ZLOT CHÓRÓW CHŁOPIĘCYCH ... CHÓR KATEDRALNY w Poznaniu pod dyr. ks. kan. doc. Zdzisława Bernatana koncert inauguracyjny - nawiązał wyraźnie w swej wypowiedzi do aktualnego jubileuszu 100-lecia Wielkopolskiego Związku Śpiewaczego, będącego Macierzą amatorskiego ruchu muzycznego i kolebką śpiewactwa polskiego, w której prym wiodą zwłaszcza znakomite chóry chłopięce. Mimo obiektywnych wielu trudności Festiwal doszedł do skutku i ponownie dowiódł, że pieśń nie zna granic i jest od dawna prawdziwym ambasadorem pokoju! Przewaga muzyki kościelnej w repertuarze (często z tekstami łacińskimi i w czasie niedzielnych występów w kościołach Poznania podczas mszy Św.!) nawiązywała do najlepszych źródeł polifonii starej Europy i jej chrześcijańskiej tradycji, temperament zaś młodzieży z innych kontynentów wraz z Poznańskim Chórem Chłopięcym wyzwalał i inne formy śpiewu i zabawy, połączonej jak to było zawsze w folklorze ludowym i u plemion pierwotnych z ... tańcem! Odważnym eksperymentem w Teatrze Wielkim w Poznaniu był koncert finałowy połączony obok Poznańskiego Chóru Chłopięcego pod dyr. Wojciecha A. Kroloppa w arcydziełach W. A. Mozarta - Mszy Koronacyjnej łącznie z "Ave verum" z towarzyszeniem orkiestry Państwowej Filharmonii w Poznaniu z występami Poznańskiego Teatru Tańca pracującego od kilku lat pod dyr. Ewy Wycichowskiej, autorki arcyciekawego układu choreograficznego do również mozartowskiej Symfonii Es-dur K. V. 132 (muzycznie odtworzonej z taśmy!) T. Śmietowski Jednym z nielicznych akcentów muzyki współczesnej w całym Festiwalu było wykonanie przez Poznański Chór Chłopięcy niemieckiego kompozytora T. Medeka - arcytrudnego i nieco przydługiego "Gethsemane", co wystawiło młodych adeptów na niebezpieczną próbę wytrzymałości kondycyjnej. Medek nie jest jednak w sumie Orffem z jego pasjonującymi "Carmina burana"! Koncert ten przypominał aktualnie odbywającą się równolegle z Festiwalem zimową Olimpiadę w Albertville, a zwłaszcza maraton chóralny z kościoła ()(). Franciszkanów o świetnej akustyce, gdzie interesująco w ponad trzygodzinnym muzycznym tryptyku adorowano kantaty J. S. Bacha przez Staats-und Domchor z Berlina (RFN) pod dyr. Christiana Grube, po raz drugi (po rewelacyjnym już wykonaniu uprzednio przez Wiener Saengerknaben z Austrii pod batutą dyrygującego z pamięci Petera Marschika) Mszy D-moll zwanej nelsońską J. Haydna pod dyr. dynamicznego Bernarda Pagniera z Chórem "Pasterzy" wraz z polskimi solistami spod belgijskiego Waterloo z udziałem wytrawnej Orkiestry Kameralnej "Leopoldinum" z Wrocławia oraz z towarzyszeniem fortepianu i harmonium Uroczystej Mszy G. Rossiniego w wykonaniu Chóru Płowdiwskich Chłopców z Bułgarii pod dyr. Stefki Biegowej z towarzyszeniem polskich solistów. Sopranistka Grażyna Flicińska- Panfil pobiła lego wieczora chyba rekord olimpijski w śpiewie, występując z powodzeniem, choć nieco ryzykownie, w trzech arcydziełach wokalnych. Finałowy koncert, jak już wspomniałem, był, odważnym eksperymentem. Okazuje się iż Polihymnia jest bliską siostrą Terpsychory, dowiedli tego, wg prof Reissa, w epoce renesansu już wawelscy śpiewacy w katedrze krakowskiej wzbogacając śpiew liturgiczny... tańcem. Ale tu dodatkowe refleksje... O ile muzyka Chopina z trudem przebijała się, zanim zakrzepła w kształcie choreograficznym wylansowanym przez najwybitniejsze gwiazdy światowego baletu (m. in. Olgę Sławską w Polsce!), to wydaje się, że niebiańska muzyka Mozarta czeka jeszcze na polskiego choreografa z prawdziwego zdarzenia (mimo prób M. RóżaIskiego w Poznaniu, a dawniej C. Drzewieckiego z niezapomnianą Olgą Sawicką oraz instrumentacjach utworów Chopina na orkiestrę przez kompozytorów poznańskich A. Koszewskiego i Z. Szostaka! ). Dotyczy to zwłaszcza muzyki sakralnej, jaką jest niewątpliwie "Msza Koronacyjna" - Mozarta. W. W ołk - Karaczewski, znakomity nasz tancerz o dużym doświadczeniu zagranicznym nie podołał w pełni temu arcytrudnemu zadaniu, którego się podjął z ambitnym Polskim Teatrem Tańca w Poznaniu. Interesujące rozwiązania scenograficzne zakłócały niestety wielokrotnie w układach choreograficznych frazę muzyczną dzieła Mozarta (zwłaszcza w "Credo" w sekwencji "et incarnatus est"!!!), zamazując po drodze to co jest "sacrum" ,od tego co stało się już tylko "profanum"! "Ave verum" tegoż kompozytora, dzięki zastosowaniu na szczęście oszczędnej, szeregowej ewolucji przez choreografa wyszło jeszcze w tym kontekście dość obronną ręką (a raczej nogą), dając zgodny z duchem muzyki finał. Mozart to nie jest jednak Verdi ze swym operowym w wyrazie "Requiem", wspomaganym całym arsenałem rekwizytów teatralnych (świetnie wkomponowanych w realizacji Teatru Wielkiego w Poznaniu, podobnie jak i w "Stabat Mater" - Szymanowskiego na tle ołtarza Wita Stwosza!).