MARIAN KRZESZCZAK ("MARGO") PAMIĘTNIK KONSPIRATORA (fragmenty) BOGATE doświadczenia konspiracyjne komunistów poznańskich - którzy przeży1i ,rodzimy faszyzm .oraz wymieśli bogate doświadczenia z okresu działania w nieJegalnej Komunistycznej Partii Polski aż do jej rozwiązania w 19,38 r. - poderwało środowisk.o komunistyczne w okresie okupacji hitlerowskiej do powołania nowej organizacji pod starą nazwą - Komunistycznej Partii Polski, a później Polskiej Partii Robotniczej. Obwiązywał w niej trójkowy system konspiracyjnych kontaktów. Każdy z nas wykonywał polecenia partyjne tam, gdzie aktualnie pracował, często zmuszony przez władze okupacyjne do pracy. W zakładach Deut.sche Waffen und Munitions Fabriken Aktiengesellschaft Werk, nazywanych w skrÓcie Dewuem - dawniej Spółka Akcyjna H. Ciegielski - na po_ czątku 1940 r. wprowadzon.o w transporcie wewnętrznym wózki elektryczne. Zostałem wyznaczony przez majstra na kierowcę tego typu pojazdu; stałem się jednym z pierwszych "Elektrowagenfiihrerem". Po sprowadzeniu do pracy w zakładach jeńców francuskich, dowoziłem im codziennie obiady, co było okazją do nawiązania przyjaźni z Francuzami, która następnie prz.erodziła się w kontakt pomiędzy komórką Komunisty,cznej Partii Polski, a później podziemnej Polskiej Partii Robotniczej a jeniecką komórką Komunistycznej Partii Francji. Kontakt nawiązałem przez Alberta Rouland, który zapoznał mnie z towarzyszamI. noszącymi pseudonimy: Albert i Luc. Albert był członkiem Komunistycznej Partii .Flrancji w Normandii, a Luc z ramienia Komunistycznej Palrt'ii Frrancjj działaczem Związków Zawodowych w Lille. WieJkim przeżyciem było pierwsze spotkanie z jeńcami radzieckimi w Dewuemie. Fakt ten 'zmobilizował komunistyczne podziemie. Zorganizowano natychmiastową materialną doraźną pomoc jeńcom radzieckim. Do akcji włączyli się także komuniści niemieccy i francuscy. Ci .ostatni zorganizowali Zbiórkę żywności i odzieży. Z uwagi na codzienne kontakty z jeńcami francuskimi byłem tym, który dostarczał jeńcom radzieckim dary pochodzące z różnych źródeł. Pewnego dnia komuniści francuscy zapragnęli spotkać się z radzieckimi. Ustaliliśmy dzień i miejsce, chyba niezbyt właŚCIwe na spotkania międzynarodowe, ale chodziło przecież nie o Wersal i formy dyplomacji, lecz o spotkanie ludzi, których łączyła jedna idea wolności: Toalety były w owym czasie wykorzystywane na różnego rodzaju schadzki i kontakty. Jeńców radzieckich wprowadzono do toalety w Wydziale Mechanicznym, gdzie oczekujący ich Francuzi witali się z nim'i jak bracia. Towarzysze francuscy obdarowali grupę radziecką papierosami, konserwami i różnymi innymi pr.ezentami. Na pamiątkę tego spotkania prosili o mundurowe guziki z gwiazdą, młotem i sierpem. Serdeczność ta wzruszyła i nawet polały się łzy. W pewnym m.omencie zreflektowaliśmy się, że przecież ta spontaniczność grozi dekonspiracją. W organizacji spotkania pomógł żołnierz Wehl'machtu, komunista, Czech z pochodzenia, o pseudonimie "Josif". Za pomoc w organizowaniu s'potkania zyskałem wśród jeńców radzieckioh uzna ność, zaproszono mnie pewnego razu pod obóz, zlokalizowany na Dębcu w takich samych barakach w jakich mieszkali Polacy. przewiezieni do Poznania na przymusowe roboty z różnych stron naszego kraju. Obóz był ogrodzony dwoma rzędami wysokich paiI"kanów z drutu kolczas'tego, pomędzy którymi chodzili wartownicy. Na wieżyczkach narożnikowych byli także w pogotowiu wachmani z karabinami maszynowymi. Było to peWlI1ego .czerwcowegD wiec'zOTu 19 ' 43 r. Kiedy w obozie mnie dos'trizeżoI1o, nastąpiło poruszenie. Zaraz rozpoczął się śpiew chóralny, zakończony popularną wówczas Pieśnią o Stalinie. Śpiewano jeszcze wiele pieśni rosyjskich, ukraińskich i gl'uzińskich. Pieśni płynęły nad całym Dębcem, od czasu do czasu zakłócał je łoskot pociągów. Wszystko było tak wzruszające, że nie wstydziłem się łez. To samo przeżyli towarzysze, którzy przybyli ze mną: Jan Zgodziński i Eugeniusz Augustyniak. Stanowiliśmy w tym czasie trójkę kontaktową, której sekretarzem był Jan Zgodziński. W tłumie Polaków przysłuchujących się w ciszy z zewnętrznej strony kolczastego opłotowania. lagru, głęboko w sercach wyzwalały się fale sympatii do tych, których rodacy nadal dzielnie walczyli ze znienawidzonym wrogiem naszego narodu. Mój bezpośredni kontakt z jeń,cami radzieckimi umożliwiały mi sprzyjające warunki pracy. CodzIennie przyprowadzano grupy jeńców do pracy w magazynie stali narzędziowej MV - gdzie pracowałem w tym czasie jako r<>ibotnik. Wachmani pilnujący jeńców byli znu'd.zeni, nie zwmcali specjalnej uwagi Jl'a hliżs.ze konJtaildy 'Z iPolakami. Wśród wachmanów był - jak już wspomniałem - Czech o poglądach lewicowych. Długo go obserwowaliśmy, a k1edy mieliśmy już pewność, że jes1t on lewicowcem z idei, nawiązaliśmy z nim kontakt. Po zaprzysiężeniu otrzymał _pseudonim "Josif". Na początek Josif dał nam pistolet typu paralbelum, który z zapasem naboi daliśmy szykującym się do ucieczki jeńcom r,adzieckim. Nazajutrz po owym wieczorze ze śpiewem zagadnęło mnie dwóch jeńców. Na podstawie zachowanych dokumentów udowodnili, że są oficerami (maj<>r i starszy lejtnant). Dostali się do niewoli ;pod Sewastopolem. Prosili o umożliwienie im ucieczki w nadziei, iż na wolności przyłączą s.ię do partyzantów. Zacząłem organIzować ucieczkę 'bez zgody Komitetu Okręgowego. Najpierw zdobyłem ubrania, podobne do noszonych przez polskich r<>botników. Pomagał mi w tym Roman Tomczak; przyniósł on różnego rodzaju częś'Ci garderoby, które uzupełniliśmy WSIpółnie z Janem ZgodZ!ińs1IDm i Eugeniuszem Augu:styniaikiem. Z n'imi to następnie uzgodniłem wspólną akcję: przede wszystkim miejsce. gdzie będzie schowana odzież i możliwość przebrania się. Tymczasem poinf<>rmowałem Stefana Illachowskiego (ps., "Felczer") - człon1$:a Komitetu Okręgowego Polskiej Partii Robotniczej o przygotowywanej ucieczce, prosząrc o pomoc. Ustaliliśmy, że akcję wewnątrz zakładu zorganizuję osobiście z pomocą Romana Tomczaka. Na łęgach Górczyna, na ":t ,;: : :.:;:. ,..' , ;:f!; :::.1»'no ::0.:." ";':: :'.-m Autor wspomnień. Fotografia wykonana w 1940 r. Marian Krzeszczak .\ zapleczu zakładów za torami będzie obstawa, w której wezmą udział: Stefan Błachowski - kierownik a'kcji, Jan Zgodziński i Eugeniusz Augustyniak. PJan ucie1czki został opracowany w mieszkaniu Jana Zgodzińskiego przy ul. Kilińskiego 5. Zamieszkiwał tam w pokoju wynajętym od małżonków Kemp6w. Akcja została podzielona na trzy etapy: przebranie i wyprowadzenie jeńców z zakładów na łęgi G6rczyna; przejęcie jeńców przez towarzyszy Błachowskiego, Zgodzińskieg Augustyniaka i przepr.owatJzenie ich do zakonspirowanego mieszkania przy ul. wodnej w pałacu Górków; uzupełnienie ubioru, bielizny, żywności i pienię'CIzy oraz wyprowadzenie do Swarzędza. W nasz plan wtajemniczony został Josif, który dopilnował, aby w dniu ucieczki pełnił obowiązki wa.c'hmana jeden z naj gorliwszych hitlerowców. Takiemu za brak nadzoru w najlepszym wY'padku groził wyjazd na front wschodni. Plan Josifa udał się. Pozbyliśmy sIę aż dwóch żołnierzy Wehrmachtu. Ucieczka powiodła się tak.że. Na łęgach czekali towarzysze, przepl'owadzili jeńców radzieckich do tramwaju o'd strony kościoła łazarskiego i przewieźli na zakonspirowaną kwaterę przy ul. 'Wodnej. Tam przebywali około dwóch tygodni i stąd sztafetą przekazani zostali do Swarzędza. Nikt z nas nie miał kontaktu z uciekinierami, bo też nikt poza Stefanem Błachowskim nie znał konspiracyjnej kwatery. Dopiero w czasie tz\y. sztafety razem z Josifem odelbrałem jeńc6w od nie znanej mi osoby przy ul. Mostowej .obok kościoła. Na widok Josifa jeńc6w ogarnęła nieufność. Nie przypuszczali, że ten, który ich 'dotąd pilnował, będzie ich asekurował w mundurze Wehrmachtu. Ja asekurowałem do końca Osiedla Warszawskiego i przeazałem uciekinierów Augustyniakowi, kt6ry za Antoninkiem przekazał ich Zgodzińskiemu. Na ostatniej zmianie, przy wejściu do Swarzędza obok cmentarza oczekiwał Stefan Błachowski, który zaprowadził uciekinier6w do kolejnego zak.onspirowanego mieszkania. Sposób organizowania konwoju był dziełem Stefana Błachowskiego. Wzbudził w nas wszystich p'odziw i zaufanie, a taże podni6sł w naszych oczach autorytet Partii i jej kierownictwa, którego Iprzedtem nie znaliśmy. Wspominam to dlatego, że skromność Błachowskiego nigdy nie dała możliwości poznania go od strony mądrej taktyki działania. Przeprowadzenie uciekinierów radzieckich systemem sztafetowym w naszych warunkach dawało największe szanse powodzenia, bo jeńcy nie znali języka polskiego. a tym bardziej niemieckiego. Zaopatrzenie ich w nielegalne dokumenty nie dawało więc żadnej gwarancji powodzenia. Losy obu l'adzieckich ofi.cerów nie są mi znane. Dopiero po wyzwoleniu skojarzyłem' s.obie, iŹe kanał przerzutu ucieinierów pr.owadził przez Wrześnię i dalej do Kutna, gdzie losem uciekinierów zajmowali się Czesław Olejniczak (od Wrześni do Kutna) i Bogusław Kucharski (od Kutna do Generalnej Guberni), co potwierdził Stefan Błachowski. Dom nasz był otwarty dla wielu działaczy ruchu robotniczego. Niektórzy spali jedną, kilka nocy, inni mieszkali. Przeważnie jednak przesiadywali i dyskutowali na różne tematy. W konspiracji istniało takie pojęcie, że "wiem i nic nie wiem, bo się nigdy nikt o nic nie pyta". Taka była zasada i obowiązywała wszystkich członk6w organizacji. Podobnie rzecz się miała z tymi, którzy szukali kontaktów z pobudek ideologicznych. Człowiek szukający w latach okupacji kontaktu z ruchem lewicowym musiał być zawsze przygotowany na to, że pom6wiony zostanie o prowoka,cję. Wiedziałem, 'że pod pseudonimem "Jeleń" kryje się sekretarz poznańskiego Okręgu Polsiej Partii Robotniczej Jakub Jakubowski. Znałem go osobiście, rozmawiałem. z nim na aktualne tematy i og61ne problemy nurtujące nas w tym okresie. Jakubowskiego cechowała skromność, mądrość i wielkość obok ogromnej prostoty. Marian Krzeszczak W marcu 1943 r. wstałem zatwierdzony przez Komitet Okręgowy Polskiej Partii Robotniczej i mianowany przez płk. Leona Koczaiskiego dowódcą oddziału Gwardii Ludowej. W skład sztabu WCho.dzili Stefan Błachowski ("Felczer") i Wikto.r Laskowsk {"Laik"), Została mi podporząldkowana grupa mło.dzeżowa z jej kierownictwem: Janem Sztukowskim i Leszkiem Przybeckim. W okresie przygotowania mnie do objęcia dowództwa poznałem Romana Pasikowskiego ("Wiktor"). Pod koniec kwietnia 1943 r., na skutek aresztowania Jakuba Przybylskiego, w sztabie Gwardii Ludowej nastąpiły przegrupowania. Aresztowanie Przybylskiego było wynikiem wsypy w Komitecie Obwodowym w Ło.dzi, któremu o.kręg poznański organizacyjnie podlegał. Przeszedłem wówczas do nowo powstałej samodzielnej grupy, która stanDwiła "sztab 'sabotażu i dywersji" i r;odlegała bezpośrednio Komitetowi Okręgu. Kierownikiem tej grupy był Jan Zgodziński, a po nim kierownictwo objął Eugeniusz Auguśtyniak. W miejsca Jana Zgo.dzińskiego do sztabu przybył "Zając", kierujący grupą w oddzialen Dewuem przy ul. Sikorskiego. Mieliśmy dobrze rozpracowane metody dywersji. I chociaż pod koniec 1943 r. Niemcy zlokalizowali ośrodki akcji dywersyjny oh w DWM, nie zdołali nas rozpraoować. M. in. dzięki temu mieliśmy dobrze zorganizowaną agenturę w fabrycznym Gestapo, jak nazywano policję zakładową. Niszczyliśmy maszyny po odbiorze technicznym, które oczekiwały na transport do fabryk ibrojeniowych. .'Niepokoiła nas produkcj.a w tzw. "Gefangenerhale", do której nie mieliśmy dostępu, a w której praco.wali wyłącznie Niemcy, nadzorujący pracę wyselekcjonowanej grupy jeńców radzieckich. Ale pewneg,o dnia udało się. Dostałem się do wnętrza hali po .otrzymaniu specjalnej przepustki od Bolesława Ratajczaka. W hali pro.dukoWano wielce precyzyjne głowi.ce pocisków dużego kalibru. Aby w tej hali uprawiać sabotaż, musiałem poszukać ko.ntaktu przez znanych mi jeńców radzieckich pracujących w moim o.ddziale, Kontakt nawiązany został przez Aleksa, nauczyciela z Uffy. Z otrzymanych dzięki tym k.ontaktom informacji wynikało, że jeńcy radzieccy pracujący w "GefangeneI'hale" przeprowadzali systematycznie trudne do wykrycia akcje saootaLu. Potwierdzali to nam towarzysze niemieccy. Nadal utrzymywałem kontakty z komunistyczną komórką francuską i prowadziłem akcje pomocy ma tel'ialnej jeńcom radzieckim przy pomocy toarzyszy francuskich i memieckich. W kwietniu 1944 1'. W czasie świąt wielkanocnych, po sUnym alianckim nalocie bombowym na'Dewuem, nastąpiła pełna mobilizacja grup dywersyjny'ch. Grupy, niby to ochotniczo, tworzyły tzw. kolony, które pod pozorem usuwania skutków bombardowania niszczyły co się dało., by o.późnić wznowienie produkcji. W mojej grupie pracowały cztery oso.by: Roman To.mczak ("Karo"), Edward Idziak ("Mały"), Felikf Pieczyński (,,Kolba") i w miarę mo:Żliwości wspomagał nas Michał Ratajczak ("Rataj") oraz dz-iała'cz lewicowy z Francji i członek Polskiej Partii Robotniczej Józef Lemański, zamieszkujący sweg.o czasu w Zabikowie. Demontowaliśmy i rozwalaliśmy maszyny, wywożąc je na złom. Pracowaliśmy bez o.puszczania zakładu prawie pięć dni. Słanialiśmy się na nogach od zmęczęnia. Dzień 17 maja 1944 r., kiedy nastąpiły aresztowania członków podziemnej Polskiej Partii Robotniczej, w Dewuemie wśród tzw. grupy łódzkiej i ty,ch, którzy z tą grupą mieli jakiekolwiek kontakty i powiązania, nie różnił się pozornie o.d innych okupacyjnych dni. Kiedy fa1brY'czna syrena zawyła na przerwę śniadaniową, usiadłem w gr.upie współtowarzyszy niedoli -i włączyłem się do. dyskusji o dogmatach wiary. Uczestniczył w niej socjalista Franciszek Ryibczyński oraz niejaki Dawidek, który'bYł wyznawcą sekty Świadków Jehowy. Stąd nie jestem pewny, .czy było to. jego nazwi .""""","",,, .......,..,::"...:...... "." ":-"...., ,.. "'",:.'.y.":,, .,' .,. ',..;';.".:. :;: , . 1 ..'... "iiiim , . ."; .,. , )' ....... "". : ;;: .' ,,..:.' - <..-: ;r.'. I')': ..... ...;><: I' :,\." \ \,ł.. .. .tt Rodzina KrzeszczakÓw. Od lewej: Marianna Krzeszczak (matka), Aniela, zamężna Ziółkowska - siostra Mariana, Jan Krzeszczak (brat Mariana), Marian, autor wspomnień i Jakub Krzeszczak (ojciec). Fotografia wykonana 13 VII 1941 r. sko, czy też przezwisko nawiązujące do Starego Testamentu. W pewnej chwili przyszła Władysława Augustyniakowa ze smutną wiadomością: Gestapo aresztowało Eugeniusza, któremu po odejściu Jana Zgodzińskiego podlegała trójka. Augustyniakowa, będąca aktywnym członkiem partii, pełniła rolę łącznika, podobnie jak Janina Zgodzińska. Odnalazła mnie dzięki Bronisławowi Grobelnemu, z którym znałem się z widzenia, pochodziliśmy obaj z Wildy. Nie było czasu na sentymenty. Poleciłem Augustyniakowej sprawdzić, kogo aresztowano wśród grupy łódzkiej. Sam natychmiast po'biegłem na Wydział Mechaniczny, do parowozowni i kotlarni. W tY'ch wydziałach znałem niektórych komunistów francuskich. Towarzysze francuscy potwierdzili aresztowanie Tadeusza Weinerta i Jana Mazurka. Upewniwszy się, że aresztowanie Eugeniusza Augustyniaka nie jest przypadkowe, zdecydowałem się na natychmiastowe opuszczenie miejsca pracy. Byłem już kilkanaś'Cie metrów od budynku magazynu; kiedy przypomniałem sobie, że przecież nie zabrałem ze sobą otrzymanego w tym dniu chleba. Wróciłem. Nie myślałem o tym, że opuszczam na zawsze pewuem. W bramie nadziałem się na całą ekipę Gestapo z mejakim Schenkiem, szefem policji zakładowej na czele. Jak się później dowiedziałem - szli mnie aresztować. Byłem opanowany i spokojny,,,ł,rzeszedłem obojętnie z .ch1ebem pod pachą. Po przesadzeniu parkanu przy uL Traugutta, wpadłem do domu przebrać się. Dokumenty i materiały wrzuciłem do pieca. Były tam "cegiełki" w kolorze niebieskim i czerwonym po 50 i 100 zł, wg wartoś'Ci pieniędzy gubernialnych. Myśmy r,ozprowadzali cegiełki o wartości 5 i 10 marek niemieckich. Napisy na "cegiełkach" miały treść narodową, co u towarzyszy i sympatyków wzbudzało podejrzenia. Każda forma narodowa bez treści socjalistycznej wz'budzała wśród klasy - robotniczej obawę przed zdradą klasową. Z "cegiełek" rozli,czałem się przed sekre Marian Krzeszczaktarzem kamórki na zasadzie zaufania i uczciwaści, podobnie jak była z apłacaniem składek członkowskich. Kiedy członek funkcyjny apłacał składki na zasadzie, ile kto może dać - a dawało się niejednakratnie całe wypłaty, które w moim przypadku wynasiły do 1120 marek. Natępnie zniszczyłem bibułę, w której powiadamiana nas o skrytdb6joczym zamardowaniu sek'retaJI"Za Komi'tet'll Centalneg.o Polskiej Pad'ii Robotniczej Ma,r,celego Nowotki. Z żalem paliłem "Głas Poznania" z maim artykułem pisanym na palecenie Augustyniaka. Apelawałem do młodzieży Paznania a padjęcie walki z okupantem w formie sabotażu na każdym odcinku pracy. "Głos Paznania" pawielany był u Jana Zgodzińskiego przy ul. Kilińskiega 5, na woskówkach otrzymanych od Jana Sztukawskiego. W damu była matka, si.ostra i brat; nie żegnając się z nikim wyszedłem, chociaż zdawałem sabie sprawę, Ż-e magę ich więcej nie ujrzeć. Matka - jak każda matka - wyczuwała, że dzieje się coś strasznego, lecz nie pytała a szczegóły. Wiele razy traciła na dłuższy akres czasu męża-kamunistę. Cierpienia wyryły głębokie śIady w sercu maj ej matki, która w naszej walce o sprawy klasowe najbardziej ucierpiała, podobnie jak wszystkie, które traciły swaich najbliższych. W stasunku do matki dyskretnie okazałem swaje uczucia. W chwili paspiesznego palenia materiałów, skierowałem na moment swaje myśli ku niej; widziałem jej ból, którego. nie chciała okazać. Starała się uśmiechać pocieszająca, aby mnie padnieść na duchu. Przez nasz dom przewinęło się wielu towarzyszy ad sekretarzy okręgu do szeregawych członków Kamunistycznej Partii Polski i Polskiej Partii Rabatniczej. Dla wszystkich matka była szczera, wzbudzała swoją skromnością ogromny szacunek u tych, którzy ją poznali. Była nie tylko matką rodziny, ale też i matką kamuny - jak się a niej wyrażali. Czujny i astrażny pabiegłem da Stefana Błachowskiega, który pracował jako stolarz w warsztatach lazaretu wojskawego w dawnym hatelu "Polonia" przy ul. Grunwaldzkiej. Referując o aresztowaniach widziałem, jak był wstrząśnięty i jednocześnie apanawany i spakajny. Omówiliśmy plan. Naclegi na najbliższe dni miałem zapewnione u kolegów. Czesław Grześkowiak i jego. r--"'"..,:.".. , :., Marian Krzeszczakę: ::