KIEDY POZNAŃ W1918 ROKU STAŁ SIĘ POLSKIM MIASTEM... ANN E WAGNER-TRIEBSCH Z aczęło się to późnąjesienią 1918 roku w Poznaniu. Było zaproszenie na jakieś dziecięce urodziny. Aż wreszcie niania Marta przygotowała białą sukienkę z koronki, którą Majo powinna założyć. Było wiadomym, że u zapraszającej gospodyni będzie bardzo uroczyście i trzeba było wziąć to pod uwagę. Matka przezornie dołożyła jeszcze biały sweterek robiony na drutach, ponieważ na dworze było już, zgodnie z porą roku, dosyć zimno i deszczowo. A potem dziecko zostało ubrane; długie blond włosy uczesano i zapleciono w dwa grube warkocze. Dziewczynka wierciła się i nie mogła cicho usiedzieć, wszystko działo się zbyt powoli. Wreszcie z podejrzliwością i niepokojem, które dręczyły jej mały umysł, stwierdziła: "Mamo, coś jest jednak nie w porządku. Czy zdarzyło się coś niezwykłego?" Mama nie odpowiedziała. Dziecko więc znowu było pełne radości oczekiwania i cieszyło się, gdy w końcu został przyniesiony niebieski płaszczyk marynarski - takie były wtedy modne dla dzieci - i należącą do niego czapeczkę marynarską ze wstążką z napisem "M. S. Tirpitz". I wtedy przyszedł ojciec ze swojego gabinetu, cicho rozmawiał z matką i oboje spojrzeli na dziewczynkę tak niezwykle, że poczuła się nieswojo. "Chodź Marta, chodź", zawołała podniecona, "Na pewno się spóźnię! Ach Mamo, mogę przecież iść sama - znam drogę bardzo dobrze". Majo nagle się przestraszyła, bo rzeczywiście wydawało się, że "wisi coś w powietrzu". Dziwiło Majo i to, że za jej niecierpliwe "chodź Marta, chodź" wobec niani, nikt jej nie skarcił. Rodzice nie zwrócili na to uwagi. Nadal rozmawiali cicho ze sobą i nikt nie zainteresował się kręcącym, niespokojnym dzieckiem. Marta zaś stała z opuszczonymi ramionami i patrzyła na nich z otwartymi ustami. W końcu wykrzyknęła: "Ach łaskawy panie, nie będzie tak źle! Wszystko się znowu uspokoi. Myślę, że Rady Żołnierskie są przecież w porządku". Ojciec na to wzdrygnął się i powiedział w końcu: "Już dobrze, miejmy nadzieję, że nie będzie tak źle, jak na to wygląda. Ale proszę odprowadzić dziecko aż do mieszkania naszych przy A. Wagner- Triebschjaciół i proszę przekazać żeby nie wypuszczano jej samej do domu. Moja żona i ja odbierzemy Majo. W żadnym wypadku Majo nie powinna znaleźć się sama na ulicy!" "Ależ ojcze, dlaczego nie? Znam przecież drogę bardzo dokładnie. Przecież często chodziłam do Amrei. Pozwól mi jednak pójść samej". "Nie", zdecydował ojciec krótko, "po pierwsze będzie wtedy już ciemno, a po drugie zbyt wiele niepokoju wisi w powietrzu. Pójdziesz z Martą albo wcale". Majo spojrzała zaskoczona i nie odważyła się za żaden sprzeciw. Niezwykłe dla Majo, szorstkie zachowanie ojca, uczyniło dziecko niepewnym, tak że się cicho temu podporządkowało. W końcu jednak ojciec powiedział znowu zupełnie przyjaźnie: "No, moja córeczko, biegnij i baw się dobrze". A do matki zwrócił się: "Nie pozwoliłbym Majo pójść, gdyby dziecko tak się z tego nie cieszyło, a wiadomości brzmią lepiej niż w ostatnich dniach. Miejmy nadzieję, że wszystko to tylko plotki i będzie tak spokojnie jak teraz. Gdyby faktycznie coś się stało, rozdano by przecież odezwy lub jakiekolwiek polecenia dla ludności". W drodze na urodziny Majo zapytała jednak swoją Martę o to, co się dzieje. Wtedy po raz pierwszy dowiedziała się o niezwykłych sprawach. Marta mówiła o Polakach i o rebelii, o rewolucji, o wojnie, więzieniach i zabijaniu. Chociaż dziewczynka niewiele zrozumiała, małe serce trochę się przestraszyło. W końcu Majo potrakto- · wała opowieści swojej ukochanej Marty jako nieprzyjemne i przestała po prostu słuchać. Późnojesienne słońce świeciło przyjaźnie, Majo była wystrojona na wesołe dziecięce przyjęcie. Wywody Marty nie były piękne i Majo nie miała już na to wszystko ochoty. Zawołała więc: "nie chcę już więcej słuchać o sprawach dorosłych - chcę się cieszyć - idę świętować do mojej przyjaciółki Amrei!" Wtedy Marta przestała, zamruczała jeszcze coś o małym głuptasku i o "dowiedzeniu się dostatecznie , . " wczesnle . Przyjęcia urodzinowe dzieci są właściwie zawsze podobne. Tym razem wszystko przebiegało szybciej, ponieważ rodzice odbierali jedno dziecko po drugim. W końcu została tylko Majo. Przykucnęła z Amrei na dywanie i razem oglądały nową książkę z obrazkami. Mama Amrei biegała podniecona. Majo czuła się rozczarowana i także niespokojna. Wreszcie dzwonek u drzwi. Dzieci wypadły jako pierwsze do przedpokoju. Przyszli rodzice Majo. Wtedy wyzwoliło się napięcie, które również dzieci odczuwały z powodu niezwykłego zachowania dorosłych. Majo nagle rozpłakała się, a matka musiała ją pocieszać, podczas gdy ojciec uspokajająco rozmawiał z matką Amrei, której zdenerwowanie tak udzieliło się dzieciom. W czasie, gdy Majo była ubierana, usłyszała, że Poznań stał się polski stosunkowo spokojnie. Zapytała przestraszona: "Czy ja muszę także mówić po polsku i nie będę już mogła mówić po niemiecku?" Dorośli roześmiali się i uspokoili Majo. Ojciec powiedział, że była jednak mała strzelanina, był jeden zabity Polak i kilku lekko rannych. W koszarach "jednostki" zabarykadowało się kilku niemieckich żołnierzy, należących do tych nielicznych mężczyzn, którzy nie mieli jeszcze dosyć wojny. Byli przekonani, że muszą bronić ojczyzny, dlatego zabarykadowali się i dotąd nie zakończyli swego oporu, mimo że nawet Niemcy wezwali ich do poddania się. Właśnie o tej godzinie został ogłoszony stan oblężenia, ale rodzice na razie nie widzieli na ulicach żadnych posterunków. Ojciec polecił matce Amrei na razie nie