NAD ZESZYTAMI "TĘCZY" JÓZEF MODRZEJEWSKI T ak, to było równo 55 lat temu. Nie bez pewnej tremy wchodziłem w mury gmachu księgarni św. Wojciecha przy alejach Marcinkowskiego 22, aby nawiązać współpracę z redaktorami dwóch mieszczących się tam czasopism - miesięcznika "Tęcza" i dwutygodnika młodzieżowego "Orlęta". Moja trema łączyła się wtedy z oporami, które wywoływał dość ponury, secesyjny budynek z wieloboczną wieżą w narożniku. Ta dość nieprzyjazna powłoka zewnętrzna ustąpiła później prostszej i spokojniejszej, bez wieży, ale z dwukolumnowym portykiem u wejścia. Nie ma już też od dawna obszernych i jasnych pokoi redakcyjnych, w których budziły się na przemian nadzieje i rozczarowania. Wszędzie tylko pokoje hotelowe... Miałem wtedy siedemnaście lat, chodziłem do gimnazjum Collegium Marianum i przenikała mnie pasja pisania. Przedkładałem różne annały z opisami technicznymi wszystkich okrętów pływających na świecie nad schematyczne, jak mi się wydawało, ramy nauki. Zdobywałem wąskospecjalistyczną wiedzę kosztem podstawowej i pragnąłem ją szybko wykorzystać. Stąd moje ówczesne wizyty najpierw w pismach codziennych - "Kurier Poznański" i "Orędownik", potem w periodykach przy alejach Marcinkowskiego. Czym była wówczas "Tęcza" i kto wtedy do niej pisał? Kiedy dziś przerzucam przedwojenne roczniki zastanawia szeroka problematyka pisma oraz niezwykle bogata i urozmaicona szata graficzna. Znajdowały tu swe odbicie ówczesne dramatyczne wydarzenia polityczne, zwłaszcza za zachodnią granicą, ich echa na kontynentach azjatyckim i amerykańskim. Pisywali na ten temat Bolesław Rudzki, Kazimierz Pluciński, Bolesław Leitgeber, a przede wszystkim Józef Kisielewski - naczelny redaktor. Wiele było artykułów, felietonów i esejów o sprawach kultury, z historycznego i współczesnego punktu widzenia, fragmentów prozy i wierszy. Wśród autorów znajdowali się W. Tarnawski, S. Bernat, S. Wasylewski, J. Sztaudynger, K. Morawski, A. Nowaczyński, W. Gosieniecki i sam K.I. Gałczyński. Pewna część publikacji traktowała o spra wach ideologicznych, zwłaszcza o ustrojach totalitarnych, a także o wydarzeniach w życiu kościoła. Co mogło zachęcać młodych adeptów dziennikarstwa do współpracy? Przede wszystkim brak sztywnych ram programowych i hermetycznie zamkniętego kręgu współpracowników. Spotkałem tam np. ówczesnych studentów polonistyki, którzy próbowali swoich sił w różnorodnej zresztą problematyce. Należał do nich m.in. Aleksander Rogalski, z którym miałem potem współpracować w redagowaniu gazetki podziemnej drukowanej w latach 1944 -1945 u stóp Jasnej GÓiy w Częstochowie. Tytuły jego artykułów brzmiały: "W obliczu nowego odkrycia Ameryki", "Katolicyzm w Niemczech" oraz "Wielki dramat Azji". Tematyka moich prac była bardziej jednorodna, dotyczyła spraw wojenno-morskich, które wiązały się ściśle z zaostrzającą się sytuacją międzynarodową. Człowiekiem, który utrzymywał równowagę między gronem doświadczonych publicystów i młodymi pasjonatami tej profesji, był sam naczelny redaktor Józef Kisielewski. Poznałem go jesienią r. 1937, kiedy zawitał do "Tęczy" po dłuższych wojażach w Niemczech. Miał wtedy 35 lat, prezentował się jako mężczyzna średniego wzrostu, spoglądał zwykle z uśmiechem i zaciekawieniem spod dużych okularów. Przedstawiał interesującą indywidualność jako dość nietypowajednostka łącząca cechy społeczności południowo-wschodniej, skąd pochodził (urodzony w Mościskach) i zachodniej... Szkołę średnią zaczynał w Krakowie, a kończył w Grudziądzu, studia rozpoczął również pod Wawelem, ale wkrótce przeniósł się na polonistykę w Poznaniu. Wspominam go jako człowieka, który z dużą uwagą i cierpliwością wysłuchiwał moich młodzieżowych pasji, wykazywał dla nich zrozumienie i aprobatę. Każdy mój tekst poddawał starannej korekcie stylistycznej (forma moich wypowiedzi odbiegała od sumy wiedzy marynistycznej). Nie miałem zaś żadnych specjalnych rekomendacji poza kilkunastoma artykułami, które zamieściły "Kurier Poznański" i "Orędownik". To mało, zbyt mało, aby porywać się na współpracę z najpoważniejszym wtedy czasopismem w Poznaniu. Tak to zresztą wyrażała sekretarka redakcji, urocza pani Z. Sztaudyngerowa, żona autora wierszy satyrycznych. Jej krytyczne opinie wypowiadane z powagą, ale i pewną troską, nie miały na szczęście dla mnie, wpływu na stanowisko naczelnego. Dziś, z perspektywy z górą pół wieku, zastanawiam się nad przyczynami udanego startu dziennikarskiego. Decydująca była niewątpliwie postawa samego Józefa Kisielewskiego. Tkwił on wówczas głęboko w sprawach polskoniemieckich, które traktował w bardzo różnych aspektach, odbiegając w tym względzie od ogółu publicystów. Znamienne były relacje np. z rozmów z zagubioną wśród Niemców straganiarką polską z Poznania, która po ćwierć wieku pobytu we Frankfurcie nad Odrą, ze zdumieniem dowiadywała się o pełnej polonizacji rodzinnego miasta, czy z kierownikiem wykopalisk na Srebrnej Górze w Wolinie, który tłumaczył szybkie zasypywanie reliktów, gdyż niewiele mówiły o tradycjach pragermańskich. Wątki te znalazły szerokie rozwinięcie w znanym reportażu historyczno-dokumentalnym "Ziemia gromadzi prochy" . J. Modrzejewski Kisielewski niewątpliwie rozumiał, że nie wystarczy zachwycać się w ostatnich latach dwudziestych budową Gdyni, transatlantykami "Batory" czy "Chrobry" oraz wychodzeniem rybaków poza łowiska lokalne. Potrzebne było zabezpieczenie tych osiągnięć i to przez nową siłę - flotę wojenną. Autor komentarzy o sytuacji międzynarodowej zdawał sobie też sprawę, że ta sama siła nabiera coraz większego znaczenia wobec zbrojeń Hitlera. O tym próbowali pisać w "Tęczy" różni publicyści. Był to jednak czas, gdy obok ogólnej orientacji potrzebne już były konkretne informaq'e o szczegółach technicznych i układzie flot na poszczególnych akwenach. Mogłem wtedy przedstawić Kisielewskiemu teksty i rysunki opracowane na podstawie zagranicznych annałów: "Les flotte de combat" i "Taschenbuch der kriegsflotten", które młodemu pasjonatowi przesyłali szef propagandy marynarki wojennej inż. Julian Ginsbert i jego współpracownik mgr Benedykt Krzywiec. Redaktor "Tęczy" potrafił to widocznie ocenić. Poznański periodyk starał się w ogóle zamieszczać publikacje oparte na mało znanych lub zgoła nieznanych źródłach. Przypominam sobie, ile w tamtych czasach hałasu wywołały rewelacje K. Morawskiego o wpływach masonerii czy felietony A. Nowaczyńskiego m.in. o akcji Andrzeja z Bnina, w trakcie której spalono w Poznaniu pięciu porwanych w Zbąszyniu husytów (XV wiek). Najbardziej jednak pasjonowały nas opisywane przez J. Kisielewskiego relikty grodów starosłowiańskich w rejonie Berlina i w ujściu Odry. Stanowiły mocną przeciwwagę wobec propagandy hitlerowskiej doszukującej się "na siłę" śladów penetracji germańskiej w Polsce. Do tych nowych akcentów w problematyce antyniemieckiej trzeba zaliczyć trzy moje artykuły drukowane w latach 1938 i 1939. Pierwszy dotyczył nowatorskich koncepcji w budownictwie największych okrętów budowanych przez Anglię, mających zneutralizować budowane w Niemczech dwie serie liniowców "Scharnhorst" i "Bismarck". Zatytułowałem go "Twierdze podwodne" i opatrzyłem rysunkiem kadłuba i wnętrza wieży artyleryjskiej. Druga, najobszerniejsza publikacja pt. " Uzbrojony Bałtyk" omawiała sytuację strategiczną w tym akwenie, układ i stan flot wojennych wszystkich krajów nadbałtyckich. Zilustrowałem ją pokaźnym pakietem zdjęć, które przesłali mi protektorzy z Warszawy i Gdyni. Otrzymałem wtedy za ten artykuł nagrodę w konkursie ogólnopolskim. Ostatni artykuł z datą września 1939 r. nie dotarł już niestety do czytelników. W tym przypadku satysfakcję autorską zastąpiło zadowolenie z udanej odysei bohatera mej relacji - ORP "Orzeł" z Bałtyku do Anglii. Tytuł tego materiału brzmiał: "W głębinach na straży Rzeczpospolitej". Równolegle drukowałem w dwutygodniu dla młodzieży "Orlęta", którego redakcja mieściła się w tym samym gmachu przy Alejach, artykuły o podobnej treści. Także i w ostatnim przed wybuchem wojny numerze zamieszczono mój artykuł pod hasłowym wtedy tytułem: "Polska od Bałtyku odepchnąć się nie da". Były w nim refleksje (także bogato ilustrowane) o walorach naszych okrętów wojennych. Podkreślałem kilkakrotnie, że czasopisma wydawane przez księgarnię św. Wojciecha zawierały liczne i oryginalne materiały ilustracyjne. Dziś z perspektywy czasu, muszę podkreślić, że był to poważny ich walor. Zdawał sobie z tego sprawę Józef Kisielewski, który przy okazji naszych rozmów wspominał często o Wiktorze Gosienieckim, nie tylko autorze, ale dostarczycielu wielu różnego rodzaju rycin, oraz o J. Bułhaku i T. Cyprianie - fotografIkach. Warto przy tym dodać, że tematyka rycin i zdjęć zachowywała charakterystyczną równowagę między elementami ogólnymi i regionalnymi. To stanowiło też - jak się wydaje - przyczynę popularności pism w Wielkopolsce. Z niewątpliwą przyjemnością przerzucam obecnie egzemplarze "Tęczy". Myślę przy tym o jej naczelnym redaktorze, który na emigracji powojennej , pozostał wierny swym zainteresowaniom. Swiadczy o tym jego książka: "Historyczne i kulturalne znaczenie Ziem Odzyskanykch" (1952). Wspominałem zresztą o tym w licznych rozmowach z archeologami w Gdańsku, Kołobrzegu i Wolinie, gdzie kontynuowano prace wykopaliskowe już bez poprzednich założeń politycznych.