"SKRADZIONE" EPITAFIA Z prac nad katalogiem zabytków M. Poznania ZOFIA KURZAWA P ierwszego kwietnia 1857 roku hrabia Władysław Łącki herbu Korzbok dziedzic Posadowa, napisał list - protest do ks. arcybiskupa Leona Przyłuskiego. W liście tym Łącki twierdził, że na wizerunku jednego z jego przodków znajdującym się w dawnym kościele franciszkańskim " u. odjęto herb który poprzednio pod nim był umieszczony i natomiast położono napis i herb niewłaściwy jakiegoś Pana Grabowskiego.." (sic!), mimo że przodek ów "u. był jeden z najznakomitszych dobroczyńców, a nawet w większej części fundatorem kościoła..." i prosił arcybiskupa by ten kazał epitafium przywrócić do dawnego stanu. l Na ścianach prezbiterium kościoła p. w. św. Antoniego 00 Franciszkanów w Poznaniu znajdują się dwa identyczne w kompozycji, stiukowe rokokowe epitafia przedstawiające jak na to wskazują napisy i herby: od zachodu Jana Korzbok Łąckiego kasztelana kaliskiego, a od wschodu Jana Leszczyc Radolińskiego podkomorzego wschowskiego. Jak już wspomniano, są one analogiczne w kształcie, na obu w polach środkowych w wygiętych i zaokrąglonych u góry i u dołu ramach umieszczone są męskie, olejne portrety en pied, ujęte z boków pilastrami z ornamentem rokokowym, wspartymi na konsolach, na których ustawiono stiukowe putta - alegorie z kartuszami; na epitafium zachodnim są to: alegoria Umiarkowania przelewająca płyn z jednego naczynia do drugiego i alegoria Męstwa w szyszaku na głowie, na wschodnim zaś alegoria Sprawiedliwości z zasłoniętymi oczami i druga nieokreślona, obecnie pozbawiona atrybutu. W zwieńczeniu na fragmentach belkowania ponad pilastrami znajdują się płomieniste wazony i putta trzymające kartusze zamknięte szyszakiem, natomiast pod portretami umieszczone są kartusze zwieńczone czaszką. Na epitafium zachodnim na stiukowym kartuszu w zwieńczeniu umieszczona została metalowa tablica z herbem Korzbok zaś na dole wykonano zaskakująco krótką inskrypcję: "Joannes Korzbok Łącki Castellanus Calisiensis"; na epitafium wschodnim na kartuszu dolnym inskrypcja głosi: "Joannes Com. Leszczyc de Radolina Radoz. Kurzawaliński Succam: us Vschoviensis Bonorum Jarocin hrs. obiit A. D. MVCIIIC", zaś na zwieńczeniu stiukowe herby Leszczyc i Junosza oraz na kartuszach trzymanych przez alegoryczne putta Łodzią i Nałęcz. Na portretach przedstawiono: od zachodu mężczyznę w pełnej zbroi z udrapowanym na niej czerwonym płaszczem, z buzdyganem w prawej ręce i lewą ręką na szabli, u stóp leży szyszak, twarz owalna z sumiastym wąsem i mocno podgoloną czupryną, na wysokości lewego ramienia na portrecie widoczne jest zamalowanie (herbu?); od wschodu mężczyznę w kontuszu, na który założony jest kirys i podbita futrem delia, prawą rękę opiera na stole, na którym leży laska, lewą wspiera na boku do którego ma przypasaną szablę, głowa z siwą, podgoloną czupryną i siwymi wąsami. Epitafia te, choć wymienione w literaturze, nigdy nie były obiektami szczegółowego zainteresowania i mimo, że ich partie malarskie wyróżniają się wysoką jakością nie poddano ich dokładnej analizie, a istniejące podpisy i herby ułatwiające ich określenie sprawiły, że nie kwestionowano ich atrybucji i do tej pory uważane były (także przez autorkę tego artykułu) za epitafia Łąckiego i Radolińskiego. 2 Jedyną dostrzeżoną nieprawidłowością była data śmierci Jana Radolińskiego podana jako rok 1697 podczas gdy faktycznie zmarł w roku 1796, ale traktowano to jako błąd popełniony przez wykonawcę. Poważne wątpliwości co do autentyczności przedstawionych osób w zestawieniu ze znajdującymi się na epitafiach herbami i inskrypcjami, pojawiły się podczas inwentaryzowania kościoła 00 Franciszkanów, kiedy to w trakcie kwerendy archiwalnej natrafiono na korespondencję rodziny Łąckich, w tym list cytowany na wstępie, zawierającą protesty przeciw umieszczeniu obcego nazwiska i herbu na portrecie ich przodka. W reakcji na list Łąckiego z 1. IV. 1857 arcybiskup Przyłuski polecił Konsystorzowi Generalnemu zbadanie sprawy.3 Wyjaśnić należy, że po kasacie klasztoru franciszkanów kościół p. w. św. Antoniego w roku 1832 przeznaczony został dla katolików niemieckich i stał się kościołem sukursalnym kościołów parafialnych poznańskich, a jednocześnie tak jak inne kościoły parafialne miał swego rządcę i tzw. dozór kościelny zwany też kollegium składający się z osób świeckich. Do dozoru kościelnego zwrócił się właśnie Konsystorz Generalny z prośbą o bliższe wyjaśnienie. Z odpowiedzi wynikało, że w aktach kościelnych nie ma żadnej wiadomości dotyczącej epitafium, a także że według opinii zakrystianina Jaworskiego, który pracował w kościele od 30-stu lat, pod obrazem nie było ani podpisu ani herbu. Wyjaśnianie tych kwestii zajęło sporo czasu, ale ponieważ nie dało konkretnego wyniku arcybiskup zalecił wysłuchanie świadków, którzy mogliby pomóc w rozwiązaniu sporu między Grabowskimi i Łąckimi. Władysław Łącki działał na własną rękę i 24. XII. 1857 pisał do arcybiskupa Przyłuskiego, że "... Przodkowie moi byli wraz z Opalińskimi fundatorami kościoła.... nie tylko bowiem wystawili kościół i klasztor, lecz uposażyli kapitałami..", dalej dowodził, że w kościele są akta procesowe ojców franciszkanów przeciwko Korzbokowi Łąckiemu i Opalińskim o dokończenie wnętrza kościoła. Jednocześnie twierdził, że "u. księża Franciszkani powodowani wdzięcznością zawiesili dwa duże obrazy blisko ołtarza głównego głównych swych dobrodzieji..." i że tradycję tę mogą potwierdzić różne osoby m. in. kościelny Jaworski, Emilia Sczaniecka i związani z domem Łąckich Michał Kosteckioraz Tomasz Rabski ze Lwówka. 4 Co najmniej dziwne wydaje się zestawienie w jednym liście takich dowodów jak akta procesowe franciszkanów przeciwko Łąckim (nota bene nigdy nie ujawnione i do dziś nieznane), a jednocześnie podawanie, że franciszkanie sami z wdzięczności powiesili obrazy swych, jak to z owych akt procesowych można wywnioskować, niezbyt solidnych "fundatorów". Drugą wątpliwość budzi twierdzenie Łąckiego, że jak tylko zauważył iż na portrecie domniemanego Opalińskiego umieszczono herb i podpis Radolińskiego, zaraz udał się do rządcy kościoła ks. Grandke "lękając się aby podobny los nie spotkał przodka mego...", a także zwrócił się do ostatniego gwardiana franciszkanów ks. Akolińskiego mieszkającego wówczas w Uzarzewie, by ten wypowiedział się co do prawdziwości twierdzeń Łąckiego. Ks. Akoliński zapewnił go "że na prawej stronie od ołtarza jest obraz Opalińskiego, a na lewej Korzboka Łąckiego". Niestety listu tego załączyć nie może bo się "pomiędzy papierami zarzucił". 5 W swym kolejnym liście do arcybiskupa już z 26. II. 1859 roku twierdził, że powołani świadkowie wypowiedzieli się jak słyszał na jego korzyść, a mimo to pod wizerunkiem jego przodka nadal figuruje podpis i herb Grabowskiego, prosił więc by arcybiskup zezwolił ".. imię moich przodków właściwych fundatorów kościoła profranciszkańskiego na rzeczonym pomniku wyryć. ,,6 Wątpliwości pozostały jednak duże i arcybiskup Przyłuski ponownie polecił Konsystorzowi zająć się wyjaśnieniem spornych kwestii, a przede wszystkim zasięgnąć opinii ówczesnego rządcy kościoła ks. kanonika Grandke. W odpowiedzi ks. Grandke podał co następuje: "Przy restauracji kościoła pro franciszkańskiego już było moim zamiarem brakujące przy obrazach w prezbiterium napisy i herby uzupełnić, nie znalazłszy zaś ani w aktach kościoła najmniejszego śladu o tych obrazach i po bezskutecznym zasięganiu w tej mierze informacyj u znanego z swoich prac archeologicznych Józefa Łukaszewicza widziałem się zmuszonym do zaniechania mego zamiaru. Dopiero w roku 1853 w skutek wniosku ss. Grabowskiego z Łukowa i Radolińskiego z Jarocina twierdzących, iż portrety te przedstawiają ich antenatów za pozwoleniem Prześwietnego Konsystorza kosztem ich napisy i herby umieszczone zostały." Dalej wyjaśniał ks. Grandke że Łącki się myli pisząc o napisach i herbach bo takich na epitafiach nie było i dalej - "u. z resztą według tradycji przy tam kościele zachowanej ojcowie franciszkanie podobno dlatego nie pozwalali na umieszczenie herbu i napisu, że osoby przedstawione w obrazach nie uiściły się z przyrzeczonych kościołowi dobrodziejstw. ,,7 Uwagi ks. Grandke pozostają w sprzeczności z relacją Władysława Łąckiego, który twierdził przecież, że udał się osobiście do rządcy kościoła "lękając się" o los wizerunku swego przodka i że opowiedział mu kogo ów wizerunek przedstawia, a jednocześnie wiadomo, że ks. Grandke zależało na umieszczeniu podpisów i herbów pod portretami. Jak widać więc, relacje obu zainteresowanych tą samą sprawą osób nie zgadzają się ze sobą. Wyjaśnienia ks. Grandke dołączył ks. Arcybiskup do odpowiedzi przesłanej Władysławowi Łąckiemu z zaznaczeniem, że tak długo nie może przyczynić się do spełnienia jego prośby dopóki zainteresowany nie przedstawi konkretnych dowodów. Sprawa ciągnęła sięjednak nadal a w styczniu 1860 roku przyłączyła się do niej Weronika z Łąckich 1. Poznań, kościół franciszkanów konwentualnych p. w. św. Antoniego. Epitafium Floriana lub Wojciecha Zdzychowskiego z 1754 r. na zach. ścianie prezbiterium z wtórnie dodanym h. Korzbok i nazwiskiem Jana Łęckiego. (Fot. W. Wolny) 2. Poznań, kościół franciszkanów konwentualnych p. w. św. Antoniego. Epitafium Floriana lub Wojciecha Zdzychowskiego z r. 1754 na wsch. ścianie prezbiterium z wtórnie dodanymi herbami i nazwiskiem Jana Radolińskiego. (Fot. W. Wolny)z. Kurzawa Dąbrowska - siostra hrabiego Władysława a żona syna generała Dąbrowskiego - Bronisława dziedzica Winnej góry. Wystąpiła ona przeciwko Kollegium kościelnemu, a z zachowanego pisma wynika jasno, że nie bardzo orientowała się w stanie faktycznym. Powtarza ona w nim argumenty przytoczone już wcześniej przez brata jednocześnie podając mylne informacje jak np. ta, że portret mieścił się koło ambony, oraz powołuje się na zdanie świadka wzmiankowanego już Tomasza Rabskiego, byłego burmistrza ze Lwówka "starego mającego przeszło lat osiemdziesiąt." Załączone obok zeznanie Rabskiego jeszcze bardziej komplikuje sprawę ponieważ podaje on, że portret: "u. wisiał nad amboną i przedstawiał męża w polskim stroju z karabelą.."!, dalej Rabski zeznawał, że nie widział napisu ani herbu, ale wie na pewno, że był to daleki przodek Melchiora Łąckiego (dziada Władysława i Weroniki Łąckich) i że każdy kto "miał stosunki z zakonnikami wiedział o tern dobrze, że to był Łącki."s Otóż jak widać, Tomasz Rabski nie tylko pomylił miejsce położenia epitafium, bowiem ambona jest już w nawie głównej i nie ma koło niej miejsca by mógł tam być umieszczony spory portret, ale przede wszystkim pomylił portrety bowiem w stroju polskim przedstawiony jest Radoliński vel Opaliński natomiast domniemany Łącki występuje w zbroi. Tak więc kolejne dostarczone przez Łąckich dowody były sprzeczne i nieprzekonywujące, ale Władysław Łącki nie przestawał molestować diecezjalnych władz kościelnych. W marcu 1860 roku ks. Jabczyński w adnotacji zamieszczonej obok pisma ks. Knoblicha kolejnego rządcy kościoła pofranciszkańskiego zamieszcza informację uzyskaną od Tomasza Rabskiego, który usłyszał ją od braciszka zakonnego, jakoby król Fryderyk Wilhelm N, wówczas następca tronu pruskiego podczas zwiedzania kościoła zatrzymał się przed portretem męża w zbroi i wyraził opinię, że to musi być Łącki, jednocześnie ks. Jabczyński polecił Kollegium kościelnemu by nadal pracowało nad wyjaśnieniem sprawy. 9 Niestety nie udało się znaleźć wiadomości informującej co zdecydowało o tym, że jeszcze zapewne w 1860 roku lub w 1861 napis i herb na epitafium został zamienionylo i odtąd epitafium zaczęło funkcjonować jako: Jana Korzbok Łąckiego kasztelana kaliskiego zm. w 1665 roku. Już w lutym 1862 roku poznański malarz Fabian Sarnecki złożył poświadczenie, że zabrał do przekopiowania "obraz antenata Pana Łąckiego" który obiecuje zwrócić w najkrótszym czasie nieuszkodzony, 11 nie ma wątpliwości, że działał on na zlecenie Władysława Łąckiego. Przypuszczać możemy, że "zwycięstwo" Łąckich było wynikiem choroby ks. arcybiskupa Przyłuskiego, który - jak z całej korespondencji wynika - dążył do wyjaśnienia prawdy, i znużeniem władz kościelnych całą tą sprawą, tak że uległy one pod presją argumentów a przede wszystkim znaczącej pozycji Łąckiego, a być może zaważyły także inne nieznane nam względy. Z całej tej barwnej historii wynika, że zarówno Radolińscy z Jarocina jak i Grabowscy z Łukowa nie mieli żadnych danych ku temu by ich nazwiska i herby figurowały na epitafiach, a o ich umieszczeniu zdecydowały inne powody. W przypadku Radolińskiego była to znajomość hrabiego Władysława Emeryka Radolińskiego z pierwszym po przejęciu przez katolików niemieckich rządcą ks. Pawelke, bowiem we wrześniu 1841 roku Radoliński tłumaczył się przed Konsystorzem, że w porozumieniu z ks. Pawelke zajął się restauracją epitafiów (pisząc O epitafiach ma na myśli, jak to wynika z treści listu, liczne portrety zapewne też trumienne znajdujące się w kościele) "u. częścią z religijnego względu, częścią iż pomiędzy tymi obrazami znajdują się niektóre mojej familii.."12 Władysław Radoliński postarał się więc by herb i nazwisko jego rodu umieszczone zostały na epitafium, ale nie zadbał o prawdziwość danych historycznych, bo w dacie śmierci Jana Radolińskiego popełniono poważną pomyłkę podając rok śmierci 1697 podczas gdy zmarł on w roku 1796! o czym jego wnuk Władysław powinien dobrze wiedzieć, po drugie nie można wszystkich umieszczonych na epitafium herbów związać z portretowanym bo o ile herby na głównym kartuszu tzn. Leszczyc i Junosza odnoszą się bezpośrednio do podkomorzyca wschowskiego i jego żony Brygitty Gałeckiej to nie udało się znaleźć związku Radolińskiego z herbami Łodzią i Nałęcz i - jak sądzimy - i w tym przypadku popełniono pomyłkę.l3 O tym, jak szybko "nowe" epitafium uznane zostało za tradycyjną pamiątkę rodzinną świadczy list syna Władysława Radolińskiego - Hugona z 12. II. 1869 do rządcy kościoła, w którym donosi, że słyszał jakoby "u. obrazy familijne fundatorów według rozporządzenia władzy duchownej z kościołów mają być wzięte.." i w związku z tym, że w prezbiterium znajduje się obraz przedstawiający jego przodka prosi o jego wydanie za wynagrodzeniem. Jednocześnie prosi o kopie ewentualnych dokumentów, które by tyczyły jego przodków, a które być może znajdują się w zbiorach kościelnych. O dokumentach takich nic nie wiadomo, ale zapewne wtedy wykonano (podobnie jak Łącki) kopię portretu, którą umieszczono następnie w galerii przodków w pałacu w Jarocinie. 14 Nic także nie wiemyoprawachjakie mogli mieć Grabowscy do umieszczenia swego nazwiska i herbu na epitafium. Natomiast znanym jest fakt, że Józef GoetzendorfGrabowski herbu Zbiświcz był od czasu śmierci Ignacego Radolińskiego (w 1825 roku), ojca hrabiego Władysława i jego sióstr Petronelli i Gabryeli opiekunem nieletnich wówczas dzieci. Możliwe więc, że powiadomiony przez Radolińskiego skorzystał z okazji by w ten sposób podnieść prestiż swojej rodziny i - jak się okazało - dość szybko musiał ustąpić na rzecz rodu o poważniejszym znaczeniu. Cały skomplikowany problem, komu naprawdę poświęcone są epitafia, wyjaśniają jednoznacznie zapiski w rodzajach kronik klasztornych pisanych przez ojca Bonawenturę Makowskiego - w starszej zatytułowanej "Conventus Posnaniensis" a napisanej ok. 1759 roku autor przy opisie nagrobków i epitafiów podaje konkretnie: "Eodem anno 1754 efformata sunt in Ecclesia nostra duo epitaphia ex gypso nempe Adalberti et Floriani Zdzychovsciorum"ls, w następnej zatytułowanej "Thesaurus Provinciae Poloniae" , w której opis konwentu poznańskiego datowany na 1763 rok mówi, że: "In hac Ecclesia in minori Choro hinc inde sunt duo nova Epitaphia Magnifica cum integris imaginibus insignium Nobilium VirofUm necdum subscripta scilicet MM Zdzychowskich. ,,16 Podaje więc Makowski nie tylko dokładną datę wystawienia epitafiów, miejsce ich umieszczenia i nazwiska tych, których upamiętniają, ale informuje nas także o tym, że nie są podpisane i zawierają przedstawienia szlachetnych mężów Wojciecha i Floriana Zdzychowskichz. Kurzawa Mimo, że portretowani określeni zostalijako szlachetni nie są to osoby znane ani znaczące, wiemy jedynie, że pieczętowali się herbem Łodzią, oraz że Florian był łowczym poznańskim, wyższą funkcję sprawował Wojciech - najpierw łowczy a następnie stolnik poznański zm. w 1699 r. We wzmiankowanym "Thesaurus Provinciae Poloniae" oraz w dokumentach dotyczących poznańskiego klasztoru zapisane są również legaty na rzecz klasztoru, a wśród fundatorów trzykrotnie pojawia się nazwisko Mikołaja Zdzychowskiego, podczaszego kaliskiego zm. w 1756 roku. Przypuszczalnie on to właśnie był fundatorem epitafiów i być może śmierć nie pozwoliła mu na uregulowanie należności wobec klasztoru co spowodowało, że - jak to pisał ks. Grandke - ojcowie franciszkanie nie pozwolili na umieszczenie herbów oraz podpisów, bo że takowe były planowane świadczą choćby kartusze trzymane przez putta. Skromne wiadomości jakie mamy o Zdzychowskich nie pozwalają rozstrzygnąć kilku bardzo istotnych problemów, a mianowicie który portret przedstawia Floriana, a który Wojciecha? jaki był stosunek pokrewieństwa Mikołaja z obu przedstawionymi (chociaż jak wolno sądzić, Mikołaj mógł być synem Wojciecha)? Nie pomagają tu także alegorie cnót umieszczone na epitafiach ani stroje w jakie ubrani są portretowani. Te ostatnie budzą jednocześnie pewne wątpliwości bo zdają się przynależeć do sławnych walecznych mężów, czy też dowódców oddziałów, a nic nam o takiej działalności Zdzychowskich nie wiadomo. 17 Sądzić więc jedynie możemy, że stroje są tylko kostiumami, które miały na celu heroizowanie postaci - praktyka często stosowana w XVIII wieku. Uwagę zwracają twarze portretowanych, szczególnie mężczyzny na epitafium wschodnim traktowane bardzo portretowo, zindywidualizowane i wskazujące na dużą wrażliwość malarza, który być może wzorował się na portretach trumiennych swych modeli. Głównym celem fundacji Mikołaja Zdzychowskiego wystawiającego monumentalne epitafia było podniesienie prestiżu niewiele przecież znaczącego rodu, a potem dopiero potrzeba uczczenia zmarłych przodków. Nie rozwiązaną pozostaje też sprawa śladów zamalowań (zapewne herbu) na zachodnim epitafium z inskrypcją odnoszącą się do Łąckiego a że zamalowania te istniały już w trakcie spory Łąckich z Grabowskimi, wiemy z jednego z listów. Nasuwa się więc pytanie, czy był tam herb Zdzychowskich Łodzią, który zamalowano na polecenie ojców franciszkanów, czy jest to wynik nieokreślonej bliżej restauracji przeprowadzonej w 1841 roku przez Władysława Radolińskiego, czy wreszcie został domalowany po "przejęciu" epitafium przez Grabowskich? Odpowiedź na te pytania może dać jedynie konserwacja obrazu i zdjęcie przemalowań. Odrębnym zagadnieniem jest pytanie, na jakiej podstawie Władysław Łącki tak długo i usilnie starał się by na epitafium znalazł się herb i nazwisko Łąckich, bo z korespondencji wynika, że był w pełni przekonany o słuszności swych żądań. Otóż wśród wspomnianych już fundatorów składających legaty na rzecz klasztoru znajduje się także nazwisko Aleksandra Łąckiego l8 , co wskazuje na powiązania rodziny z poznańskimi franciszkanami. Nie znalazły jednak potwierdzenia mocno przesadzone uwjgi Władysława Łąckiego o tym, że któryś z jego przodków wraz z Opalińskim był głównym fundatorem kościoła (na nazwisko Opalińskich podobnie jak Radolińskich i Grabowskich nigdzie w aktach klasztoru nie natrafiono 19 ). Być może istniał jakiś wizerunek Łąckiego, bowiem w inwentarzu kościoła z marca 1842 roku obok nagrobków i epitafiów wymienione są cztery obrazy owalne wiszące nad stallami oraz osiem mniejszych, a przede wszystkim 35 wizerunków, 93 herby familijne i 26 napisów, mowa jest w nim także o dwóch srebrnych tablicach nieokreślonej rodziny, które ks. Pawelke kazał przetopić i użył do naprawy i przyozdobienia monstrancji z kościoła św. Antonieg0 20 . Do chwili obecnej zachowało się 15 portretów trumiennych i jedna tablica inskrypcyjna nieokreślonych osób. Tak więc, może któryś z tych portretów przedstawia lub przedstawiał członków rodziny Łąckich, lecz tego nie potrafimy rozwiązać tym bardziej, że już przeszło 130 lat temu Władysław Łącki świadom tego, że w kościele znajdował się portret jego przodka miał poważne trudności by to udowodnić. Mimo wielu nierozwiązanych pytań i kwestii, bezspornym pozostaje fakt, że epitafia w prezbiterium miały upamiętniać Floriana i Wojciecha Zdzychowskich. Poza podstawowym dowodem jakim są zapiski O. Bonawentury Makowskiego zanotowane wkrótce po powstaniu obu dzieł, potwierdzeniem jest także analogiczność kompozycji i tożsamość warsztatowa epitafiów, wskazują one bowiem jednoznacznie na rodzinne powiązania portretowanych i na to, że jeden warsztat wykonywał zlecenie tego samego fundatora. Przypisy: 1 Archiwum Archidiecezjalne w Poznaniu, sygn. OA VIII 172; poszyty z których korzystano do niniejszego artykułu nie mają numeracji stron i dlatego niżej podano same tylko sygnatury. 2 Żeby wymienić choćby rozdziały poświęcone malarstwu i rzeźbie baroku w: "Dzieje Poznania do 1793", t. l, PWN Warszawa- Poznań; E. Linette, Rzeźba baroku dojrzałego; str. 744 i Z. Kurzawa, Malarstwo sztalugowe, str. 770. 3 Arch. Arch. Poznań sygn. OA VIII 172 4 . J. w. »j . w . < Druk i oprawa: Drukarnia Zespołu Redakcyjno-Wydawniczego Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej Poznań, ul. kbściuszki 92