JAK TO PODCZAS JARMARKU ŚWIĘTOJAŃSKIEGO BYWAŁO , Jarmarki Swiętojańskie w Poznaniu w XIX wieku LECH TRZECIAKOWSKI D ziś, gdy w połowie czerwca, hucznie, z udziałem władz miejskich i dyrekcji Międzynarodowych Targów Poznańskich na Starym Rynku odbywa się otwarcie Jarmarku Świętojańskiego, liczni uczestnicy tego wydarzenia nie zawsze zdają sobie sprawę z szacownej tradycji tych handlowych spotkań poznańskich. Wielujest przekonanych, że jarmarkjestjednym z ozdobników Międzynarodowych Targów Poznańskich i z nimi wiążą jego powstanie i istnienie. W zdaniu tym jest tylko część prawdy. Nie ulega wątpliwości, że współczesny jarmark związany jest z MTP. Ma onjednak znakomitą i sięgającą średniowiecza tradycję. Jego początki sięgają 1451 roku, kiedy to decyzją sejmu krakowskiego jarmark poznański z dnia św. Dominika (5 sierpnia) przeniesiony został na dzień św. Jana (24 czerwca)l. Przyczyny tego postanowienia były wielce dramatyczne i stanowiły ważny element prawdziwej wojny handlowej, jaka toczyła się między Poznaniem i Krakowem a Wrocławiem. Wrocław, mając doskonałe położenie geograficzne, dzięki któremu przez miasto przebiegały ważne trakty handlowe wiodące na wschód i północ, a również dzięki dobrze rozwiniętemu przemysłowi, odgrywał w tym regionie Europy rolę wybitną jako emporium handlowe. Najego pozycję ekonomiczną niechętnym wzrokiem spoglądało kupiectwo Krakowa i Poznania. Królowie polscy z reguły opowiadali się po stronie rodzimego kupiectwa, obdarzając je coraz to nowymi przywilejami i nie cofąjąc się przed dyskryminacją wrocławskich konkurentów. Jedną z metod pognębienia Wrocławian była właśnie zmiana terminu jarmarku poznańskiego. Od dawien dawna bowiem we Wrocławiu odbywał się targ właśnie w dniu św. Jana. W uchwałach wspomnianego już sejmu krakowskiego nie czyniono tajemnicy z tego, że przyczyną ustanowienia Jarmarku Świętojańskiego jest chęć wyeliminowania konkurenta wrocławskiego. Jan Długosz tak pisał w "Dziejach Polskich" pod rokiem pańskim 1451: "Postanowiono prócz tego na rzeczonym zjeździe, Lech Trzeciakowski aby dla upośledzenia i zabicia jarmarków w r o c ł a w s k i c h, które przez nałożone na towary nowe cła wielką Królestwu czyniły krzywdę, zakazać kupcom polskim jeżdżenia do Wrocławia, a otworzyć jarmarki na Św. J a n a Chrzciciela w P o z n a n i u, na św. El ż b i e t y w Wieluniu, na śródpoście w Kaliszu, z zastrzeżeniem ceł dawnych "2.1 nagle wyrósł poznański konkurent. Poznańczycy nie zasypywali gruszek w popiele, bowiem pierwszy Jarmark Świętojański zorganizowali już w 1452 roku. Jarmark ten zyskał sobie niemal z dnia na dzień duże wzięcie. Do grodu nad Wartą masowo przybywać zaczęli między innymi kupcy z miast górno-łużyckich, którym przewodził Zgorzelec, będących w konflikcie z Wrocławiem. Boleśnie odczuło to kupiectwo wrocławskie. Już w 1465 r. kupcy zwrócili się do króla czesko-węgierskiego Władysława Jagiellończyka z prośbą o poparcie. Król starał się pomóc swoim poddanym. Wydał zakaz udawania się kupcom zgorzeleckim do Poznania, a równocześnie zabiegał u swego ojca, króla Kazimierza Jagiellończyka, o przeniesienie jarmarku poznańskiego na inny termin. Zabiegi te zakończyły się niepowodzeniem. Tymczasem targ poznański, jak pisze znawca problemu Leon Koczy, "utrzymał się, a nawet znakomicie rozwinął się w ciągu wieku XV"3. Z biegiem lat Jarmark Świętojański spełniać zaczął i inne funkcje, które okażą się dominującymi. W połowie XVI wieku na dzień św. Jana przybywać zaczęła do Poznania szlachta, celem zawierania przed sądem grodzkim różnego rodzaju umów dotyczących sprzedaży płodów rolnych, a także obrotów ziemią i pożyczek pieniężnych. Jarmark Świętojański nazywany będzie "transakcjami świętojańskimi" lub przyjętymi powszechnie "kontraktami świętojańskimi". Spotkania poznańskie stały się swego rodzaju giełdą ziemiańską. Przyczyną takiego stanu rzeczy było silne utowarowienie się produkcji folwarcznej i dążenia szlachty do wyeliminowania pośrednictwa kupców w handlu płodami rolnymi. Jest rzeczą godną podkreślenia, że Poznań, jako stolica najbardziej rozwiniętej pod względem gospodarczym dzielnicy w kraju, wiódł prym w organizowaniu kontraktów. Wzorem Poznania poszły inne miasta: Kraków, Lwów czy Kijów 4 . Nie ustalony był okres trwania jarmarku. Z reguły było to kilka dni, aczkolwiek bywały okresy, kiedy przedłużano go do kilku tygodni. Nie zawsze rozpoczynał się 24 czerwca. W XVII wieku przesunięto go na połowę lipca, na poniedziałek po św. Małgorzacie (13 lipca). W XIX wieku niekiedy inaugurowano jarmark 26 czerwca. Mimo to, podpisywane kontrakty tradycyjnie nosiły datę 24 czerwca, jako dzień sporządzenia umowy5. Dlaczego kontrakty poznańskie odbywały się w tak niedogodnym dla właścicieli ziemskich terminie, pod koniec czerwca, u progu gorączkowych prac polowych - żniw? Jedna z przyczyn jest już znana, chęć dopieczenia Wrocławowi. Druga to fakt, że Wielkopolska słynęła nie tylko jako eksporter zboża, ale również wełny, tak poszukiwanej na europejskim rynku. Wiosenne strzyżenie owiec przypadało na koniec maja i początek czerwca. Wełnę sprzedawano właśnie podczas kontraktów świętojańskich. Kontrakty świętojańskie były nie tylko imprezą o charakterze gospodarczym, ale i wielkim wydarzeniem kulturalnym i towarzyskim. Po prostu nie wypadało nie pojawić się w Poznaniu, jak to mawiano, na św. Jana. W latach Ryc. 1. Plac Sapieżyński (dziś Wielkopolski) z sadzawką otoczoną topolami i widokiem na Zamek Przemyśla i Ratusz w 1833 roku. Lit. wg. rys. J. Minutolego (Fot. Muzeum Narodowe) trzydziestych XVII wieku kontrakty świętojańskie osiągnęły swe apogeum, cieszyły się tak ogromnym wzięciem, iż musiano przedłużyć ich trwanie z kilku dni do trzech, a nawet czterech tygodni 6 . Przedmiotem niniejszej rozprawy jest okres schyłkowy poznańskiego jarmarku, który rozpoczął się z końcem XVIII wieku i trwał do lat sześćdziesiątych dziewiętnastego stulecia. Będzie to przysłowiowy łabędzi śpiew, piękny, ale nieuchronnie zapowiadający koniec wspaniałych poznańskich kontraktów świętojańskich. W czasach Rzeczypospolitej "kontraktowicze" zbierali się na Górze Przemysława, na obszernym placu przed zamkiem starosty, gdzie mieścił się również sąd grodzki. Tu, na otwartej przestrzeni, przybyłe z całej prowincji tysięczne rzesze szlachty zawierały różnego rodzaju umowy: sprzedaży, dzierżaw, pożyczek, by następnie udać się do zamku i zawarte kontrakty sądownie zalegalizować. Kupcy rozbijali swe kramy na Starym Rynku. Zabór Wielkopolski przez Prusy w wyniku II rozbioru nie przerwał tradycyjnych kontraktów świętojańskich. Odgrywały one nadal poważną rolę w życiu gospodarczym dzielnicy. Odbywały się, jak dawniej, w tym samym miejscu. Zamek na Górze Przemysława stał się bowiem siedzibą pruskich władz administracyjnych - regencji. Po 1830 r. regencja przeniosła się do gmachu dawnego kolegium jezuickiego. Od tej chwili miejscem zawierania kontraktów stał się Stary Rynek 7 . Lech Trzeciakowski Jarmark Świętojański przeżywał lata tłuste i chude. Uzależnione to było nie tylko od koniunktury gospodarczej, ale i od wielkich wydarzeń politycznych, jak wojny napoleońskie i powstania narodowe, czy od epidemii cholery, która od 1831 r. co pewien czas nawiedzała Poznań. W interesującym nas okresie, tak jak w dawnych czasach, kontrakty świętojańskie były najważniejszym wydarzeniem pod względem gospodarczym, kulturalnym i towarzyskim nie tylko dla Poznania. Miasto przygotowywało się na ich otwarcie od wielu dni. Sprawą bardzo ważną było zapewnienie lokum tysięcznym rzeszom gości, jak również przygotowanie magazynów na wełnę. Liczba miejsc w gospodach i powstających od schyłku XVIII wieku hotelach była bardzo ograniczona. W tej sytuacji przed właścicielami mieszkań, skromnych izb, a nawet przysłowiowych klitek otwierały się świetne perspektywy. Już na kilka dni przed św. Janem na łamach miejscowego dziennika ukazywały się anonsy "pokój 2 okna frontu parterre wraz z stajnią na 4-ry konie są podczas jarmarku na wełnę i transakcji Świętojańskiej do wynajęcia u W. Czaplińskiego przy ulicy Szerokiej (dziś Wielkiej) Nr. 20". Przygotowano też "wygodne składy ł "s na we nę . Wynajmowanie pokoi i magazynów było przysłowiową złotą żyłą, zważywszy, iż w latach tłustych przybywało do Poznania na czas transakcji mrowie gości. Na początku XIX wieku podawano, że bywało ich około 12 tysięcy. Prawdopodobnie jest to liczba zawyżona. Nie zmienia to jednak faktu, że mogła ona oscylować wokół 10 tysięcy. Biorąc pod uwagę liczbę stałych mieszkańców Grodu Przemysława w roku 1800 r. , czyli 1879 cywilów oraz 2694 wojaków, przybysze przez te kilka dni nadawali ton Poznaniowi 9 . Właściciele pomieszczeń udostępniali swe mieszkania gościom, przenosząc się na czas kontraktów na strych. Lokum zamawiać było trzeba na kilka tygodni przed rozpoczęciem transakcji. Nie trudno sobie wyobrazić, że wynajęcie mieszkania, a nawet lichego pokoju kosztowało krocie. Na początku XIX wieku za pierwsze płacono w okresie kontraktów 100 talarów, za drugie 10 talarów. O horrendalnych opłatach za lokum niech świadczy fakt, że w końcu XVIII wieku prezydent miasta Poznania, pełniący zarazem funkcję dyrektora policji, pobierał pensję roczną w wysokości 1000 talarówlo. Kto żyw ostrzył sobie zęby na nie mały zarobek. Najlepiej atmosferę oddają słowa naocznego świadka Johanna Ludwiga Schwarza "Mieszczanie sposobią się do przyjęcia tak wielu gości (00.) Piekarze i Rzeźnicy, Piwowarowie i Szynkarze krzątają się około przysposobienia dostatecznych składów dla tak wielkiej Ludności. Kupcy i Aptekarze wyciągają z ksiąg swoje rachunki. Naczelnik zgromadzenia sprawiedliwości rozdaje między jego współczłonków zlecenia do przyjmowania transakcji. Justic - Kommisarze podpisują swoje likwidacje i zaostrzają swoje pióra. Doktorzy strzygą papiery na recepty, Cukiernik Tobiaszewski i Lyza z ciasteczkami rozbijają swoje namioty na ulicy Wilhelmowskiej" 11 itd., itp. Tak więc byt niejednego Poznańczyka był uzależniony od napływu gości na Św. Jana. Już na kilka dni przed otwarciem przyjeżdżali pierwsi goście. Arystokracja, karmazynowa szlachta przybywali "huczną kawalkadą", poszostnemi karetami z forysiem, hajdukami, lokajami, pannami służącymi. Orszak taki poprzedzał zwykle laufer. Pod tym względem nic się nie zmieniło i w następnych dziesięcioleciach. Do eleganckiego ekwipażu przywiązywano wyjątkową wagę. Bywalec Teodor Żychliński, pisząc w początku lat pięćdziesiątych XIX wieku, tak wspomina: "Krzyżowały się po ulicach wspaniałe karety i lekkie kawalerskie festony, liberje strzelców kapały złotem (00.) Dotąd pamiętam żółte ekwipaże książęce z Rydzyny i spieszące na wyścigi otwarte landau zaprzężone w cztery a la Daumont angielskie rumaki...". Liczyło się efektowne entree, bowiem wjazd odbywał się na oczach gawiedzi i przybyłych już gości. Panie i panny z towarzystwa okupowały okna swych rezydencji lub wynajętych mieszkań, by zobaczyć, kto już przyjechał. Sposobiono się do składania wizyt. W dniu otwarcia kontraktów, z reguły 24 czerwca, tysiące interesantów zmierzało na plac pod regencją, na dzisiejsze Wzgórze Przemysława, a po przeniesieniu regencji, na Stary Rynek. Za posesjonatami, w paradnych strojach i z "miną pełną chluby", podążali Żydzi faktorzy "w podartych strojach" dźwigający wory pełne pieniędzy. Dla nich był to czas złotych żniw. "Były to złote żniwa dla Żydów, zwłaszcza, że każdy z przyjezdnych miał swego faktora lub faktorkę, rodzaj adiutantów hebrajskich, którzy chodzili wszędzie i pośredniczyli we wszystkim, załatwiali wszystko, mając choć bezwiednie za zasadę: Si c'est possible, c'est ait; si c'est impossible, cela se fera Oeśli to jest możliwe, to już zrobiono; jeśli niemożliwe, to się zrobi), naturalnie za odpowiednie monety"12. Przystępowano do zawierania kontraktów. Dotyczyły one kupna sprzedaży, przyjmowania w dzierżawę majątków ziemskich, zaciągania lub ściągania pożyczek, ściągania prowizji, sprzedaży lub kupna wełny i zboża na pniu. Panował niepospolity zgiełk "tysięcznych głosów w polskim, niemieckim, łacińskim i francuskim języku". Po uzgodnieniu kontraktu suplikanci szturmowali regencję, aby oficjalnie zarejestrować zawarte transakcje. Odbywało się to o określonych godzinach, od rana do 1, a następnie po przerwie obiadowej od 3 do 6. Do Poznania, kiedy jeszcze nie funkcjonował nowoczesny system bankowy, zjeżdżali przedstawiciele Królewskiego Głównego Banku w Berlinie, aby ściągać prowizje, układać się z dłużnikami. Rezydowali oni w Hotelu Saskim przy ulicy Wrocławskiej13. Odbywała się także sprzedaż owiec, bydła i koni. Stanowiła ona jednak margines zawieranych transakcji, kiedy zauważymy, że w 1821 r. wystawiono na sprzedaż 136 baranów hiszpańskich, w 1824 r. 150 tryków marynosów. Liczba krów i koni nie przekraczała z reguły kilkudziesięciu. Miejscem, gdzie w latach dwudziestych można było oglądać wystawione na sprzedaż zwierzęta, były specjalne zagrody przy ulicy Wilhelmowskiej (dziś Aleje Marcinkowskiego) 14. Wiadomo, że przez wiele lat ton spotkaniom poznańskim nadawała sprzedaż i kupno wełny. Tymczasem nastąpiło załamanie koniunktury, a to ze względu na kryzys, jaki ogarnął sukiennictwo wielkopolskie. Na skutek rozbiorów utraciło ono rynki wschodnie, a co więcej, stanęło oko w oko z konkurenq'a sukiennictwa niemieckiego, przede wszyskim angielskiego, której nie udało się skutecznie przeciwstawić. Władze pruskie pragnęły jednak, aby Lech Trzeciakowski Ryc. 2. Stary Rynek w dzień targowy w 1838 roku. Lit. W. Kurnatowskiego wg rys. W. Baeselera Fot. Muzeum Narodowe Poznańskie nie utraciło swej pozycji producenta wełny. Służyć temu miały specjalne targi na wełnę odbywające się w Poznaniu. Pierwszy targ odbył się w dniach od 7 do 9 czerwca. Przedsięwzięcie to przez lata spełniało pokładane w nim nadzieje i dzięki zbytowi na wełnę przez lata utrzymywało się zainteresowanie hodowlą owiec w Wielkopolsce. Swe apogeum osiągnęło ono w latach sześćdziesiątych XIX wieku, gdy na targi poznańskie przybywali kupcy nie tylko z Niemiec, ale także Anglii, Belgii i Francji. Potem nastąpił powolny ich zmierzch spowodowany napływem na rynki europejskie wełny zamorskiej. Mimo że termin targów na wełnę nie pokrywał się kontraktami świętojańskimi, traktowane były one jako ich przedproże. W 1855 r. podczas targów na wełnę na placu Działowym (nie istniejący plac u północnego wylotu Alei Marcinkowskiego) odbywał się także targ na konie 15 . O istnieniu Jarmarku Świętojańskiego decydowała potrzeba zawierania wspomnianych wyżej kontraktów, ale przybywano również, by dokonać pomyślnych zakupów nie tylko towarów codziennego użytku, ale również luksusowych, na co dzień niedostępnych. Dla miejscowego i przyjezdnego kupiectwa i rzemieślników kontrakty świętojańskie stanowiły niezwykłą okazję do zwiększenia dochodów. Liczba przybywających do Poznania kupców sięgała od 135 do 236. Dominowali kupcy z Wielkopolski, ale zjeżdżali także z odleglejszych stron. Nie brak było wyznawców Merkuriusza wywodzących się z Berlina, Warszawy, Szczecina, Wrocławia, a także z Czech, Węgier, a nawet Turcji 16 . Znaczniejszym, przyjezdnym kupcom, którym nie wypadało zadowolić się straganem na Starym Rynku, przychodziło staczać heroiczne boje o odpowiednią kwaterę, gdzie mogliby rozłożyć swe towary. Pamiętać nambowiem trzeba, że przez dziesiątki lat brak było sklepów w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Mott y wspomina: "Drzwi i okien wystawowych, nęcącymi i łudzącymi towarami napełnionych, nie było wtenczas wcale". Pojawiły się one w połowie XIX wieku i były bardzo skromniutkie. Sklepy znajdowały się więc w mieszkaniach, najczęściej na parterze, rzadziej na piętrach. Wynajęcie nawet skromnego lokalu było problemem nie lada i wymagało energicznego potrząśnięcia sakiewką. Najbardziej atrakcyjnymi były pomieszczenia na Starym Rynku, przy ulicy Szerokiej, a przede wszystkim przy Wrocławskiej noszącej dumne miano poznańskiego City. Czego to wtedy nie sprzedawano. Dla "mondu" sprowadzano dywany, porcelanę, "najnowsze wszelkiego gatunku Paryskie stroje damskie", jedwabie, tiule, kamizelki, "wstążki nowe", lakierki, trzewiki damskie, perfumy, pończochy jedwabne i "wiele innych galanteryjnych towarów". Pamiętano o duchowieństwie, oferując sprzęty kościelne. Dla koneserów sztuki zjeżdżali się handlarze "ze zbiorem malowanych obrazów z szkoły włoskiej, francuskiej i flamandzkiej". Rzecz oczywista, że nosili pięknie brzmiące i wabiące nazwiska włoskie, jak Sacchi, czy "Mazzuri, handlujący płodami kunsztu z Mediolanu". Liczni byli również kupcy i przekupnie oferujący towary dla mniej wybrednej klienteli. Tu dominowały towary z bawełny, płótna białego "jak i płótna domowej roboty" 17. Licznie do Poznania na czas kontraktów przybywały osoby spełniające różne usługi. Dla wielu czas św. Jana był okresem, kiedy można było podreperować sobie zdrowie. Dla miejscowych i zamiejscowych konsyliarzy był to czas żniw: "chorzy nadto odlegli od doktora i nie będący w stanie opłacania drogich podróży, jeżeli choroba do długich niemocy należy, zwłoczą swoje kuracje do Św. Jana dla zyskania lekarskiej pomocy za tańsze pieniądze". Nie brak było i dentystów, którzy "prześwietnej publiczności" oferowali swe usługi. Tak w 1818 r. "lekarz zębów" Laemmlein z Wrocławia" Umie nie tylko wprawiać pojedyncze i całe rzędy zębów na sztyfcikach złotych i platynowych, na żądanie i podług mody Lautenschlaegera, ale wyjmować dokładnie przełamane zbolałe zęby". Bawiący w 1845 r. w Poznaniu podczas kontraktów goście mogli utrwalić swój konterfekt w pracowni dagerotypowej mieszczącej się przy ulicy Wilhelmińskiej w ogrodzie "Pana cukiernika Beely"18. Ważną częścią świętojańskich spotkań było zawieranie umów o pracę. Chętni uzyskania nowej posady: oficjaliści, ekonomowie, pisarze, urzędnicy prywatni, służba, a także guwernerzy, nauczyciele, tancmistrze gromadzili się na Starym Rynku, głównie u wylotu ulic Wrocławskiej i Szerokiej (dziś Wielkiej) i "czekali ze stoicyzmem na nowy obrót losu". Tam przybywali potencjalni pracodawcy i zawierali z chętnymi stosowne umowy19. Zjazdy kontraktowe na św. Jana to nie tylko umowy, zakupy, ale bujnie kwitnące życie kulturalne i towarzyskie. Niekiedy miały miejsca wydarzenia, które na długo utkwiły w pamięci Poznańczyków i licznie przybyłych gości. Do nich należał dzień 24 czerwca 1810 r. Jak pisała "Gazeta Poznańska": "Można go nazwać dniem powszechnej uroczystości, którą wszyscy w pomiar dzielili. Naznacza on wstęp do zwyczajnych układów Święto-Jańskich (00.) Z kolei przypadła w dniu tym uroczystość Św. Jana a razem uroczystość JW. Generała Lech Trzeciakowski Ryc. 3. Ulica Wilhelmowska (dziś Aleje Marcinkowskiego). Widok w kierunku wzgórza św. Wojciecha ok. 1798 roku. Gwasz K Albertiego. Fot. Muzeum Narodowe dywizji Dąbrowskiego (00.) z rachuby świąt ruchomych niedziela między oktawą Bożego Ciała, poświęcona w tej stolicy uroczystemu obchodowi religijnemu, z wyższych urządzeń przybycia NN. Królestwa powracających z Warszawy...". Mowa tu o królu saskim i księciu warszawskim Fryderyku Auguście, jego małżonce Marii Amelii i córce Marii Auguście. Pamiętny ten dzień rozpoczął się o godzinie 7 rano, kiedy to obecna w Poznaniu generalicja i przedstawiciele władz cywilnych udali się do kwatery gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, dowódcy okręgu poznańskiego, przy ulicy Napoleona (w czasach Księstwa Warszawskiego, dziś Aleje Marcinkowskiego). Przepyszny był to widok, kiedy "poprzedzeni muzyką gwardii municypalnej, przygrywającej ulubioną piosenkę "Jeszcze Polska nie zginęła itd.", w galowych mundurach zmierzali ku kwaterze ukochanego przez wszystkich wodza generałowie: Michał Sokolnicki, Wincenty Axamitowski, Stanisław Turno, książę ordynat Antoni Sułkowski oraz Walenty Kwaśniewski. W chwili, gdy delegacja wchodziła do kwatery solenizanta, wojsko ustawione w szyku na Placu Napoleona (dziś Plac Wolności) dało salwę. Po złożeniu życzeń imieninowych przez gen. Axamitowskiego i przemówieniu JW. Generała dywizji Dąbrowskiego odbyła się defilada. N astępnie udano się na mszę św. do kościoła parafialnego Św. Stanisława, skąd wyszła procesja. Około godz. 3 po południu generałowie: Dąbrowski, Sokolnicki, Axamitowski i gen. książę Sułkowski udali się konno w stronę Swarzędza, aby powitać króla saskiego i księcia warszawskiego, jego małżonkę i córkę. Władze miejskie z prezydentem Bernardem Rose na czele powitały dostojnych gości przy bramie triumfalnej, którą wzniesiono przy wjeździe na Śródkę. Król zamieszkał w zamku. Po odpoczynku przyjmował licznych petentów na audiencji prywatnej. Wieczorem iluminowano zamek i ratusz. Z balkonu ratusza do późnej nocy przygrywała orkiestra. Następnego dnia po mszy św. dostojni goście opuścili Gród Przemysława 20 . Mimo że wspaniały dzień 24 czerwca 1810 r. nie miał się już powtórzyć, to liczni goście, jak i rodowici Poznańczycy, nie mogli uskarżać się na brak atrakcji. Trzeba tu podkreślić, że toczącemu się wartkim nurtem życiu kulturalnemu i towarzyskiemu ton nadawali Polacy. Kazimierz Sczaniecki pisał "Zjazdy karnawałowe zamożnych obywateli wiejskich i wełniany jarmark około św. Jana nadawały miastu charakter prawie polski". W tym miejscu trzeba podnieść, że uwaga Sczanieckiego odnosiła się do połowy XIX wieku, kiedy to ludność niemiecka i żydowska w Poznaniu liczyła 50% jego mieszk ' , 21 ancow . Wielu przybyszów Poznań wabił urokami życia, które miasto oferowało podczas kontraktów. "Nie zbywało także na zabawach, owszem, był to dla wielu jeden z głównych przedmiotów zjazdu". Warto przyjrzeć się, co Poznań w 1844 r. oferował miłośnikom muz. I tak występy aktorów krakowskich, poznańskiej opery niemieckiej, dalej przedstawienia teatru amatorskiego, sześć koncertów w wykonaniu tak uznanych sław jak Samuel Kossowski, świetny wiolonczelista, ale także artystów mniej znanych, acz oryginalnych, do których zaliczyć trzeba nie wymienionego z nazwiska artystę, "który jak sam powiada jest z Paryża, a gra lewą ręką". Furorę robiła grająca w Hotelu Saskim grupa młodocianych artystów w wieku od 6 do 10 lat, wystawiająch w języku niemieckim i francuskim sztuki dramatyczne i widowiska baletowe "od widzów . .. . ,,22 Z unIesIenIem przyjmowane Ton nadawał teatr. Poznań początkowo nie dysponował stałą sceną. Przedstawienia odbywały się w prymitywnych warunkach, w przerobionej na teatr ujeżdżalni. Od 1804 r. miasto posiadało obszerny, z widownią na 1000 osób teatr na placu Wilhelmowskim (dziś plac Wolności). Podczas kontraktów przybywały do Poznania polskie trupy teatralne. Wielokrotnie bawili w Poznaniu aktorzy z Warszawy i Krakowa, którym przewodzili Wojciech Bogusławski, Ludwik Osiński czy Kazimierz Skibiński. Na deskach teatralnych obok Wojciecha Bogusławskiego występowali tak wybitni aktorzy jak Alojzy Żółkowski, Wincenty Rapacki, Marcin Szymanowski, Józefa Skibińska, Józefa Ledóchowska, uznawana za najwybitniejszą aktorkę polską przed Heleną Modrzejewską, a także sama Helena Modrzejewska. Warto tu wspomnieć, że podczas swych występów w 1866 r. Helena Modrzejewska poznała swego przyszłego męża Karola Chłapowskiego. Jak to zwykle bywa, repertuar oscylował między sztukami najwyższego lotu jak "Czarodziejski flet" Wolfganga Amadeusza Mozarta, "Król Lear" i "Hamlet" Williama Shakespeara, "Mazepy" Juliusza Słowackiego, niezwykle popularnymi sztukami o akcentach narodowych, jak "Krakowiacy i Górale" Wojciecha Bogusławskiego, "Barbara Radziwiłłówna" Alojzego Felińskiego czy "Kościuszko nad Sekwaną" Konstantego Majeranowskiego, komediami, wśród których prym wiodły dzieła Aleksandra Fredry, dalej Moliera czy Franciszka Zabłockiego . Nie brak było błahych komedyjek jak i sztuczydeł mających budzić grozę. O jednym z tych dzieł pt. "Jest temu lat szesnaście" tak w 1838 r. pisał recenzent "Miła sentymentalność pomieszana z okropnościami nienaturalnymi, zgwałcenie - podpalacze - pożary - nieślubne dziecko - niewinna sierota posądzona o podpalenie - kradzież Lech Trzeciakowski Ryc. 4. Zawieranie umów o pracę podczas targów świętojańskich w roku 1869 I t k '1' 8 b T 7. 1 k d a S e t < < n i e S t e t y> > S t a n o w i * S f ó W A h Je. sz¥l1k1. DoR zesporów polskzcl¥bawiły również w Poznaniu trupy nfee&l cR!t i francuska Poziom sztuki aktorskiej był różny. Nie zawsze pojawiały sie na deskach teatru pierwsze nazwiska. Znane trupy i wybitni aktorzy cieszyli się niezwykłą popularnością . . . gromadzący się do teatru obywatele rzucali do kasy bez rachuby pieniądze, więcej aniżeli potrójną cenę stanowiące" Różne jednak widzami władały uczucia. Andrzej Turno, dawny oficer szwoleżerów gwardn Napoleona, bawiąc w 1845 , w Poznaniu podczas kontraktów IZ tojansfach, nie zdecydował się na pójście do teatru, gdzie grano jedną z popularnych wtedy sztuk o cesarzu Francuzów: "Grano w Teatrze Napoleona jego powrót, chwałę i upadek, bilety po 9 tal, nie byłem bo mi żal było to smutne przypomniane czasy"23. p, Nie zawsze jednak trupy polskie uzyskiwały zgodę na występy. Władze pruskie nie bez słuszności uważały, że wystawianie sztuk o silnych akcentach patriotycznych budzi niepożądane nastroje. "W szczególności podczas niektók y .p T ' aWle H n toWar2yStWa krakowskie o J k h ' K OWI a OW g - a granyc wowczas« ran i Z, Hn 'J A' A n a S t r O J e A A A C k i e , przyjmowane przez wypełz n ą doszczęmie Widownię pełnym aplauzem i eon furorę oklaskiwane przy każdej sytuacji, która odpowiadała duchowi polskiemu lub temu schlebiała'A W ™ a / V O K ó W n Ż C Z a S k O n c e r t ó w W ł P . ł , V w U - ystępowa y w oznanlU S awy Wymienić tu trzeba pobyty jednego z najwybitniejszych skrzypków tej epoki Karola Lipińskiego. Po raz pierwszy bawił tu z koncertami w 1821 r. Zyskał sobie bardzo przychylne opinie. W dwa lata później, w 1823 r., znów zawitał na czas kontraktów, by stoczyć bój o palmę pierwszeństwa z cenionym Jasques Fereol Mazas, profesorem Konserwatorium Paryskiego. Turniej obu skrzypków poprzedziły koncerty indywidualne. Pierwszy dał 23 czerwca Mazas, a dwa dni później Lipiński. Oba wypadły świetnie. Drugi koncert Mazas'a nie zyskał już tak pochlebnych opinii. Zarzucono mu, że "Nie powinien szukać okrasy w takim piszczałkowaniu skrzypcowym, które ujmuje powadze tego instrumentu." Załamany tą opinią Mazas wyjechał z Poznania, rezygnując z turnieju. Na część pozostałego na polu bitwy Lipińskiego w "Gazecie Wielkiego Księstwa Poznańskiego" ukazał się następujący wierszyk: Dźwięki koncertów w Poznaniu z chlubą przypomina Brzmiące Dawida czasy - czasy Apollina! Nie dziw, że się zdumiały pierwsze świata chóry! Śpiewał smyczkiem Lipiński, dziś Orfeusz wtóry"25 W 1844 r. występował wspomniany już wybitny wiolonczelista Samuel Kossowski. W 1854 r. bawili jedenastoma koncertami danymi w sali Bazaru dwaj bracia Wieniawscy: Henryk - starszy z nich, skrzypek i Józef - pianista. "Były to wówczas jeszcze bardzo młode chłopcy, którzy zaczęli dopiero jeździć po świecie pod opieką mamy. Zyskali sobie aplauz powszechny, na który ze wszech miar zasługiwali: wszakże starszy przewyższał o wiele młodszego talentem i biegłością". Entuzjazm osiągnął swoje apogeum, gdy Henryk Wieniawski odegrał skomponowany w czasie pobytu w Poznaniu utwór "Souvenir de Po sen" . "Niejedno czułe serce przesycone potęgą tkliwej melodii nie mogło oprzeć się czarodziejskiej sile. Dwie damy dostały spazmów, nie mogły dosłuchać rzewności przenikającego mazurka"26. Do rytuału od 1837 r. weszło zwiedzanie wystaw obrazów. Co dwa lata urządzało je istniejące od 1836 r., polsko-niemieckie Towarzystwo Sztuk Pięknych (Kunst - Verein). Otwarcie nastąpiło podczas kontraktów świętojańskich. Prezentowane na nich było malarstwo, głównie niemieckie, aczkolwiek pojawiały się dzieła artystów polskich, francuskich. Były wśród nich dzieła najwybitniejszych twórców tej epoki: Kaspara Davida Friedricha, Karla Friedricha Lessinga, Hermanna Stilke czy Piotra Michałowskiego oraz tak bliskiego sercu Polaków Januarego Suchodolskiego. Wystawy odbywały się początkowo w Hotelu Drezdeńskim przy ulicy Wilhelmowskiej, później w Hotelu Saskim przy ulicy Wrocławskiej, następnie w Sali Wielkiej Ratusza. Cieszyły się one dużym zainteresowaniem. Pierwszą wystawę w 1837 r. zwiedziło przeszło 5000 osób, co jest liczbą ogromną. Bywanie na wystawach stało się tradycją kontraktów. Andrzej Turno pisał w swym dzienniku z 1845 r. "byłem z Adynką (córka Turny) na Wystawie obrazów, bardzo piękny był wybór"27. Od roku 1839 imprezą, na której należało się bezwzględnie pokazać, były wyścigi konne. Moda na sport jeździecki dotarła do Poznania z Anglii. Organizatorem wyścigów było polsko-niemieckie Towarzystwo ku ulepszaniu Lech Trzeciakowskihodowli koni, bydła i owiec w Wielkim Księstwie Poznańskim (Verein zur Verbesserung der Pferde, - Rinvieh, - und Schaffzucht im GroBherzogtum Posen). Pierwsze wyścigi odbywały się w dniach 1-2 lipca 1839 r. Gonitwy rozgrywano na torze między Drogą Dębińską a Wartą, na przestrzeni od ogrodu rozrywkowego San Domingo (na wysokości dzisiejszego mostu Przemyśla) do parku Wiktorii leżącego na północnym skraju Dębiny. Liczył on około 700 metrów. Wyścigi odbywały się przez trzy dni, z reguły na początku lipca. Były więc niejako imprezą zamykającą kontrakty. W owych czasach ścigali się przedstawiciele szlachty, młodzi junkrzy i oficerowie. Podczas wyścigów panowała atmosfera jak na sławnym podlondyńskim torze Ascot. N a wyścigi zajeżdżano powozami, mniej zamożni dorożkami, gawiedź per pedes. "Trybuna stanęła jak zawsze dla dam i biletowej publiczności, po obu stronach wyciągnięto powrozową baryerrę dla publiczności minorum gentium, za trybuną stanęło kilka namiotów z lodami, szampanami, ciastami, przed nią kilkaset metrów maleńka trybuna dla sędziów wyścigowych". Sędziami były najznamienitsze persony: naczelni prezesi prowincji, jak Eduard von FlottwelI, dowódcy V korpusu armijnego, jak Carl von Grolman, ze strony polskiej marszałkowie sejmów prowincjonalnych Stanisław hr. Poniński, Edward Potworowski, Józef hr. Grabowski, z innych znanych postaci Dezydery Chłapowski czy Hipolit Cegielski. Ścigającymi się na rasowych koniach jeźdźcami byli młodzi ziemianie, junkrzy i oficerowie. Urządzano także wyścigi dla włościan, którzy ścigali się na koniach roboczych. Do czołowych jeźdźców święcących triumfy na torze poznańskim należeli: oficer pruski Lieres, Wedell oraz Bronisław Dąbrowski z Winnogóry, syn Jana Henryka, twórcy Legionów. Najbardziej prestiżowymi gonitwami były wyścigi o nagrodę króla pruskiego, która wynosiła 300 tal., oraz puchar nadburmistrza Poznania. Młodzi sportsmeni wywodzący się z elity towarzyskiej zawiązali w 1845 r. Jockey Club. Wyścigi cieszyły się wielką popularnością. Miło bowiem było snobować się na znawcę koni i chwalić znajomościami z wysoko urodzonymijeźdźcami. Poza tym miało to posmak stylu angielskiego, tak zawsze cenioneg0 28 . Teatr, wystawy, wyścigi konne nie wyczerpywały barwnej palety różnych form spędzania wolnego czasu podczas kontraktów. Mniej wyrobiona publiczność miała ich bez liku. Stary Rynek i pobliskie ulice robiły wrażenie wesołego kiermaszu. Prezentowano dzikie, oswojone zwierzęta. Brunner, naturali - sta, w 1818 r. urządził w jednej z kamienic muzeum przyrodnicze. Atrakcją był szczygieł mówiący i rachujący. "Będąc w Warszawie miał szczęście produkować się dwa razy u N. Cesarza Alexandra z największym zadowoleniem"29. Nie zabrakło muzeum figur woskowych, składające się z 60 "najpierwszych Książąt i Wielkich Mężów tego wieku". Talenty swe prezentowali brzuchomówcy, kuglarze tańczący na linie, malarze miniatur, tańczyły niedźwiedzie. Grali przeróżni muzykanci, nie brakowało zespołu dudziarzy. Kwitło życie towarzyskie. Gdy mężowie i ojcowie toczyli boje o najkorzystniejsze umowy, żony i córki, przedstawicielki "mondu", składały sobie wizyty i rewizyty. Gdy ustawał zgiełk kontraktowy, udawano się na proszone obiady. Najbardziej pod względem towarzyskim liczyły się obiady wydawane przez namiestnika Wielkiego Księstwa Poznańskiego, księcia Antoniego Radziwiłła, w jego rezydencji mieszczącej się w dawnym kolegium jezuickim oraz u arcybiskupa na Ostrowie Tumskim. Andrzej Turno wspominał: "Jedliśmy delikatny Obiad u Arcybiskupa" (mowa tu o arcybiskupie gnieźnieńskim i poznańskim Tymoteuszu Gorzeńskim), "Był obiad u Arcybiskupa" (tym razem mowa o arcybiskupie gnieźnieńskim i poznańskim Marcinie Duninie). Raczono się też na wykwintnych kolacjach. N asz dobry znajomy Andrzej Turno bywał oczywiście i na nich. "...wieczór u Grabowskiego (mowa tu o Józefie hr. Grabowskim, ówczesnym dyrektorze Ziemstwa Kredytowego, które mieściło się przy ulicy Wilhelmowskiej, gdzie dziś znajduje się Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych - prawodopodobnie tam odbywało się spotkanie, o którym mówi Turno), na którym ukradli mu łyżkę i nóż srebrny, gdy gdzie 1000 sztućcy w obiegu"30. Nieodłączną częścią życia towarzyskiego były bale. Matki i ich córki, wdowy i rozwódki wiązały z nimi niemałe nadzieje na szczęśliwy mariaż. Początkowo ich miejscem był Hotel Langner przy ulicy Wrocławskiej, z chwilą powstania Bazaru - tu odbywały się prestiżowe bale. Do naj słynniej szych bali należał wydany 25 czerwca 1842 r. przez Stany Wielkiego Księstwa Poznańskiego na cześć bawiącego w Poznaniu króla pruskiego Fryderyka Wilhelma IV. Z osobą monarchy Polacy wiązali nadzieje na łagodniejszy kurs, był on więc przyjmowany nad wyraz przychylnie. Bal odbył się w gmachu Ziemstwa Kredytowego. Zainaugurował go tradycyjny polonez - w pierwszej parze król z hrabiną Ponińską. Fryderyk Wilhelm IV "następnie tańczyć raczył" z paniami: hr. Grabowską, generałową von Grolman, żoną naczelnego prezesa prowincji, hr. Arnim von Boitzenburg, hr. Raczyńską, hr. Engestr6m i von Treskow. Następnie przyglądał się tańcom, szczególnie przypadły mu do gustu mazurki, w których udział brał "sam kwiat młodzieży polskiej." "O godzinie pół do 11 N. Pan, prowadząc hrabinę Ponińską poprzedzony przez gospodarzy balu, do sali udać się raczył, w której obficie zastawiony, smakowicie przysposobiony bufet szczególnie piękny przedstawiał widok". Nie zawsze jednak był nastrój do ochoczej zabawy. W 1815 r., mimo że "Obywateli było dość, kobiet dużo pięknych i bogatych, lecz wiadomość smutna dla Polaków ukazała się. Napoleon przez Prusaków pod Bliicherem i Anglików pod Wellingtonem zupełnie pobity. Jak się Jego kariera kończyła i z nim byt Polaków i Sasów" (mowa tu o bitwie pod Waterloo, którą stoczono 18 czerwca 1815 r.). Nieudanym był sezon 1844 r. "Bali nie było żadnych, panny się nudzą, bo ani tańczą ani się kochają, Mariażów nie słychać". Zważoną też była atmosfera w 1847 r. Społeczeństwo nie otrząsnęło się jeszcze po rozbiciu przez Prusaków spisków, straszliwych wieściach o rzezi galicyjskiej, a w Berlinie sposobiono się do procesu, jaki wytoczyć miano patriotom polskim. "T owarzystwo się nigdzie nie zbiera tylko w Bazarze, tam fajki palą, w Bilard grają i wiska (pieszczotliwa nazwa wista - popularnej gry w karty), kobiety w jednym Teatrze tylko się widzą, zabaw dla młodzieży żadnej"31. Były to jednak lata wyjątkowe, generalnie balowano do upadłego. Ulubioną formą spędzania wolnego czasu w pogodne czerwcowe wieczory były pikniki, na których ochoczo tańczono, i przechadzki po promenadzie. Lech Trzeciakowski Ryc. 5. Gmach Ziemstwa Kredytowego na narożniku ulic Wilhelmowskiej i Fryderykowskiej (23 Lutego) w 1838 roku. Lit. wg rys. J. Minutolego. Fot. Muzeum Narodowe Spacerowicze mogli raczyć się lodami i limoniadą w namiotach przy ulicy Wilhelmowskiej. Zewsząd rozlegała się muzyka, "gdzie wędrowni muzykanci i liryści wygrywali serenady". Dla miłośników pięknych kwiatów urządzano corso kwiatowe na Szelągu 32 . Nie brak było i rozrywek mogących budzić pewne zastrzeżenia. Do nich należało hazardowe uprawianie gry w karty. Grano w specjalnie na ten cel wynajmowanych izdebkach lub mieszkaniach szulerów, także w wytwornym Bazarze. Grano nie tylko w popularnego wiska, ale także w wybitnie hazardową grę - faraona. Graczy obowiązywał szczególny żargon "Pójść do koryta znaczyło zasiąść do koryta gry, krową był każdy grający, ale dojną tylko ten, który miał pełną sakiewkę ,,33. Nie stroniono też od kieliszka. Miejscem wyznawców Bachusa były cenione wówczas winiarnie PoweIskiego, Sypniewskiego, Rosego czy Woykowskiego. Mieściły się one na Starym Rynku. Ulubionym trunkiem było wino węgierskie zwane hungaricum. Toczono turnieje pijackie. Mott y wspomina: "Pamiętam, iż raz wskutek takiego posiedzenia w podziemiach Rosego, które całą noc trwało, jeden z szermierzy, człek niski i chudy, wyniesiony został nieżywy, podczas gdy jego antagonista, gruby i tęgi mężczyzna, jeden z małej liczby chodzących w kontuszu, po dwakroć dnia następnego krwi sobie upuścić kazał"34. Mniej majętni raczyli się napojami wyskokowymi pośledniejszego gatunku w licznych szynkach. Nieodłącznym elementem kontraktów były uciechy określane pod względem moralnym jako naganne. Był to bowiem również złoty czas dla "publicznych zalotnic". W Poznaniu istniały domy schadzek. Miejscem, gdzie bez trudu było można spotkać panie bardzo lekkich obyczajów była ulica Szeroka (dziś Wielka), a przede wszystkim Butelska (dziś Woźna). Określenie ta z Butelskiej nie wymagało żadnych komentarzy. Pod tym względem Poznań na przełomie XVIII i XIX wieku nie wlókł się w ogonie. Czytamy bowiem "Policya rozstrząsa czasem stan zdrowia tych nieszczęsnych stworzeń, których klasa w stosunku liczniejsza jest w Poznaniu jak w Berlinie..." . Na czas kontraktów przybywały siostrzyce poznańskich publicznych zalotnic z Berlina, Warszawy i Wrocławia, "które rozkładają swe toalety uroczyste w nadziei bogatego żniwa". Jak pobyt w Poznaniu podczas Jarmarku Świętojańskiego był intratnym, niech świadczy następujące zdarzenie. Policja przed św. Janem zaaresztowała jedną z cór Koryntu "dla bezpieczeństwa publiczności". Prawdopodobnie była to osoba chorująca na dyskretne dolegliwości "lecz ta nieszczęśliwa prosiła bardzo, żeby ją przynajmniej przez Ś. Jan od aresztu uwolniła, aby nie straciła zysku żniwatego"35. Mijały pierwsze dni lipca, kończyły się kontrakty, "tętent, gwar i ruch w mieście ustawał, a Rynek wracał do zwyczajnego spokoju i dość martwego pozoru". Czas było wracać w domowe pielesze. Czekały pilne prace polowe. Nie wszyscy dysponowali odpowiednimi ekwipażami. Przychodziło toczyć boje o miejsce w extrapoczcie. Prasa miejscowa ostrzegała, iż zdobycie biletu w dyliżansie w dniu odjazdu jest rzeczą prawie niemożliwą. Zalecano zamawianie miejsc w extrapoczcie co najmniej na 24 godziny przed odjazdem 36 . Mijały lata, niepostrzeżenie, ale nieuchronnie w przeszłość odchodził barwny, huczny, wesoły czas kontraktów poznańskich, kiedy "miasto nasze przybrało pod względem rozrywek i zabaw postać wielkiej stolicy". Cios zadała wkraczająca zewsząd nowoczesność. Złożone były przyczyny tego zjawiska. Duże znaczenie miały rewolucyjne zmiany, jakie nastąpiły w komunikacji pasażerskiej i przewozie towarów. W 1848 r. Poznań uzyskał połączenie kolejowe. Wszystko stało się bliższe. Kolej rozwoziła płody rolne w miejsce przeznaczenia. Na powstałej w 1857 r., a zatwierdzonej w 1865 r. giełdzie zbożowej, zawierano najważniejsze transakcje. Poznańskie traciło swą pozycję jako producent wełny, wyparte zostało przez konkurencję zamorską, która wszechwładnie zapanowała na rynku. Transakcje sprzedaży i kupna przejmowali profesjonaliści, pożyczaniem pieniędzy zaczęły trudnić się filie wielkich i spółdzielczych banków, przejmujące na siebie także pośrednictwo w obrocie płodami rolnymi. Dla nabywców przeróżnych towarów, w tym także luksusowych, nie było już problemu wyjazdu do Poznania, a także Wrocławia czy Berlina. Kontrakty poznańskie stały się po prostu przeżytkiem. Ale pozostała tradycja, odrodzona Jarmarkiem Świętojańskim podczas Międzynarodowych Targów Poznańskich. Czy imprezy handlowe, artystyczne i towarzyskie odbywające się w Poznaniu podczas Międzynarodowych Targów Poznańskich u schyłku XX wieku dorównują dawnym z epoki kontraktów świętojańskich - autor pozostawia ocenie szanownego czytelnika. Lech Trzeciakowski PRZYPISY: 1 Janina Bielecka, O zjazdach kontraktowych w Polsce. Roczniki Dziejów Społecznych i Gospodarczych. Tom XVI - Rok 1954, s. 160; Leon Koczy, Handel Poznania do połowy wieku XVI, Poznań 1930, s. 80. 2 Jan Długosz, Kanonika krakowskiego Dziejów Polskich ksiąg dwanaście. Przekład Karola Mecherzyńskiego. Tom V. Księga XII, Kraków 1870, s. 80. 3 Leon Koczy, op. cit., s. 163-166. 4 Janina Bielecka, op. cit., s. 156-159. 5 Ibidem, s. 161. 6 Ibidem, s. 163. 7 Ibidem, s. 165. 8 Gazeta Wielkiego Księstwa Poznańskiego (Dalej GWKP) 1847, nr 102. 9 J.(an) L.(udwik) Szwarc, O dniu Śgo Jana W Poznaniu y o systemacie pożyczki maiącym bydź ustanowionym dla Pruss - Południowych, Poznań 1802, s. 4; Jan Wąsicki, Poznań jako miasto tzw. Prus Południowych, (w:) Dzieje Poznania 1793-1918, pod redakcją Jerzego Topolskiego i Lecha Trzeciakowskiego, Warszawa - Poznań 1994, s. 69. 10 Mortiz Jaffe, Die Stadt Posen unter preussischer Herrschaft, Leipzig 1909, s. 41; J.L. Szwarc, op. cit., s. 4 11 J.L. Szwarc, op. cit., s. 4-5. 12 Cyt. za Stanisław Karwowski, Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego, Tom II 1852-1863, Poznań 1919, s. 44-45; Marceli Mott y, Przechadzki po mieście. Opracował i wstępem opatrzył Zdzisław Grot, Tom I, Warszawa 1957, s. 11; J. L. Szwarc, op. cit., s. 9; MaIja Wicłierkiewiczowa, Dzień św. Jana w Poznaniu w ciągu wieków. Wspomnienia z przeszłości, Dziennik Poznański 1915, nr 143. 13 GWKP, 1816, nr 51; 1818, nr 51. 14 GWKP, 1821, nr 50; 1824, nr 49, 50. 15 Manfred Laubert, Die ersten Posener WolImarkte, Historische Mon a tsb Iii tter fUr Provinz Posen. Jahrg. XVII, 1916, Nr 10/11, s. 13-155; Józef Łoś, Na paryskim i poznańskim bruku, Kórnik 1993, s. 88. 16 Mieczysław Missal, Rozwój wymiany handlowej Wielkopolski w latach 1815-1870, Poznań 1969 (maszynopis pracy doktorskiej - Biblioteka Uniwersytecka), s. 44-47 17 Gazeta Poznańska, 1808, nr 51; 1811, nr 51; GWKP, 1816, nr 50; 1824, nr 50; 1839, nr 44; Marceli Mott y, op. cit., Tom I, s. 13. 18 J.L. Szwarc, op. cit., s. 7; GWKP, 1818, nr 47; 1845, nr 146. 19 M. Mott y, op. cit., Tom I, s. 12-13. 20 Gazeta Poznańska, 1810, nr 51. 21 Kazimierz Sczaniecki, Pamiętnik. Wielkopolska i powstanie styczniowe we wspomnieniach galicyjskiego ziemianina. Opracował, wstępem i przypisami opatrzył Witold Molik, Poznań 1995, s. 24; Mieczysław Kędelski, Stosunki ludnościowe w latach 1815-1918, (w:) Dzieje Poznania 1793 - 1918, s. 229. 22 GWKP, 1844, nr 151; Marceli Mott y, op. cit., Tom I, s. 12. 23 Pamiętniki Dziadunia Adama Turno 1775-1851. Biblioteka Zakładu im. Ossolińskich, Wrocław, syg. 13814, Zeszyt 17, s. 338; Zdzisław Grot, Dzieje sceny polskiej w Poznaniu 1782-1869, s. 33, 94. 24 Cyt. za Zdzisław Grot., Dzieje sceny... op. cit., s. 66. 25 Maria i Lech Trzeciakowscy, W dziewiętnastowiecznym Poznaniu, Poznań 1987, s. 417. 26 Marceli Mott y, op. cit., Tom I, s. 105, cyt. za Maria i Lech Trzeciakowscy, op. cit., s. 420. 27 Adam Turno, Zeszyt 17, s. 336; Magdalena Warkoczewska, Wystawy Towarzystwa Sztuk Pięknych w Poznaniu (1837-1857), Warszawa - Poznań 1991. 28 GWKP, 1839, nr 153, 154; Gazeta Warszawska, 1855, nr 191; Zdzisław Grot, Jerzy Gaj, Zarys dziejów kultury fizycznej w Wielkopolsce, Warszawa - Poznań 1973, s. 51-58; Wojciech Lipoński, Kultura fizyczna, (w:) Dzieje Poznania 1793-1918, s. 751. 29 GWKP, 1818, nr 49. 30 Adam Turno, Księga VII, s. 3; Zeszyt 16, s. 164-165. 31 Adam Turno, Księga IV, s. 24, Zeszyt 17, s. 18, s. 7; GWKP, 1842, nr 147. 32 Cyt. za Stanisław Karwowski, op. cit., Tom II, 1852-1863, Poznań 1919, s. 44-45; MaJja Wicherkiewiczowa, op. cit.; Dziennik Poznański, 1915, nr 143. 33 Ludwik Żychliński, W Gimnazjum Marii Magdaleny od 1836-1844, Dziennik Poznański, 1885, nr 109. 34 Marceli Mott y, op. cit., Tom I, s. 12. 35 J. L. Szwarz, op. cit., s. 5. 36 Marceli Mott y, op. cit., Tom I, s. 13; Gazeta Poznańska, 1806, nr 51.