POLACY I NIEMCY W POZNANIU W XIX WIEKUw czerwcu 1848 r. Deutsche Nationalkomitee (Niemiecki Komitet Narodowy) podjął uchwałę o usuwaniu pracowników polskich z niemieckich przedsiębiorstw. Część kupców i rzemieślników wprowadziła te postulaty w życie 6 . Świadectwem podziałów istniejących na tym polu było szkolnictwo dokształcające dla uczniów rzemieślniczych. Od 1823 r. istniała szkoła niedzielna, niestety nauka prowadzona była wyłącznie w języku niemieckim, a więc niedostępna dla ogromnej większości uczniów polskich. Aby zaradzić powstałej sytuacji Polacy w 1850 r. utworzyli własną szkołę wieczorową. Była to jednak dziedzina, w której mimo narastającej obcości między narodowościami utrzymywały się pewne kontakty. Uzależnione to było od poziomu reprezentowanego przez polskich pracobiorców i konieczności terminowego wykonania robót. Szokującą dla niemieckiej opinii publicznej była wiadomość, że przy budowie zamku królewskiego w Poznaniu zatrudnić trzeba polskie firmy budowlane. W handlu stosunki układały się podobnie. Właściciel większego sklepu chętnie zatrudniał pobratymców. W domach towarowych personel był mieszany narodowo. Znacznie bardziej złożone stosunki były w relacji przedsiębiorca - klient. Tu generalnie panowała zasada, że "klient nasz pan", bez względu na narodowość czy religię. Początkowo nie zwracano najmniejszej uwagi na narodowość przedsiębiorcy, jego wzięcie uzależnione było od jakości towaru lub usług jakie oferował. A oto kilka przykładów. Przez kilkanaście lat po kongresie wiedeńskim smakosze poznańscy boleśnie odczuwali brak wyszukanych wędlin i szynki. Jedynym ratunkiem było zdobycie ulubionego specjału w kasynie niemieckim. "Pamiętam jeszcze owe czasy, gdzie byłbyś tutaj poza wielkanocnymi świętami ziemię i niebo poruszył, a szynki nie dostał; służące biegały nieraz z próżnym talerzem po wszystkich rzeźnikach i czasem tylko udało się schwytać kawałek tego specjału w kasynie niemieckim". Dopiero przybycie do Poznania u schyłku lat dwudziestych wędliniarza z Alzacji Rauschera odmieniło sytuację na lepsze 7 . Z drugiej strony najbardziej wziętą wśród poznańskich smakoszy była restauracja w hotelu Bazar. I mimo, że gmach ten powstał jako centrum polskiego życia ekonomicznego i towarzyskiego, nikomu nie przeszkadzało bywanie w nim, bez względu na narodowość. "Przyciągała je tak obszerność lokalu, jak głównie może zalety bazarowej kuchni". Urządzali tu świetne uczty oficerowie pruscy i władze miejskie, odbywały się huczne wesela, z których słynęło bogate mieszczaństwo żydowskie. W 1866 r. magistrat wydał tu wspaniałe przyjęcie na cześć dobroczyńcy miasta - Niemca, kupca Gotthilfa Bergera, który zafundował gmach szkoły realnej, otwierający swe podwoje dla wszystkich narodowości i wyznań. Poprzednio znajdowała się .w znacznie skromniejszym pomieszczeniach. W pełnej harmonii przeplatały się toasty wznoszone po polsku i niemiecku. Ale w niedługim czasie rozległy się pierwsze zgrzyty. Były to lata siedemdziesiąte, lata Kulturkampf. Na tej samej sali 15 października 1878 r. obchodzono dwudziestopięciolecie szkoły realnej. Zebrali się uczniowie Polacy, Niemcy, Żydzi, również grono profesorskie. "Liczba ucztujących była znaczne, Polaków ze wsi i miasta stawiło się dosyć; prawiono mowy i śpiewano w obu językach, a muzyka grała melodie tak niemieckie, jak i polskie. Zgoda i grzeczność wzajemna niczym nie została zmącona, ale szczerze mówiąc, młodzieńczego animuszu i serdeczności nie było" . Nie bez wpływu było tu bojkotowanie uroczystości przez zaproszone władze rządowe i miejskie, którym nie w smak były związki między L. Trzeciakowski uczniami bez względu na narodowość i wyznanie. Wspomniany wyżej bojkot uroczystości jubileuszowych przez lokalne władze był przejawem szerszego zjawiska. Już w 1848 r. pojawiły się pierwsze symptomy walki o rynek między mieszczaństwem niemieckim a polskim. Strona polska była znacznie słabszą i pozornie stała na straconej pozycji. Rzucone przez Deutsche Nationalkomitee (Niemiecki Komitet Narodowy) hasło bojkotu polskiego rzemiosła był na razie incydentem, bez większych konsekwencji. Strona polska nieśmiało zaczęła propagować hasło "swój do swego" (Jeder zur den Seinen). Rzecz cała ucichła, by odżyć w latach siedemdziesiątych, a na sile przybrała na przełomie XIX i XX wieku. Mieszczaństwo polskie nadal było słabszym ekonomicznie, miało jednak za sobą dwa ważne atuty, liczną klientelę polską oraz wyraźny wzrost poziomu usług. Mogło więc konkurować z najbardziej renomowanymi firmami niemieckimi. Mimo, że na łamach prasy polskiej i niemieckiej odzywały się gromkie hasła popierania swoich, praktyka wyglądała różnie. Strona niemiecka liczyć mogła na zamówienia oficjalne ze strony władz cywilnych i wojskowych, aczkolwiek i tu nie brak było wyjątków, gdyby przypomnieć udział polskich firm budowlanych przy wznoszeniu zamku królewskiego. Było rzeczą charakterystyczną, że na sklepach i zakładach rzemieślniczych dominowały napisy dwujęzyczne. Niemieccy przedsiębiorcy chętnie reklamowali się w pismach polskich, którym ze względu na płynące z tego korzyści trudno było odmówić swych łam. Nie brak było wypadków, że niemieccy kupcy występowali przeciwko zbyt drastycznym posunięciom germanizacyjnym, pragnąc w ten sposób utrzymać polską klientelę np. w 1912 r. "Verein Posener Detallisten" (Stowarzyszenie Poznańskich Detalistów) wystąpił z protestem w związku z wywłaszczeniem czterech majątków polskich. Z obu stron utyskiwano na brak właściwej postawy u klientów - rodaków. Posługiwano się artykułami, ulotkami, pikietowano sklepy. Charakterystyczny był cało stronnicowy rysunek w satyrycznym piśmie "Pręgierz" z 1913 r. Widnieje na nim dama w atrakcyjnym negliżu, a tytuł brzmi "Zacna Polka wybiera się na uroczystość patriotyczną", wokół niej leżą eleganckie puzdra z wykwintną odzieżą, ijak wnioskować można z napisów zakupione w renomowanych firmach, całkiem nie polskiego pochodzenia. Rudolf Jaworski podkreśla, iż ,,(...) wschodnioniemiecki bojkot był prowadzony mniej konsekwentnie, niż przez stronę polską". Podnieść tu należy, że unikano z obu stron propagowania bojkotu strony przeciwnej, wzywano do popierania rodzimych przedsiębiorstw, pod jednym jednak warunkiem, "żeby Polak uważał za swój obowiązek kupować u swojego wtedy, gdy może tam kupić równie dobrze i tanio jak u obcego" . Mimo narastających sprzeczności nie brak było i innych przejawów wzajemnych kontaktów. W silnie rozwiniętej spółdzielczości różnego typu, wśród członków polskich organizacji, spotykaliśmy Niemców i vice versa. Nie były to liczby znaczne, ale sięgały kilkunastu procent. W sumie w życiu codziennym na płaszczyźnie ekonomicznej nie ustały wzajemne kontakty, bo przecież ustać nie mogły. Życie nierzadko okazywało się silniejszym niż wszystkie pryncypia. Bardzo istotnąjest odpowiedź na pytaniajak układały się związki rodzinne. Dzięki badaniom Krzysztofa Makowskiego, orientujemy się jak rzecz wyglądała w I połowie XIX wieku. Liczba małżeństw mieszanych polsko-niemieckich sięgała 20%.