RAUTY U PREZYDENTA SŁAWOMIR LEITGEBER R auty, przyjęcia wydawane przez prezydenta Poznania Cyryla Ratajskiego, to niemal zupełnie nieznany epizod z życia międzywojennego miasta. Prezydent urządzał je często. I o ile w życiu prywatnym był oszczędny, może nawet wręcz skąpy, o tyle na wydatki reprezentacyjne nigdy nie skąpił i grosza na ten cel nie żałował. Uważał, że wystawne bankiety urządzane na cześć przybywających do Poznania prominentów dodadzą miastu splendoru. Cyryl Ratajski mieszkał w Puszczykówku w malowniczo usytuowanej na nadwarciańskiej skarpie willi, otoczonej pięknym, starannie wypielęgnowanym ogrodem. Swoją urzędową siedzibę posiadał w jednym z najładniejszych zakątków Poznania, przy ul. Chopina 3a. Część recepcyjna jego prezydenckiego mieszkania składała się z dużego salonu oraz dwóch nieco mniejszych saloników. Tutaj od 1922 do 1934 r. odbywały się duże rauty towarzyskie i tutaj właśnie zapraszano starannie dobrane grono osób, do których sekretariat prezydenta rozsyłał drukowane zaproszenia imienne. Rauty u prezydenta Ratajskiego były wśród elity towarzyskiej Poznania bardzo popularne. Bywano tam tym chętniej, że słynęły z bogato zaopatrzonego w dobre jedzenie i znakomite trunki bufetu. Wszystko to dostarczano wprost z Bazaru, który znany był z najlepszej w Poznaniu kuchni, natomiast piwnice tego hotelu słynęły ze znakomitych, pieczołowicie pielęgnowanych win. Zimny bufet przyjęć prezydenckich obsługiwali z zawodową zręcznością kelnerzy hotelowi. Serwowali również alkohole. Prezydent hołdował najwidoczniej brytyjskiej zasadzie: mój dom jest moją twierdzą, gdyż we własnym domu w Puszczykówku oficjalnych przyjęć, nawet w kameralnym gronie, nigdy nie urządzał. Bywała tutaj tylko rodzina i to najbliższa. Nawet bliscy współpracownicy prezydenta Ratajskiego w jego domu nigdy nie byli przyjmowani. Jego życie oficjalne starannie oddzielone było od życia rodzinnego. Z najbliższymi i zaufanymi osobami z kierownictwa magistratu, jak chociażby z doktorem Tadeuszem Szulcem, kolegą z lat studiów, nie przeszedł nigdy na "ty" i nikogo z tego kręgu nigdy nie gościł w swoim domu. Dom jego był rzeczywiście rodzajem twierdzy i panował tu swoisty ceremoniał. Siostrzeńcy jego żony, Wisia i Andrzej, z którymi byłem w przyjaźni, gdy byliśmy dziećmi, udając się z rodzicami na obiad czy kolację do willi wuja, żartobliwie mawiali, że udają się do pałacu. Prezydent Ratajski chyba gustował w dobrym jedzeniu, gdyż słyszałem, że także w jego domu kuchnia była wykwintna. Na domowe przyjęcia rodzinne składały się wyszukane dania, a menu było zawsze obfite. Również domowa piwniczka obfitowała w najróżniejsze alkohole, toteż młodszy syn prezydenta, gdy tylko zdarzyło się, że rodzice na kilka chociażby dni wyjechali, urządzał dla grona swych przyjaciół wesołe balangi, nie żałując dobrych trunków z prezydenckich zapasów. Koko, jak go w domu nazywano, czyli Kordian Ratajski był prawdziwym utrapieniem swoich rodziców, w przeciwieństwie do ich starszego syna Przemysława, który szybko wyfrunął z domowego gniazda; stąd też znałem go mało. Koko był w rodzinie czymś w rodzaju czarnej owcy, źródłem rozlicznych kłopotów i zmartwień. T en grubas o czerwonej, nalanej twarzy nie był złym, lecz zmanierowanym chłopcem. Jowialny, nieco dobroduszny, brał życie od najłatwiejszej strony i ani perswazje matki, ani gromy ojca na niego nie działały. Z Puszczykówka Ratajski dojeżdżał codziennie do Poznania autem, starą i wielką staroświecką landarą z daszkiem nad przednią szybą i stopniem ułatwiającym wsiadanie, prowadzoną przez służbowego kierowcę w mundurze magistrackim. W Nowym Ratuszu (dziś już nie istniejącym) miał na pierwszym piętrze swój gabinet. Każdego poranka, dokładnie o tej samej porze, w drzwiach willi ukazywała się sylwetka prezydenta w czarnym garniturze. Do oddalonej o jakieś dwadzieścia kroków furtki ogrodu prowadził korytarz z gęstych pnączy, rodzaj pergoli, przez której sploty nawet w lipcowy dzień z trudem przedzierały się promienie upalnego słońca. Przy furtce, wyprostowany niczym żołnierz na musztrze, stał niemłody już szofer prezydenta i otwierał drzwi starej limuzyny, pomagając zająć miejsce. Wieczory czwartkowe w apartamentach służbowych prezydenta Ratajskiego stanowiły być może świadomą kontynuację podobnych czwartków urządzanych do 1925 r. przez prof. Heliodora Święcickiego, pierwszego rektora i założyciela Uniwersytetu Poznańskiego, w jego rozległym mieszkaniu w Pałacu Działyńskich. Wieczorne przyjęcia u rektora Święcickiego miały swój rytuał. Najczęściej te czysto męskie spotkania, aczkolwiek ich gospodarz antyfeministą nie był, zaczynały się od wcześniej przygotowanego referatu, czegoś w rodzaju prelekcji. Po dość żywej zazwyczaj dyskusji pan domu, człowiek zamożny, prosił gości o przejście z salonu do sali jadalnej, gdzie na uczestników spotkania czekał suto, w dobre jedzenie i trunki zaopatrzony bufet. Były to typowe przyjęcia urządzane a la fourchette. Podobnie wyglądały czwartkowe zgromadzenia u prezydenta Ratajskiego organizowane na parterze willi przy ulicy Chopina. Nieco inny był tylko ich charakter i - z pewnością - inny skład gości. Prezydentowa Ratajska zazwyczaj w przyjęciach nie uczestniczyła. Brali w nich zwykle udział sami panowie. Bankiety były wystawne, gdyż leżało to po prostu w naturze prezydenta. Jego dewizą życiową było, że pieniądz musi krążyć i wierzył, że jego szybki Sławomir Leitgeber "'' ' .,,,;,., '\"H: i ':,.\.;>'t W' '' W,';'" .... ,.A te... '",< :. 1 ;>r " <>. y; , 'i ;;l' ,':>1:-:¥ ; 'V' i.....,.i . .. . :;' .. +,,::.:.';'$.. "ł:'1 ... ( . ,. ::.,t: . ". ;fb.,A.. 'r ,<' .;. :t:" '>.t:A .. '-', ,...... '.' ",: ..' '"ć-. II ' , ' A: -,'" , '""'!>-, . '.;;'" .4!-.......N< " . 'Ii! ..'-j;.: ......... T ..... '1' ..... .... . ., \{:-. f