ROCH, KORSYN, NEPOMUCEN I BENON - ZAPOMNIANI PATRONOWIE MIASTA POZNANIA Wydał i opracował JACEK WIESIOŁOWSKI U mieszczeni na blankach bramy miejskiej Poznania świeci Piotr i Paweł są uznanymi patronami miasta i katedralnego kościoła diecezji. Miastem opiekują się co najmniej od końca XIII w., od chwili gdy powstała rada miejska i obok wójta - zasadźcy miasta przejęła w nim władzę. Być może ich opiece nowe miasto zostało oddane jeszcze wcześniej, zaraz po lokacji na lewym brzegu Warty, jeszcze nim powstała miejska parafia św. Marii Magdaleny. Opiece św. Marii Magdaleny oddano obszar obwiedziony murami miejskimi. Nie wiadomo jeszcze, dlaczego ta szczególnie czczona w południowej Francji święta, została wybrana na patronkę miasta Poznania - a także na patronkę - wraz ze św. Elżbietą - jednej z dwóch miejskich parafii Wrocławia, miasta oddanego w całości w opiekę św. Janowi, patronowi diecezji wrocławskiej. Za strumieniem Bogdanka, wpadającym do fosy miejskiej, rozciągał się obszar parafii św. Wojciecha, jego opiece - a przedtem opiece św. Gotarda - oddany. Tereny zamku piastowskiego, Glinek, Piasków, Garbar i wzgórza świętomarcińskiego oddane były patronatowi św. Marcina. Środka miała za patrona św. Małgorzatę. Istniały też dalsze kościoły oddane w patronat św. Barbarze i św. Wawrzyńcowi na Chwaliszewie, św. Mikołajowi na Zagórzu, św. Janowi na Komandorii, św. Rochowi w Miasteczku, NMPannie na Ostrowie Tumskim, dalej instytucje szpitalne wraz ze swymi kościółkami oddane opiece św. Gertrudy, św. Krzyża, św. Łazarza. Wszystkie te wezwania pojawiały się jako przemyślane dowody kultu świętych szczególnie czczonych przez fundatorów. Zakonnicy wznosząc swe kościoły ofiarowywali je osobliwie czczonym w swych zakonach świętym (Dominikowi, Bernardynowi, Katarzynie, Annie). Odtworzenie mapy kultowej Poznania wymaga jeszcze rozpatrzenia występujących w kościołach fundacji altaryjnych, dedykowanych kolejnej grupie świętych. Dalej zapoznania się ze skarbami relikwiarzowymi, na ile je ujawniają zachowane spisy majątku kościelnego. Wreszcie przyjrzenia się imionom no Ryc. 1. Obraz ołtarza św. Rocha i Benona. Kościół Franciszkanów w Poznaniu. Fot. J. Miecznikowskiszonym przez mieszkańców miasta, będących kolejnym dowodem wyróżniania niektórych świętych i uznawania ich za szczególnie mocnych patronów. Patroni osób, instytucji czy parafialnych bądź zakonnych, wreszcie w okresie staropolskim także cechowych grup mieszkańców, zasługują na osobne omówienia. Są oni cząstką kultury miasta Poznania, charakteryzującą się do tego silnymi europejskimi powiązaniami kultowymi. Ta gęsta sieć kultów nie wystarczała w okresie spadających na miasto zaraz i ciągnących się od poło XVII do 2 ćwierci XVIII wieku wojen. W dniu 7 listopada 1684 r. trzy ordynki miasta Poznania , będące władzami miasta, podjęły zgodną uchwałę o ustanowieniu świętych Benona i Rocha patronami miasta przeciwko zarazie, uznając fakt, iż czasie minionych zaraz pustoszących okolice miasta święci Benon i Roch chronili mieszkańców Poznania od rozpowszechnienia się w nim zarazy. 1 U chwała taka jest unikalnym przykładem prawnego oddania miasta w opiekę dodatkowym patronom, nie mającym wówczas analogii w działalności władz innych miast. Kult św. Rocha należał już wówczas do utrwalonych kultów w mieście. Po późnośredniowieczych początkach kultu (już w 1509 w kalendarzu katedralnym, 1540 oficjum podwójne), 2 kult ten ugruntowany był od 1414 w całym chrześcijaństwie a opieka w czasie zarazy stanowiła specjalność hagiograficzną św. Rocha. W 1628 r. w Miasteczku, na prawym brzegu Warty, została utwo Jacek Wiesiołowskirzona parafia pod wezwaniem św. Rocha i uzyskała istotne mIejSCe wśród parafii aglomeracji poznańskiej. 3 Znacznie mniej znanym był Św. Benon. Późno kanonizowany ( pocz. XVI w.), szerzej czczony był dopiero od końca XVI w., kiedy został uznany na patrona katolickiej Bawarii. Pozostawał jednak lokalnym świętym, którego kult szerzył się w kierunku na wschód od Niemiec jako wyraz wpływów potrydenckiego niemieckiego katolicyzmu. Do Poznania przywiózł jego relikwie wraz z innymi biskup Jędrzej Opaliński i w 1624 r. ofiarował katedrze. 4 W tymże czasie uzyskał inną cząstkę relikwi Henryk Firlej i jako arcybiskup gnieźnieński darował je kolegiacie łowickiej.5 Równocześnie z inicjatywy arbpa Macieja Łubieńskiego powstało w Warszawie w 1629 r. hospicjum wraz kaplicą św. Benona, przy którym później zawiązało się bractwo benonitów. 6 Kult św. Benona był kultem stosunkowo młodym, lansowanym przez hierarchów kościelnych, którzy w czasie pobytów zagranicznych zetknęli się z tym świętym. Nie wiadomo kto zasugerował władzom miasta przyjęcie św. Benona na patrona, zapewne takie sugestie mogły iść z kręgów kurii poznańskiej. W żywocie świętego brak było bowiem elementów wskazujących na specjalizowanie się jego w ochronie wiernych od zaraz. Dodać trzeba, iż hagiografowie polscy dokonywali w tym czasie prób "polonizacji" św. Benona, czyniąc go naprzód apostołem wśród Słowian, potem apostołem Pomorza, wreszcie wprost łącząc go z diecezją poznańską.7 Nie ma jednak śladów by kult ten przybrał w Poznaniu charakter masowy. Wydaje się, że po krótkim okresie czasu, patronat św. Benona uległ zapomnieniu. Brak jest podobnej wiadomości o nadaniu przez władze miejskie godności patrona Poznania św. Andrzejowi Corsini, włoskiemu karmelicie (zm. 1378), kanonizowanemu dopiero w 1629 r. Polscy karmelici wkrótce potem przystąpili do rozwijania jego kultu wydając jego żywot. Nie jest jasne, kiedy poznańscy karmelici zaczęli głosić jego chwałę jako obrońcy od zarazy. Nie wiadomo czy najpierw rozwinął się kult świętego wyrażony w fundacji ołtarza św. Andrzeja Corsini czy sława świętego ochraniającego Poznań od zarazy była przyczyną fundacji ołtarza. Być może dalsze badania nad rzymskimi materiałami dotyczącymi poznańskich karmelitów pozwolą na wyjaśnienie tej kwestii. Na razie wiadomo, że w 1746 r. uważano ten patronat świętego nad miastem za trwający od dawna, głosząc iż już przodkowie widzieli na niebie jak Andrzej Corsini - Korsyn jak go w Poznaniu zwano - osłaniał miasto od zarazy i je błogosławił. 8 Rozważyć należy możliwość uformowania się tego patronatu w czasie zaraz towarzyszących wojnom ze Szwedami i Rosjanami w czasie wojny północnej na pocz. XVIII w. Nic nie wskazuje by był to kult aktualnie w 1746 r. rozwijany przez karmelitów. W rok później dowiadujemy się bowiem, że z pomocą miasta wznosili oni w pobliżu klasztoru figurę św. Jana N epomucena. 9 Kult św. Jana N epomucena, odgrywający dużą rolę w rekatolicyzacji Czech w XVII w., został aprobowany przez Stolicę Apostolską dopiero w 1721. W 1729 r. nastąpiła oficjalna kanonizacja świętego. Tragiczna śmierć kapłana zrzuconego przez królewskich oprawców z mostu do wezbranej Wełtawy, Ryc. 2. Obraz św. Andrzeja Corsini z ołtarza w Kaplicy Matki Boskiej Szkaplerznej, ok. pol. xvm w., w kościele Bożego Ciała w Poznaniu. Fot. W. Wolnyodnalezionego potem cudownie, z rozbitą od upadku głową, przyczyniła się do uznania w nim specjalnego patrona od mostów i ochrony od powodzi. W tym charakterze czczono go od Alzacji przez południowe Niemcy, Austrię, Czechy po tereny polskie. Odpowiadało to potrzebie posiadania patrona chroniącego od kolejnego zagrożenia, typowego w Poznaniu dla 2 poło XVII i pocz. XVIII wieku. W 1724, zaraz po aprobacie kultu a jeszcze przed kanonizacją wzniesiono na rynku poznańskim - na gruncie miejskim i w istotnym dla miasta punkcie - stojącą po dziś dzień figurę Św. Jana N epomucena. W rok wcześniej z kościoła farnego do katedry przeniesiono procesjonalnie obraz św. Jana do ołtarza ufundowanego w kaplicy Powodowskich. Kaplica z ołtarzem w farze poznańskiej powstała nieco później, właśnie w roku kanonizacji. W 1730, tym razem z kościoła franciszkanów, przyniesiono obraz do fary św. Marii Magdaleny. W procesji tej i w uroczystościach oraz w festynie wieczornym na rynku brała udział poznańska rada miejska. W końcu 1731 roku uzyskano bullę papieską zezwalającą na powołanie bractwa św. Jana N epomucena, które 16 maja 1732 r. zostało założone i wstąpiło do niego od razu 274 mieszczan. W 1737 r. sprowadzone zostały z Pragi przez Franciszka Radzewskiego, podkomorzego poznańskiego, relikwie świętego. W dzień świętego Jana Nepomucenia - znów 16 maja - przeniesiono je procesjonalnie z kościoła św. Wojciecha do fary, z towarzyszeniem władz miasta i cechów a po wielogo Jacek Wiesiołowskidzinnych ceremoniach kościelnych i kazaniach, wieczorem odbył się znowu festyn na rynku. W 1937 r. obchodzono dwusetlecie sprowadzenia relikwi do Poznania. 10 Dodajmy, iż od połowy XVIII w. tak powodzie, jak zarazy w Poznaniu stały się rzadsze. Ile w tym zasług zmian klimatycznych, dalej robót inżynieryjnych prowadzonych przez miasto w korycie Warty, ile efektów zarządzeń przeciwpożarowych i pracy miejskich strażników, a ile w tym pomocy nowych patronów miasta nie nam rozstrzygać. Prezentowane niżej żywoty świętych zostały dobrane celowo w wersjach z drugiej ćwierci XVIII wieku, aby pełniej odpowiadały informacjom przekazywanym wiernym w ówczesnej Wielkopolsce. Konieczne były jednak pewne skróty, które nie naruszają fabuły. Teksty o Andrzeju Corsinim mają dodatkowy walor, jako powstałe w Poznaniu w kręgu osób związanych z kościołem Bożego Ciała i tamtejszym klasztorem karmelitów. [ O Andrzeju Corsini ] Powinna wdzięczność za protekcjonalne łaski w krótkim zamknięta nabożeństwie do św. Andrzeja Korsyna, biskupa fezulańskiego, zakonu karmelitańskiego, wyznawcy, miasta Jego Królewskiej Mości Poznania patrona osobliwego, którego łaskawej protekcyi nieraz (podczas morowego powietrza i w innych żałosnych okkurencyjach [przypadłościach]) doznawszy, szlachetni obywatele za patrona miasta swego obrali i corocznym szanują nabożeństwem. Ponieważ raz widziany był, płaszczem zakonu swego okrywający Poznań, także podczas ostatniego powietrza, gdy miastu błogosławił, morowa ustała plaga - jako o tym księgi miejskie radzieckie świadczą. Hymn: Zawitaj, florencki kwiecie, Fezulański Korsynie, Którego odór na świecie od lat tak wielu słynie. Ciebie niepłodni rodzicy, za łaską Boga Matki, Do Chrystusowej winnicy wydali w lat ostatki. I tak od życia jutrzenki poświęconyś Maryi Abyś w ogrodzie Panienki kwitnął na kształt liliji. Już miała wydać Korsyna matka za niedziel kilka, Aż tu przez sen, miasto syna, zda się, że rodzi wilka. Przestraszona tym widzeniem niby przed kościół idzie, Prosząc gorącym westchnieniem, by nie była w ohydzie. Aliści tego momentu pocieszna jej nowina, Ze bez sławy detrymentu, baranka ma, nie syna. Już płód światu pożądany Florencyja widziała, Andrzejem na chrzcie nazwany, tak wola Boska chciała, Żeby w imieniu Andrzeja, apostoła mężnego, I w nim zmocniona nadzieja była dla ludu swego. Jakoż po płochej młodości tak się wnet stawił mężnie, Ze wszystkie świata marności zawojował potężnie. Od matki swej napomniony, co więc przez sen widziała, Wyrzekł się zbiorów mamony, własnego nawet ciała. Choć mu perswaduje wielu, on nie nadstawia ucha, Idzie prosto do Karmelu, Boga instynktu słucha. Tam dopiero znać się dało, przy Niebieskiej pomocy, Jak Andrzej świat, piekło, ciało, konał we dnie i w nocy. Exemplarne cnót zwierciadło w Korsynie widzieć było, Od dyscyplin ciało spadło, jeszcze je dręczyć miło. Na modlitwie dni w kościele, nocy trawić bezsenne, Jedno Korsyna wesele i zabawy codzienne. Tak gdy Korsyn żywym trupem, odumarły od ludzi, Bóg go obiera biskupem i do kościoła budzi. Nie mogą znaleść Korsyna, kryje się przed godnością, Lecz go wydaje dziecina za Boską opatrznością. "Do kartuzów idźcie" - prawi - "jeśli biskupa chcecie, Tam się w ścisłej celi bawi, tam Andrzeja znajdziecie". Tak się stało, już z urzędu nie wymów sie Korsynie, Bo to Bóg dla innych względów, tej objawił dziecinie. Całe miasto Fezulańskie, odebrawszy pasterza, Za tak wielkie łaski Pańskie czyni z Bogiem przymierza, Już lud spieszy do kościoła, nabożeństwo brzmi wszędzie, Przed ołtarzem biją czoła, lepsze sądy w urzędzie. Sprawiedliwość nowa kwitnie, już nikt nie ukrzywdzony, Skoro Korsyn słowem przytnie na kazaniu z ambony. Już też przy życia komplecie, pełen wszelakiej cnoty, Mając przestać żyć na świecie, żegna swych pasterz złoty. Płacze przy łóżku ubóstwo, którym jałmużny dawał, Płacze wielkie ludzi mnóstwo, z którym ojciec przestawał. Na ostatek przy Maryi, której nam wszystkim trzeba, Duszę podobną liliji oddał Bogu do nieba. Polecanie godzinek: Cudotworny nasz Patronie, miejże Poznań w swej obronie, Doznaliśmy twej opieki, niech ją znamy i na wieki. Przyjmij od nas te godziny, błagaj Boga za te winy, Które już przebrawszy miarę, zasłużyły wielką karę; A tak przy twojej zasłonie, będziem w Niebieskiej Koronie. Jacek Wiesiołowski Hymn: Witaj ozdobo całego Karmelu, OJ J u- - -I Podporo nędznych i pocieszycielu, Witaj pasterzu od Boga wybrany, W wielkich - Patronie - potrzebach doznany. Ciebie Maryja Światu wyjednała, Bo cię za syna mieć swojego chciała. Proś-że tej Matki, niech Jezusa błaga, Kiedy morowa ma uderzyć plaga. Twojego głosu bali się szatani, W momencie wolni byli opętani. Oddal i od nas nieprzyjaciół sidła, Niech nam piekielne nie szkodzą straszydła. Pod twoim płaszczem, ubogie sieroty Doznały łaski i wiek miały złoty. I my się pod płaszcz pasterski tulemy, Niechaj się pod nim plagi uchroniemy. Znają francuskie, angielskie korony Jakoś każdemu prędki do obrony. Zna cię i Poznań, widział twe dozory, Kiedy śmiertelne przechodziły mory. Znaj-że się do nas i dłużej Korsynie, Przy twojej straży niech Poznań nie ginie. A my za takie doznane opieki, Chwalić cię z Bogiem będziemy na wieki. [Prowiant anielskiego chleba dla dusz i ciała... sprowadzony. Poznań 1747 s. 250-259] Żywot świętego Benona, biskupa miśnieńskiego, wypisany przez Hieronima Emsera, położony u Suriusza; żył około roku pańskiego 1098. Benno, dawne słowieńskie imię, jedno znaczy co w łacińskim języku Benedykt. Tego imienia byli mężowie zacni: jeden biskup osnaburski - w liczbę świętych policzony, drugi biskup oldemburski, trzeci biskup trajekteński, czwarty książę Saksonii ( za czasu Ottona wtórego) - prócz tych byli i inni. Bo Bennopol, sławne kiedyś w Saksonii miasto (które dziś Hildesheim zowią) Benno jakiś z Fryzyi założył i zbudował. Od tego tedy miasta imię wziął błogosławiony Benno, że się w nim urodził, z ojca Fryderyka komesa Saksonii a matki Bezeli - ludzi pobożnych, którym dał Pan Bóg dwóch synów: Krzysztofa i tegoż Bennona. Krzysztof po ojcu na commitatum [hrabstwo] wstąpił a Benno wolał być komesem Chrystusowym niż światowym. Ryc. 3. Rzeźba św. Jana Nepomucena w ołtarzu św. Krzyża w farze poznańskiej. Fot. W. Wolny W piąci lat oddany jest świętemu Bernwardowi, biskupowi bennopolitańskiernu, krewnemu swemu, który go naprzód bojaźni Bożej nauczył a potym dał mu za mistrza nauk Wig era, proboszcza klasztoru św. Michała, człowieka pobożnego i uczonego. Pod nim prędko (jako był dowcipu ostrego i pamięci mocnej) nauk sobie skarb dobry, zwłaszcza w krasomówstwie i wierszowaniu, zebrał. Przyszedszy do ostatniej starości biskup św. Bernwardus zachorzał i przez pięć lat z łóżka nie wstawał. W onej jego chorobie jedyną był mu Benno pociechą: to wierszowaniem, to czytaniem, to dysputowaniem a najbardziej ustawicznym choremu usługowaniem i pilnowaniem, iż go i na krótki czas nie odstąpił. A gdy nadchodził koniec żywota św. Bernwardowi, zawoławszy dziecięcia oraz z Węgrem nauczycielem jego, to do niego mówił: "Widzisz mnie, synu mój, ustawiczną gorączką strawionego, alem to złe zdrowie i cokolwiek przeciwno było aż do końca statecznie i cierpliwie znosił. Bo do Boga się inaczej powrócić nie możemy aż w utrapieniach i ciężkościach jako w piecu jakim wypaleni i wypolerowani będziemy. [..] Po śmierci św. Bernwarda w tak wielki żal i smutek wpadł Benno, iż z niego mało i nie umarł. Co widząc Wigerus począł go cieszyć i niepomiarkowany on płacz jego [00.]. Zachował się w młodych leciech w statku wielkim i w skromności; nic płochego po sobie nie pokazał, upominania nauczyciela swego jako mile przyj Jacek Wiesiołowskimował tak je i ochotnie wypełniał. A pomniąc na owo, co mu św. Bernward i przy ostatnim pożegnaniu mówił, do zakonu wstąpić chciał, tylko, że mu ociec tego bronił; który skoro wprędce umarł, matka pobożna zaraz na to pozwoliła i bardzo się tym cieszyła , że go Pan Bóg na służbę swoje powołać raczył. W zakonie, dla wysokich cnót i wielkiego nabożeństwa, wszystkim w podziwieniu był a kapłanem zostawszy, przy ołtarzu tak się rozgorywał, iż bez obfitych łez mszy świętej odprawić nie mógł. W tym opat umarł ijedni Benona, a drudzy Sigeberta na miejsce jego obrali. A lubo Benona większa część obrała niż Sigeberta, jednakże Benno z chęcią ustępował Sigebertowi godności onej, z której gdy go elektorowie spuścić nie chcieli, tak długo ich z płaczem prosił, aż go po trzech miesiącach uwolnili. Lecz Pan Bóg, który pokornych wywyższa, nie dopuścił jasnej tej świecy pod korcem być. Bo Henryk III pobożny cesarz w Goslaryi kościół wspaniały, na który był Konrad cesarz fundamenta założył, wystawiwszy i przez św. Leona IX papieża, przy obecności siedemdziesiąt i trzech kardynałów i biskupów poświęciwszy, nazwał go królestwa swego kapellą i kanoników kapelanami królewskiemi; i o to się pilnie starał aby go mężami poboźnemi i uczonemi osadził. Wybierał tedy z całej Germanii ludzie najwyborniejsze, między niemi i Bennona świętego, którego za pozwoleniem papieskim - i owszem, za rozkazaniem - z klasztoru swego ledwo wyciągnął i nowemu onemu, przy goślarieńskim kościele zgromadzeniu, za wodza dał i nauczyciela karności kościelnej. Miał wielką przyjaźń z św. Annonem, proboszczem goślarieńskim [-] arcybiskupem królewskim [-J. Skoro Henryk III umarł a państwo synowi swemu, Henrykowi IV , jeszcze dziecięciu, w Akwizgranie niedawno koronowanemu, zostawił, gdy go matka Agnieszka cesarzowa odchowała, w opiekę św. Annonowi arcybiskupowi koleńskiemu oddała i rządy państwa [-] nań złożyła. U marł na on czas biskup miśnieński a św. Anno podał na nie błogosławionego Bennona, o którego pobożnym życiu i godności dawno wiedział. Wymawiał się długo z tego Benno aż mu św. Anno napisał, aby talentu sobie danego nie chował a nim w bliskim Miśni słowieńskim narodzie, około nawrócenia jego do wiary chrześciańskiej robił [-]. Temi słowy nie tak namówiony jako przymuszony, św. Benno, przyjął biskupstwo [-J. Na biskupstwie najpierwej się starać począł o chwałę Bożą i rzeczy kościelne. Zastał w kościele miśnieńskim nie składne śpiewania, że graduałów i ant yfonarzów nie było; i zaraz to wszystko sporządził, i śpiewanie naprawił - bo był we wszytkich ceremoniach kościelnych biegły i w rzeczach Boskich od młodości ćwiczony. Co rok diecezyją swoją sam przez się nawiedzał i plebanów doglądał aby lud bojaźni Bożej uczyli i sami tak jako uczą, żyli; żeby inszych nauczając a sami źle żyjąc, w pogardę u słuchaczów nie przychodzili. Ludzie też napominał aby kapłanów w uczciwości mieli i nauki ich słuchali, i według niej się sprawowali, i których zachowujących co znalazł - bardzo chwalił a występnych naprawował. A tak się równie ubogim i bogatym udzielał, iż go wszyscy miłowali i jego napominania przyjmowali i w pokoju, i zgodzie między sobą mieszkali. Z obu stron rzeki Alby [Łaby] mieszkali Słowacy, przez wojnę te tam kraje posiadszy. Tych, po wielkiej części, przywiódł był Henryk III cesarz do wiary Chrystusowej. Jednak wiele się ich do błędów pogańskich wracało i onę cześć, która Chrystusowi należy, bałwanom oddawało. N ad wszystkie bogi swoje pogańskie dwóch najbardziej czcili: jednego, którego nazywali Swantowicz a drugiego, którego zwali Czerneboh. W słowieńskim języku swante - znaczy święte, a wicz - znaczy światło, jakoby święte światło. Tego mieli za najpierwszego Boga i wszystkich bogów Boga i o nim wierzyli, że wszystko dobre on daje; a Czernoboh - wszystko złe. I kiedy co dobrego uprosić chcieli, to Swentowicza o to prosili i ofiary mu czynili, i według odpowiedzi jego wszystkie rzeczy czynili. A kiedy co złego oddalić od siebie chcieli - to Czernoboha krwią chrześciańską błagali, zabijając mu na ofiarę jednego co rok chrześciańskiego człowieka. Takiej ślepoty i zguby ludu onego żałując święty Benno i widząc, że to do powinności jego pasterskiej należy, ślepym światło, chorym zdrowie, błądzącym drogę pokazać - wszystek się do nawrócenia ich udał. I wiele ich nawracał i chrzcił. I gdy pilno około nawracania ich chodził, chcąc go szatan od onej pracy oderwać, inszą go sprawą i wielkim kłopotem zarzucił. Onego czasu Henryk IV cesarz podniósł wojnę na Saksony, która z wielkim obojej strony uporem się toczyła. Od niej i święty Benno, w niczym niewinny, pokoju nie miał ale o to samo pojmany i na wygnaniu z drugiemi trzymany, iż że krwie przedmiejszych Saksonów szedł, na których się zawziął był Henryk. Na onym wygnaniu o się nic nie dbając, samego kościoła swego żałował, że go gniew królewski pustoszył. Po tym tenże Henryk wszczął kłótnię i z papieżem Grzegorzem VII, z których świętemu Benonowi przybyło pracy nie mało i niebezpieczeństwa. [-] Z biskupów niemieckich mało co przy papieżu stało, tylko św. Anno koleński, Vecilo magdeburski, Bucco halberstateński, Werner merseburski i św. Benno miśnieński - insi wszyscy za Henrykiem poszli. [-]. Wszakże cesarz, ujmując sobie biskupów i panów (aby go dla onej z papieżem niesnaski nie odstępowali) pokrywszy tym czasem on gniew, który przeciwko Saksonom miał, więźniów onych ( między którymi i św. Benno był) wolno puścił. [-J. Wróciwszy się Benno święty do kościoła miśnieńskiego [-] zaraz się tedy do naprawy kościoła swego rzucił, ale mu w tym rządca Miśni Bukchard przeszkadzał, za co karanie Boże odniósł. Zatym papież [-] concilium w Rzymie naznaczył [-J. Henryk [-] zjazd do Wormacji wszystkim biskupom, opatom i prałatom nakazał i - aby nikt do Rzymu nie jachał - żołnierze swe po drogach porozsadzał. [ -] Ale błogosławiony Benno [-] do Rzymu się puścił i wszytkie zasadzki i trudności szczęśliwie przebył. Przyjął go papież z wielką radością i pochwałą, iż jeden z Niemiec biskup odważył się więcej Boga niż ludzi słuchać. Wyjeżdżając z Miśni, klucz od kościoła swego oddał był dwóm kanonikom aby go zamknęli - jeśliby się wyklęci do niego wdzierali - i klucz w rzekę Albę wrzucili - co oni uczynili. [-]. [-] Błogosławiony Benno, który długo w Rzymie przy Grzegorzu mieszkał, wrócić się do kościoła swego umyślił, co ledwo wielkiemi prośbami u papieża Jacek Wiesiołowskiuprosił, że go od siebie puścił. Odchodzącemu, na znak wielkiej ku niemu miłości, nadał wiele świętych relikwi, który on za Niebieski skarb sobie miał i przez całe życie swoje bardzo czcił. Przyszedszy z nimi do Miśni (aby się jaki w mieście rozruch nie stał za jawnym przyjazdem jego) nieznajomie w ubierze i w postaci pielgrzyma w gościńcu stanął. Wtenczas gospodarz domu onego wielką jakąś rybę z rzeki Albim, przyniósł i w niej klucz znalazł od kościoła miśnieńskiego, który kazał był kanonikom w rzekę Albim wrzucić. I, skoro się to po mieście rozgłosiło, przybiegli duchowni do gościńca i poznawszy pasterza swego, z wielką go wszystkiego ludu pociechą i radością do kościoła prowadzili. A pasterz pilny [-] Mszą śpiewał i kazanie miał [-J. Zatym dał Pan Bóg wszystkiemu złemu koniec, iż już na potym aż do starości w pokoju zostając, miał i kościół swój naprawić i złe zwyczaje, i obyczaje w dobre odmienić - co wszystko sprawił. A, że najbardziej o tym myślił, aby Słowaków do Chrystusa nawrócił (około których przedtym, niż go Henryk pojmał i na wygnanie posłał, wiele pracował) znowu się do nich udał i szczęśliwie ich Panu Bogu pozyskał tak kazaniami jako i cudami, które przez niego Pan Bóg czynił. Wyszedł raz w pole do robotników i zmordowanych pracą i upragnieniem (wodę w wino krzyżem Św. obróciwszy) pragnących nim napoił i ochłodził. Co widząc chłopiec jego i przyniosszy sobie wody, mówił: "Oto ja też uczynię jako pan mój". Spytany, coby pan jego uczynił? Odpowiedział: "Wodę przeżegnał i w wino ją odmienił". I gdy toż on chłopiec uczynił, dla prostoty jego i zasługi świętego, woda winem się stała. Z onego pola powracającego Bennona świętego wieczór zaszedł, a świętemu daleko było obiegać na most do miasta, przeżegnawszy się tedy, rzekę suchą nogą przeszedł. Widział to wieśniak jeden, który siano wiózł i wjechał za nim z wozem swoim na rzekę i przejechał ją zdrowy. Zgromił go o onę śmiałość Benno święty i przykazał, aby się tego drugi raz nie ważył, a co się stało, taił. Wydawany jednak temi i inne mi cudami, lękał się bardzo, aby snąć, skąd poczynał być sławnym u ludzi, stąd nie stał się podłym u Boga [-]. Więc, żeby ludzkiej sławy uszedł, umyślił ukryć się na osobnym i skrytym jakim miejscu i tam Panu Bogu służyć; dlatego na ostatnią granicę diecezji swojej, do jednej wioski się przeniósł i w niej kaplicę na cześć Matki Bożej i Wszystkich Świętych zbudował i cellę jedną dla siebie i dla kapłana, którego przy sobie miał, wystawił, aby z niej nigdy nie wychodził, chyba by tego urząd biskupiej powinności wyciągał. Aleć, im bardziej utaić się chciał pokorny sługa Boży, tym go bardziej Pan Bóg wsławiał, do tych aż czasów wyświadczając, jak mu miła była służba jego. Bo na onych rolach, po których on rozmyślając o Bogu chodził, zboże i obfitsze się po dziś dzień rodzi i prędzej niż drugie dostawa. Czasu jednego, przechodząc się nad ługami i bagniskami, gdy mu żaby wrzaskiem swoim do rozmyślania i bogomyślności przeszkadzały, umilknąć im kazał i na zawsze niemymi być. Wkrótce potym przyszło mu owo na pamięć, co Daniel prorok napisał: "Błogosławcie wszystkie bestyje i bydło Pana, chwalcie i wywyższajcie go na wieki". Bojąc się, by snąć nie milsze Bogu było ich skrzeczenie, niż jego modlitwa i rozmyślanie, rozkazał im znowu, aby zwy czajnym głosem chwalili Boga i zaraz pola i powietrze wrzaskiem swym napełniły. Na onej osobności i bogomyślności miewał częste objawienia i wiele przyszłych rzeczy przepowiadał. Szedł raz przez jedno miejsce i widząc na nim stado gołębi siedzących, powiedział idącym z sobą, że na onym miejscu w krótkim czasie stanie klasztor dla ludzi nowego zakonu, za których modlitwami wiele zbawionych będzie. Ziściło się proroctwo, bo nastał nowy cystersów zakon, któremu na onym miejscu Otto margrabia Miśni klasztor kolleński zbudowałA-J, Niejaki Henryk margraf, Dedona syn, dóbr kościelnych, które był przedtem Henryk cesarz kościołowi miśnieńskiemu wydarł, wrócić i oddać nie chciał i na wyklęcie papieskie nic niedbał . O co, gdy go czasu jednego święty Benno strofował i upominał, rozjadły człowiek, nic się na ostrość, nic na kapłańską i biskupią godność nie oglądając, w gębę Św. Bennona uderzył. A święty biskup, nie z krzywdy swojej ale z objawienia Boskiego zaraz mu przepowiedział, iż za rok, w tenże dzień, skaranie swoje za to odnieść miał. Skoro w rok on dzień pomsty Bożej przyszedł i wieczór nadchodził, a Henryk nie tylko grzechu swego nie żałował, ale jeszcze i z proroctwa Męża Bożego sobie żartował, mówiąc do swoich: "Otóż dzień, w który mi Benno karaniem odgrażał, a mnie się nic nie stało, (nie uważając, że przyszedł-ci dzień on, ale jeszcze nie przeszedł był). W tym upadł na ziemię i nagłą śmiercią zginął. [-]. Słynął błogosławiony Benno i po śmierci wielkimi cudy [-J. Wilhelma margrabię, gdy Brutenus, proboszcz miśnieński, często upominał, aby poddanych kościoła miśnieńskiego podatkami nie obciążał, a on na to nic nie dbał, uciekł się Brutenus do Św. Bennona, a święty zaraz się we śnie Wilhelmowi pokazawszy gromił go i napominał, aby onej ciężkości ludowi jego nie czynił. A gdy za sen to sobie mając, nic się nie poprawił, znowu święty do niego przyszedł i świecą, którą w ręku trzymał, oko mu jedno wypalił. Dopiero się obaczył Wilhelm, gdy oko stracił i żałując za grzech nie tylko szkody nagrodził, ale wiele i ze swego kościołowi dał. Że przecie wolność kościelną obraził, tym skarany jest - jako i ów, co świętego uderzył - iż bez potomków z tego świata zeszli. A lubo błogosławiony Benno, w różnych niebezpieczeństwach, kościół miśnieński i kanoników jego ratował, jednak i onym samym, gdy w czym przewinęli, nie przepuszczał ale występki ich surowie karał i o śmierci ich, gdy kto z nich umrzeć miał, na kilka dni kołataniem po stallach przestrzegał, aby się na nię gotowali a pokutę czynili. Bogu w Trójcy jedynemu cześć i chwała na wieki wieków. Amen. [Nowe żYwoty świętych... przez Stefana Wielewieyskiego ... wydane, w Kaliszu 1739 s.285-291] Żywot błogosławionego Rocha wyznawcę napisany przez Piotra Ludwika Maldura, położony u Suriusza. Żył około R.P. 1310. We Francyji, w powiecie narboneńskim, jest zacne miasto; przedtym zwało się Agatha abo Agathopoli a teraz Monspestulanus [Montpelier] . To ojczyzną było błogosławionego Rocha, bo ociec jego, Jan, panem był miasta tego i innych Jacek Wiesiołowskiwłości, które pobożnie, rostropnie, sprawiedliwie i łaskawie sprawował. A lubo w dziełach wojennych i rycerskich wszystek prawie wiek swój położył, rozkoszami się jednak świata tego brzydził, a zawsze w sercu Boga miał; wiedząc, że kto się Boga boi temu na niczym nie schodzi, ale według woli Jego wszystko się powodzi. Ten mając żonę na imię Liberę niepłodną i już w lata podeszłą a potomstwa sobie bardzo życząc, często ją do nabożeństwa ku Bogarodzicy Pannie pobudzał, aby się do niej w onej niepłodności swojej uciekała i prosiła jej o syna, wszystkim pożytecznego i Panu Bogu miłego. A ona rada to czyniła i raz uklęknąwszy przed obrazem Najświętszej Panny tak się modliła: "Ciebie, Królowa i Pani świata, Bogarodzico Panno, jedyna wiernych nadziejo, wszystkich utrapionych ucieczko i pociecho, której ratunku i pomocy wszyscy zażywamy, proszę, nieopuszczaj-że nas, sług Twoich, ufających w dobroci Twojej i ku wszystkich łaskawości. Życzymy sobie syna nie, żeby ojczyzny przyczyniał i więcej nabywał, ale i coby miał między ubogie rozdał; nie, żeby się w te rzeczy doczesne i pociechy światowe wdawał i mieszał, ale żeby Tobie służył i chwałę majestatu Twego opowiadał i dla imienia Twego wiele ucierpiał i umarł." To rzekłszy, pojrzała na obraz Matki Boskiej i zdało się jej, jakoby Bogarodzica głowę ku niej nachyliła, zezwalając na to, o co prosiła. Co wszystko mężowi opowiedziała. Zatym brzemienną została i za czasem tego synaczka powiła, który się z krzyżem czerwonym na piersiach urodził, z czego matka otuchę biorąc, że go Pan Bóg na coś wielkiego sobie obrał, własnymi go piersiami karmić postanowiła. A dziecię, jako sie cudownie poczęło i urodziło, tak też od pieluch zaraz dziwne świątobliwości znaki po sobie pokazowało. Bo gdy matka poszcząc na cześć Najświętszej Panny, we śrzody i w piątki, raz tylko na dzień jadła, ono też w te dni raz tylko mleka z piersi jej pożywało. A gdy mu lat dwanaście było, gardząc wygodami i wielkimi nakłady na wychowanie swoje, do miłosierdzia się na ubogie i szczodrobliwości obrócił wszy tek, i to co przed się wziął, aby o nich najbardziej myślił, ich ucieszył i ratował. Ociec jego na śmierć zachorzawszy, do siebie go zawołał i tak go napominał: "Synu mój, przychodzi czas, którego mam wyniść z nawałności świata tego, a za uczynki moje nagrodę odebrać i z Bogiem nieśmiertelnym - jeśli mi raczy dać - w niebie zostawać. Przeto niektóre napomnienia do dobrego i pobożnego życia potrzebne, w pamięci twojej zostawić chcę, na Boga cię proszę i obowiązuję, żebyś nimi nie gardził. Naprzód Boga się bój, Mękę Zbawiciela naszego jako najczęściej rozmyślaj, przez którą nas zbawionych mieć chciał. Ubogie wspomagaj, łakomstwa się i skępstwa wystrzegaj. Panienki ubogie wyposażaj. Nierządne niewiasty od sprośnego żywota odwodź, a za mąż wydawaj. Chorych nawiedzaj. Ludzkość i gościnność przechodniom i pielgrzymom wyświadczaj. Każdemu łaskawym się stawaj a będziesz i ludziom i Bogu miły." Wszystko to pełnić i zachować syn dobry ojcu przyobiecał. Prędko potym ociec umarł a po nim i matka, żalem i smutkiem strapiona. Po ich śmierci onej wolności Roch na złe nie użył; ani się na żadne zbytki i swawole - jako ten wiek zwykł - nie rozpuścił, ale się według nauki oj cowskiej sprawując, skarby na wyposażenie ubogich panienek, na wyprowadzenie z nierządu wszetecznych niewiast, na wygodzenie potrzebnym, na wspomożenie sierot, wdów, na opatrzenie chorych i ułomnych, na podejmowanie pielgrzymów, wydał. A mniemając, że się nie na wiele ojczyźnie swej przyda, księstwa się - po ojcu na się spadającego - wyrzekł i stryja na nie wsadziwszy i nad miastami go, które po ojcu wziął, przełożywszy. Sam w pielgrzymim krótkim płaszczyku, z torbą na sobie a z kijem w ręku, puścił się do Rzymu i przeszedszy wysokie góry Alpes, przyszedł do Włoch, do miasta Aquampendentem rzeczonego, w którym morowe powietrze było. I chcąc w nim zapowietrzonym służyć, prosił przełożonego nad szpitalem, na imię Wincencjusza, aby go za pomocnika do usługowania ubogim i chorym przyjął. Rzecze Wincencjusz: "Widzę wielką w tobie ku bliźnim miłość i ku Bogu wiarę, ale młode lata twoje i uroda ustawicznej pracy i ciężkiego smrodu nie zniesie". Na to Roch święty odpowiedział: "Aza w Piśmie Świętym nie czytamy, że ufającym w łasce Bożej nic trudnego nie jest, byleśmy sprawy nasze na cześć Jego, bez nadziej i jakiej doczesności czynili, a mnie tu miłość Jego przywiodła. N apisano bowiem jest, coście jednemu z najmniej szych moich uczynili, mnieście uczynili". Rzecze Wincencjusz: "Bez wielkiego życia niebezpieczeństwa wyświadczyć tego nie możesz, bo tu są zapowietrzeni, co dzień ich wiele umiera, żaden się nie wyleży, na coż się - prawi - masz na tak oczywistą śmierć narażać, trudno wypowiedzieć jak wiele tam jest w szpitalu łez, płaczu, jęczenia i narzekania, a bez odpoczynku i wytchnienia". Na to Roch święty odpowiedział: "Aza nie napisano, gdzie większa jest praca, większa też i płaca. Wszak i u Rzymian nie każdemu dawano koronę z onych, których oni wiele a różnych mieli, na nagrodę odważnych dzieł, ale kto obywatela rzymskiego od nieprzyjaciela zachował, abo kto pierwszy na wał wpadł, abo na murze stanął, kto miasto od oblężenia uwolnił, które odwagi jako wielkie i trudne były, tak je też i on wiek swoją koroną słusznie zdobił . Jeżeliż tedy oni, dla doczesnej korony i próżnej chwały kosztów i sił, i zdrowia naostatek i życia swego nie żałowali, a czemuż go my, którzy Chrystusa naśladujemy, żałować mamy? Zwłaszcza, że nas Pismo Święte uczy, iż nikt ukoronowany nie będzie, ażby się przystojnie potykał i duszę swoje nienawidzą!. Proszę tedy, abym chorych nawiedził". A Wincencjusz zrozumiawszy, że go Bóg zesłał na uzdrowienie zarażonym, wprowadził go do nich, a święty każdego za rękę ujmując i krzyż na nich wyrażając, od powietrza ich wybawił i onym krzyża na nich wyrażeniem, wszystkich tak w szpitalu jako i w mieście uzdrowił. Co widząc obywatele dziwować się poczęli i cudo ono rozsławiać. A święty uciekając przed sławą ludzką, przykazawszy im, żeby nikomu o nim nic niepowiadali, do Cezeny poszedł i także i ono miasto od powietrza wybawił. A słysząc i o Rzymie zapowietrzonym, przybiegł do niego i przemieszkał przy niejakim Bry toniku - wielkiej świątobliwości i u papieża powagi - kardynale, któremu się spowiadał i Najświętszy Sakrament z rąk jego przyjmował. Widywał on kardynał, że z jego twarzy niebieska światłość wynikała i bacząc go być miłym Panu Bogu, prosił, aby Rzym od powietrza uwolnił. Jacek Wiesiołowski Rzecze b. Roch: "Zdrowie ludzkie i śmierć zawisło od Boga. On złych karze a dobrych broni, on chorych uzdrawia i umarłych ożywia. Będę tedy Tego prosił, który nikogo od siebie nie odgania, ale na to ręce na krzyżu wyciągnął, aby każdego nawracającego się obłapił i przyjął". I wzniózszy Roch w niebo oczy, tak się modlił: "Luboć, Najłaskawszy Ojcze, modlitwa tego kardynała świętego więcej waży przed Tobą niźli moja, jednak - aby jasność chwały Twojej świetniejsza była i imienia Twego cześć większą, proszę i ja Ciebie, racz to miasto, stolicę Kościoła Twego od strasznej tej zarazy z miłosierdzia i dobroci Twojej wybawić, a tego świętego męża przez znak Krzyża Twego, od wszelkiego niebezpieczeństwa zachować". Po tej modlitwie krzyż na czele kardynałowi uczynił, który się tak zaraz na nim wyraził, jakby go wypiątnował. Pytali wszyscy kardynała, skąd by się ten krzyż wziął i coby znaczył. Powiadał, że mąż jeden Boży, aby mię od powietrza zachował, tym mię krzyżem opatrzył. I chwalili to jedni, a drudzy radzili, aby go złożył, iż mu twarz szpecił. Wstydząc się kardynał, prosił św. Rocha, żeby mu krzyż on z czoła jego zdjął, aby u ludzi dziwowiskiem nie był. Rzecze Roch Święty: "Nie masz sługi żadnego, który by za chwałę tego sobie nie miał, nosić herb Pana swego; dlaczego Piotr i Andrzej apostołowie, na krzyżu umrzeć nie za wstyd ale za wielką chwałę mieli, że Chrystusa nauczyciela swego naśladowali. Święty także Franciszek, niedawnego przed naszym wiekiem czasu, nie wstydził się rany Pana naszego przyjąć i jako zwycięstwa i chwały znaki na czele swoim nosić. A ty, czemu się wstydzisz krzyża, na którym Syn Boży, aby cię zbawił, gwoźdźmi przybity jest i włócznią przebity. Noś-że tedy tę żywota i zbawienia chorągiew, abyś łaski dostąpił. I zali nie czytasz w Ewangelii: kto chce do żywota wniść, niech weźmie krzyż i za tym idzie, który sobie nie przepuścił. Przestał na tym kardynał i z Rochem do papieża poszedł, ukazać mu go, iż to był ten, co krzyż on cudownie na niego włożył. A Roch święty czcząc papieża jako namiestnika Chrystusowego, porzucił się na ziemię u nóg jego, prosząc z płaczem odpuszczenia grzechów. Pojrzawszy nań papież rzekł po cichu do kardynała:" Święty to człowiek, nie potrzebuje odpuszczenia, oto widzę w oczach jego dziwne promienie." I spytał go, skądby był i jakich rodziców? A Święty bojąc się, by snąć za wypowiedzeniem rodzaju i rodziców swoich, nie był od wszystkich uznany, i od tego co czynił oderwany, nic na to papieżowi nie odpowiedział, ale go o błogosławieństwo tylko prosił, które wziąwszy, za kardynałem wyszedł i trzy lata przy nim zostawał. Skoro kardynał umarł, Roch też święty dłużej się w Rzymie bawić nie chciał, ale okoliczne miasta obiegał i zapowietrzonych, wyrażeniem na nich krzyża, uzdrawiał. A gdy wszystkę prawie Francy ją [!] od chorób uwolnił, do Transpadu [!], miasta ciężkim morem strapionego udał się, gdzie do szpitala mile przyjęty, wszystkich w nim krzyżem uleczył. Tam po pracach spoczywając, nocy jednej usłyszał głos we śnie: "Rochu mój, jużes drogi, zimna, głody i wielkie prace poniósł i wytrzymał, jeszcze bóle i ciała udręczenie dla mnie cierpieć masz." I zaraz ocknąwszy się, uczuł taki ból w lewym biodrze, jakoby ją kto szpadą przebił, z którego bólu tak bardzo krzyczał, że go wszyscy w szpitalu prosili, aby się uciszył, a cierpliwie jako i drudzy bóle one znosił, którychwołanie nie uleczy. A święty, żeby im przykry nie był, z szpitala wyszedł i przed drzwiami się jego porzucił. Mniemali przechodzący, że się z niedbalstwa stało, iż chory na dworze przed szpitalem leżał; łajali oto szpitalnego i wprowadzić go do szpitala kazali, ale gdy szpitalny powiedział, że z drugimi w szpitalu być nie chce, aby się im nie przykrzy! wrzaskiem, wszyscy go, że szaleje osądzili i z miasta wygnali. Wlókł się o kiju, jako mógł, do pobliskiego lasu, w którym napadszy na pustą chałupkę, położył się w niej i tak się modlił do Boga: "Znam, Boże mój, jak wielem ci powinien, żeś mię, sługę swego, doświadczyć raczył i bólami - na którem zasłużył - utrapić, bom ci znać chorym nie z taką miłością, jakiej miłość ku mnie Twoja wyciągała, wygadzał i ich ratował, ale słabości mojej odpuść, proszę, a któż jest z ludzi, coby tak jako powinien i słuszna jest, służył? Przeto nie opuszczaj mię, naj łaskawszy Panie, a między tymi strasznymi zwierzętami racz mi być obroną". A Pan Bóg, który nigdy nie opuszcza sług swoich, natychmiast obłoczek z nieba spuścił, iż we drzwiach chałupki upadł i źrzódło wody przy nogach św. Rocha wylał, którą skoro się święty ochłodził i ciało swoje nią umył, trochę sobie bólu ciężkiego ujął. Jest po dziś dzień źrzódło to na onym miejscu. A jako napój cudownie mu Pan Bóg opatrzył, tak i pokarm. N iedaleko lasu onego była wioska z wielą pięknymi budynkami, w której przedniejsi panowie, z miasta przed powietrzem uciekszy, mieszkali, między inne mi Gothardus, pan możny i bogaty. Temu, gdy raz pies jego domowy nad zwyczaj chleb u stołu wyrwał, na głód to złożył. Ale gdy drugiego dnia i na obiedzie, i na wieczerzy toż uczynił, łajać myśliwców począł, iż psom jeść nie dają, aż ze stołu chleb porywać muszą. Wywiedli się myśliwcy, że ich i zawsze i dobrze karmią i coby to było bardzo się dziwują. Umyślił tedy on pan, jeżeliby to jeszcze on pies uczynił, bieżeć za nim i upatrować, gdzieby to on i po co z onym chlebem chodził. Wkrótce przyszedł pies i chleb ze stołu porwał i uciekał a Gothardus obiad zostawiwszy, puścił się za nim i przyszedł aż do chatki Rocha świętego, do której pies wpadł i chleb mu podał. Co widząc Gothardus w podziwieniu mówił:" O, przedziwny Boże, jako niedościgłe są drogi Twoje i nieskończona moc Twoja i niezmierna na służących Tobie łaskawość i osobliwa dobroć, który łaknących dobrami napełniasz, a bogatych, co więcej bogactwom niż Tobie służą, ubogimi czynisz". I spytał na ziemi leżącego - ktoby był i na coby chorował? Odpowiedział, iż na powietrze i odejść mu co prędzej kazał, żeby się nie zaraził. Wróciwszy się do domu Gothardus, uważać sam w sobie począł i do siebie mówić: "To ten pies mój, któremu rozumu natura nie dała i między bydlęta policzyła, którego życie i śmierć za jednoż jest, nad tym nędznym chorym użalenie mając z takim przemysłem i sztuką pożywienia mu szukał, wynajdował i nosił. A ja, który w bogactwo opływam, któremu natura rozum i użalenie dała, wiedząc, że Pan Bóg każdy dobry uczynek płaci i od niego nagrody za nie czekam? Zniesiesz to, żeby ten święty człowiek od wszystkich opuszczony w lesie między cierniem i srogimi bestiami zginął? Uchowaj mię, Boże, okrucieństwa takiego." I pobiegł nazad do błogosławionego Rocha i prze Jacek Wiesiołowskipraszając go mówił: "I Bogam i ciebie, Mężu Boży, ukrzywdził i okrutnymem się ku tobie stał. Przeto wróciłem się i z tobą tu tak długo mieszkać będę i do domu nie pójdę, aż ozdrowiejesz". Rzecze Roch: "Twoje przyjście tym mi jest milsze, że się nie z ludzkiej rady stało, ale raczy z Bożej, która sercom ludzkim natchnienie daje i wszystkie przyszłe rzeczy od wieków sporządza i każdemu według uczynków jego płaci. A sprawiedliwość z miłosierdziem mieszając, tak w dobrych miłosierne oczy swoje zatapia, że i złym złości nieprzegląda, a tym, których sobie wybrał prosty żywot ukazuje, co i w tobie, jako mniemam, uczynił. Przeto jawno jest, jeżeli wstyd i bojaźń oddaliwszy służyć mi pragniesz, miłym mu się staniesz, tylko jakoś zaczął tak pójdź, a szczęśliwości wiecznej dojdziesz, którą że-ć Pan Bóg obiecał; zda mi się, że to widzę." I gdy tak ze sobą rozmawiali, przyszedł on pies, ale chleba nie przyniósł, jako zwykł był. A im się jeść chciało. I rzecze Gothardus: "A jakoż-ci, mężu Boży, zgotuję potrawę". Rzecze święty: "Nie troszczmy się o przyszłe rzeczy, ale spuśćmy się na tego, który sprawiedliwie wszystko rządzi, niepotrzebnych rzeczy nigdy nie daje, a potrzebne zawsze opatruje. Jednak za zgorszeniem pierwszych rodziców rozkazano ludziom w pracy i pocie nabywać żywności. Ty tedy weźmi kij, torbę, kapelusz i płaszcz mój i pódź do bliskich miejsc żebrać chleba". Rzecze Gothardus: "Przed żadną pracą nie uciekam, abym ci się i Panu Bogu upodobał. Ale, że mię tu wszyscy znają, wierzyć nie będą, żebym ja abo tak prędko świętym został, abo tak ubogim, iżby mi żebrać potrzeba". Na to rzecze święty Roch:" Naśladuj Chrystusa, który choć był Synem Bożym i stworzył wszystko, przecie niewstydził się Bóg i Człowiek szukać pożywienia u ludzi. Naśladuj i apostołów, którzy opuściwszy wszystko, za chwałę sobie mieli żebrać." Poruszony tym Gothardus poszedł do Placencyji, gdzie gdy po mieście żebrał, wszyscy się z niego śmiali, widząc, iż był bogaczem. Na ostatek do domu też przyjaciela swego osobliwszego przyszedł, który żebrzącego obaczywszy, zelżył go mówiąc: "Majętność twoje dość wielką na myślistwie-ś przemarnował; gdybyś się - prawi - psami był nieobkładał, do takiej byś nędze nigdy był nie przyszedł i takiej sromoty domowi twemi nie zadawał. Gdzieżeś rozum podział? Miałeś raczy obrać w domu głodem umierać, niżeli z ujmą sławy krewnych twoich żebrać. A ponieważ sameś się tego ubóstwa nabawił, żyj-że w nim, a pódź mi z oczu precz, wstydzie i ohydo rodu twego". I odszedł Gothardus, utyskując na onego przyjaciela swego, któremu wiele ufał, iż mu żadnego przyjaźni znaku nie pokazał. I całe miasto obszedszy ledwo dwie bułki chleba wyżebrał, które do św. Rocha przyniósszy, wszystko, co go potkało, powiedział. A Roch św. rzekł: "Przyjaciel ten twój, iż sługą Bożym wzgardził, dziś powietrzem umrze; atoli niewiadomości ich wybaczyć trzeba, dlatego pójdę ja nawiedzić to miasto i chorych w nim uzdrowić, a ty tym czasem chałupki naszej pilnuj". I polazł o kiju, jako mógł, jeszcze nie dobrze zdrowy, do Placencyji. I przyszedszy według zwyczaju do szpitala, chorych w nim pocieszył i znakiem Krzyża świętego uleczył, a chodząc po mieście zapowietrzonych uzdrawiał. Po zaściu słońca, gdy się na puszczą do chatki swojej wracał, chorowite bydło z folwarków wypadało i drogę mu zachodziło, a rycząc i głowy nachylając i na kolana upadając, o zdrowie go jakby prosiło. Dał i onym zdrowie czerstwe i mocne i do obór się wróciło. Dochodząc już do mieszkania swego w lesie onym usłyszy głos z nieba do siebie: "Wysłuchałem modlitwę twoje i dałem co zdrowie dobre, wróć-że się do ojczyzny twojej na pokutę, abyś między święte policzony był". N a on głos zaraz wszystek zdrowy został i zdrowy do Gotharda powrócił. Widząc go Gothardus dobrze zdrowego, na którego niedawno patrzył tak powietrzem naruszonego, że ledwie łazić mógł, za cudo to wielkie miał i tym go bardziej poważał. Zatym Roch święty namawiać Gotharda zaczął, aby na puszczy mieszkał a Panu Bogu służył, który nas nie tylko - prawi - miłuje, ale nas i zachowuje i we wszystko opatruje, a po nas nie potrzebuje żadnych doczesnych rzeczy: nie zbiorów, nie żon, nie dzieci, ale tylko serca miłością ku niemu zapalonego; i nie dla swego, a dla naszego dobra i pożytku, jako dobry ojciec. Na to Gothard: "Wszystko uczynię, mężu Boży, tylko niech z tobą pielgrzymuję, albo przynajmniej ty jaki czas tu ze mną przemieszkaj, a mnie nauczaj jako ciężkości i niewczasy na pustyni znosić mam". Zrozumiawszy Roch święty skłonną do służby Bożej wolę jego, mieszkał z nim kilka czasów w chałupce onej, podając mu nauki Pawła, Antoniego, Hieronima i małych pustelników, którzy na puszczy wiek swój strawili. A gdy go już dobrze żywota pustelniczego nauczył, zostawiwszy go w lesie onym, sam się do Francyji wojnami utrapionej puścił i przyszedł do ojczyzny swojej, do jednego miasta, które stryjowi był darował i nad nim książęciem uczynił. Żołnierze miejscy mniemając, że szpieg jakiś przyszedł, pojmali go i do książęcia przywiedli. Nie uznawszy go książę spytał, ktoby był? odpowiedział: "Jestem sługa Boży i pielgrzym". Książę z odpowiedzi takiej, że imienia swego i ojczyzny wydać nie chciał, za szpiega go osądził i do ciemnego więzienia wtrącić kazał i pilno strzec. Pięć lat w ciemnicy onej ciężkiej i smrodliwej przetrwawszy, o śmierci swej wiedząc, prosił straży, aby jakiego kapłana do niego sprowadzili. Przyszedł kapłan i zastawszy dziwną światłość w ciemnicy, dziwował się i spytał: po co by go potrzebował. A Roch święty: "Abym się - prawi - wyspowiadał i Ciało Pańskie na śmierć przyjął". I dawszy mu Sakramenta prosto on kapłan z więzienia do książęcia poszedł, opowiadając mu więźnia niewinność i cierpliwość, i światłość, którą w ciemnicy widział. Co wszystko jest znakiem świątobliwości, iż go z krzywdą Bożą i jego, przez pięć lat w więzieniu trzymał. Skoro się to po mieście rozgłosiło, wszyscy, jedni po drugich, do więzienia się cisnęli, aby świętego oglądali. W tym aniołowie, co po duszę jego przyszli aby ją na łono Abrahama zanieśli, świętemu się Rochowi pokazali, mówiąc, aby, jeśliby o co miał Pana Boga upraszać dla siebie, abo dla ludzi, póki by nie umarł, prosił a wszystko otrzyma. Tedy Roch święty tak się modlić począł: "Najmiłosierniejszy Panie Boże, któryś lud twój z niewoli egipskiej wyzwolił, Lota z miast sodomskich wybawił, Jonasza w brzuchu wieloryba żywego zachował, który do ciebie się uciekających nie odmiatasz i żadnej prośby niczym nie zbywasz - proszę, Jacek Wiesiołowskiracz-że to uczynić nie dla żadnych zasług moich, ale dla wielkości miłosierdzia i łaskawości Twojej, abyś wszystkich, przez imię Cię moje proszących, od powietrza bronił i zachował, a już też tę mizerną i grzeszną duszę moje do oblicza swego przypuścił". Po tej modlitwie położył się na ziemi w pośrzodku więzienia i ducha Panu Bogu oddał. A zaraz świece się gorejące przy ciele jego pokazały, jedna w głowach, druga w nogach, które widząc straż do więzienia otworzyła i, umarłego już zastawszy, świece przy nim gorejące zastała i przy boku tabliczkę z takim napisem "Ktosiękolwiek zapowietrzony do przyczyny Rocha świętego uciecze, od powietrza wolny będzie". Skoro tę tabliczkę księciu oddano, wzruszony na sercu, z wielką ozdobą i uczciwością ciało jego do kościoła - i sam w processyji idąc - zaprowadził. A matka książęcia usłyszawszy imię Rocha mówiła do syna: "Zda-mi się, że to jest on brata twego syn, coc to księstwo darował i spuścił, a sam do Włoch i inszych krajów jako pielgrzym poszedł, ale żebyśmy się pewności dowiedzieli, obaczmy, jeśli krzyż ma na piersiach, z którym się urodził". I znalazszy on krzyż poczęła łajać syna o okrucieństwo, iż przez niego mąż święty niesłuszną śmiercią i z niesławą rodu swego zginął. I stał się rzewliwy płacz i wielkie od żalu wycie. Obywatele nad ciałem książęcia niegdy swego płacząc i ono całując, z nabożeństwem pochowali. A książę kościół mu wielkim kosztem wystawił. Gdy się w roku 1414 wiele kardynałów i biskupów, książąt i panów zjachało na synod do Konstancyji, sławnego w Niemczech miasta, a powietrze w nim tak wielkie powstało - za sprawą szatańską, który łódkę Piotrowa niezgodami i rozerwaniem urzucać chciał - iż wszyscy ze zdrowiem uciekając umyślili rozjachać się nic nie postanowiwszy. Młodzieniec [!] bacząc synod on bardzo być potrzebny Kościołowi Chrystusowemu, z natchnienia Bożego, nad lata swoje śmielej, taką rzecz do Ojców uczynił: "Luboć Pan Bóg Kościół Święty Rzymski i Rzeczpospolitą Chrześciańską, i to miasto, jako stwórca wszystkiego, sam przez się od wszelkiego złego wybawić może, jednak dał świętym swoim niektóre łaski i przywileje, abyśmy je za ich przyczyną otrzymali. Słysząc, że św. Roch uciekających się do siebie od powietrza wybawia, radzę tedy, abyśmy wszyscy przyczyny jego zażyli, a poszcząc i ciało nasze trudząc, obraz jego z processyją po mieście obnieśli, żeby u Boga, którego rzecz sprawujemy, prośbą swoją zjednał miastu i nam zdrowie dobre. Podobało się to Ojcom i skoro tak uczynili, powietrze ustało, a oni kościelne sprawy uspokoili i synod skończyli i imię Rocha świętego i nabożeństwo ku niemu do krajów swoich przywieźli i ołtarzów mu wiele nawystawiali, z czego niech będzie Bogu cześć i chwała na wieki. Amen. [Nowe żYwoty święrtych ...przez Stefana Wielewieyskiego .. wydane .. w Kaliszu 1739, s. 132-137J Żywot świętego Jana N epomucena kanonika i męczennika praskiego wypisany z procesu kanonizacyi jego. Żył około roku pańskiego 1330. Święty Jan N epomucen, urodzony w Czechach, niedaleko złotych gór, z rodziców starożytną cnotą i pobożnością szlachetnych, którzy go w niepłodnej starości łzami gorącemi od Matki Boskiej uprosili. N ad domem rodzicielskim,cudownie zapalone z nieba ognie przyszłych cnót dowodem były, czego jasny dał dokument, bo ranne lat młodych zorza tak objaśnił, że w szkołach cnoty i nauki znalazszy się dowcipnym uczniem, w Praskiej Akademii filozofii magistrem i teologii doktorem został. Taki życia dalszego położywszy fundament, gorącemi modlitwami, dyscyplinami, umartwieniem, wybłagał sobie u Pana Boga oświecenie, w powołaniu do stanu duchownego. W którym zostawszy kapłanem, Jan ten wcale złotousty, ogniwami wymowy złotej, ordynariusz w kościele Staropraskim Najświętszej Panny, przez uczone i żarliwe kazania słuchaczów w Bogu krępował serca, do szczerej pokuty za swawolą rozpasanych obowięzował grzeszników. Jedno to było gorliwego apostoła Pawła, co i Jana słuchać na ambonie. Dla czego cała Praga, na Ducha Boskiego pełne ubiegała się kazania. W nadgrodę tak świętych prac, za usilnym Jana arcybiskupa praskiego i samego króla naleganiem, z opieraniem się wielkim, do stallum kanoników katedralnych policzony. Potem u św. Wita w katedralnym kościele odebrawszy ambonę, wszystkie stany mądrą i mocną namową, rzetelną prawdą do wszystkich cnót, osobliwie do serdecznej miłości Boskiej, szczerej skruchy i pokuty namawiał. Nawet i samego Wacława IV króla od złych nałogów tak skutecznie odwodził, że wcale za regułę życia swego miał radę jego; nic nie czyniąc, coby Jan święty zganił. Z tej kaznodzieje swego [ejstymy, wymógł mu król sakrę na biskupstwo Leutomiskie [litomyślskie], ofiarował probostwo wyszograckie (dorocznej intraty czyniące trzykroć dwadzieścia tysięcy na polską monetę), ale pokorny honorów wzgardziciel z obudwu wakansów poważnemi wymówił się racyjami. Przyjął jednak tytuł jałmużnika królewskiego dla miłosiernych ubóstwa posiłków. Cnotami, żarliwością o honor Boski, pieczołowitym zakonnych panien w praskim klasztorze świętego Jerzego, w obserwie zakonnej wydoskonaleniem pobudzona królowa Joanna, Wojciecha książęcia Bawarii, komesa Hollandyji córka, pani czystego sumnienia, niewinnych obyczajów - za duchownego Ojca i rządźcę sumnienia swego obrała go sobie. Jako wdzięczne tęczy kolory w dżdżystą zamienIają się niepogodę, tak [e]stymy, afekta królewskie ku świętemu mężowi w nienawiść się żwawą zamieniły. Częste o interesach zbawienia królowej Joanny z Janem konferencyj e i dworzanina jednego na niego zawziętego zadane królowi czary, uprzejmość i życzliwość Wacława w płoche suspicje i gniewy zamieniały roku 1383. Z tej okazyi Joanny od męża (na modlitwach, umartwieniach zabawnej) stronienie bardziej królewskie przeciw świętemu rozjątrzyło serce i złe o niej rościło suspicy je. Więc Wacław szaloną imprezą piekielnego używa taranu na sumiennych tajemnic sekretarza, to fukiem, to groźbami i obelgami, to podchlebnymi obietnicami napastuje Jana, aby sekreta ze spowiedzi niewinnej wydał Joanny. Na tę bezbożną ciekawość zdrętwiawszy niezwyciężonego serca kapłan, śmiało czartowską w królu zgromił dworność. Gdy w tej mierze częste do Boskiego męża przypuszczając szturmy, z hańbą swej odchodził śmiałości, zakrwawione serce niesłychanym zelżył okrucieństwem. Kucharza ( że mu niedopieczonego kapłona dał na stół) na rożnie upiec rozkazał; o co się mężnie zastawiającego Jana, do smrodliwej katusze wtrącić kazał, w której od głodu i fetoru pewnie Jacek Wiesiołowskiby był święty więzień umarł, gdyby słodkością łaski Boskiej i Niebieskich delicji nie był posilony. Ale, że i w ciężkim więzieniu skrępowane spowiedzi węzłem w Janie znalazł usta, przez pierwszego dworzanina na bankiet go zaprosił, jakoby ponętą tą i zdradliwą pastwą mógł świętego ułowić ostrowidza. Po traktamencie udał się do zdradliwych sideł, łagodnymi słowy, powabnymi obietnicami miękczył go do wydania sekretu, lecz ostatnią odebrał odpowiedź, że nienaruszonej spowiedzi pieczęci w najsurowszych mękach, katowniach nie wyda. Tu piekielnych furyi zapalony gniewem, w katowskie go do katusze oddaje ręce. Ciągniono niewinnego spowiednika na torturach, palono świecami boki, lecz on w nieznośnych bólach Imienia Boskiego wzywając, na okrutnych konfessatach, sekretu spowiedzi stał się ofiarą. Sprawiła to bojaźń niesławy w Wacławie, że go z tarasu uwolnił. Wyszedł z katusze święty więzień, a nic o żadnych nie wspominając mękach, widząc wkrótce mającą nastąpić okrutną śmierć, na kazaniu słuchaczów i kapitułę swoje Chrystusowymi słowami pożegnał" Maluczko, a już nie ujźrzycie, a zasię maluczko a ujźrzycie mnie, iż idę do Ojca etc." Razem z płaczem przepowiedział następujące na czeskie królestwo plagi: od herezji spustoszeniem, obrzydliwości w wierze i na miejscach świętych, i między rzewliwym płaczem i jęczeniem słuchaczów, skończył żarliwą mowę. Żeby zaś uprosił sobie łaskę skuteczną męczeństwa, pojechał do obrazu cudownej Matki Boskiej, gdzie go sobie rodzice niepłodni byli uprosili. Stamtąd powracającego, z okna król obaczywszy, wtrąconego do więzienia kazał w Mołdawie utopić. Wykonali tyrana rozkaz szaleni oprawcy roku 1383 dnia 16 maja; związanego z mostu zrzucili w Mołdawę w nocy. Przy zepchnieniu, odebrawszy (o filar kamienny) w głowie, karku i ramieniu straszną ranę, święty sławy ludzkiej naukIer, w rzece utopiony. Po lat 336, przy podniesieniu z grobu męczeńskiego ciała widzieć było siną, krwią i nabrzmiałością na lewej stronie głowy, zaszłą ranę zgruchotaną z otwarciem mózgu. Chcącą się utaić okrutną Wacława sprawkę, to pływające po wierzchu niezwyczajnie poburzonej rzeki ciało, to słyszana na powietrzu anielska muzyka, to zapalone z nieba całą noc liczne światła ( dla czego gwiazdy nad jego skroniami malują) wydały. Na ten widok cała Praga na most się wysypała. Widząc z pałacu królowa te ognie cudowne, nie wiedząc o męczeństwie pytała męża, coby to było? Ale on, zbywszy milczeniem dla ciężkiej sumnienia gryzoty i malancholii, przez trzy dni z pokoju nie wychodził. Pisze Dubravius i Boregk in chronicis, że idącym po święty ciała jego klejnot kanonikom, zakonom i niezliczonej z ludu praskiego procesyji, rzeka się rozdzieliwszy, wolną po samym dnie do ciała przystojnie na piasku leżącego uczyniła drogę. Złożono święty depozyt tym czasem w bliższym kościele Św. Krzyża, nim grób w katedrze obmyślono, który kopiąc, kilka cetnarów złota i srebra, oprócz różnych klejnotów od Boga na ozdobę jego znaleziono. Zbiegał się lud na świętych całowanie i szanowanie relikwij, ale gdy za rozkazem króla, świętego ciała skarb do skrytego schowano lochu, cudowna wonność z męczeńskiego kwiatu wynikająca, nieoszacowany i tam wydała ludziom depozyt. Wkrótce do zgotowanego w katedrze przeniesiony grobu, za dotnieniem trunny swojej wiele ułomnych kaleków cudownie uzdrawiał. Na grobowym jego kamieniu ten byłwyryty napis: Tu leży cudami sławny Jan z N epomuku, kanonik kościoła tego, spowiednik królowej Joanny, że nie chciał wydać sekretu świętej spowiedzi od Joanny uczynionej, był z rozkazu Wacława IV, króla czeskiego Karola IV syna, po zadanych sobie i cierpliwie wytrzymanych mękach z mostu do Mołdawy wrzucony roku 1383. Królowa Joanna, z boleścią nad niezbożnością męża, z ciężkiego nad męczeństwem niewinnego spowiednika żalu, wkrótce przez pobożną śmierć, za świętym Janem na lepszy się żywot przeniosła roku 1387. Śmierć za sekret spowiedzi wielkiego prymasa męczenników do wielu łask i cudów, złotą Wszechmocności Boskiej stała się bramą. Tablice po łacinie, czesku, niemiecku modlitwy na sobie mające przy grobie jego, złote i srebrne staroświecką robotą wiszące wotywy, obrazy od lat kilkuset z promieniami koło głowy, są dowodem starożytnego nabożeństwa do niego i po śmierci zaczętych cudów. Toż świadczą liczne srebrne lampy całą noc i dzień nad grobem się palące, także od cesarzów, królów drogie oddane wotywy. Już by był Ferdynand II z Ernestem de Harrach kardynałem i arcybiskupem praskim wymógł cudownego tego patrona kanonizacyją, gdyby była skutkowi nie przeszkodziła wojna. Nie tylko Czechy ale i insze pograniczne królestwa, wielkich łask tego doznały i doznają świętego, dla czego liczne kompanie i procesje do grobu jego ugęszczają. Tu niektóre łaski i cuda z pewnych historyków wyliczę. Do tych czas dawnym stylem czeskim złożona pieśń o świętym Janie brzmi w uszach ludu, pod czas suszy ze skutkiem uproszenia deszczu. Roku 1649 i 1660 w ciężkim morowym powietrzu, uciekający się do jego opieki od śmiertelnej zarazy wolni byli. Roku 1588 książę Radziwiłł, poseł do Rudolfa II cesarza będącego w Pradze, słysząc to, że ktokolwiek z lekkomyślności grobu św. Jana nie uczci, znacznej nie ujdzie konfuzyji, płocho nogą w grób uderzył i zaraz szaleć począł, z kościoła wypadł, od sług gdy był w karetę wsadzony, z miejsca jej ruszyć nie możono tak, że i koń z miejsca z nim postąpić nie mógł, zaczym pieszo go do gospody z wielką konfuzyją prowadzono. Pisze W.Ks. Jan Tanner Soc. Jesu o księdzu Wojciechu Chanowskim Soc. Jesu. Ten w Czechach szlachetnie urodzony, gdy od ojca swego słyszał o konfuzyjach, wzgardzicie10m grobu Św. Jana uczynionych, gdy lat mając 14 płocho nogą w kratę grobu uderzył, za rodzicem wracając się do Starej Pragi, pierwej w mniejszą kałużę śniegiem pokrytą, potym dalej ku Mołdawie w większą kloakę wpadł, z wielka hańbą od naśmiewającego się ludu. Roku 1619 Wilelm de Raupowa, kalwin, ganiąc nabożeństwo do świętego N epomucena we drzwiach katedry praskiej, odebrał nowinę o śmierci syna jedynaka, a w kilka lat oszalawszy, gdy z gołą szpadą za ludźmi biegał, zabity jest. Roku 1618 kalwini, gdy połowę kościoła katedralnego praskiego w mocy swej mieli, świętych Wita i Zygmunta i innych relikwie u siebie cierpieli; gdy zaś zawzięci na grób św. Jana nastąpili, chcąc ciało jego wyrzucić - przy wyłamywaniu kraty nagle kilku trupem padło. Roku 1530 gość w Pradze, kalwin z Anglii, bluźniąc nabożeństwo ku świętemu, nagle na ziemię upadł i z kościoła wyniesiony w kilka godzin skonał. Jacek Wiesiołowski Kalwini połowę kościoła praskiego trzymając, od części katolickiej się tarcicami przegrodzili, że ich często Jan święty w srogiej postaci o profanacyją kościoła swego gromił. Przed heretycką wojną, z grobu Św. Jana, słyszane były lamenta opłakujące nieszczęśliwe czasy, spustoszenie katedry swojej, która jeszcze od erekcyji swojej nie była w rękach kacerskich ani Husa. Często też w nocy widziano nad grobem światłość niebieską. Matrona szlachetna, przyganiając ludziom imię Świętego Janowi dającym bez rzymskiej powagi, cudownie obrazek świętego męczennika z promieniami koło głowy w księgach znalazła. Gdy chustką ze wstydu chce czoło otrzeć, aż w niej zawiązany podobny pierwszemu obaczy obrazek; potem wcale była sługą czci jego. Jeden zakrystiańczyk drugiemu, gdy ze złości (przed grobem Św. Jana) lampę wodą nalał olej wylawszy - woda się jak olej paliła. Przed kanonizacją w kilka set lat, pospolitym głosem był za świętego miany. Na instancyję Karola IV [!] msza o nim i pacierze kapłańskie pozwolone. Clemens papież XI proces solennej kanonizacji nakazał i podniesienia ciała z grobu do publicznego uczczenia, kiedy język jego nic nie naruszony znaleziono; od Innocentego XIII w liczbę świętych wpisany. Uroczystość kanonizacyj i 4 lipca w Pradze, przy bytności cesarzowej Jej Mości, teraz miłościwie panującej, odprawiona z bogatą apparencyją. Jest skutecznym patronem sławy ludzkiej i tych, którzy się wstydzą grzechów spowiadać, matek rodzących chorobami złożonych. Teresie de Brix zdesperowanej od medyków około uschłej ręki, gdy obiecała spowiedź, komunią i dziewięćdniowe suchoty na cześć Św. Jana, w nocy jej się pokazawszy mówił: "Tereso, bądź pewna zdrowia, wysłuchane są modlitwy twoje." Nazajutrz przy komunii uczuła, jakby jej rękę gorącą polano wodą i ozdrowiała roku 1701, 21 listopada. Jest patronem czystości. Pisze ksiądz Samuel Laberhittel Soc. Jesu, że młodzian jeden, na oddalenie gwałtownych pożądliwości, udał się do Św. Jana opieki, dla czego obrazek jego nosząc, zaraz uwolniony był od pokus ciała, które za zgubieniem obrazka, wróciły się, ale za dostaniem inszego, natychmiast ustały. Jest patronem zgubionych rzeczy. Pani jedna, rzecz pewną drogą zgubiwszy, na mszą dała do św. Wita w Pradze, na honor Św. Jana. Wróciwszy się, w szkatule owę rzecz nalazła; a gdy to niedbałemu szukaniu przypisała, nie św. Jana łasce - ta rzecz zginęła, a na jej miejscu pieniądze dane na mszą nalezione. Na koniec cudotwórca ten jest doświadczonym patronem ubóstwa, kaleków, chorych, przeciwko morowemu powietrzu, przeciwko wielkiej suszy i w powszechności we wszelkich potrzebach, byle to było z dusznym proszącego dobrem. [Nowe żYwoty świętych s. 144-147]. PRZYPISY 1 Wilkierze poznańskie, cz. I. wyd. W. Maisel, Wrocław 1966 s.95 nr 159. 2J. Nowacki, Dzieje archidiecezji poznańskiej, T, I Poznań 1959 s. 749, 760-761. 3 Nowacki, j.w., T.II s. 578 4 Nowacki, j,w, T.I s. 498. 5 Por. wyżej Kalendarz świętych s.v. Firlej. 6 Nowacki, j. w. T.II s. 649, 662. 7 Por. wyżej Kalendarz świętych s.v. Benon. 8 A. Wojtkowski, O cudzie trzech Hostii i zapomnianym patronie miasta Poznania, "Kronika miasta Poznania" 1990, nr 3-4, s. 103-104. 9 M. Mika, Kult św. Jana N epomucena w Poznaniu, "Kronika miasta Poznania" 1990, nr 3-4, s. 203. "> Por. Mika, j. w., s. 203-207.