MIĘDZY SKLEPEM A MIESZKANIEM GENTLEMAN SCHAEFER ze Stefanem Schaeferem rozmawia ANDRZEJ NIZIOŁEK S tefan Schaefer, poznański kupiec, miał przed wojną największy bodajże w Poznaniu dom mody przy zbiegu ulic Szkolnej i Nowej (dziś Paderewskiego) - "The Gentleman". Sklep był znany i uznany - ponieważ oferował najmodniejszą męską odzież renomowanych zachodnich firm, ubierały się w nim elity mieszczańskie miasta, często przyjeżdżało na zakupy wielkopolskie ziemiaństwo. O tym, jak dom mody Schaefera powstawał, jak wyglądał oraz jakie panowały w nim obyczaje i prawa - opowiada syn właściciela, jego imiennik Stefan Schaefer. - Rodzina ojca pochodziła ze Śremu. Parała się handlem, rzemiosłem, przetwórstwem - miała młyny, przerabiała groch, prowadziła także inną działalność. Przodkowie rodziny Schaeferów przyszli do Śremu z Bytomia ok. roku 1750. Byli wtedy śląskimi Niemcami. Stefan Schaefer, mój ojciec, urodził się w 1886 r. Miał ośmioro rodzeństwa, ale jedynie on przejął po przodkach cechy dobrego handlowca i gospodarza. Pracować zaczął już w 14 roku życia, po śmierci swojego ojca, żeby pomagać rodzinie. Na przełomie wieków rodzina ojca przeprowadziła się do Poznania. Mieszkali na Chwaliszewie. Ojciec imał się różnych zajęć. Pomagał w handlu Bamberkom z placu Bernardyńskiego, pomagał fryzjerowi, nie bał się żadnej pracy. - Czyli od początku zawdzięczał wszystko sobie... - Tylko sobie. Do sukcesu doszedł tylko własną pracą. A zaczęło się to tak, że ojciec parał się również dekoratorstwem artystycznym witryn sklepowych w Poznaniu. Nie miał żadnej szkoły w tym kierunku, ale umiał to robić i za cesarza Wilhelma kilkakrotnie otrzymał pierwsze nagrody za najlepsze artystycznie i reklamowo dekoracje witryn. To były duże sumy - za każde pierwsze miejsce 1000 marek w złocie. Andrzej Niziołek Po kolejnej takiej nagrodzie ojciec został wysłany na stypendium do Anglii, Niemiec i Francji, żeby mógł nabyć umiejętności w fachu kupieckim. Terminował w bardzo bogatych i fachowych sklepach i nawiązał różne kontakty. Dlatego później towary w jego sklepach były przede wszystkim angielskie i niemieckie, ale także polskie, austriackie czy nawet francuskie. Potem wybuchła I wojna światowa i dopiero po niej, w 1919 r., mój ojciec otworzył w Poznaniu sklep o nazwie "The Gentleman" - w budynku przy ul. Szkolnej 2. Miał też sklep przy pi. Wielkopolskim - od strony wylotu ul. Pocztowej, dziś 23 Lutego. Sklep przy Szkolnej specjalizował się w konfekcji a potem w supereleganckiej odzieży męskiej, zaś ten przy 23 Lutego był damski. Później, w latach trzydziestych, sklep damski przeniesiono na 27 Grudnia 4 i rozbudowano dodając odzież męską. - Ale sklep przy Szkolnej to nie był jeszcze ten duży dom mody, który pana ojciec miał przed II wojną na rogu Paderewskiego? - Nie. To był sklep w domu przylegającym do tamtej kamienicy, znacznie mniejszy od założonego później domu mody. Ojciec początkowo był tylko współwłaścicielem sklepu, ale jego wspólnicy, żydowska rodzina, wyjechali z czasem do Niemiec. Plakat reklamowy firmy" The Gentleman", po 1938 Małżeństwo Stefan i Władysława Schaeferowie z trojaczkami Stefanem, Mieczysławem i Henrykiem, 1932 Kamienicę na rogu ulic Szkolnej i Paderewskiego i dom, w którym był już sklep, ojciec kupił 29 sierpnia 1932 r. od rodziny Mierzyńskich, właścicieli , ziemskich z Piotrkowic pod Slesinem. Budynki kupił za złoto otrzymane jeszcze od państwa pruskiego. Nie schował tych pieniędzy do banku, ale trzymał je, jak to się mówi, w skarpetce. Toteż jak przyszedł wielki kryzys gospodarczy, te pieniądze się uchowały i mógł nimi operować. - Trzymał tysiące marek w złocie w domu? - Z aktu notarialnego wynika, że miał jeszcze wtedy te pieniądze. Kamienica została kupiona za złoto i wszędzie w akcie kupna operuje się sumami płaconymi jedynie w złocie, nawet jeżeli nie były to wielkie opłaty. Sam dom kosztował 360 tys., ale do kosztów trzeba jeszcze doliczyć 150 tys. zł długów, które ciążyły na budynku i które ojciec musiał spłacić. Dom został przez ojca całkowicie przebudowany. Remont trwał od 1936 do 1938 roku. Przedtem była to kamienica pochodząca z 1886 r. Za zgodą władz miejskich ojciec całkowicie zmienił elewację budynku, ale wnętrza od drugiego piętra pozostały takie same - drzwi, stolarka, wszystko. Ojciec zrobił w tym domu swój drugi sklep" The Gentleman", znacznie większy od starego. PIERWSZY SKLEP Pan w którym roku się urodził? - W 1931. - Czyli może pan pamiętać zaledwie drugi sklep ojca, ten, który stworzył pod koniec lat 30? Andrzej Niziołek Tak. Ale z przekazów ojca i jego rodziny wiem, jak wyglądał tamten pierwszy sklep, założony w 1919 r. Poza tym są zdjęcia tego sklepu od zewnątrz. To były dwie oszklone i wieczorami jasno oświetlone witryny. Między nimi były drzwi wejściowe do sklepu. Wystawy były wtedy zupełnie inne niż dziś, bardziej zapełnione i bogatsze w towar. W porównaniu z dzisiejszym dekorator stwem tam była w zasadzie pełna gama towarów, które sklep oferował. Głównie szalenie modne wtedy kapelusze - a w pierwszych latach po wojnie także jeszcze cylindry - ale też laski, parasole, krawaty, koszule, skarpety, chusteczki, rękawiczki, szale... Wszystko różnych rodzajów Władysława Schaeferowa z trojaczkami na spacerzei najlepszych zachodnich marek. Ojciec sprowadzał np. koszule ze słynnej polskiej fabryki koszul Apis. Z Niemiec były kapelusze marki Huckiel, Borsalino i Habig. Zwłaszcza wysokiej marki były kapelusze. - Takie były witryny. A co było za drzwiami do sklepu? - Za tymi drzwiami było jedno długie pomieszczenie, w którym stały bardzo stare regały i lady. Bo przed ojcem był tam jakiś inny sklep. Te regały były bogato zdobione i rzeźbione, a tam, gdzie przechowywano jakieś drobne rzeczy, także przeszklone, żeby się nie kurzyły. Lady z wierzchu i przodu były całkowicie oszklone. Drobne towary, takie jak krawaty, rękawiczki, chusteczki, skarpetki, były tam wystawione w szufladkach. Jeżeli kupujący chciał zobaczyć jakiś towar, nie wyciągało się pojedynczych sztuk, ale od razu całe szufladki. Kapelusze kładziono jedne na drugich na takich formach, według numerów. N a ladzie stała prasowalnica na parę, na którą nakładało się kapelusz i odświeżało przed sprzedaniem klientowi. Szła z tego urządzenia para, która kapelusz odświeżała a jak był on trochę za ciasny lub za luźny, to się go na tym urządzeniu naciągało lub para powodowała, że się kurczył. Były też specjalne odlewy rąk do naciągania rękawiczek. Jak klient chciał kupić rękawiczki, to żeby mógł ją obejrzeć nakładało się je na te formy. - Jak długi był sklep? - Około 12 metrów plus zaplecze, czyli kantorek, który był też małym magazynem. W sumie ok. 80 m kw. Ale w sklepie nigdy nie było luźnej przestrzeni. Można powiedzieć, że był on nawet przeciążony towarem, bo ojciec starał się mieć jak największy asortyment. U niego każdy kawałek miejsca musiał być zawsze zagospodarowany i wykorzystany. - Zastawione rzeczami witryny chyba nie przepuszczały do środka wiele światła. Czy potrafiłby pan określić, jaki kolor miało wnętrze? - Chyba jasny. Oświetlenie dawały lampy z białymi kloszami, szeregowo podwieszone nad ladą. PRZEMIANA STAREJ KAMIENICY - Kamienicę na rogu Paderewskiego i Szkolnej pana ojciec zaczął chyba przebudowywać w roku 1936, a nowy sklep otworzył w 38, tak? - Tak. N a starej fotografii widać, jak wyglądała wcześniej ta kamienica. 1 Od drugiego piętra miała balkony, a sklepy tylko na parterze. Dopiero ojciec zaadaptował na sklep także pierwsze piętro. Zrobił to tak, żeby było w nim dużo przestrzeni i żeby miał przejrzystą strukturę. N a dole były więc trzy działy z konfekcją męską, garniturami i damską bielizną. Część sklepu była też na piętrze, ale jego większą część zajmowały jednak warsztaty krawieckie, przymierzalnia, wypożyczalnia i biuro. Piętro było takim swoistym zapleczem dla odwiedzających sklep klientów. Poza tym w części podpiwniczonej była szatnia dla personelu, sanitariaty i magazyny. Ojciec miał zamiar sklep rozbudowywać. Pracownie miały być z pierwszego piętra przesunięte na drugie, a na pierwszym w całości miał być sklep. Świadczą o tym choćby okna piętra, które po przebudowie sięgały aż do magazynów i warsztatów. Andrzej Niziołek Stefan Schaefer Czy stary sklep był otwarty podczas remontu? Tak. N ormalnie sprzedawał towary i dopiero pod koniec został połączony z nowym sklepem w jedną całość. - Jaką powierzchnię miał ten nowy dom mody? - 633 metry kwadratowe. Ale wnętrze sklepu to Jeszcze nIe wszystko. Ojciec nadał wtedy kamienicy obecny wygląd. Do dziś sklep ma nowoczesną fasadę, z dużymi witrynami na parterze i pięknymi oknami na piętrze. Sklep miał 10 jasno oświetlonych okien wystawowych i kilka dużych neonów: "Dom mody" i "T he Gentleman". Jego elewacja do dziś jest nowoczesna i estetyczna. Dom przebudowano według projektu najlepszych ówcześnie poznańskich architektów, profesorów Stefana Cybichowskiego i Jana Cieślińskiego. - Na zdjęciach widać, że okratowane były jedynie drzwi wejściowe do sklepu. N ie miały ich okna wystawowe, w których wystawiane były drogie przecież ubrania. N ie zdarzały się kradzieże, włamania? - Nie, nie było takich wypadków. Myślę, że mniej było wtedy przestępstw. Kraty nie były po prostu potrzebne. H«ttia ulica rój siareja xyfik« Kamienica przy ul. Nowej 1 - przed przebudową, pocztówka Witryny Domu Mody" The Gentleman' Andrzej Niziołek ŚWIAT WITRYN - Wyobraźmy sobie, że jest jesień roku 1938 i dom mody pana ojca jest już otwarty. Schodzę w dól ulicą Nową i natykam się na duże sklepowe witryny. Co w nich widzę? - Najpierw powiedzmy, że każda witryna była oddzielona od drugiej i w każdej było co innego eksponowane. Wystawy okienne były robione tematycznie - w jednym oknie były np. pokazywane tylko krawaty, w drugim garnitury, w trzecim znów eleganckie płaszcze... Na narożnikowej wystawie przy głównym wejściu do sklepu, gdzie okna się zaokrąglały, była ekspozycja wyłącznie krawatów i muszek będących w sklepie, urozmaicona spinkami do mankietów czy chusteczkami... Nieco dalej była witryna z ubraniami letnimi i sportowymi, dobrymi na różnego typu wyprawy turystyczne. W głębi tego okna, dla podkreślenia charakteru ubrań, wisiał malunek nadmorskiej plaży pod palmami. W innym znów oknie pokazywane były płaszcze, w innym same garni tury. . . Wraz z ubraniami eksponowane były w witrynach wszystkie potrzebne do nich dodatki, a więc różne typy kapeluszy, koszule, krawaty, bardzo modne wtedy laski i parasole, szaliki, spodnia bielizna... Wystawy były misternie i estetycznie ułożone: koszule na przykład były poukładane numerami, przeznaczeniem i rodzajami. Tak też inne rzeczy. Proszę pamiętać, że ojciec był dobrym dekoratorem witryn i bardzo o wygląd sklepu dbał. Okna wystawowe były na ówczesne czasy reklamą i afiszami sklepu, gdyż nie było imiych mediów. Wnętrze sklepu , Gentleman Schaefer Witryna sklepowa Witryna sklepowa ; (obu Andrzej Niziołek Witryna sklepowa Witryna sklepowa Choć sklep był ukierunkowany na odzież męską, miał też dział damski. Wchodziło się do niego od strony ul. N owej i były tam dwie witryny z damską bielizną, jakimiś bluzeczkami, rzadziej sukienkami. - Czyli w jednej witrynie klient mógł znaleźć i zobaczyć wszystkie typy np. krawatów czy ubrań sportowych, które go interesowały i które miał sklep, tak? - Wszystkie albo prawie wszystkie. Ojciec starał się pokazywać jak najwięcej z asortymentu odzieży, który był w sklepie. - Jak często zmieniano wystawy? - Co dwa tygodnie. Wymieniano wtedy wszystką odzież, która była w witrynach. Tu widać właśnie tę pedanterię pełnej ekspozycji. Nie można było dopuścić do monotonii i do niszczenia towaru. Dłuższe przetrzymywanie odzieży w oknie powodowało, że stawała się ona nieestetyczna, blakła, zakurzała się. Ubrania były więc stale wymieniane, tym bardziej, że z zagranicy ciągle przychodził nowy asortyment. Bo ojciec nie sprowadzał towaru w dużej ilości - byl za to duży wybór gatunków, różnorodna moda i kolory. Trzeba dodać, że aby chronić wystawioną odzież przed zabrudzeniem, witryny były w całości oddzielone od sklepu. Każde okno miało z przodu, tuż pod szybą taką szczelinę, jakby listwę wentylacyjną - to nawet widać na Andrzej Niziołekniektórych zdjęciach - przez którą cały czas płynęło do środka świeże powietrze. Jak była zima - powietrze było ciepłe, żeby okna nie parowały i zamarzały. Odzież w witrynach zmieniała się chyba również w zależności od pórroku? Tak. Ojciec miał bardzo dobre rozeznanie, ile ubrań i różnych części odzieży może sprzedać, a że garnitury były drogie, to sprowadzał je dosłownie w sztukach i w miarę jak ubywało. N ie miał jednak żadnych większych magazynów, więc jak zmieniały się pory roku nic mu nie zostawało na składzie. N ato miast więcej importował bielizny, skarpetek, krawatów i innych drobniejszych części odzieży, bo te sprzedawały się szybciej i w większej ilości. ANGIELSKA KONFEKCJA W FIŃSKIEJ BRZOZIE - Obejrzałem wystawy i wchodzę do sklepu przez główne wejście na rogu Paderewskiego i Szkolnej. Co teraz widzę? - Duże pomieszczenie wzdłuż ścian całkowicie zastawione regałami. Regały miały małe i oszklone półki, tak aby chronić odzież przed zabrudzeniem, a w dolnej części szuflady. W nich poukładane były koszule, skarpetki, bielizna. Właściwie w sklepie na pierwszy rzut oka nie widziało się odzieży, bo wszystko było starannie przechowywane w tych regałach. Przed regałami stały oszklone z góry i z przodu lady. Miały wewnątrz szufladki, w których był wyłożony drobniejszy towar. Im bardziej w górę, tym te szufladki były węższe, tak że jedna nie przykrywała drugiej i rzeczy spływały jakby kaskadowo w dół. Przed ladami stały stołeczki, żeby kupujący w trakcie oglądania i wybierania rzeczy nie potrzebowali stać. Okien wystawowych od środka nie było widać, bo były zasłonięte regałami i wiodącymi do nich małymi drzwiczkami, w których zamiast szyb były lustra. N ad regałami natomiast, żeby nie było kurzu, okna były przeszklone. - Z jakiego drzewa były zrobione te wszystkie regały i lady? - To była brzoza fińska. Cała stolarka sklepu była z brzozy fińskiej. Sprzęty robiły ojcu najbardziej znane firmy rzemieślnicze poznańskich stolarzy, meblarzy. Przed wojną były w Poznaniu trzy firmy rodzinne, zajmujące się wyposażaniem sklepów - jedna z nich zrobiła ojcu te sprzęty. Dlaczego meble były właśnie z brzozy fińskiej? Czy to drewno ma jakieś właściwości sprzyjające przechowywaniu odzieży? - Brzoza fińska powodowała, że w regałach nie było wilgoci - ona stwarzała jakiś własny mikroklimat w sklepie. Ojciec specjalnie kazał sobie ściągnąć brzozę fińską. Jej drewno bardzo ładnie wygląda. Nie jest tak "śpiące" i monotonne, bo ma dużo słoi, które są jakby w naturalny sposób podczerwienione. Meble w sklepie miały jasny kolor i były zrobione z jednolitego drewna, niczym nie barwionego tylko polakierowanego. O ich pięknie w dużej mierze decydowały właśnie te podczerwienione słoje, które nadawały meblom żywy kolor. - Wszystkie meble nowego sklepu były zrobione z tego samego drewna? - Tak. N awet foteliki, które stały przed ladami, były z fińskiej brzozy. Dobrze, wiem już jak wyglądał sklep. Ale jeżeli chciałem coś kupić albo obejrzeć, to co się ze mną działo po wejściu do środka? - Przy drzwiach stały zawsze dwie osoby z personelu. Od momentu wejścia klient był pilotowany przez jednego z ekspedientów, który pytał go, czym może mu służyć, polecał i zachwalał towary. Jeżeli panu na przykład chodziłoby o krawat, to pracownik prowadził pana do działu krawatów i mówił ekspedientowi za ladą, jakiego typu krawat pan sobie życzy. Ekspedient z kolei przedstawiał panu pełną gamę krawatów i pomagał dobrać odpowiedni wzór i kolor. - A jeżeli żaden mi się nie podobał? - Klient nie musiał kupować. On miał sobie wybrać z tego, co oferował sklep. Ale od ojca nikt raczej nie wychodził bez towaru, bo sklep był drogi a towar tak dobrej jakości i dobranych firm, że ten kto wchodził do sklepu, wiedział co chce kupić. 69 EKSPEDIENTÓW - Co chciałem powiedzieć o personelu. To byli ludzie bardzo przywiązani do firmy. Ojciec starał się, żeby dzięki przywiązaniu personelu kupujący był właściwie obsłużony. Klient nie mógł wyjść ze sklepu niezadowolony! Nawet jeśli nic nie kupił. Aby związać ekspedientów ze sklepem, po pięciu latach nienagannej pracy pracownik dostawał od ojca dwie dodatkowe pensje, a jeśli była to kobieta, gdy wychodziła za mąż dostawała także od firmy pełną wyprawkę ślubną. Właściciele w otoczeniu personelu sklepu Andrzej Niziołek Niekiedy były to znaczne pieniądze. Ale dzięki temu ojciec wiedział, że może liczyć na oddanie pracowników. Ojciec wychował bardzo dużo uczniów, wykształcił wielu fachowców. Był jednym z fundatorów Wyższej Szkoły Handlowej i wspierał swoimi datkami , biednych uczniów z Miejskiego Gimnazjum Kupieckiego przy ul. Sniadeckich. Szkoła wysyłała uczniów na praktyki i ojciec wielu ich brał do sklepu, niektórzy pozostali u niego już na stałe. Inwestował w szkołę między innymi po to, żeby móc wybrać sobie odpowiedni personel do sklepu. - Na co pański ojciec zwracał uwagę wybierając sobie pracownika? - Ekspedient musiał być nieodpychający, porządnie i czysto ubrany oraz być grzeczny i mieć maniery, którymi trafiłby do klienta. Ojciec był pedantem, wyjątkowym pedantem - bardzo pracowity i wymagający. Tego samego, czego wymagał od siebie, wymagał także od personelu i A ynów . - Czy pański ojciec przyuczał też do zawodu któregoś z synów? - Moi starsi bracia byli uczeni w sklepie, bo mieli w przyszłości pracować w handlu. Na przykład mój najstarszy brat, Janusz, chodził do gimnazjum , przy Sniadeckich, a u ojca w sklepie przyjmował klientów przy drzwiach i za to dostawał kieszonkowe. U nas w rodzinie ojciec uczył wszystkich przez pracę. Nie było nic za darmo. Ale to był bardzo powszechny w kupieckich domach obyczaj, że młody chłopak z dobrej, bogatej rodziny, musiał terminować w różnych pomniejszych rolach nim wszedł w dorosłe życie i przejął interes. - Ile właściwie osób zatrudniał" The Gentleman"? - Dobre pytanie. Liczba personelu świadczyła bowiem o rozmachu działalności ojca. Nie licząc krawców, których było 12, nie licząc magazynierów i personelu pomocniczego - w sklepie było 69 ekspedientów. Dwóch miało przypadać na jednego klienta. - Jak byli ubrani ekspedienci? - Różnorodnie, nie było umundurowania. Na pewno elegancko - w garnitur, jak mężczyzna, a dziewczyna w ładną sukienkę. Żadnych fartuchów czy byle jakich swetrów nie było. - W jakich godzinach sklep był otwarty? - Od ósmej rano nawet do 20 wieczorem. Jak była złota niedziela to też trzeba było pracować. A jak klient sobie życzył, to i w niedzielę przyjechano i go obsłużono. Dużo ziemiaristwa zapowiadało ojcu swój przyjazd i wtedy personel przychodził w niedzielę, albo w dzień roboczy czekał po godzinach na klienta. Bo sklep miał być chlubą Poznania, kupiectwa miejskiego i właściciela firmy. Ale nie jako wizytówka. On miał żyć, on miał pokazać, że polskie kupiectwo jest bardzo żywotne. ELITA NA ROG U NOWEJ I SZKOLNEJ - Czy to znaczy że pański ojciec miał przed wojną w Poznaniu sklep, w którym ubierała się elita miasta? - Tak. O tym pisze zresztą Zbigniew Zakrzewski w książce "Ulicami mojego Poznania". "T he Gentleman" był najbardziej ekskluzywnym sklepem w Poznaniu. O tym, że działał bardzo dobrze, świadczy choćby plajta sklepu amerykańskiego sieci W olwortha, który był vis a vis sklepu ojca, na rogu Szkolnej i Starego Rynku. Ojciec po otwarciu swojego domu mody pozabierał innym sklepom i magazynom odzieży bardzo dużo klientów. Przyciągnął ich wyjątkowo perfekcyjną obsługą i szeroką, dobrą ofertą. No i prężną działalnością handlową. Na życzenie klienta ojciec ściągał poszukiwany towar w dwa dni samolotem z Zachodu. To nie stanowiło dla niego większego problemu, bo miał takie układy handlowe z Niemcami, Anglią, Francją, czy Austrią, że towar był mu przesyłany błyskawicznie, na depeszę. - Jaką" The Gentleman" miał konkurencję w Poznaniu? - To było dla ówczesnych kupców trochę szokujące, że tuż przed wojną ojciec nie miał dla siebie konkurencji. Do sklepu Schaefera szedł każdy. Ojciec nie dawał dużej marży, u niego liczyła się ilość sprzedanego towaru. Uważał, że nie należy robić zysku marżą, ale umiarkowanymi cenami i zdobywaniem dużej liczby klientów. Ojciec nigdy nie był pazerny i pewnie dlatego przejmował klientelę sklepów, które upraszczały sobie działalność przez wprowadzanie wyższych marż. - Czy pamięta pan nazwiska tych znaczących albo bogatych poznańskich rodzin, które ubierały się u pana ojca? - Nie wszystkie. Na pewno Dawidowscy, którzy mieli firmę rzeźnicką, dalej Kantorowiczowie - wytwórnia wódek i win oraz artykuły spożywcze, Deierlingowie - branża żelazna, Kasprowiczowie - wyroby kolonialne, Schubertowie - pokrewna ojcu działalność odzieżowa... - Odzieżowa? I oni ubierali się u pańskiego ojca? - Tak. Bo oni się przyjaźnili z moją rodziną. Ojciec przez państwa Schubertów poznał mamę, która też pochodziła z kupieckiej rodziny Jareckich z Mogilna. Właściwie, proszę pana, powstanie domu mody "The Gentleman" było w dużej mierze efektem tego, że w 1931 r. ojcu urodziły się trojaczki. Jak myśmy się urodzili, ojciec nabrał niesamowitej energii. Wtedy trojaczki to był ewenement taki, jak dziś pięcioraczki. Więc ojciec coś sobie postanowił, zaplanował i zrealizował. On był bardzo dobrym organizatorem, planował z dużym wyprzedzeniem to, co robił. Tych jego sklepów z elegancką odzieżą miało być na przykład w całej Wielkopolsce otwartych kilka, ale wszystko przerwała wojna... DZIAŁ DRUGI: ŚWIĘTO GARNITURU - Wróćmy do naszej imaginacyjnej wędrówki po sklepie. Powiedzmy, że chciałbym kupić sobie garnitur czy płaszcz. W tym pierwszym dziale ich nie widzę. Dokąd idę? - Sprzedawano je w najstarszej części sklepu, istniejącej od 1919 r. Można było tam przejść z pierwszego działu, ale zostało też zachowane osobne wejście od ul. Szkolnej. Sprzedawane przez ojca garnitury, jak mówiłem, były domeną elity. Kupowało się je od razu na parę lat bo były drogie, a poza tym wówczas nie Andrzej Niziołekbyło takich wielkich i szybkich zmian mody jak dziś. Sportowy garnitur kupowano może trochę częściej, co dwa lata. Klient, który przyszedł kupić do ojca garnitur, był wyjątkowo starannie obsługiwany. Stawał się on wtedy punktem centralnym w sklepie, bo ubrań, zwłaszcza tej jakości, tak często się nie kupowało. To już była... jak by to powiedzieć... prawie msza czy jakiś rytuał zakupu. Klientem zajmowało się wtedy bez przerwy dwóch ekspedientów, którzy pokazywali mu wszystkie rodzaje garniturów, fraków czy smokingów, jakie tylko chciał, natychmiast też zjawiał się przy nim krawiec. Kupujący przymierzał ubrania, podawano mu wszystkie konieczne dodatki... Tak, że jeżeli chciał, mógł wyjść ze sklepu całkowicie na nowo odziany. Jeżeli klient decydował się na zakup, to szedł na piętro, gdzie były pracownie i gdzie na poczekaniu siedzący tam krawcy dopasowywali kupione ubranie do wszelkich ułomności jego figury. - Jak w tym dziale eksponowano garnitury? - Były na wystawie a wewnątrz niektóre pokazywano na specjalnych drewnianych manekinach. To był taki stojaczek na trzech nogach, do którego był przymocowany manekin tułowia. I na ten tułów nakładało się marynarkę. Takich stojaczków stało tam zawsze kilka. Jeśli klient życzył sobie zobaczyć większą gamę garniturów, to rozwieszano je na podobnych pseudomanekinach. Pana ojciec zmienił po przebudowie umeblowanie tej części sklepu? Nie, pozostawił stare regały. Gdzie był trzeci dział i co w nim było? To był dział damski. Mógł pan do niego wejść wprost z ul. Nowej, albo z pierwszego działu, przejściem koło schodów na piętro. Sprzedawano tu bieliznę damską, bluzki, drobne dodatki do ubiorów. Wszystko importowane. Ale sklep na rogu Szkolnej i dzisiejszej Paderewskiego był głównie męski i dział damski zawsze był tylko dodatkiem do niego, aczkolwiek na pewno przez ojca nie lekceważonym, bo by go nie było. - Jak wyglądał ten dział? Te same regały-szafki? - Tak. Wzdłuż jednej ściany stały tu regały i lada, a po przeciwnej stronie były przeszklone i oświetlone witrynki, gdzie wywieszano bluzki, halki i inne rzeczy. WYPOŻYCZALNIA DAJE MOŻLIWOŚCI - Wspominał pan, że na piętrze była wypożyczalnia odzieży. Co tam można było wypożyczyć? - Na czym polegało wzięcie ojca? Na tym, że nie zapominał też o biedniejszej części mieszkańców Poznania. Dla nich właśnie prowadzona była ta wypożyczalnia odzieży. Była ona otwarta w tych samych godzinach co sklep a wypożyczało się w niej komplety ubrań. A więc wraz z garniturem czy smokingiem - wybrany krawat czy muszkę, koszulę, spinki, gorset, nawet buty. Oczywiście, wypożyczano odzież tej samej klasy, którą sprzedawał sklep - najbardziej elegancką. Jak wyglądało to pomieszczenie? Wypożyczalnia to były długie przeszklone regały stojące wzdłuż ścian, w których wisiały poszczególne rodzaje fraków, sukni i smokingów. To było także multum rozmiarów i typów, bo tych ubrań krawcy nie przerabiali. - Kto tam przeważnie przychodził? - Ona była dla wszystkich warstw społeczeństwa. Jak na przykład student chciał iść na bal i nie stać go było na własny smoking, to przychodził do sklepu ojca i go wypożyczał. Właśnie w tej wypożyczalni pracował niejaki Artur Kuntze, który był krawcem u ojca i który we wrześniu 1939 r. zabrał mu sklep. Kamienica Schaeferów po przejęciu przez Artura Kuntze w 1939 r. Andrzej Niziołek PORTIER - Gdy pierwsi Niemcy na motocyklu z przyczepą wjeżdżali we wrześniu 1939 r. na Stary Rynek, stałem na rogu przed sklepem. Pamiętam, że zrobili pętlę wokół Rynku i że na przyczepie był umocowany karabin maszynowy. Po trzech dniach, kiedy ojciec przyszedł do sklepu, Artur Kuntze nie wpuścił go do środka. Co się okazało: Niemcy z wielką pedanterią jeszcze przed wybuchem wojny zaplanowali przejęcie wszystkich polskich sklepów w Poznaniu. Syn Kuntzego w 1937 r. wyjechał do Niemiec i został tam oficerem SS. Prawdopodobnie tej okoliczności Kuntze zawdzięczał przejęcie domu i sklepu ojca wraz z całym personelem i towarem. Mieszkaliśmy przed wojną przy ul. Jasnej, w siedmiopokojowym mieszkaniu. Wkrótce przyszli Niemcy, kazali nam opuścić je z kilkoma walizkami i wywieźli nas do obozu na Głównej. Tam był obóz przejściowy dla osób wywożonych do Generalnej Guberni. Ponieważ jednak mieliśmy jakąś rodzinę w Niemczech, oni spowodowali, że ostatecznie nas nie wywieziono. Ale na Jasną też już nie mogliśmy wrócić. Zamieszkaliśmy przy ul. Staszica a później przy Długiej, w jednym pokoiku. Ojciec został portierem w Likwowinie. W czasie wojny sklep ojca był sklepem mundurowym dla oficerów SS. Kiedy w 45 r. zbliżali się Rosjanie, Kuntze uciekł. Ale był tak butny, że uciekał z miasta w ostatniej chwili, kiedy Poznań był już prawie otoczony. - Zdaje się, że po wojnie oskarżono pana ojca o podpisanie volkslisty? - Ojciec nigdy nie czuł się Niemcem. Ale po r. 1945 chęć zawłaszczenia jego majątkiem była tak duża, że ludzie posuwali się do wysyłania do władz anonimów i donosów. Rodzice zostali oskarżeni o podpisanie tzw. volkslisty, ale sąd w 1946 r. uznał ich niewinnymi. Niemcy proponowali ojcu wpisanie się na taką listę, ale odmówił. Hitlerowcy wywieźli za to do obozów koncentracyjnych jego dwóch naj starszych synów, Olgierda i Bogdana. Bogdan zginął w obozie w Dora. Trzeci brat, Janusz został wywieziony jeszcze w 39 r. na roboty do Niemiec. Ojciec miał sześciu synów. Wojnę przeżyło czterech. - Kończy się oblężenie Poznania zimą 45 r. i kupiec Stefan Schaefer idzie zobaczyć, w jakim stanie jest jego sklep i dom - w końcu Stary Rynek był bardzo zniszczony. Co zastał? - Nasz dom był chyba jedynym budynkiem, który pozostał przy Starym Rynku niezniszczony. Wolworth stojący po drugiej stronie ulicy był wypalony, częściowo zburzona bombą była też nasza kamienica obok, przy Szkolnej. Wraz z domem przetrwało także wyposażenie sklepu. Ale po wojnie ojcu sklepu nie oddano. Nowe władze dały mu tylko 30 metrów kwadratowych dawnego działu damskiego przy ul. Paderewskiego i tam od 1946-47 miał mały sklep z odzieżą. W jego uruchomienie włożył wszystkie oszczędności, jakie jeszcze miał, które uratowały się z pożogi wojennej. W prowadzeniu sklepu pomagali mu moi bracia Janusz i Olgierd. Oczywiście nie było tu już garniturów wielkiej jakości. Sprzedawał koszule i krawaty polskiej produkcji, prawie tak jak w 1919, gdy zaczynał. Po dwóch latach komunistyczna władza zabrała ojcu ten sklepik - tak samo jak Niemcy w 1939: z całym towarem. Została mu jedynie formalna własność budynku, ale tylko dlatego, że nikomu nie przyszło do głowy zmieniać czegokolwiek w księgach wieczystych. Od roku 1950 sklep miało M H D, które co prawda nie robiło remontów, ale chociaż nie niszczyło. Sklep, tak jak go ojciec zrobił i wyposażył, trwał do roku 1969. Wtedy to przejęła go i przebudowała, robiąc ze sklepu bunkier, "Moda Polska". Wywieziono gdzieś wszystkie meble, okna na piętrze zamurowano a na parterze zrobiono podcień, zabierając sklepowi znaczną część powierzchni. - Co robił pana ojciec po drugiej stracie sklepu? - Pracował jako dozorca, portier w "Stomilu". W latach pięćdziesiątych się rozchorował i przestał pracować. Po wojnie mieszkaliśmy w naszym domu przy Szkolnej, obok sklepu i ojciec obserwował, co się tam dzieje. Widziałem jak gasł. Ten człowiek zawsze ciężko pracował, to było jego życie. Zawsze starał się być rzetelny, uczciwy i nigdy nikogo nie oszukał. A potem po kolei wszystko tracił, choć miał wielkie plany, jeżeli chodzi o rodzinę i firmę. Jak się coś tak traci, to jakby grunt się traciło pod nogami. Pewne rzeczy są dla człowieka niezrozumiałe. W którym roku zmarł? - W 1963. Przypis od redakcji 1 Wielosklepowy budynek handlowo-mieszkalny przy ul. Nowej 1, wzniesiony był dla Emanuela Tomskiego w latach 1895/96, Por. J. Skuratowicz, Architektura Poznania 1890-1918, Poznań 1991, s. 258