierz nie był eksperymentatorem, zbyt dobrze pamiętał śmierć ojca, Mateusza, dziedzica Słupowej. Zapach i kolor tego ciepłego, wilgotnego dnia towarzyszył mu, kiedy na koniu przemierzał łąki nadobrzańskie, które meliorował według nowoczesnych, ale sprawdzonych niemieckich metod. Katastrofa ojca, utrata rodzinnego majątku, pozwoliła mu twardo chodzić po ziemi. Wprowadzał unowocześnienia, modernizował, ale zawsze pragmatycznie. Popularyzował nowinki techniczne. Dzięki jego pracy łąki przyniosły duże plony i zyski drobnym i wielkim właścicielom. Kazimierz, syn bankruta, pomagał chłopom. Do prac przy kanałach starał się zatrudniać polskich robotników. W jego kamienicy spotykały się panie i panowie z kilku organizacji dobroczynnych. Pomagali studiującej młodzieży i organizowali, szczególnie bliskie sercu Kazimierza, wakacje dla dzieci z biednych rodzin. Wesoły, lubił zatrzymać się przy drodze. Pachniała trawa, skowronek zatoczył łuk. Na dużym, gniadym koniu jechał wolno wśród rowów. Zadowolony podziwiał wyniki swej pracy. Łąki zostały ujarzmione. Poprawił kapelusz i spojrzał na wiszący u kamizelki zegarek. Dziecko stróża kanałów wybuchnęło płaczem. Siedziało w szarej koszuli, na brzegu rowu. Złapał słońce na kopercie zegarka, puścił zajączka na twarz dziecka. Roześmiał się, roześmiało się przez łzy dziecko i stróż kanałów, który wyłonił się z kępy wierzb. Tak go zapamiętali. Na pogrzebie trumnę Kazimierza nieśli płaczący robotnicy. Śmierć długo i okrutnie zabierała go ze świata. Umierał w domu na zapalenie otrzewnej spowodowane nie leczonym wrzodem żołądka. Dzieło życia Kazimierza - rowy melioracyjne - budzi dzisiaj wątpliwości, szczególnie w stepowiejącej Wielkopolsce, i postępowi ekologowie głośno mówią o niebezpieczeństwie melioracji. Nie wiadomo, co powiedzą o ich teoriach i praktyce inżynierowie za kolejne sto lat. Kazimierz należał do wychowanków Politechniki Berlińskiej, wierzących w możliwości i siłę człowieka. Był dzieckiem wieku pary i elektryczności. Wierzył w rozum. O jego żonie mówiło się w domu mojej matki Babunia. Ubrana w ciemne suknie kroju habitu lub munduru, sucha, kostyczna, zasiadała w wielkim, wiśniowym fotelu, skąd władała domem. Wymagała posłuszeństwa i niewiele obchodziły ją potrzeby wnuków. Tak zapamiętali ją moi wujowie. Z fotografii spogląda ładna, lekko pulchna blondynka o ciepłym spojrzeniu i miękkiej linii podbródka. Nie miała łatwego życia. Jej ojciec, Mateusz Studniarski, umarł, kiedy była młodą dziewczyną. Zostawił jej prowadzenie domu i siostrę, rozrzutną i lekkomyślną. Dała sobie radę z kamienicą. Codzienne obowiązki, wędrowanie po schodach, pertraktacje z lokatorami bardzo ją do ciężkiego budynku przywiązały. Wydała się za mąż. Jeszcze miała pogodne spojrzenie. Kochali się gorąco i namiętnie, o czym świadczą pełne wzajemnej żarliwości listy. Niedługo dane jej było cieszyć się szczęściem. Mąż umarł młodo, pozostawiając ją z piątką dzieci. Ulubiony syn Krzysztof zginął, mając 22 lata. Drugi syn Tadeusz umarł, mając 40 lat i osierocił troje dzieci. Jego żona, Janina, zginęła dwa lata później. Troje wnucząt zawitało do kamienicy na Strzeleckiej, gdzie już wróciła, po nieudanym małżeństwie, ukochana córka Izabella z maleńkim dzieckiem. Na fotografiach z tego czasu spojrzenie Babuni nabiera ostrości, a usta zaciskają się. Wtedy wiśniowy fotel stał się jej twierdzą. Dawniej bywał miejscem marzeń. W długie popołudnia i wieczory, kiedy Kazimierz doglądał prac nad Obrą, wyobrażała sobie aleje nad kanałami, niebo z lekkim przemgleniem, tak charakterystyczne dla tej ziemi, powóz z siwymi końmi. Uwielbiała siwki, może pod wpływem francuskich romansów, które namiętnie wykradała w młodości z biblioteki ojca. Myślała, że po odchowaniu piątki dzieci będzie mogła spokojnie jeździć z Kazimierzem na wieś, odwiedzać dzieci gospodarujące na swoich majątkach i po kilku dniach gościny - gdzie nic nie będzie musiała robić, niczym zarządzać - wracać na ulubiony fotel, do kamienicy jej ojca. Przeglądając się w ma Paweł Kamza rżeniach w obrzańskich kanałach, przypomniała sobie kanały weneckie, poznane w czasie podróży do Włoch, otulone mgiełką jakże w innym kolorze, zapach wodorostów i koty wygrzewające się na mostkach wkomponowane w gięte linie balustrad. Wyobraziła sobie podróże, które będą odbywać do Paryża, N ormandii i jeszcze Hiszpanii. Zanim zasnęła, przychodziło jej do głowy, że mogłaby uczyć francuskiego biedne dzieci z ich kamienicy. Przychodziłyby czyste, całowały w rękę i posłusznie powtarzały za nią lekcje z podręcznika do gramatyki jej ojca. Tymczasem zamiast schludnych uczennic, wdzięcznych matek lub włoskiego chłopca hotelowego, budziłają gromada wnuków zamieszkała w jej domu. Babunia chowała się w swój fotel, zasłaniała różańcem. Zarządzała wspólne modły i wtedy w domu panowała przez moment cisza. Ciszę modlitw rozdarły samoloty i huk bomb. Wojna 1939. Schodziła do piwnicy i modliła się za kamienicę, żeby przetrwała. Wierzyła, że jeżeli ocaleje dom, ocaleje rodzina. Kamienica stoi do dzisiaj. Izabella umarła przed końcem wojny, oszczędzono jej drugiej fali bombardowań, ryku katiuszy ustawionej pod domem, przyjmowania radzieckich żołnierzy, zasypiających z głową w zupie, i wyzwolenia, które dla jej kamienicy znaczyło podział mieszkania, lokatorów z kwaterunku i powolne niszczenie. W kuchni stoi niewysoki, drewniany zydel, pomalowny na niebiesko. N a nim siadywała przepasana niebieskim fartuchem Kasia, brała wiadro między nogi i obierała ziemniaki. Takją zapamiętałem. Od Kasi należałoby zacząć. Nie ma po niej szafy, zegara, fotela. Mały pokój obok łazienki nazywa się pokojem Kasi. Pochodziła z Tulc, nazywała się Wojciechowska. Do Poznania sprowadził ją Kazimierz, oddał na kurs gotowania do Bazaru. Kasia na Strzeleckiej nie tylko gotowała. Prowadziła cały dom. Dzień zaczynała od pacierza, w swoim pokoiku gołymi kolanami klękała na sękatych deskach pomalowanych na czerwono i modliła się do Matki Boskiej Tuleckiej o opiekę na domem i państwem, a szczególnie nad Krzysiem. Słodkim, wiecznie małym Krzysiem. Potem zabierała kosz i szła na targ. Przebierała wśród jarzyn, owoców, oceniała jajka. Czujnym okiem badała lśniące, złote i czerwone jabłka, z łzą w oku patrzyła na indyczki w ko Ryc. 3. FotelIzabelli Studniarskiej, mieszkanie Haliny i Mirosława Boguszów przy ul. Strzeleckiejszach i wrzeszczące koguty. To było jej dzieciństwo, ale nie miała czasu na żale. Obładowana wracała do domu. Chowała zakupy w spiżarni, ciemnej, chłodnej komórce obok kuchni. Rozpalała ogień w kotlinie, stawiała garnek na kawę. Robiła znak krzyża na chlebie, rozcinała go - zaczynała przygotowywać śniadanie. Kasia przeżyła pana, panią... Nie opowiadała mi bajek ani legend, historii o świętych - nie miała czasu. Od wojny dom samotnych kobiet z dziećmi był na jej głowie i w jej rękach. Orzechowa kopia gdańskiej szafy to szafa Kazimierza 5 , księdza. Stoi do dzisiaj na Strzeleckiej, dokąd przywędrowała z jego mieszkania na Ostrowie Tumskim. On sam, jak szafa, zabrał ze sobą swoje emocje. Kto pamięta zapach faworków posypanych wanilią, ulubionych ciasteczek Kazimierza? Jego uczniowie, księża - prawnicy, pisują o nim uczone dysertacje. Z dzieci Kazimierza i Izabelli najmniej wiem o nim. Ksiądz, sędzia Sądu Duchownego, mieszkał na Ostrowie Tumskim. Po wojnie próbował opiekować się synami brata. Nie lubił nowej, lepszej rzeczywistości, nie wierzył w świetlaną przyszłość. Żywił do tych czasów nietajoną pogardę. Nie był demokratą, to znaczy - nie przepadał za ludem. Nie interesowały go problemy stolarzy, cieśli i kościelnych. Nie nieślijego trumny jak ojca, też Kazimierza, spłakani robotnicy. To może zaskakiwać w rodzinie, gdzie postawa Kazimierza - ojca odcisnęła się mocno w postępowaniu starszego syna Tadeusza i córki Gabryeli, którzy sporo energii i czasu poświęcili temu, co nazywa się społecznikostwem. Ksiądz Kazimierz należy do nauczycieli, pozytywistów, nie ma w sobie nic z dziada - eksperymentatora. Krzysztof mógł być modelem Boticcellego. Blondyn o jasnych oczach, regularnych rysach i pełnych wargach. Kobiety rozpieszczały go od początku. Kiedy matka Izabella, zwana później Babunią, oczekiwała jego przyjścia na świat, pojechała z mężem do Włoch. Ubrana w bogato zdobione suknie końca wieku, w złocie i kwiatach, godzinami wpatrywała się w obrazy mistrzów renesansu, przede wszystkim Rafaela. Słodkie rysy blondynów o ciężkich powiekach i pełnych ustach oszołamiały ją, modliła się. Marzyła, aby jej syn był do nich podobny. Krzysztof, zawrotnie przystojny, spełnił jej nadzieje, ale oprócz urody obrazy przekazały mu zmysłowy, tajemniczy niepokój. Ciemną smugę. Poszedł na wojnę 1920 roku, służył w kawalerii, wrócił jeszcze przystojniejszy, otoczony aurą bohatera. Wpadł w wir szalonych zabaw. Nie wiadomo, czy rozpieszczonego Krzysia wojna dotknęła tak boleśnie, że wpisałby swój los do "straconego pokolenia". Rodzina niepokoiła się o niego bardzo. Siostry Izabella i Gabryela próbowały go wyciągać z hulanek. Wystawały pod jasno oświetlonymi oknami bogatych kamienic lub zasłoniętymi szczelnie oknami małych domków dzielnic przedmieścia. Jedna z jaskiń hazardu i rozpusty mieściła się na Wzgórzu św. Wojciecha. Powiernicą dzieciństwa Krzysztofa była siostra Izabella 6 . Siadywali razem na łóżku i szeptali sobie największe sekrety i najstraszniejsze tajemnice. Jedynym świadkiem był zegar z dziecięcego pokoju, mały, oprawny w ciemne drewno, ze srebrną tarczą. Zapamiętywał ich radości i smutki, delikatnym kurantem potwierdzał przysięgi. Zegar dzisiaj wisi schowany pomiędzy szafę a kaflowy piec. Fotel Babuni był wiśniowy, miękki, szeroki, o wysokich oparciach. Fotel córki Babuni - Izabelli - ma twardą linię, różną od obłości i krągłości twierdzy Paweł Kamza jej matki. Ciemny, z oparciami pod ręce wymuszającymi wyprostowaną sylwetkę. Izabella, podobnie jak matka, lubiła spokój i ciszę. Często bywała w podpoznańskich letniskach. Lipiec i sierpień spędzała w Puszczykowie w wynajętych pokojach. Całymi dniami czytała w rozpiętym pomiędzy czereśniami hamaku. Jako chłopiec byłem zauroczony hamakiem. Siatka zawieszona ponad krzakami porzeczek, uginającymi się pod słodkim, karminowym lub śnieżnym ciężarem, pachnące nieopodal maliny i malwy były dla mnie obrazem swobody, ucieczki od życia. Kołyszący się pomiędzy drzewami hamak, zawsze biały na tle zieleni i pastelowych kwiatów, wydawał się małą Arkadią dostępną na ziemi. Izabella, po mężu Barcikowska, uczyła chemii w Liceum im. Dąbrówki. Lubiła na lekcjach pokazywać doświadczenia, uważała, że bez demonstracji nie sposób wykształcić w uczniach najważniejszej umiejętności chemika, zmysłu obserwacji i kojarzenia zjawisk w procesy. Po wojnie nie wróciła do szkoły. Pracownia, którą przed wojną skompletowała, przestała istnieć. Nie chciała uczyć chemii teoretycznie. Próbowała handlować nasionami, ale polityka planu pięcioletniego zniszczyła sklepik. Została urzędnikiem w Centrali Nasiennej. Podobnie jak matka zapadała coraz głębiej w swój fotel, wymykała się z rzeczywistości w marzenia, wspominała plany, jakie snuła ze swoją siostrą Gabryela, bale i nieliczne podróże. W jasne obrazy przeszłości wkradał się paraliżujący lęk okupacji, więzienie gestapo, z którego ją i Gabryelę udało się wykupić. Demony wojny starała się zagłuszyć lekturą. Nieodrodna wnuczka Mateusza Studniarskiego czytywała francuskie powieści. Była ulubienicą matki. Pierwszym cieniem, znakiem końca ciepłej, beztroskiej młodości w cieniu fotela matki, była śmierć Krzysztofa. Izabella nie potrafiła się w pełni odnaleźć w rzeczywistości, w której przybywało coraz więcej smug. Umarł kolejny brat, rozpadło się jej małżeństwo, zginęła bratowa, zmarła matka. Podobnie jak jej matce, fotel wydawał się jedynym bezpiecznym miejscem, schronieniem przed śmiercią. Krzyś zginął na polowaniu. Padał drobny śnieg, postrzelony lis wił się, barwiąc biel purpurą. Chłopak podniósł brenekę za lufę i uderzył zwierzę w łeb kolbą. Padł strzał, wypaliła druga, nabita lufa broni. Ranny w brzuch wił się obok lisa. J ego ojciec Kazimierz umarł w białej, rozległej przestrzeni małżeńskiego łoża. Nieznany fotograf uwiecznił wychudłego mężczyznę z wąską, ściśniętą cierpieniem linią ust. Tadeusz, brat Krzysztofa, umarł w łazience. Wrócił z Bazaru po kolacji ze wspólnikami z Rady Nadzorczej cukrowni. Wyniki pracy za ostatni kwartał były doskonałe, kolacja pyszna. Droga powrotna na Strzelecką trwała długo. Wsparty na ramieniu chłopca hotelowego, który odprowadzał potrzebujących pomocy gości, stał na skrzyżowaniu Strzeleckiej i Kopernika, patrzył na kamienicę. Świtało, kiedy wszedł do domu, nie zapalał świateł, w białej płóciennej koszuli poszedł do łazienki. Nabił fajkę, przysiadł na brzegu wanny, czuł się kiepsko, nie zapalając fajki ssał ustnik. Próbował wyobrazić sobie, jak namaluje go żona Janina. Ryc. 4. Szafa piaskowska w mieszkaniu Aliqi Karłowskiej- Kamzowej Na zachowanym portrecie w jasnym kapeluszu, z nieodłączną fajką, ubrała go w brązową marynarkę. Niechętnie nosił ciemne ubrania. Nie lubił zgaszonych barw. Pomyślał o panamie, słomkowym kapeluszu koloru włosów Janeczki i z falą żółtych włosów przed oczami osunął się do wanny. W białej koszuli, blady, w białej wannie z ciemną fajką tworzył chromatyczną grupę, studium waloru bieli. Firma pogrzebowa wybiła pokój jadalny na ciemno, przygotowała kwiaty i świece. Leżał w ciemnym ubraniu, znajomi składali kondolencje rodzinie. Janina nigdy nie namalowała studium w bieli, nie namalowała już żadnego obrazu. Zginęła, jak mąż, w łazience, tylko błękitnej. Wypadek z bronią, nieszczęśliwy wypadek w karnawale. To była ostatnia gwałtowna śmierć w rodzinie Karłowskich. Ksiądz Kazimierz umarł w podeszłym wieku, matka Izabella, siostra Izabella, Gabryela podobnie. Kobiety w tej rodzinie musiały znosić uciążliwości starości i próbować cieszyć się niespodziewanymi zmianami szalonej historii. Szafa jest niewysoka, dwudrzwiowa, koloru mahoniu. Dwie korynckie kolumienki podtrzymują ciężki fryz. Na dole pręży się brzuchata szuflada. Kiedyś szafa stała w Piaskach, majątku, którym administrował Tadeusz Karłowskf. Dzisiaj wypełniona jest książkami córki Tadeusza - Alicji, książkami o sztuce. W przepastnej szufladzie, którą trudno wysunąć, pamiętam, zawsze z boku leżał kalendarz z reprodukcjami Seraut. Nieśmiało roznegliżowany tłumek na plaży prześwietlonej błękitem. Janina z Bartoszewiczów Karłowska 8 malowała bliżej chyba kapistów niż Seraut. Latem z Tadeuszem i dziećmi jeździła do Juraty. Nie zachowały się jej obrazy znad morza, nie wiadomo, czy malowała na plaży, czy pospiesznie szkico Paweł Kamza wała sceny z pociągów, kawiarń, kasyna i wydm. Może w jasnych, ciepłych kolorach zamknęłaby walizki, pudła na kapelusze, nocniki, dzieci i w tle Tadeusza. Wysokiego, lekko tyjącego, w jasnych ubraniach, słomkowej panamie i z nieodłączną fajką w ustach. Gdyby to od niego zależało, wydałby żonie album z jej obrazami, żeby w szafie, nazwanej piaskowską, mogły stanąć obok książek o Seraut. W czasie powstania wielkopolskiego Tadeusz zorganizował w powiecie jutrosińskim kompanię kawalerii. Jego oddział, o którego ekwipunku i morale z uznaniem wypowiadali się oficerowie sztabu, nie walczył wiele. Tadeusz, z wrodzonym zmysłem praktycznym, stworzył także oddział żandarmerii, która pilnowała porządku w miasteczku, okolicy i patrolowała granicę. Po powstaniu gospodarował skutecznie, lecz nie nowatorsko, przyglądając się z życzliwą uwagą - nie pozbawioną ironii - pracom siostry Gabryeli. Z tym uśmiechem sportretowała go żona. Był członkiem Rady Nadzorczej cukrowni w Miejskiej Górce i ta działalność przynosiła mu duże dochody. Pozwalała spełniać kaprysy pięknej żony, zatrudniać bony i guwernantki do dzieci. Jego syn Konstanty dostał na urodziny małego konika, na którym objeżdżał z ojcem majątek. Zwyczaj ten pozostał Konstantemu, też rolnikowi, choć w jakże innych, państwowych gospodarstwach, do końca pracy. N ajmłodsza córka Alicja siedzi na nocniku, wielki owczarek coli leży u jej boku. Trzaskają drzwi garderoby, matka pyta guwernantkę o Janka, drugiego syna, który gdzieś jak zwykle przepadł. Może jest w sadzie - podsuwa guwernantka. Janina staje w drzwiach pokoju córki. Jest w czarnym stroju do konnej jazdy, spięte blond włosy spadają na lewe ramię. Twarzy nie widać. Dziewczynka zapamięta ciemną postać w miękkim włoskim świetle, jak u Filippa Lippi. Janina kiwa dłonią do córki, zbiega po schodach. Mąż i syn Konstanty czekają w siodłach. Odjeżdżają. Trzy punkty malejące wśród pól. Pięćdziesiąt lat później ja z wujem Konstantym ijego synem Tadeuszem odjeżdżam w pole kukurydzy. Uwięzi nas w kadrze aparat mojego ojca, też Tadeusza. Po moim dziadku pozostała szafa pełna albumów. Ocalały tylko dwa obrazy Janiny - portret męża i weranda w Piaskach. W pełnym słońcu, z ciepłożółtą piaszczystą drogą i nasyconym cynobrem dachem. Reszta tonie w nagrzanej, spragnionej deszczu zieleni. Gabryeli Karłowskiej9 na dwa dni przed śmierciąjeden z przyjaciół przyniósł kwiat, polną wiązankę, równianeczkę, jak mówiło się dawniej. Stoi do dzisiaj na Strzeleckiej w glinianym wazoniku. Dla Gabryeli kwiaty, a raczej trawy, były ukochanymi towarzyszami. Pamiętam jak szczupła, o suchej, rasowej, prawie męskiej twarzy, w niebieskoszarym kostiumie przyjmowała gości w swoim dużym, ciemnym pokoju. Uprzejma, chłodna, traktowała ludzi z lekkim dystansem, nie pozbawionym życzliwości. Jedynym kryterium oceny była praca. Skończyła chemię na Uniwersytecie Wrocławskim. Nie było tojej marzeniem, myślała o medycynie. Ale pod koniec poprzedniego stulecia kobietom nie było łatwo studiować nauki lekarskie. Musiałaby pojechać do Szwajcarii, a na to nie było w domu pieniędzy. Na Uniwersytecie Poznańskim obroniła pracę doktor Ryc. 5. Gabryela Karłowskaską. Zajmowała się, zgodnie z tradycją rodzinną, rolnictwem, chemią rolniczą. Prowadziła badania nad zastosowaniem nawozów sztucznych, uczyła się prowadzenia upraw w Austrii, Niemczech i Francji. Duch eksperymentatorów został ujarzmiony, poddany chłodnej ocenie rozumu opartej na wiedzy i doświadczeniu. Idee systematycznego nauczyciela gramatyki i rozwichrzonego wizjonera rolnictwa spotkały się. Gabryela Karłowska pozostała nieodrodną córką Kazimierza. Wiedziała, że wyniki doświadczeń nie przekazane, nie wyjaśnione pozostają czystą nauką. Występowała w radiu, gdzie miała pogadanki o nowoczesnym rolnictwie, współpracując z kółkami rolniczymi, starała się przekazać nowe koncepcje prowadzenia upraw właścicielom majątków i małych gospodarstw. Miała talent organizacyjny, po wojnie udało się dzięki jej zabiegom ocalić materiał genetyczny nasion pochodzący z niemieckiej hodowli. Starała się nie dopuścić do parcelacji majątków prowadzących plantacje hodowlane. Sama podróżowała po, niebez Paweł Kamza Ryc. 6. Pamiątki rodzinne: wiązanka ofiarowana Gabryeli Karłowskiej na kilka dni przed śmiercią, na zdjęciach od prawej - Kazimierz Karłowski, jego dzieci Krzysztof, Gabryela, Kazimierz. Mieszkanie Barbary Barcikowskiej przy ul. Strzeleckiej. piecznych wtedy, ziemiach zachodnich. Kłóciła się z rosnącymi w siłę partyjnymi dygnitarzami i smutnymi panami z UB. Chłodna, spokojna, w ciemnych kostiumach o klasycznym fasonie, odpierała rozpolitykowane racje rodem z wieców, racjonalnie argumentując. Nie zawsze to skutkowało. Należała do klasy posiadaczy, broniła obszarników, takich opinii wysłuchiwała wielokrotnie. Po śmierci brata Tadeusza i bratowej Janiny ona, wbrew swojej matce, przyjęła dzieci na Strzelecką, adoptowała Alicję. Do końca hodowała kwiaty. Nie miała psa, kota ani rybek w akwarium. W narożniku jej pokoju stała zielona ściana z królującym filodendronem. Kwiaty zwiędły wkrótce po jej śmierci. Poszarzała wiązanka przybiera kolor kamienia, opiera się przeciągom, kurzowi, blednie powoli... Kamienica stoi szara, brudna, marzy o remoncie. Mieszka w niej Barbara Barcikowska 1o , córka Izabelli. Pielęgnuje resztki pamiątek nie zniszczonych przez wojny, nie rozproszonych przy podziale i grodzeniu mieszkania na małe kliteczki płytami pilśniowymi. Podobnie jak Gabryela na poletkach doświadczalnych Państwowej Akademii Nauk hoduje nowe odmiany roślin. Niedawno do kamienicy wprowadziła się Halina, córka Alicji, z mężem i trójką dzieci. Alicja Karłowska-Kamzowa 11 jest historykiem sztuki. Podtrzymuje nauczycielskie powołanie w rodzinie. Konstanty12, jak ojciec i pradziad, został rolnikiem, Jan 13 - marynarzem, realizując wszelkie rozwichrzone marzenia przodków. Mieszkają obaj poza Poznaniem i nie bywają w kamienicy Maksymiliana. Drobne przedmioty przywołują ludzi, którzy je dotykali, wtulali się w nie lub wpatrywali. Poprzez zegary, fotele, szafy możemy wyobrazić sobie kolory, poczuć zapachy i porozmawiać z tymi, dla których były drogie. Spróbować na chwileczkę cofnąć czas. PRZYPISY: 1 Maksymilian Studniarski - 1828-1889, nauczyciel Gimnazjum im. Bergera, członek założyciel PTPN, sekretarz Wydziału Historyczno- Literackiego, naj straszy opiekun zbiorów prehistorycznych. 2 Kazimierz Karłowski - 1852-1917, inżynier budowy dróg wodnych i mostów, absolwent Politechniki Berlińskiej, naczelny inżynier Towarzystwa Melioracji Obry, projektant Cmentarza Parafialnego Bożego Ciała przy ul. Bluszczowej, członek PTPN. 3 Izabella ze Studniarskich Karłowska - 1867-1944 4 Krzysztof Karłowski - 1901-1921, porucznik 17. Pułku Ułanów Wlkp. 5 Kazimierz Karłowski - 1895, ksiądz, dr teologii, nauczyciel Seminarium Duchownego w Poznaniu i Gnieźnie, oficjał Sądu Duchownego, członek PTPN. 6 Izabella z Karłowskich Barcikowska - 1903-81, absolwentka Uniwersytetu Poznańskiego, nauczycielka chemii w Gimnazjum im. Dąbrówki, pracownik Centrali Nasiennej. 7 Tadeusz Karłowski - 1893-1938, powstaniec wielkopolski, delegat na Polski Sejm Dzielnicowy powiatu rawickiego, w 1918 roku rolnik, administrator majątku Piaski w pow. rawickim, właściciel majątku Chaławy w pow. śremskim. 8 Janina z Bartoszewiczów Karłowska - 1906-1938. 9 Gabryela Karłowska - 1896-1985, docent doktor nauk chemicznych i rolniczych, asystent Uniwersytetu Poznańskiego, pracownik Izby Rolniczej w Poznaniu, Państwowej Fabryki Związków Azotu "Chorzów", Państwowych Zakładów Hodowli Roślinnej, Instytutu Przemysłu Włókien Łykowych, Instytutu Łąkarstw, członek PTPN. 10 Barbara Barcikowska - uf. 1930, doc. dr hab. nauk rolniczych, pracownik PAN, członek PTPN. 11 Alicja Karłowska- Kamzowa - Uf. 1935, profesor Instytutu Historii Sztuki UAM, prezes PTPN. 12 Konstanty Karłowski - ur. 1926, absolwent Wydziału Rolnego Uniwersytetu Poznańskiego, dyrektor stacji hodowlanych na Pomorzu. 13 Jan Karłowski - Uf. 1930, kapitan żeglugi wielkiej