Sylwetki poznaniaków BERNARD GŁOWIŃSKI MISTRZ-NAUCZYCIEL i WYCHOWAWCA MŁODZIEŻY Kiedy w czerwcu 1971 r. Jerzy Marciniak - przewodniczący Zarządu Zakładowego Związku Młodzieży Socjalistycznej w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym - wręczał starszemu mistrzowi Zajezdni Transportowej Bernardowi Głowińskiemu dyplom zwycięzcy w plebiscycie na najlepszego mistrza-nauczyciela i wychowawcę młodzieży, zebrani na tej uroczystości usłyszeli wypowiedziane nie bez wzruszenia słowa: "Zawsze starałem się was zrozumieć, ale nigdy nie sądziłem, że i wy pojmiecie aż tak trafnie moje wymagania w stosunku do was". Bernard Głowiński trzykrotnie uzyskał pierwsze miejsce w plebiscycie organizowanym w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym przez koła Związku Młodzieży Socjalistycznej w latach 1968 - - 1971. Wśród wypowiedzi formułowanych przez młodzież dominowały następujące: surowy ale sprawiedliwy; wymaga ale i pomaga; ufa nam; nie krzyczy; rozmawia z nami; słucha uważnie naszych opinii i bierze je pod uwagę. A zatem nie "fajny chłop" zyskał największe uznanie młodzieży tramwajarskiej, ale wymagający nauczyciel. J ak to jest naprawdę z tą umiejętnością wychowania w zakładzie pracy? To pytanie stało się zaczątkiem naszej rozmowy, w schludnym mieszkaniu państwa Głowińskich przy ul. Głogowskiej 133. Odpowiedź nie była prosta. Jest niąsuma zdobytych doświadczeń życiowych Bernarda Głowińskiego. Urodził się dnia 19 maja 1908 roku w Poznaniu na Wildzie, w domu przy ul. Chłapowskiego 15, jako piąte dziecko murarza Maksymiliana Głowińskiego i jego żony, Zofii z domu Grajek. Po nim przybyło jeszcze czworo rodzeństwa, poważnie zagęszczając metraż ubogiego Sylwetkimieszkania, składającego się z pokoju i kuchni. Bernaś - jak go nazywała matka - miał sześć lat, kiedy ojciec poszedł na wojnę (1914 - 1918). Niebogate dotychczasowe życie zaczęło dla rodziny Głowińskich stawać się pięknym wspomnieniem w porównaniu z wojenną nędzą. B ernard nie chciał być gorszy od starszego rodzeństwa starającego się pomagać matce; został gazeciarzem. Ojciec wrócił z frontu z kulą w nodze, ale pełen nadziei. Po długich latach niewoli rodziła się Polska. Dziesięcioletni Bernard zaczął się uczyć w polskiej szkole polskiego języka. Wtedy właśnie zasmakował w czytaniu. "Budzę się nieraz w nocy, patrzę, a Bernarda nie ma na tapczanie - opowiada żona Głowińskiego, Marta. - Aby mnie nie budzić, siedzi w kuchni i czyta". "Chciałoby się dogonić stracony czas - wyjaśnia gospodarz domu. W młodości nie miałem czasu na zdobywanie wiedzy. Trzeba było walczyć o byt". Po ukończeniu szkoły powszechnej Bernard Głowiński przyjęty został do Spółki Akcyjnej "H. Cegielski" jako posłaniec. Po pewnym czasie udało mu się rozpocząć naukę w tokarni. Radość nie trwa jednak długo. Kolejna redukcja objęła również ucznia tokarskiego. Praktyka u "Cegielskiego" była jednak dobrą rekomendacją. Przyjęty został na dalszą naukę do fabryki maszyn do napierosów "In wen tra" . Tam zdał w 1926 r. egzamin czeladniczy, ale wkrótce patem został zwolniony z pracy. W po« szukiwaniu zajęcia zawędrował pieszo aż do Warszawy. Tam jednak zastał liczne rzesze takich samych jak on bezrobotnych fachowców. Wrócił więc d& Poznania i chwytał się każdego zajęcia. Pracował u Gerticha w warsztacie elektromechanicznym przy ul. Półwiejskiej, W firmie N itschke przy ul. Gąsiorowskich, w firmie "Record" na Górnej Wildzie. Był taki okres, że z gitarą i z kolegą skrzypkiem wędrował po poznańskich restauracjach, a czasem nawet po podwórzach, zarabiając jakoś na życie. A musiał już zarabiać nie tylko napoznaniaków swoje utrzymanie. W 1930 r. Bernard Głowiński zawarł związek małżeński z Wiktorią Hauze, córką górnika, reemigranta z Westfalii. W tym samym roku urodził im się syn, Benon. Mieszkali u teściów, w suterenie przy ul. Rataj czaka 11. W latach 1931 - 1932 służył w 60. Pułku Piechoty w Ostrowie Wlkp. Po żmudnych poszukiwaniach otrzymał w połowie 1933 r. robotę sezonową w kolejowej brygadzie torowej, w której z przerwami pracował do końca 1937 r. W roku 1938 udało mu się wrócić do "Cegielskiego". Ale poprawa warunków bytowych rodziny Bernarda Głowińskiego przyszła zbyt późno. Wiktoria Głowińska zmarła na gruźlicę w połowie 1939 r. Bernard pozostał z dwojgiem dzieci: dziewięcioletnim Benonem i pięcioletnią Heleną. Kartę mobilizacyjną otrzymał 1 września 1939 r. ze skierowaniem do Kutna. Dojazd koleją był już niemożliwy. Zabrał się więc z transportem maszyn "Cegielskiego" , skierowanym na wschód kraju. W drodze transport został zbombardowany przez Niemców, a Bernardowi udało się trafić do samodzielnej jednostki zdążającej w stronę Warszawy. Po przegrupowaniu w Chełmie Lubelskim jednostka stoczyła zwycięską bitwę pod Parczewem. W Wojcieszkowie jednostka zetknęła się z oddziałami gen. Franciszka Kleeberga, z którymi wspólnie w dniach od 2 do 5 października stoczyła ostatnią bitwę kampanii 1939 r. 5 października gen. Kleeberg wydał ostatni rozkaz do żołnierzy. Bernard wśród dokumentów rodzinnych przechowuje jak relikwię zachowany fragment rozkazu. "Przywilejem dowódcy jest brać odpowiedzialność na siebie. Dziś biorę ją w najcięższej chwili - każąc zaprzestać dalszej bezcelowej walki, by nie przelewać krwi żołnierskiej nadaremno. Dziękuję Wam za Wasze męstwo i Waszą karność. Wiem, że staniecie, gdy będziecie potrzebni. Jeszcze Polska nie zginęła". Jako jeniec wojenny Bernard Głowiński przebywał najpierw w Dęblinie, następnie w Kielcach. Po pewnym czasie transportowano jeńców do Niemiec. Pociąg zatrzymał się w Poznaniu. Bernard uciekł. Nie wie, jak udało mu się wówczas przesadzić parkan przy Składowej. W grudniu 1939 r. został wraz z dziećmi wypędzony z mieszkania do obozu przesiedleńców na Głównej, a stamtąd do Żeliszewa w woj. kieleckim. U dał się następnie do Starachowic i otrzymał pracę w swoim zawodzie w zakładach górniczych. Tam zetknął się z ruchem oporu. Brał udział w akcji sabotażowej. Pod koniec 1940 r., ostrzeżony przez towarzyszy pracy, uciekł do Częstochowy. Tam podczas "łapanki" wpadł w ręce Gestapo. Został wywieziony na roboty przymusowe do Burghausen w Górnej Bawarii, gdzie pracował jako tokarz w zakładach Dr. Wacker Gesellschaft. W zakładach tych pod koniec 1941 r. zatrudniono jeńców radzieckich. Ich warunki życia były znacznie gorsze niż Polaków. Pomagała im grupa robotników polskich, a z nimi nadmajster Schon. Bernard miał w tej akcji znaczny udział. Ostrzeżony przez Schona, wsiadł w pociąg biegnący w kierunku Poznania. Bilet kolejowy wykupił mu ten Niemiec - który - jak dowiedział się Bernard Głowiński już po wojnie - został potem rozstrzelany. W drodze, tuż przed Frankfurtem nad Odrą, Bernard Głowiński został aresztowany. Przebywał w obozie tymczasowym w Brojcach koło Świebodzina, skąd po kilku tygodniach został w kilkusetosobowym transporcie wywieziony do obozu koncentracyjnego w Oranienburgu. Stał się numerem 55693. Ciężka praca 1 nieludzkie warunki obozowe zniszczyły zdrowie więźnia. W drugiej połowie 1944 r. Bernard Głowiński, ciężko chory na gruźlicę, dostaje się do obozowego lazaretu. Walkę o jego życie podjęli ludzie z obozowego ruchu oporu. Po osiemnastu tygodniach pobytu w izbie chorych Bernarda Głowińskiego skierowano do lżejszej pracy. Po wyzwoleniu więźniowie Oranienburga zostali przewiezieni do tymczasopoznaniaków Rok 1946. Remont kapitalny wagonów tramwajowych w warsztatach Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego przy ul. Gaj owej . N a zdjęciu: mistrz Bernard Głowiński wego obozu pod Hamburgiem. 6 listopada 1945 r. dwadzieścia osiem samochodów ciężarowych wyruszyło z obozu w stronę Szczecina, do którego przybyli 8 listopada. Zaczął się nowy rozdział w życiu Bernarda Głowińskiego. Ze Szczecina - już pociągiem - przybył do Poznania. Obraz zniszczonego, okaleczonego miasta przyspieszył jego decyzję podjęcia pracy, mimo zakazu lekarza. Dawny towarzysz z obozu koncentracyjnego, mgr Zdzisław Marchwicki, był dyrektorem Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Poznaniu. Zachęciło to Bernarda Głowińskiego do rozpoczęcia pracy w warsztatach Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, którą rozpoczął w dniu 3 grudnia 1945 r. W tym samym dniu wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej. Teraz życiepoznaniaków Mistrz Bernar .Głowiński (w środku) udziela wskazówek brygadzie remontowej Miejskiego PrzedsIębIorstwa Komunikacyjnego w zajezdni przy ul. Głogowskiej. Z lewej: Marian Sikorski, z prawej: Zenon Bogowski i Błażej Pawlak zawodowe Bernarda Głowińskiego potoczyło się wartkim rytmem. W warsztatach brakowało materiałów. Trzeba było wykorzystać i odpowiednio przystosowywać części z wraków czołgowych. Praca była ciężka, a ludzie wymęczeni wojną. Łatwo się niecierpliwili. Brakowało żywności, zarobki były niskie. Wrogowie nowego porządku siali niewiarę w możliwość odbudowy kraju, podkopywali zaufanie do Polskiej Partii Robotniczej. Członkowie partii dokładali wszelkich starań, aby wszystkiemu zaradzić. Bernard Głowiński był jednym z nich. N ależał do grupy inicjującej założenie Koleżeńskiej Kasy Zapomogowej, która udzielała pomocy w wypadkach losowych. Był także współorganizatorem pierwszych form współzawodnictwa pracy razem z Antonim Królikiewiczem i Marianem Nowaczykiem - współzałożycielem koła Towarzystwa Przyjaźni Polsko- Radzieckiej. Brał też udział w przygotowaniach do Referendum w 1946 roku i do pierwszych w Polsce Ludowej wyborów do Sejmu. W roku 1947 został wybrany przewodniczącym Zarządu Związku Zawodowego Pracowników Gospodarki Komunalnej - Oddział III przy Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym. Jedną z głównych trosk Związku było wówczas zapewnienie pomocy materialnej swoim członkom. Związek zajmował się przydziałem butów z demobilu paczek UNRRA, rozdzielał reglamentowane masło. Jeden ze starych działaczy związkowych, Leon Masłowski, który wtedy pracował również w Zarządzie, wspomina tamte dni: "Bernard pilnował osobiście rozdziału butów. N a końcu kie, dy już wszyscy je otrzymali, zostały dwa, przeznaczone dla niego. Okazało się, że obydwa były lewe". Wesołych i mniej wesołych wspomnień z tamtych czasów jest wiele. Głowiński, członek-założyciel Kasy Zapomogowo- Pożyczkowej, wspomina dziś 7. uśmiechem, jak to przed dwudziestu laty trzeba było agitować na rzecz tej pożytecznej instytucji! Od piętnastu lat jest przewodniczącym Zarządu Kasy, która zrzesza obecnie 2910 członków ,poznaniaków 65 . Obrady zakładowej Konferencji Sprawozdawczo-Wyborczej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (l XII 1970) w sali Amarantowej Domu Kultury Tramwajarzy przy ul Słowackiego. Siedzą od lewej delegaci: Józef Ziarkowski, Józef Klemenczak, Ignacy Katerlak, Bernard Głowiński, Tadeusz Danielak pracowników Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego. Wszystkie liczne obowiązki społeczne (m. in. jest od ośmiu lat ławnikiem w Kolegium Orzekającym przy Prezydium Dzielnicowej Rady Narodowej Grunwald) podejmuje jako świadomy członek partii, której jest wieloletnim aktywistą. Przez trzy kadencje był sekretarzem podstawowej organizacji partyjnej, a od czternastu lat pełni obowiązki członka Egzekutywy Komitetu Zakładowego. Obowiązkom zawodowym i społecznym nie mógłby jednak sprostać, gdyby nie zrozumienie jakie znajduje dla swej pracy w domu. W 1946