ETYKA, KUPCY, SUPERMARKETY z Marianem Nowakiem, dyrektorem Wojewódzkiego Zrzeszenia Prywatnego Handlu i U sług w Poznaniu, rozmawia MAREK MAGIEROWSKI - Gdybyśmy "pogrzebali" trochę w bardzo odległej historii, okazałoby się, że już w średniowieczu istniała w Poznaniu organizacja kupiecka. - Korzenie naszej organizacji sięgają 1492 roku, kiedy powstała w Poznaniu kupiecka konfraternia, rodzaj stowarzyszenia średniowiecznych handlowców. Wyprzedził nas tylko Kraków - 1410 i Lwów - 1420. Mamy więc długą tradycję. Ta konfraternia otrzymywała różne nadania od polskich królów. Wszystkie dokumenty przekazaliśmy w depozyt do Muzeum Historii m. Poznania. Zrzeszenie, które jest naszym bezpośrednim "przodkiem", zostało powołane do życia w roku 1913 z inicjatywy Artura Gustowskiego. W latach 19131918 nosiło nazwę Stowarzyszenie Kupców w Poznaniu. W roku 1918 zmieniono nazwę na Stowarzyszenie Kupców Chrześcijan. N azwa ta obowiązywała do roku 1935. Od 1935 roku do 1937 było to Zrzeszenie Kupców Chrześcijan. Z okazji 25-lecia działalności Zrzeszenia ukazała się nawet w 1938 r. książka, która pokazywała historię instytucji. Na tym kończy się okres międzywojenny - nazwy były różne, nie zmienił się jednak charakter instytucji. Do roku 1950 mieliśmy Zrzeszenie Kupców miasta Poznania. Od 1951 do 1972 (był to ostatni rok istnienia zrzeszenia powiatowego) Zrzeszenie Prywatnego Handlu i Usług w Poznaniu. W okresie przedwojennym i w pierwszych latach po wojnie organizacja kupiecka miała trzy stopnie: zrzeszenia powiatowe, albo miast wydzielonych, takich jak Poznań, wojewódzkie związki zrzeszeń i Naczelna Rada Zrzeszeń, ostatnio nazywana Zrzeszeniem Prywatnego Handlu i Usług. Z uwagi na to, że w 1972 roku zlikwidowano powiaty, zostaliśmy przy dwustopniowej strukturze. Naczelna Rada została, natomiast na szczeblu wojewódzkim powstały Wojewódzkie Zrzeszenia Prywatnego Handlu i Usług. I znowu kalejdoskop nazw: najpierw po prostu Zrzeszenia Prywatnego Handlu i Usług, potem Wojewódzkie Zrzeszenia. Ryc. 1. Dyrektor Wojewódzkiego Zrzeszenia Prywatnego Handlu i Usług Marian N owak Czy przed wojną do Zrzeszenia należeli też kupcy niemieccy? Nie, byli tam tylko Polacy. Niemcy mieli własne organizacje. Zalążki Zrzeszenia powstały w 1913 roku. Historia Pana pracy w nim nie jest dużo krótsza. - Pracuję w tej organizacji od 15 września 1947 roku bez przerwy, przyszedłem tutaj z wojewódzkiej organizacji, gdzie byłem referentem. Od 1953 roku byłem zastępcą dyrektora Zrzeszenia Wojewódzkiego. Potem, do 1972 roku, byłem dyrektorem w Poznaniu. Cztery lata później zostałem wybrany na stanowisko urzędującego prezesa wojewódzkiej organizacji i po kolejnych czterech latach, jak na olimpiadach, w 1980 roku zostałem dyrektorem Zrzeszenia Wojewódzkiego. Ilu członków liczy w tej chwili zrzeszenie? Jest ich 506, choć ta liczba cały czas się zmienia. Czy można nie należeć do organizacji? Przed wojną przynależność do naszej instytucji była dobrowolna. Już wtedy mówiło się o tym, że należałoby wprowadzić przymus organizacyjny Marek Magierowski - dyskusje trwały od 1937 roku. Potem odstąpiono od tego pomysłu - przyszła wojna. W pierwszym okresie po wojnie, od 1949, też należał ten co chciał. Byli to przede wszystkim ci właściciele firm, którzy uważali, że istnienie tej organizacji jest niezwykle potrzebne - cała śmietanka kupców poznańskich. W 1949 roku zarządzeniem ministerstwa zmieniono dotychczasowe przepisy: przynależność była od tego momentu przymusowa - aż do 1985 roku. - Czyli zlikwidowano przymus jeszcze przed upadkiem komunizmu. - Tak, ale dopiero w 1989 roku uchwalono całkowicie nową ustawę o działalności gospodarczej, zniesiono przymus organizacyjny i nie każdy kupiec musiał należeć do Zrzeszenia. Choć różnie z tą dobrowolnością bywało w poszczególnych latach, bo kiedy skończył się przymus, do organizacji w całym województwie należało i tak ponad 2600 przedsiębiorców. Dwie trzecie handlu to był Poznań, reszta teren - i przed wojną, i po wojnie. Później ilość członków zmieniała się nieustannie. Niektórzy odeszli z uwagi na składki, które wprawdzie nie są duże, ale nie można ich odciągnąć od podatku. Jest jednak "duży ruch w interesie", jedni przystępują, inni rezygnują z członkostwa, niektórzy zalegają ze składkami - musimy ich wtedy usunąć ze Zrzeszenia, inni zgłaszają się na nowo. Jak to w życiu. - Czy w Poznaniu do Zrzeszenia należą również drobni przedsiębiorcy, np. właściciele małych kiosków, straganów itd. - Niektórzy właściciele straganów cały czas do nas należą. Także kilkanaście hurtowni, choć w sumie jest ich w Poznaniu ok. 300. Są tacy, którzy "chodzą luzem", są tacy, którzy należą do Izb Gospodarczych, ale jest ich niewielu. N owa ustawa dotycząca samorządu gospodarczego wprowadzi znów obligatoryjną przynależność. Jeżeli chcemy, by zapanowała w Polsce pewna kultura handlu, musi istnieć instytucja, do której należeliby wszyscy bez wyjątku właściciele i która dbałaby o ową kulturę. Ktoś musi być za to odpowiedzialny - chodzi o etykę i morale handlowców. - Czy kupcy w Zrzeszeniu narzekają, że są za wysokie podatki, że państwo przykręca fiskalną śrubę? - Nie można powiedzieć, żeby podatki były zbyt wysokie, bo nie osiągają takich rozmiarów jak słynne w latach sześćdziesiątych domiary. Na pewno jednak cały handel narzeka na brak pieniędzy, mimo że obroty w tej gałęzi są wysokie i rozłożone na wiele podmiotów, co oczywiście uderza z kolei w przedsiębiorstwa państwowe. Ten stan na pewno się jednak nie utrzyma. Średnio w tej chwili w Poznaniu przypada ok. 40 osób na jedną placówkę - to bardzo mało. Z tego się placówki nie utrzymają. Ale w mieście jest ciągły ruch - kupcy bankrutują, powstają nowe placówki handlowe. Niektórzy zmieniają branżę, by trafić w jakąś rynkową dziurę. Ciągły brak pieniędzy może doprowadzić do znacznego zmniejszenia się liczby kupców. Dużo ludzi traktuje handel jako pewną przygodę - zrobienie pieniędzy i "do widzenia". N am chodzi o to, by te przedsiębiorstwa były przedsiębiorstwami rodzinnymi. Jak wyglądał poznański handel po wojnie? Po wojnie przyszedł okres słynnych domiarów dla prywatnych kupców. Ludzie handlowali na podstawie uprawnień. Były one ważne tylko przez rok, a więc co roku w grudniu żyli nerwami, bo nie wiadomo było czy komunistyczne władze przedłużą pozwolenie. Podczas tej bitwy o handel zaczęło ubywać naszych kupców na rzecz handlu uspołecznionego. Przy czym bardzo często pomagał w tym fiskus, bo gdy odbierano uprawnienia, dochodził do tego jeszcze ogromny domiar. Można było wszystkie urządzenia znajdujące się w lokalu zabrać na rzecz handlu państwowego, bo właściciel nie mógł spłacić podatku. Pamiętam też taki okres bitwy o handel, kiedy prywatni kupcy zaczęli sami likwidować swoje lokale. To z kolei również nie podobało się władzom - Urząd Wojewódzki wydał stosowny zakaz i zamykanie się skończyło. Handel uspołeczniony był bowiem w powijakach i musiał się rozwinąć. Kiedyś w śródmieściu Poznania zamknięto w krótkim czasie ponad 100 placówek - właściciele dostali wypowiedzenia - by wprowadzić tam lokale uspołecznione. Zdarzały się jednak sytuacje, że nawet tego typu konflikty udało się rozwiązać. Kupcy pisali do partii i czasami coś udało się wynegocjować, czasem nawet ta sama partia, która likwidowała placówki, pomagała nam w ich utrzymaniu. Dzięki tym interwencjom i kontaktom z władzami mieliśmy możliwość ochrony naszych członków. Potem już nie było takich ataków na kupców. Nasz handel w Poznaniu i w Wielkopolsce przeżywał tyle ciężkich momentów, że śmiem twierdzić, że gdyby Zrzeszenia nie było, to być może cały handel zostałby zlikwidowany. Często zanosiło się na likwidację naszej organizacji. Z budynku przy Zwierzynieckiej, który jest starym domem kupieckim, chciano nas w okresie stalinowskim wyrzucić do baraków na Grunwaldzie, a tu miała znajdować się siedziba ZMP. Najgorzej było oczywiście za rządów Hilarego Minca. Wtedy zlikwidowano np. cały handel hurtowy. Kilku kupców poznańskich popełniło samobójstwa, nie mogąc wyplątać się z finansowych tarapatów. Jeden z nich (J. L.) rzucił się pewnego dnia pod tramwaj. Zdołano go wydobyć żywego spod pojazdu, ale kiedy był już w szpitalu, rzucił się z okna. Już go nie uratowano. - Kiedy zezwolono ponownie na działalność prywatnych hurtowni? - Przedsiębiorstwa hurtowe wróciły na rynek za Gomułki. W tym czasie mieliśmy nawet więcej hurtowni niż Warszawa - ok. 50. Potem z kolei zlikwidowano nazwę hurtownia (bo nazwa ta wydawała się zbyt kapitalistyczna) i przyjęto nową: Składnica Skupu Drobnej Wytwórczości. Teraz dopiero mamy prawdziwy "wykwit" hurtowni - a nie składnic... - Jednym z najgorliwszych obrońców kupców w tym okresie był prezes Stanisław Galasiński. - Galasiński był osobą niezwykle szanowaną - czuli do niego respekt nawet komuniści. Najpierw był prezesem zarówno Zrzeszenia Miasta Poznania, jak i Zrzeszenia Wojewódzkiego (od 1954 r.). Ta jego podwójna funkcja nie podobała się jednak władzom; musiał więc w 1967 r. zrezygnować z szefowania zrzeszeniu miejskiemu. Prezesem Zrzeszenia Wojewódzkiego pozostał aż do śmierci - do 1990 r. Marek Magierowski Galasiński działał również w Radzie Miejskiej. To ułatwiało mu bardzo kontakty z władzami. Głównie dzięki niemu udało się uchronić przed likwidacją wiele placówek handlowych. W 1990 r. Galasiński otrzymał tytuł honorowego prezesa Rady Naczelnej Zrzeszeń. Bardzo się tym przejął. Kiedy jeszcze uczestnicy Zjazdu organizacji bili mu brawo na stojąco, on zasłabł. Przewieziono go do szpitala i tam zmarł. A wcześniej przecież śpiewano mu "sto lat". Kto był najsłynniejszym kupcem Poznania przed wojną i po wojnie? - Było wielu szanowanych i znanych w całym mieście kupców: Henryk Kruk, ojciec Wojciecha, który także był oczywiście jubilerem i miał swój sklep przy ulicy 27 Grudnia; Stanisław Szulc, inny jubiler, "usadowiony" na placu Wolności; Telesfor Otmianowski, handlujący nasionami, który już w 1881 roku miał swój sklep przy ulicy Wrocławskiej czy Marian Zywert, znany hurtownik, sprzedający swoje towary na Składowej. - Sklepy i zakłady z tradycjami. Czy jest wiele takich placówek w Poznaniu, które przechodzą z ojca na syna? - Zostało ich niewiele. Tradycja kupiecka, niestety, powoli upada. Już przed wojną na terenie miasta Poznania lansowano hasło, że kupiec powinien "być z cenzusem", mieliśmy wiele szkół handlowych w Kaliszu, Ostrowie, Krotoszynie, w Poznaniu. Teraz powołaliśmy do życia Liceum Kupieckie - w przyszłym roku odbędzie się pierwsza matura. Nasze hasło brzmi: "Jak najwięcej kupców z wykształceniem". - Czy dużo jest chętnych do tego liceum? - Uczy się w nim 130 uczniów w sześciu klasach - nie chcemy mIec zbyt dużych klas, bo to nie sprzyja poziomowi nauki. Przyszli kupcy uczą się obowiązkowo trzech języków: angielskiego, niemieckiego i rosyjskiego. Buntowano się na rosyjski, ale nie możemy zapomnieć, że właśnie na Wschodzie jest nasza szansa, tam możemy handlować, tam możemy zarobić. Na Zachodzie będzie nam trudniej. To raczej Zachód będzie sprzedawał nam. Dlatego chcemy, by jak najwięcej polskich kupców porozumiewało się po rosyjsku. Czy nie obawiacie się konkurencji wielkich marketów, które powstają często nawet w centrum miasta? - Nie możemy dopuścić do tego, by rozrastały się w nieskończoność. Inaczej ten drobny handel, który jeszcze dominuje w Poznaniu, będzie musiał ustąpić miejsca. Staramy się też z nimi rywalizować. Wybudowaliśmy np. pasaż MM między Św. Marcinem a Alejami Marcinkowskiego. Działa tam ok. 50 placówek handlowych i muszę przyznać, że funkcjonują bardzo dobrze. Klienci mają w jednym miejscu kilkadziesiąt sklepów, gdzie mogą się zaopatrywać. Mają możliwość wyboru, porównywania cen itd. Kto wie czy w przyszłości nie powstanie tam Dom Kupiectwa Poznańskiego. Myślimy o tym, choć to odległa przyszłość. Jeśli byłby to wysoki wieżowiec, to być może powstałyby również podziemne garaże. - Pomagając kupcom, pomoglibyście jednocześnie miastu. - Na pewno. Jeżeli pojawi się taka możliwość, skorzystamy z niej. Wykupimy grunt i zbudujemy parking, nie muszą tego robić np. Amerykanie, Ryc. 2. Pasaż "MM" przy ul. Św. Marcinmy też przecież potrafimy. Poza tym płacimy miastu ponad 180 min starych złotych miesięcznie za samo użytkowanie gruntu. Wyczytałem gdzieś, że budujemy kapitalizm bez kapitału, ale państwo powinno nam w tych działaniach nieco pomóc, żeby ten prawdziwy kapitalizm wreszcie powstał i żebyśmy nie byli tylko wyrobnikami. Wszystko co polskie jest ważne i wszystko co polskie powinno być promowane. - Czy szeregowi członkowie organizacji są szczegółowo informowani o działalności Zrzeszenia? - Co jakiś czas spotykamy się z naszymi członkami i informujemy ich, jaka jest nasza polityka, jakie kontakty utrzymujemy z władzami miasta i województwa. Współpracujemy także z Izbą Handlową i z Państwową Inspekcją Handlową. Usiłujemy utrzymywać dobre stosunki ze wszystkimi. Bardzo dobrze układa się współpraca z Międzynarodowymi Targami Poznańskimi. Zresztą Zrzeszenie było pomysłodawcą zainicjowania tego typu imprezy handlowej w naszym mieście. - Czy zdarzyła się już taka sytuacja, że jakiś kupiec okazał się złodziejem, oszustem, nie postępował etycznie i trzeba go było usunąć z waszej organizacji? Czy raczej poznańscy kupcy są uczciwi? - Przed wojną zwracano dużą uwagę na etykę kupiecką. Wystarczy spojrzeć na skład przedwojennej rady miasta Poznania, gdzie aż roiło się od kupców. A byli to zawsze ludzie poważani i uczciwi. Nie mieliśmy na szczęście do tej pory sytuacji, w której musielibyśmy wyrzucić ze Zrzeszenia jakiegoś "kanciarza". - W Poznaniu jest dużo punktów handlowych, sklepów, gdzie właścicielami są cudzoziemcy albo spółki mieszane, przykładem są tutaj wspomniane wielkie markety czy dealerzy samochodowi. Czy oni też wchodzą do Zrzeszenia? Marek Magierowski - Nie, nie ma ich w Zrzeszeniu. - Dlaczego? Dlatego, że oni nie chcą czy może wy nie chcielibyście mieć cudzoziemców w waszej organizacji? - Po prostu nie zgłaszają się. Może nie widzą potrzeby zrzeszania się. Myślę, że jeżeli dojdzie do obligatoryjności członkostwa, wtedy sprawa sama się wyjaśni. Będzie wybór: można będzie należeć albo do naszego Zrzeszenia, albo do izb rzemieślniczych, izb przemysłowo-handlowych czy izb gospodarczych. - Które z ostatnich rządów, po 1989 roku, najprzychylniej odnosiły się do handlu w Polsce? - Trudno wystawiać poszczególnym rządom i premierom cenzurki. Mamy zastrzeżenia do wszystkich rządów za zagadnienia fiskalne. Sprawy podatkowe są w naszym kraju tak bardzo zagmatwane, że trzeba rzeczywiście dobrze się w tym wszystkim orientować albo płacić prawnikom za porady. - Ważniejsza jest więc dla was raczej prostota systemu podatkowego niż obniżenie podatków. - Kupcy muszą wiedzieć, że np. w przyszłym roku będą płacić taki a taki podatek, a regulacje nie zmienią się z dnia na dzień. Jeżeli jednak ministerstwo finansów ogłasza w styczniu, że będzie inaczej, a w lutym zmienia decyzję jeszcze raz, to jest to sytuacja absurdalna. Apelujemy do władz, żeby system podatkowy był w Polsce stabilny. Inaczej przedstawia sią sprawa ubezpieczeń społecznych. Blisko 50 procent płacy, które kupiec musi oddać państwu za każdego pracownika to zdecydowanie za dużo. To zabija przedsiębiorczość. - Zrzeszenie zajmuje się też przygotowywaniem aktów prawnych dotyczących handlu. Czy macie swoich ekspertów-prawników, którzy wam w tym pomagają, czy też może istnieje jakieś lobby w parlamencie, które was wspiera? - Od tego typu działań jest nasza Rada Naczelna. Ona ma bezpośrednie kontakty - zwraca się do Sejmu i rozmawia z różnymi ministrami. My też wysyłamy pewne uwagi dotyczące niektórych rozwiązań prawnych. - Jak widzi Pan przyszłość handlu w Poznaniu? Czy odrodzi się i wróci do stanu sprzed wojny? - Jestem optymistą. Mam nadzieję, że to co zawsze było wizytówką Poznania, czyli etykieta kupiecka, wróci na piedestał i ludzie będą szanowali siebie, dobrze załatwiając klientów, i okazywali, że handlowcom nie chodzi tylko i wyłącznie o własny interes, lecz także o doskonalenie swoich zawodowych umiejętności. Co trzeba jednak zrobić, by te optymistyczne wizje się spełniły? Musi postępować integracja środowiska kupieckiego, by obronić się przed zalewem produktów z Zachodu. Wolałbym, żeby ten "duży" handel z zagranic był rzadkością.