Rektorzy poznańskich uczelni PROF. DR INŻ. ZBIGNIEW JASICKI REKTOR POLITECHNIKI POZNAŃSKIEJ Zbigniew Jasicki ugodził się 16 sierpnia 1915 roku w Zawadzie na Zaolziu. Ojciec jego był kierownikiem szkoły powszechnej, a po przeniesieniu do Cieszyna wykładowcą w seminarium nauczycielskim. Matka była nauczycielką szkoły powszechnej. Szkołę podstawową i średnią ukończył w roku 1933, uzyskując świadectwo dojrzałości w cieszyńskim gimnazjum klasycznym. W tym samym roku młody Jasicki rozpoczął studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej, które ukończył w roku 1939 uzyskując stopień magistra inżyniera e'ektryka. Pracę dyplomową wykonał pod kierunkiem prof. J. A. Morawskiego. Niezwłocznie Zbigniew J asicki powraca do Cieszyna i rozpoczyna pracę w elektrowni. Przerywa ją z powodu wybuchu II wojny światowej. W czasie okupacji Zbigniew Jasicki przebywa na obszarze tzw. Generalnego Gubernatorstwa, pracując kolejno w Fabryce Porcelany w Boguchwale oraz w biurach firmy Brown i Boveri w Tarnowie. We wrześniu 1941 roku został przez okupanta wywieziony na roboty przymusowe w głąb Niemiec. Z mocno nadwerężonym zdrowiem powraca do kraju (w 1943 r.) i podejmuje pracę w firmie Brown i Boveri w Krakowie jako projektant sieci elektrycznych. Po wyzwoleniu młodemu inżynierowi powierzono odbudowę sieci elektrycznych w rejonie Krakowa, a od roku 1946 stanowisko dyrektora naczelnego w nowo powołanym z jego inicjatywy Przedsiębiorstwie Budownictwa Elektrycznego. Od roku 1950 Zbigniew J asicki jest zastępcą głównego inżyniera w Centralnym Zarządzie Energetyki, a następnie po przeniesieniu do Gliwic starszym inspektorem eksploatacji w Ministerstwie Górnictwa i Energetyki. Z chwilą powstania Instytutu Energetjki zostaje tam przeniesiony na stanowisko konsultanta (lata 1955, 1962), przy czym w latach 1960-61 pełni dodatkowo funkcję dyrektora naukowego Instytutu. Równolegle z pracą w przemyśle adiunkt Zbigniew J asicki prowadzi wykłady na Politechnice Śląskiej w Gliwicach z zakresu sieci elektrycznych. W roku 1949 mianowany został zastępcą profesora i kierownikiem powołanej właśnie Katedry Sieci Elektrycznych Politechniki Śląskiej. W roku 1954 w wyniku przeprowadzonego przewodu kandydackiego i obrony pracy pL Operatywny pomiar strat energii elektrycznej w sieciach średnich napiąć uzyskał stopień kandydata nauk technicznych. W roku 1955 uchwałą Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej przyznano mu tytuł profesora nadzwyczajnego. W ostatnim dziesięcioleciu prof. Zbigniew Jasicki pełnił kfka funkcji w szkolnictwie wyższym. W latach 1951 i 1952 był organizatorem Wydziału Energetycznego na Po itechnice Śląskiej, wiatach 1953 i 1954 dziekanem Wydziału Elektrycznego, a w latach 1954-1956 rektorem Politechniki Śląskiej w Gliwicach. W latach 1953-1960 był wielokrotnie powoływany na pełnomocnika Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego do oceny planów badań naukowych katedr energetycznych. W okresie przygotowywania I Kongresu Nauki Polskiej Zbigniewowi J asickiemu powierzono kierownictwo sekcji energetycznej, zaś opracowany przez niego współ RektorzY poznańskichuczelninie z prof. drem lnz. J. Kożuchowskim referat na temat przeszłości i perspektyw rozwojowych badań naukowych z dziedziny energetyki jako jeden z wartościowych przeznaczony został do tłumaczenia na języki obce. Od chwili powstania Komitetu Elektrotechniki Polskiej Akademii N auk w roku 1954 jest jego członkiem, pełniąc od roku 1958 obowiązki przewodniczącego sekcji energetycznej, a w roku 1960 przez kilka miesięcy obowiązki sekretarza Komitetu. Ponadto od roku 1956 jest członkiem Komitetu Elektryfikacji Polski przy Po'skiej Akademii N a uk, zaś od 1960 członkiem Komisji Kwalifikacyjnej dla nadawania stopni i tytułów naukowych Polskiej Akademii Nauk. Kierując od roku 1949 Kałedrą Sieci Elektrycznych Politechniki Śląskiej, starał się w niej utworzyć ośrodek badawczy związany z potrzebami energetyki okręgu górnośląskiego. Pod jego kierunkiem przeprowadzono tam dwa przewody doktorskie, a dwa dalsze są na ukończeniu. W styczniu 1961 roku Zbigniew J asicki przenosi się do Poznania i obejmuje kierownictwo nowo utworzonej Katedry E ektroenergetyki na Po itechnice Poznańskiej. W katedrze tej organizuje badania naukowe nad nowymi wysokosprawnymi sposobami wytwarzania energii elektrycznej, które doprowadziły do zbudowania generatora magnetohydrodynamicznego o stosunkowo wysokich (najwyższych w Polsce) parametrach. Eadania rozwijają się pomyślnie, czego wyrazem może być fakt, iż na ich tle rozpoczęte zostały trzy prace doki orskie, wykonywane przez pomocniczych pracowników naukowych Politechniki Poznańskiej. Od kwietnia 1961 roku prof. Zbigniew J asicki kieruje pracami organizacyjnymi nad utworzeniem w Politechnice Poznańskiej Ośrodka Maszyn Matematycznych. Zadaniem tego ośrodka będzie obsługa pracowników nauki oraz przemysłu rejonu wielkopolskiego. W jego ramach prowadzony jest od roku kurs programowania dla maszyn matematycznych, w którym uczestniczy około 40 inżynierów z zakładów przemysłowych. Pierwsza maszyna matematyczna została w ośrodku uruchomiona pod koniec 1962 roku, następna uruchomiona będzie w roku 1963. Dorobejc naukowy prof. dra Zbigniewa J asickiego obejmuje 47 publikacji drukowanych, z czego 7 w prasie naukowej zagranicznej oraz 17 elaboratów wykonanych dla Polskiej Akademii Nauk, Instytutu Energetyki i Przemysłu. Działalność odczytowa wyraża się 30 referatami wygłoszonymi w kraju (np. Zjazd Elektroenergetyczny Polskiej Akademii N auk w Sopocie w roku 1957, Zjazd Stowarzyszenia Elektryków Polskich w Je.eniej Górze w roku 1960, sesje naukowe Politechniki Śląskiej i Poznańskiej w latach 1958, 1962; ponadto 8 referatów wygłoszonych za granicą - w Budapeszcie, Bratysławie, Wiedniu, Mediolanie i w Paryżu). Wszystkie referaty dotyczyły najnowszych badań z dziedziny elektroenergetyki. Od roku 1950 prof. Zbigniew J asicki jest członkiem Międzynarodowej Konferencji Wielkich Sieci Elektrycznych z siedzibą w Paryżu, a od 1958 - członkiem powołanego przez nią Komitetu Studiów nad Kondensatorami. Komitet ten powołał Zbigniewa Jasickiego w roku 1959 na przewodniczącego międzynarodowej grupy roboczej pracującej nad problemem racjonalnego zastosowania kondensatorów w sieciach elektrycznychuczelni Działalność polityczną rozpoczął prof. Zbigniew J asicki jeszcze jako student Po'itechniki Warszawskiej w roku 1934, zapisując się do szeregów Organizacji Młodzieży Studenckiej "Życie", a następnie Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. W ramach tych organizacji pełnił wiele funkcji, a między innymi był reprezentantem Frontu Niezależnej Młodzieży Akademickiej w zarządzie "Bratniej Pomocy" i redaktorem nielegalnego pisma "Politechnik". W czasie okupacji organizował w Fabryce Porcelany w Boguchwale grupy robotnicze do walki z okupantem. Pracę tę przerwała deportacja na roboty przymusowe do Niemiec. Po powrocie z Niemiec został po pewnym czasie aresztowany przez gestapo i osadzony w więzieniu Montelupich w Krakowie. Po wyjściu z więzienia na usilną interwencję dyrekcji firmy Erown-Boveri, ukrywał się w powiecie miechowskim, współpracując z polskimi oddziałami partyzanckimi jako technik. Naprawiał głównie aparaty telefoniczne. Po wyzwoleniu w roku 1945 Zbigniew J asicki rozpoczyna działalność w Polskiej Partii Socjalistycznej w Krakowie jako prelegent Komitetu Miejskiego. Od samego początku reprezentuje konsekwetną linię współpracy z Polską Partią Robotniczą (zwłaszcza w okresie referendum oraz wyborów w styczniu 1947 roku). Po zjednoczeniu partii pełni przez wiele lat funkcje kierownika szkolenia partyjnego oraz prelegenta Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Katowicach (1952-1956). Jest członkiem Komitetu Uczelnianego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Gliwicach w latach 1952-1957, Komitetu Miejskiego w Gliwicach w latach 1954-1961, Komitetu Wojewódzkiego w Katowicach w latach 1955-1957 oraz Komitetu Uczelnianego Politechniki Poznańskiej i Komitetu Wojewódzkiego w Poznaniu (od r. 1961). Był wielokrotnie wybierany delegatem na konferencje wyborcze miejskie oraz wojewódzkie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a w roku 1959 - na III Zjazd Partii. W roku 1957 został wybrany prezesem Koła Stowarzyszenia Elektryków Polskich w Gliwicach oraz członkiem Zarządu Głównego, a w ostatnich latach jest członkiem Głównego Sądu Ko'ezenskiego tego stowarzyszenia. W latach 1957-1961 był prezesem Zarządu Obwodu Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich w Gliwicach. W dniu 31 maja 1962 roku prof. dr inż. Zbigniew J asicki wybrany został rektorem Politechniki Poznańskiej. Ze brał: Tadeusz Świtała JERZY KOLLER Z życiem artystyczno-literackim Poznania ostatnich czterech dziesiecio'eci związana jest niepodzielnie postać dra Jerzego Kollera, wie oletniego krytyka teatralnego i kierownika literackiego teatrów, wielce zasłużonego dla tego miasta człowieka kultury w całym tego słowa znaczeniu. Jerzy Koller urodził się 5 listopada 1882 r. w Mogilnicy, pow. Trembowla. Ojciec jego był lekarzem. W latach 1893-1901 uczęszczał do gimnazjum kasycznego w Tarnopou, a w roku 1905 ukończył Uniwersytet im. Jana Kazimierza we Lwowie. Tam też się doktoryzował u prof. Józefa Kallenbacha na podstawie pracy o Słowackim, której fragment opublikował w księdze poświęconej setnej rocznicy urodzin poety. Studiował literaturę porównawczą, historię sztuki i filozofię ścisłą. Korzystał z wykładów tak wybitnych historyków literatury, jak Roman Piłat, Wilhe.m Bruchnałski czy Piotr Chmielowski. Na zajęcia z zakresu filozofii uczęszczał do prof. Kazimierza Twardowskiego. Wiatach 1906-1908 był nauczycielem w VI Gimnazjum Klasycznym we Lwowie, a w okresie następnych trzech lat podróżował. Zwiedził m. in. Wiedeń, Monachium i Lipsk. Po powrocie z zagranicy objął funkcję skryptora literackiego Ossoineum we Lwowie, prowadząc archiwum Sapiehów. W tym czasie zaczyna ogłaszać pierwsze artykuły i recenzje teatralne, interesuje go także krytyka literacka, muzeologia i plastyka. Przez pewien okres parał się beletrystyką, drukował nowele i prozę poetycką. Prace te zna.eźć można w "Pamiętniku Literackim", "Przeglądzie Muzealnym", "Kronice Powszechnej", "Książce", "Poradniku Teatrów i Chórów Włościańskich" i w innych pismach z lat 1912-1915. Recenzje teatralne ukazywały się najpierw w "Gazecie Lwowskiej", a następnie w "Kronice Powszechnej". Do Poznania przybył dr Kofer w r. 1920 i tu - poza przerwą okupacyjną - mieszka do tej pory. Został tu kustoszem i wicedyrektorem Muzeum Wielkopolskiego (obecnie Muzeum Narodowego). Funkcję tę pełnił do września 1939 r. Jako historyk sztuki wydał kilka prac, m. in. Jacek Malczewski 1854-1925 (Poznań 1926), Jan Matejko w Muzeum Wielkopolskim (Poznań 1926), Kwiaty Leona Wyczółkowskiego w księdze zbiorowej, opublikowanej z okazji 80 rocznicy urodzin wybitnego* malarza. Z dziedziny teatru opublikował dwa większe szkice: Problemy teatru współczesnego a narodowy teatr polski (Poznań 1929) oraz Przybyszewski i Fawlikowski w księdze pamiątkowej poświęconej Przybyszewskiemu (Poznań 1931). Teatr pozostał też w kręgu najbliższych zainteresowań Kollera. Przez całe dwudziestolecie był stałym recenzentem teatralnym "Dziennika Poznańskiego", publikując swoje wrażenia popremierowe pod wspólnym tytułem "Wieczory teatralne". Niestety, wojna uniemożliwiła wykończenie i wydanie dwóch olbrzymich i pionierskich dzieł, mianowicie - Historii teatru polskiego od czasów powstania Teatru Narodowego w Warszawie oraz Dziejów salonu jako instytucji politycznej, kulturalnej i towarzYskiej. Aresztowany przez gestapo, osadzony w obozie na Głównej, a później wywieziony do Generalnej Guberni, stracił Koller dorobek niemal dwudziestu lat żmudnej pracy. W r. 1942 znalazł się we Lwowie i tam też z chwi'a wkroczenia Armii Radzieckiej i powołania do życia Państwowego Dramatycznego Teatru Polskiego został jego kierownikiem literackim przez sezon 1944/45. W następnym sezonie pełnił już obowiązki kierownika literackiego i bibliotekarza w Teatrze Śląskim im. St. Wyspiańskiego, a stamtąd przyjechał w jesieni 1946 r. do Poznania, gdzie do tej chwili bez przerwy zajmuje stanowisko kierownika literackiego w miejscowych teatrach dramatycznych. Tutaj też w Teatrze Polskim 23 czerwca br. obchodził jubileusz 50-lecia pracy literacko-teatralnej . Uroczystość ta została powiązana z premierą sztuki Jerzego Zawieyskiego pt. Wysoka ściana z gościnnym występem Elżbiety Barszczewskiej w roli Urszuli. Dr Koller współpracował w przygotowaniu tej premiery. Główną dziedziną zainteresowań Kollera był i pozostanie teatr. Pierwszą recenzję napisał 50 lat temu z okazji lwowskiej prapremiery WawrzYnów Staffa i wydrukował ją w "Kronice Powszechnej". Od tej pory związał już się na stałe z teatrem, zajmując bez przerwy, aż do roku 1939 fotel recenzencki. Miał ku temu należne predyspozycje. Nie tylko szczere zainteresowanie i upodobanie, ale szeroki i gruntowny zasób wiedzy, dużą kulturę literacką i smak artystyczny. W początkach swej kariery krytyka teatralnego sporo podróżował, oglądał największe teatry europejskie, podziwiał najgłośniejsze ówczesne gwiazdy światowej sławy, tej miary co E eonora Diise, Sara Bernhardt, Gabriele Rejane, Józef Kainz, Ernest Zacconi, Tomasz Novelli i in. Widział na scenie Helenę Modrzejewską i jest już dziś jednym z niewielu ludzi teatru, którzy tę wielką po ską aktorkę oglądali. Dlatego też recenzje Kollera wyróżniały się zawsze głęboką znajomością przedmiotu, szeroką i rzeczową analizą literacką sztuki, umiejętnym opisem przedstawienia teatralnego, reżyserii, scenografii i gry aktorskiej. Należał do krytyków najbardziej wnikliwych, a do pracy teatru, do aktorów ustosunkowany był zawsze życzliwie i serdecznie. Zdobył sobie też wśród poznańskiego środowiska teatralnego dużą popularność i uznanie. A przecież recenzje pisali wówczas ludzie równie znani i cenieni w Poznaniu, jak Witold N oskowski ("Kurier Poznański"), Stefan Pacee ("Kurier Poranny") lub Maria Ruszczyńska, Bolesław Koreywo, Czesław Kędzierski. Fe ietony 'teatralne Kollera były bardzo poczytne, kształtowały opinie, smak publiczności. Nie tylko zresztą felietony teatralne, ale cała jego publicystyka. Interesowały go przecież różnego rodzaju wydarzenia artystyczne: proza, poezja, plastyka, a także kultura wieków minionych. Był rzetelnym i sumiennym kronikarzem życia artystycznego, nie tylko poznańskiego. W okresie powojennym, kiedy bezpośrednia współpraca z teatrem uniemożliwiała kontynuowanie działalności krytyka, dr Koller prowadził zajęcia w Studio Dramatycznym, wykładał historię teatru, wygłaszał odczyty i prelekcje zarówno w środowiskach artystycznych, jak i dla szerokiej publiczności. Od wielu lat współpracuje z radiem, gdzie prowadzi swoje stale gawędy tea'ralne. Wygłosił ich już ponad pięćdziesiąt. Zawarł w nich większość swoich półwiekowych wspomnień. W sposób popularny, gawędziarski, zaprawiony humorem i anegdotą opowiada Koller o najbardziej interesujących wydarzeniach teatralnych, dawnych i współczesnych. Był świadkiem najwspanialszych kart w dzieach poskiego teatru minionego półwiecza. Obserwował przecież działalność teatralną Tadeusza Pawlikowskiego Jubileusze we Lwowie, widział kreacje najwybitniejszych aktorów, i to w okresie ich artystycznej dojrzałości i świetności: Karola Adwentowicza, Jerzego Leszczyńskiego, Ferdynanda Feldmana, Wandy Siemiaszkowej, Ireny Soskiej, Stanisławy Wysockiej, Ludwika Solskiego, Kazimierza Kamińskiego i wielu innych. Był świadkiem pierwszych sukcesów scenicznych dramatów Wyspiańskiego, Zapolskiej, Rittnera czy Perzyńskiego. To wszystko składa się na bogaty obraz wspomnień i teatralnych koneksji Kollera. Stąd również wywodzi się jego ogromne rozeznanie w tej dziedzinie, wyrobiony i subtelny smak artystyczny. 5 listopada 1962 r. Jerzy Koller ukończył 80 lat. Mimo sędziwego wieku pozostał nadal czynnym współpracownikiem poznańskich teatrów dramatycznych. Swieżość i' bystrość umysłu pozwala mu nie tylko sięgać pamięcią wstecz, do swej bogatej skarbnicy wspomnień, ale także orientować się w aktualnych wydarzeniach kulturalnych. Zwracają się też do niego wszyscy, którym potrzebne są mało znane szczegóły z historii teatru, epok, kostiumów, rekwizytów, stosunków kulturalnych, literackich. Jego erudycja jest wprost zadziwiająca. Chętnie też i bezinteresownie dzieli się swą wiedzą ze współpracownikami, z przyjaciółmi, z młodzieżą aktorską i akademicką. Zawsze życzliwy, uczynny i skory do udzielania rad, wskazówek, potrafił zjednać sobie szerokie kręgi wielbicieli i przyjaciół, zdobyć w Poznaniu popularność, jaka może być udziałem tylko niewielu. Zaskarbił sobie też zasłużone uznanie środowiska, miasta. Jest szeroko znany w sferach artystycznych kraju. Za zasługi i długoletnią pracę odznaczony został przez Polskę Ludową Krzyżem "Polonia Restituta oraz Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Szczepan Gąssowski MARIA WICHERKIEWICZOWA W dniu 27 kwietnia 1962 roku odprowadziliśmy na miejsce wiecznego spoczynku na cmentarzu junikowskim seniorką poznańskiego oddziału Związku Literatów Polskich, Marię ze Sławskich Wicherkiewiczową. Z jej ode ściem zamyka się karta - jedna już chyba z ostatnich -. rozdziału z minionych dziejów patrycjatu poznańskiego, urywa się echo przebrzmiałej przeszłości, dziewiętnastowiecznej mieszczańskiej tradycji. Była bowiem nieodrodną przedstawicielką pokolenia inteligencji zawodowej, które formowało polskie oblicze Poznania pod koniec dziewiętnastego wieku i do końca pierwszej wojny światowej, w dwudziestoleciu międzywojennym zostało zmajoryzowane przez elementy napłjwowe z całej Polski, a po drugiej wojnie zachowało się już tylko w reliktach. W życiu kulturalnym Poznania Maria Wicherkiewiczową odegrała zaszczytną i twórczą rolę. Urodziła się w Szamotułach 11 listopada 1875 roku w rodzinie sędziego Stanisława Sławskiego. Wkrótce po jej urodzeniu rodzice przenieśli się do Poznania i odtąd życie Marii związało się z tym miastem, które pokochała tkliwym uczuciem jako miasto szczęśliwej swej młodości. Tutaj w latach 1885-1893 uczęszczała do tzw. prywatnej pensji A. Warnkówny, której zadaniem było "kształcenie umysłu, wpajanie dobrych obyczajów i towarzyskich manier, pielęgnowanie artystycznych talentów" młodych panien. Po ukończeniu pensji wyszła za mąż za znacznie starszego od niej, wziętego lekarza okulistę, dra Bolesława Wicherkiewicza. Przez kilka lat po ślubie doktorostwo Wicherkiewiczowie mieszkali w Gdańsku, a w roku 1893 przenieśli się 1 osiedlili już na stałe w Poznaniu. Obowiązki pani domu, matki i żony lekarza, prowadzącego żywe w tym okresie życie towarzyskie, nie absorbowały w całej pełni sił i zainteresowań Marii Wicherkiewiczowej. Znajdowała czas na rozwijanie swych uzdolnień artystycznych: malowała, pisała wiersze i opowiadania. Szukając drogi, na której jej zamiłowania mosłyby stać się użyteczne społecznie, odnalazła ją w dziejach rodzinnego miasta. Ich badanie i popularyzacja w komunikatywnej narracji zainteresowało ją, porwało i z czasem przekształciło się w prawdziwą pasję życiową. Pożyteczne to zaintere 2 żałobne] kartysowanie wynikało zarówno z osobistych uzdolnień, jak i z atmosfery środowiska, w którym żyła środowiska nielicznej wprawdzie, ale patriotycznie nastrojonej inteligencji poznańskiej, uważającej pracę społeczną za obowiązek i powołanie, widzącej swój czyn społeczny w obronie i podtrzymywaniu polskości. Zarówno grono kobiet, zapalonych działaczek społecznych, z którymi się związała, jak pracujący naukowo badacze przeszłości Poznania - Bolesław Erzepki, Stanisław Karnkowski. Franciszek Chłapowski - przyk askiwali z uznaniem pierwszym próbom młodej pisarki i gorliwie ją do pracy w obranym kierunku zachęcali. Nie mając przygotowania naukowego do studiów archiwalnych, Maria Wicherkiewiczowa zrekompensowała braki zapałem i wytrwałością. Douczała się łaciny, skwapliwie wysłuchiwała rad doświadczonych archiwistów. Stała się częstym gościem w miejscowym archiwum, którego pracownicy - nawet badacze niemieccy, jak R. Prumers, A. Warschauer - chętnie służyli radą i pomocą ślicznej młodej Polce, zapalonej do grzebania w zakurzonych pergaminach i zetlałych księgach. W poszukiwaniach archiwa nych interesuje Marię Wicherkiewiczową wszystko to, co stanowi w dziejach Poznania dowody jego polskości, co mówi o dawnej jego znakomitości i chwale. Interesują ją przede wszystkim wybitni, znakomici poznańczycy, którzy sławę rodzinnego grodu wynieśli poza jego mury, interesują pamiętne, doniosłe wydarzenia, które się w tych murach w przeszłości rozgrywały. Interesują ją same mury, do których cora3 głębszym, coraz mocniejszym uczuciem się przywiązuje -. historia ich powstawania, dzieje ludzi, którzy je wznosili i ozdabiali, którzy w nich mieszkali, rodzili się, rośli i umierali. W prasie poznańskiej już od roku 1904 zaczynają pojawiać się wiersze, opowiadania, obrazki i krótkie notatki poświęcone pamiętnym wydarzeniom, znakomitym ludziom czy też poszczególnym gmachom z polską przeszłością Poznania związanym. Pisze Wicherkiewiczową i o pobycie Napoleona I w Po znaniu, i o zamku poznańskim, o klasztorze panien benedyktynek, o pałacu Działyrskich i o złotnikach poznańskich, słynących poza granicami Polski: Erazmie Kaminie, Janie Glaserze i Janie Dillu, o Janie Quadro, budowniczym Ratusza i o Antonim Hoene- Wrońskim, architekcie poznańskim, ojcu wybitnego filozofa, o E. T. A. Hoffmanie, pracującym przez pewien czas w Poznaniu, i o Karolu Marcinkowskim. Z biegiem. lat gromadzone materiały archiwalne narastają, wiedza pisarki o dziejach rodzinnego miasta rośnie, przyczynki zaczynają układać się i zbierać w większe usystematyzowane całości. Pozycją, która stanowi naj cenniejszy wkład Marii Wicherkiewiczowej w badania i popularyzację dziejów Poznania, jest praca pL Rynek poznański i jego patrycjat, wydana w roku 1925. Mimo długich lat, jakie dzielą nas od daty wyjścia tej książki z druku, nie utraciła ona swej wartości, zawiera bowiem wiele materiałów wydobytych z zapisów archiwalnych, odkopanych z pyłu zapomnienia, pod którymi nie znaleźli ich zawodowi historycy i badacze. J ej dokumentacja ilustracyjna oparta jest w wielu wypadkach na oryginałach, które uległy zniszczeniu w czasie wojny, stąd stanowi dziś jedyne źródło przy odtwarzaniu obrazu Rynku dawnych czasów. Fe ietonowe ujęcie tematu, usprawiedliwiające braki w ścisłości i systematyce naukowej, przyczyniało się do popularności książki, która przez długi czas stanowiła jedyne źródło wiedzy o przeszłości Poznania, budziła wśród czytelników zainteresowanie zabytkami miasta, uczyła sentymentu dla jego zmiennych dziejów. Podobny charakter nosi ogłoszona niemal równocześnie książka pt. Obrazki ? przeszłości Poznania, w której autorka zebrała drukowane wcześniej w pismach drobniejsze utwory i rozprawki. Cytaty z archiwalnych dokumentów przeplatają się w tych gawędach z literackimi dywagacjami, fikcja literacka oparta jest zazwyczaj na materiale dokumentalnym. Obrazki przynoszą dużo informacji obyczajowych, mają bogatą podbudowę z autentycznych i sprawdzonych rea.iów. W bibliografii posnaniensjów prace Marii Wicherkiewiczowej zajmują bliskie miejsce obok podstawowej pozycji Józefa Łukasiewicza Obraz historyczno-statystyczny miasta Poznania i fe'ietonów Marcelego Motty'ego Przechadzki po mieście. Szperanie w omszałych aktach, studia prowadzone w Archiwum .poznańskim dały też tematyczną inspirację do większych utworów beletrystycznych Marii Wicherkiewiczowej. Pewne wydarzenia, pewne postaci w tych szpargałach napolkane skupiły jej zainteresowanie, dały pożywkę wyobraźni i sk'oniły do rozbudowania w literackie kompozycje. Postać Napoleona I i jego krótki pobyt w Poznaniu od dawna oddziaływał widocznie na romantyczną wyobraźnię pisarki, bo poświęciła mu jeden z pierwszych swych felietonów w roku 1909 (Napoleon w Poznaniu w roku 1806) - i pierwszą swoją powieść pt. Ignis ardens, wydaną w roku 1930. Pisze o tej książce współcześnie A. A. Wojtkowski: "Autorka odtworzyła życie Poznania od roku 1793 do 1806 i stworzyła dzieło, które może niezupełnie da się zaliczyć do kategorii powieści historycznych, będąc tylko szkicem powieściowym z silną domieszką liryzmu, pisanym przeważnie prozą poetycką... Nie podobna też odpowiedzieć na pytanie, kto właściwie jest bohaterem głównym tego utworu. Można by zaryzykować tylko odpowiedź, że jest nim Poznań i jego swoiste piękno". Poważna rola, jaką w dziejach Poznania odegrała rodzina wielkopolskich magnatów Górków, a także dramatyczne dzie-e Halszki i Ostroga, pociągnęły wyobraźnię Marii Wicherkiewiczowej i skłoniły ją do napisania drugiej z ko"ei powieści his' orycznej, wydanej w roku 1932 pt. Łćdź na purpurze. "Akc"'a jej - pisze recenzując tę książkę Z. Rabskarozgrywa się na bogatym gobelinowym tle historycznym Polski sprzed lat trzystu, którego przepych stanowią obrazy pałaców, uczt, strojów, turniejów, doskonale utrwalone w pamięci przez dobrze przyswojoną umysłowi lekturę" . Do postaci pociągających wyobraźniępisarki przede wszystkim dlatego, że ich imiona przysparzają w ten czy inny sposób splendoru Poznani owi i jego dziejom, należą też Józef Struś, znakomity lekarz epoki Odrodzenia i Jan Quadro, budowniczy ratusza poznańskiego. Temu drugiemu poświęcona jest książka, wydana w ostatnich już latach (1960 r.) pt. Jan Quadro Z Lugano, w której obok obrazu życia Poznania w drugiej połowie XVI wieku, w okresie renesansowej świetności i rozkwitu, znajdujemy reminescencje z podróży autorki do Włoch, odbywanych w latach młodzieńczych. Na zapytanie o głównego bohatera można by i tu - podobnie jak przy innych książkach Marii Wicherkiewiczowej -. powiedzieć: "stare mury poznańskie, które pisarka sercem całym ukochała, które oddziaływają na nią nieodpartym czarem i których dzieje z gorącym sentymentem i zamiłowaniem opowiada". Książka o Strusiu, któremu poświęciła sporo wzmianek i felietonów, zamieszczanych różnego czasu w prasie, pozostała w rękopisie i do końca życia jej wykończenie było umiłowanym zamierzeniem pisarskim pani Marii. Mimo sędziwego wieku, bo zmarła licząc 86 lat, Maria Wicherkiewiczowa do ostatnich niemal chwil prowadziła czynny i ruchliwy żywot. Nie traciła żywości zainteresowań sprawami literackimi, pogłębiała ciągle studia w zakresie swej specjalności, pisała, zabiegała o publikację swych prac. Interesowała się żywo życiem bieżącym, brała czynny udział w życiu Związku Literatów. Władze miejskie Poznania uczciły Jej zasługi przyznaną Jej z okazji 50-letniego jubileuszu pracy pisarskiej nagrodą i Odznaką Honorową m. Poznania. Towarzystwo Miłośników miasta Poznania, do którego grona założycieli na eżała, uczciło ją przyznaniem jej członkostwa honorowego. To było chyba dla Niej odznaczenie naj milsze i naprawdę najwłaściwsze. Bo przecież żjciem całym i pracą zasłużyła sobie na miano gorącej i prawdziwej miłośniczki Poznania. Tadeusz Kraszewski Z żałoba ej karty WSPOMNIENIE POŚMIERTNE O ROMANIE DREŻEPOLS.KIM W dniu *16 kwietnia 1962 r. w wieku lat 77 zmarł w Poznaniu dr Roman Dreżepolski, postać znana wśród wychowanków Gimnazjum Marii Magdaleny i Bergera, człowiek ceniony, a nade wszystko popularny w środowiskach śpiewaczych całej Polski, bowiem tej dziedzinie amatorskiego ruchu muzycznego oddał się bez reszty, poświęcając jej każdą chwilę wolną od zajęć zawodowych. U rodził się 15 października 1885 r. we Lwowie, w rodzinie, w której muzykowanie było ch'ebem powszednim. Ojciec amator-flecista, matka obdarzona pięknym głosem, siostra zaś zapowiadała się jako dobra pianistka. Toteż atmosfera domu była przesycona muzyką kameralną, w której prócz członków rodziny uczestniczyli inni muzycy. Klimat ten sprawił, że aczkolwiek nie dane mu było zdobyć ostrogi zawodowego muzyka, to jednak ta dziedzina sztuki stała się jego życiową pasją. Ojciec, czynny członek Lwowskiego Towarzystwa Muzycznego, wprowadzał Romana od najmłodszych lat na salę koncertową. Ze śpiewem chóralnym spotkał się już w latach dziecięcych w szkole podstawowej, a następnie w gimnazjum. Jako uczeń klasy VII próbował zorganizować własny chór. Po uzyskaniu matury Dreżepolski wstąpił do Lwowskiego Chóru Akademickiego, w którym ujawnił także nieprzeciętne zdolności organizacyjne i w nie długim czasie objął stanowisko jego prezesa. Wojna światowa 1914-1918 r. sprowadziła go wraz z wielu kolegami do Poznania i odtąd Poznań staje się jego drugim rodzinnym miastem, które ukochał i któremu poświęcił większość swego życia. Już w pierwszych dniach powojennych wespół z ko egami, szczególnie z Kajetanem Bojarskim, organizuje chór. Ponieważ I wowiaków, b. członków Chóru Akademickiego, przybywało do Poznania coraz więcej, rosnąca z dnia na dzień gromadka postanowiła w r. 1920 zawiązać chór, który otrzymał nazwę Chór Męski "Echo". Nazwę tę zaproponowali byli członkowie lwowskiego "Echa" - macierzy. W zarządzie oczywiście nie mogło zabraknąć Dreżepolskiego, który stał się duszą zespołu, śpiewakiem muzykalnym, wrażliwym, a nade wszystko obowiązkowym. "Echo" stało się treścią jego życia. Od r. 1933 patronuje mu jako prezes do ostatnich chwil swego życia. W r. 1960 uzyskuje zaszczytny tytuł prezesa honorowego, mając za sobą 40 lat nieprzerwanej służby społecznej na tym stanowisku, a 60 lat pracy w ruchu amatorskim w ogóle. N agromadzone wspomnienia u schyłku życia utrwalił w formie pamiętnika, za który na konkursie zainicjowanym przez Zjednoczenie Polskich Zespołów Śpiewaczych i Instrumentalnych otrzymał pierwszą nagrodę. Odtwarza w nim przebieg wydarzeń związanych z działalnością chórów, szczególnie poznańskiego "Echa". Przez pamiętnik przewijają się jak w kalejdoskopie znane postacie, które przeszły już do historii. Całość świadczy o wyjątkowej pamięci i rzetelności autora w rejestrowaniu wydarzeń i zjawisk. La ta okupacji w wędrówce wysiedleńczej, jak zresztą wielu innych sprowadzi ły Dreżepolskiego do Warszawy. Tu wespół z innymi "echistami" organizuje chór, zakonspirowany w mieszkaniach prywatnych. Do zespołu należeli także m. in. wybitni śpiewacy, jak Adam Dobosz i Aleksander Michałowski. W uznaniu zasług położonych na polu śpiewaczym Roman Dreżepolski otrzymuje koejne odznaki śpiewacze, srebrną, złotą, a ostatnio złotą z laurem wieńcowym. Roman Dreżepolski był z zawodu pedagogiem. Jego specjalnością była biologia. Po ukończeniu studiów objął stanowisko nauczyciela w gimnazjum. Po przyjeździe do Poznania w r. 1919 kontynuował swoją pracę pedagogiczną, początkowo w Gimnazjum Marii Magdaleny, by pod koniec okresu międzywojennego przejść na stanowisko dyrektora Gimnazjum Bergera, a następnie na emeryturę. Wytrawny pedagog, o dużej wiedzy, nie ograniczał się do pracy wychowawczej, zajmował się również pracą naukową. W r. 1925 wydał bro szurę w języku francuskim pt. Supplement ii la connaissance des eugleniens de la Po logne. W r. 1948 nakładem Polskiej Akademii Umiejętności ukazała się jego druga książka pt. Eugleniny denne. Autor dokonał nowych odkryć w tej dziedzinie, opisując niektóre eugleniny po raz pierwszy. Jego ogród przyległy do domu przy ulicy Wojska Polskiego 13 był terenem doświadczalnym, w którym odkrył niejedną tajemnicę przyrody. Jego zamiłowania w naturalnej konsekwencji stworzyły z niego typ humanisty, wrażliwego, emocjonalnie reagującego na zjawiska zewnętrzne. Śpiewając partię drugiego tenora w chórze, odczuwał większą tremę niż sam dyrygent. Czujnym okiem śledził każdy ruch jego pałeczki, by w razie konieczności móc w czas interweniować. Bowiem - Romciu - jak go zdrobniale nazywaliśmy - znał na pamięć całą partyturę chóralną utworu. Lubił także malować (m. in. własny autoportret), parał się również kompozycją muzyczną, niektóre melodie uzupełniał harmonią na użytek chórów męskich. Z usposobienia był pogodny, towarzyski, pełen humoru i dowcipu. Nie obce mu były troski "echistów" , ich kłopoty rodzinne i zawodowe. Dla każdego miał w zanadrzu radę i uśmiech. Umiał także besztać chórzystów jak uczriaków w szkole za niepunktualność w przybywaniu na lekcje albo za opieszałość w uczęszczaniu na próby chóru. W "Echu" stworzył nastrój iście rodzinny. Do ostatnich dni swego życia mimo niewątpliwych cierpień, które coraz bardziej dawały mu się we znaki, zachował pogodę ducha i uśmiech na twarzy. Takim go znali "echiści" , takim widzieli dyrygenci, którzy przeszli przez estradę koncertową chóru. Toteż cmentarz golęciński w dniu jego pogrzebu zapełnił się liczną rzeszą śpiewaczą, delegacjami chórów, przedstawicielami związku, którzy przybyli oddać mu ostatnią posługę. "Echo", któremu służył przez tyle lat, pożegnało go pieśnią, tą pieśnią, która stała się treścią jego życia. Marian Weigt PIOTR POTWOROWSKI Wspomnienie pośmiertne Dnia 23 kwietnia 1962 r. zmarł Piotr Pctworowski. Siedząc biografię artysty, można by powiedzieć, że śmierć zamknęła bogate życie, obfite w sukcesy art y - styczne. W rzeczywistości przyszła zupełnie w nieodpowiednim momencie, gdyż przerwana je w pe 'ni rozwoju jego talentu. Dla krytyka bogata twórczość Potworowskiego pozostanie na zawsze, czymś fascynującym, niespokojnym, zagadką nie rozwiązaną do końca. Urodził w 1898 roku w Warszawie. Pochodził jednak z rodziny od wieków związanej z Wielkopolską i te związki, dla malarza żyjącego bardziej emocją niż intelektem, pozostaną charakterystyczne dla jego twórczości. Studia artystyczne zaczyna w roku 1920 w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Przebywa tu krótko, gdyż źle czuje się w atmosferze tej wówczas zacofanej 7 Kronika Miasta Poznania 4 akademii; przenosi się do Krakowa, najpoważniejszego w tych czasach ośrodka artystycznego kraju. Zostaje uczniem Pankiewicza, co ostatecznie zadecyduje o jego dalszej drodze twórczej. Lata krakowskich studiów Potworowskiego są dla malarstwa polskiego przełomowe. Druga połowa XIX w. i początek naszego stulecia pozostawił w spadku polskiej sztuce nazwiska tej miary, co Kotsis, Gierymski, Podkowiński, Sledziński, a jednocześnie kult historycyzmu, "malowanej literatury", całe spadkobierstwo Monachium, znajdując w okresie rozbiorów pożywkę w społeczeństwie pragnącym sztuki nie dla niej samej, lecz dla propagandy szczytnych idei. Pankiewicz, związany ze sztuką francuską w jej najlepszym wydaniu, zaprzyjaźniony z Bonnardem, przynosi w ówczesną zatęchłą krakow Z żałobnej kartyską atmosferę prowincji artystycznej nowe zrozumienie malarstwa, to zrozumienie sztuki, które będzie dominujące w naszym stuleciu. W tej atmosferze Krakowa, najbardziej obrazoburczo nowatorskiego, kształtuje się osobowość młodego Potworowskiego. Być młodym, odważnym, chciał burzyć bogoojczyźniane pojęcia, co znajdzie jeszcze wyraz w projektowanej dekoracji do Wesela Wyspiańskiego wystawionego w Poznaniu po II wojnie światowej. 1923 roku Piotr Potworowski kończy akademię i wówczas silnie już związany z krakowską awangardą grupującą się w Pracowni Pankiewicza, wyjeżdża w ślad za profesorem do utworzonej w Paryżu filii Akademii Krakowskiej. Zostaje członkiem Komitetu Artystów Paryskich (w skrócie Kapiści), w skład którego wchodzą późniejsi najwybitniej - si po'scy malarze - Cybis, Wieliszewski, Jarema, Czapski i przez wiele lat wraz z nimi będzie jednym z tych, którzy przemienia dotychczasowe pojęcia o sztuce, którzy stworzą pierwszą o szerokim zasięgu szkołę polskiego malarstwa. W Paryżu przebywa 9 lat i w tym czasie zaczynają się zarysowywać róż nice między jego malarstwem a malarstwem pozostałych członków grupy. Dla kapistów i Pankiewicza najwyższym autorytetem malarstwa pozostaje Bonnard. Temu kultowi postimpresjonizmu najbardziej ortodoksyjni pozostaną wierni do dzisiaj. Potworowski przy swoim wiecznie młodym usposobieniu, już w okresie paryskim zaczyna się interesować zupełnie innym malarstwem, malarstwem nie uznanym przez postimpresjonistów do obecnej chwili. Interesuje go Leger, a potem Matisse. Wyczuwa u tych malarzy nowe możliwości, nowy świat malarstwa XX wieku. W 1933 roku Potworowski wraca do kraju, osiadając na wsi wielkopolskiej, z której się wywodzi. Maluje dużo, utrzymuje żywe kontakty artystyczne z całą awangardą polskiej sztuki, razem z nimi wystawia. Na rok przed II wojną światową malarz, czując się już w pełni dojrzałym, występuje z pierwszą indywidualną wystawą w Warszawie. Następną otworzy dopiero po dwudziestu latach w 1958 roku na cztery lata przed śmiercią. Wojna na wiele lat oderwała artystę od kraju. W 1940 roku przedostaje się przez Szwecję do Anglii. Po zakończeniu wojny pozostaje nadal na obczyźnie, osiada na stałe w Anglii, znajdując tam atmosferę do pracy artystycznej. Zostaje profesorem w słynnej z nowatorstwa i śmiałych poszukiwań Akademii Sztuk Pięknych w Corsham koło Bath. Jego żywe usposobienie wyjątkowo go predysponuje do kontaktów z młodzieżą, ma na nią duży wpływ i przyczynia się do ugruntowania w tym środowisku nowych idei malarskich. W tym czasie droga twórcza Potworowskiego odbiegła daleko od młodzieńczego postimpresjonizmu. Dużo podróżuje, odwiedza mało znaną polskim malarzom Hiszpanię ze swymi wspaniałymi zbiorami ztuki. Zaczyna gc fascynować malarstwo odległych epok, freski pompejańskie, Etruskowie, malarstwo jaskiniowe, sztuka murzyńska, sztuka prymitywu. Tu zaczyna szukać nowych rozwiązań, odnajdować zagubiony w cywilizacji świat bezpośredniej emocji, niczym nie skrępowanego przeżycia, sztukę, którą trzeba przeżywaćza każdym razem od nowa, której się nie zna, przed którą staje jak przed nowym odkryciem za każdym razem, gdy się maluje. Sztuka staje się dla niego tym, co sam określił jako skok w nieznane. W czasie, gdy większość jego dawnych przyjaciół, z otoczenia Pankiewicza i młodszych, idących ich śladem, posiadła umiejętność malowania, ugruntowała dawne zdobycze i pozostała tym samym przy anachronicznym już wówczas ideale młodości, Potworowski szukał z charakterystyczną dla siebie pasją coraz to nowych dróg, nie odkrytych możliwości, nieprzeczuwalnych spełnień, jakie tylko może dać prawdziwa twórczość. W dwadzieścia lat po swojej pierwszej wystawie indywidualnej otwiera następną, wracając po latach znów do kraju. Jego wystawa otwarta w roku 1958 w Muzeum Narodowym w Poznaniu staje się wydarzeniem. Podnoszą się głosy zachwytu, szczególnie ze strony młodych, a jednocześnie padają słowa krytyki. Potworowski pokazuje malarstwo dalekie od umownej poprawności, od pozornego ładu i doskonałości. Pokazuje odważnie rzeczy dobre i złe, rzeczy bezsprzeczne i dyskusyjne, zaskakuje inwencją, śmiałością, nie liczeniem się z konwencjami. Krytyka mówi o jego drodze do abstrakcji, próbuje znaleźć formułę, przypasować nieco szkolne metody rozwoju od jednego kierunku artystycznego w kierunku drugiego modnego w tych latach. Wśród fachowców dyskutuje się, czy Potworowski to postimpresjonizm czy już abstrakcja, jakby malarstwo nie legitymowało dostatecznie twórcy i musiało być koniecznie dopełnione nazwą ki e runku. Po powrocie do kraju zaczyna się najbardziej żywy okres twórczości malarza. Jest profesorem w Poznaniu i Sopocie, maluje, tworzy oprawy scenograficzne w Warszawie i Wrocławiu. W ciągłych podróżach, stale aktywny, pełen życia i zdawałoby się niespożytej energii. W Poznaniu jako scenograf realizuje kapitalne oprawy, do Woycka, Fausta i Wesela. Ta ostatnia wszczyna niemilknącą przez wiele miesięcy dysku 7*sję. Znów narusza pojęcie filistra, aż nie chce się wierzyć, że w kilkadziesiąt lat po Boyu jeszcze to jest możliwe. Potworowski przebywa w Warszawie, w Sopocie, lecz wybiera Poznań. Tu należy do Związku Artystów Plastyków, wiążąc się świadomie z Wielkopolską, z której pochodzi. Tu znajduje swoich przyjaciół, rozumiejących jego sztukę i młodzieńczą pasję. Do ich grona zalicza się profesor Zdzisław Kępiński, twórca naj ciekawszej galerii malarstwa polskiego XX wieku w Muzeum Narodowym w Poznaniu. W 1960 roku Potworowski reprezentuje polskie malarstwo na Biennale w Wenecji, uzyskując tam nagrodę, a w dwa lata później zostaje otwarta kolejna wystawa jego sztuki w Muzeum Narodowym w Poznaniu. Jest to ostatnia wystawa, w której otwarciu weźmie udział osobiście, wkrótce potem publiczność paryska miała możność zapoznania się z ostatnimi pracami Potworowskiego. Autorowi nie dane już było przeczytać niezwykle pochlebnych recenzji krytyków francuskich. Jest już wówczas śmiertelnie chory, nie zdając sobie z tego sprawy. W tych ostatnich miesiącach swego życia, jakby przeczuwając instynktem zbliżającą się śmierć, pracuje artysta jeszcze energiczniej niż zwykle, maluje, przygotowuje nową scenografię, pracuje nad nigdy nie ukończonym obrazem do Zbiorów Muzeum w Gołuchowie koło Kalisza. Ta jego ostatnia wystawa, którą widzieliśmy w kraju, przynosi nowe zaskoczenie, j ak to zawsze bywało z twórczością Potworowskiego. Wystawa ma charakter prawie młodzieńczy, pełno w niej niepokoju, poszukiwań w różnym materiale, w różnych technikach, poszukiwań bliskich abstrakcji lub sztuki realistycznej. Potworowski po raz ostatni prezentuje swoją bogatą, żywą naturę. Gdy patrzyliśmy na jego prace, nieraz nasuwało się nam pytanie, jaką pójdzie drogą, którą z tych możliwości obierze, szukało się odpowiedzi, która pozwoliłaby zaklasyfikować to malarstwo, umieścić w którejś ze znanych szufladek. I tej odpowiedzi nie można było znaleźć. Potworowski, jakby na przekór wszystkim uniformistom, pozostał żywym zjawi 2 żałobnej karty skiem artystycznym, bogatym i zmieńnym jak samo życie, życie, które tak lubił, z którym przyszło mu rozstać się przedwcześnie, w pełni sił twórczych, w pełni możliwości i talentu. Jeszcze po wystawie w ciągu jednego dnia zaprojektował kilkadziesiąt kostiumów, jeszcze planował wyjazd wiosną do Francji, by malować. Choroba, na którą nie było ratunku, a którą nosił w sobie od wielu miesięcy, objawiła się nagle, przerywając brutalnie to niespokojne życie artysty, wiernego niepokojom swojej młodości. Jan Swidziński HAFCIARKA Z CHWALISZEWA - MARIA UTRATOWA (ULA) Parterowy domek z ciemnoczerwonej cegły, cały nieomal obrośnięty winną latoroślą, zbudował ojciec Marii w Sławoszewie w powiecie jarocińskim w roku 1912. Maria nazywa ten dom domem rodzinnym, chociaż urodziła się 6 sierpnia 1902 roku w Kotlinie, gdzie w tym czasie zamieszkiwała "na komornem" rodzina Pacholaków . Przyszła na świat jako drugie z kolei dziecko Ignacego i Jadwigi ze Stysiaków, a potem było ich w domu sześcioro, nie licząc matki i ojca, który przeważnie poszukiwał pracy na obczyźnie. Rodzice Marii dawno już nie żyją, chociaż doczekali pięknego wieku, ma tka bowiem umarła w roku 1953, mając lat 78, a ojciec w roku 1946 w wieku lat 66. W Slawoszewskim domku zamieszkuje teraz siostra Marii, Helena Grajek, z mężem Piotrem, a po pdwórzu biegają rozbawione siostrzenice z pajdami dobrze smarowanego chleba. Ilekroć Maria odwiedza siostrę w Sławoszewie, tylekroć przypomina sobie dawniej ponurą kuchnię ze starą szafą, w której malka zamykała chleb na klucz. U sąsiadów było tak samo, w całym Sławoszewie! Ojcowie przyjeżdżali tylko raz do roku, posiedzieli kilka dni, zostawili trochę pieniędzy i odjeżdżali. Kobiety zostawały same do pracy w polu i opędzania się od gromady dzieci. Tak już bywało, że gromadka powiększała się po każdorazowych odwiedzinach ojca. Maria nie pamięta, ile lat musiał pracować ojciec w Westfalii, by zapłacić za budowę tego domku i skrawek przylegającej ziemi. W każdym razie była już dorastającą dziewczyną, kiedy ojciec wrócił i powiedział, że wojna się skończyła i robota też. Zaczęła się bieda okraszana "wolnością", kiedy to suchy chleb miał zawsze jednakowo gorzki smak. Dla wielu slowoszewiczan pruski po'icmajster zmienił tylko mundur i nazywał się teraz komendantem posterunku policji państwowej, a sekwestrator nadal chodzi? po cywilnemu jak za czasów pruskich i zabierał ostatnią krowę za nie opłacone podatki. Ludzie w Sławoszewie hardzieli. Przed wyborami pan doktor Białasik z Pleszewa za udzielenie porady lekarskiej dziecku bezrobotnego Ziółka zażądał od Ziółkowej dwadzieścia złotych, po czym wsiadł do samochodu i odjechał, bo Ziółkowa oświadczyła mu, że jak żyje nie widziała dwudziestu złotych. W parę miesięcy później pan doktór przyjechał do Sławoszewa na wiec przedwyborczy i obiecywał lepsze czasy, skoro tylko on Białasik, endecki kandydat, zostanie posłem. Wówczas wystąpił młody, krzepki Antoni Pacholak, brat Marii, i przypomniał niedoszłemu posłowi, ile to kosztuje wizyta lekarska w domu bezrobotnego. W sa'ce szkolnej, gdzie odbywał się wiec, zawrzało świętym gniewem, poszły w ruch ciężkie ławy, a pan doktór ratował się ucieczką przez okno... Już w szkółce wiejskiej Maria zdradzała nieprzeciętne zdolności do robótek ręcznych. Sąsiadki podziwiały Marysine wyszywanki, a niektóre zdradzały Marii tajemnice haftowania. Dziewczynka postanowiła zostać hafciarką. W domu było ciasno i po dawnemu brakowało na przednówku chleba. "Może ci tam Wikta pomoże robotę znaleźć" - powiedziała na pożegnanie matka. Jak mogła pomóc Marii jej rówieśnica Wiktoria Nowicka, mieszkająca w Poznaniu od kilku miesięcy? Ciężko było w Poznaniu w roku 1921 otrzymać pracę, a jeszcze trudniej znaleźć mieszkanie. Na razie spały obie w jednym łóżku na stancyjce Nowickiej, a później Maria przeprowadziła się na ul. Sienną nr 6, do wdowy Marii Menke, robotnicy Mottynianamonopolu tytoniowego. Dzieliła z nią pokoik i kuchenkę, a że obie kobiety polubiły się wzajemnie, Maria mieszkała u Menkowej aż do zamążpójścia w roku 1928. Poszczęściło się także Marii z wyszukaniem terminu. N aukę hafciarstwa rozpoczęła w 1921 roku w Wytwórni Paramentów Kościelnych i Haftów Artystycznych panny Jadwigi Gramlewicz przy Alei Marcinkowskiego 17a ł. Gramlewiczówna była wytrawną hafciarką, a jej specjalnością były hafty kościelne. Pod jej kierownictwem talent Maryśki, jak ją w warsztacie nazywano, dojrzał do form doskonałych. Przez prawie 18 lat Maryśka była główną podporą warsztatu Gramlewi - czówny. Mieścił się on na wysokim parterze, nad piekarnią Kowalskiego, i składał się z trzech pokoi. Jeden zajmowała szefowa oraz kierowniczka warsztatu i zarazem magazynierka Jadwiga Lisiak, w dwóch pozostałych pracowało w latach najpomyślniejszych po 15-20 hafciarek, pochylonych nad żmudną robotą. Latem panowały w warsztacie niesamowite upały, potęgowane przez znajdujący się pod warsztatem piec piekarniczy. Pracowano różnie: zimą niewiele, ale za to od wczesnej wiosny do końca lipca niemal bez wytchnienia. Również w niedzielę i święta. Za nadgodziny szefowa nie płaciła, nikt też się tego nie domagał, by się nie narazić. Nie wszyslkie hafciarki były ubezpieczone, a część z nich pracowała systemem chałupniczym. W sierpniu szefowa udzielała wszystkim wspaniałomyślnie miesięcznego, płatnego urlopu, a po urlopie przyjmowała do pracy na początek jedną lub dwie hafciarki, a pozostałe w miarę jak napływały zamówienia. Na przełomie lat 1926/27 Gramlewiczówna otwarła własny sklep przy ul. 27 Grudnia pod nr 15 2 . W sezonie pracy było sporo. Troszczyli się o to również dwaj księża: jeden był bratem szefowej i proboszczem w Goniembicach koło Leszna, drugi bratem Teofila Pie'atowskiego i proboszczem w Parkowie koło Obornik. Teofil Pielatowski, kierownik sklepu paramentów kościelnych, z zawodu fotograf, przyjaźnił się z Gramlewiczówna od wielu lat i mieszkał u niej na piętrze nad warsztatem. Porzucił żonę i cztery córki, którym alimenta wypłacała J adwiga Gramlewicz. Na stosunki w domu Gramlewiczówny obaj księżulkowie patrzyli przez palce. Kiedy Pie'atowska zmarła nagle na udar serca, podstarzali kochankowie wzięli z wielką pompą ślub w kościele garnizonowym, którego udzielał im sam kapelan J. Wilkans, a obaj wielebni szwagrowie celebrowali msze przy bocznych ołtarzach. Po Powszechnej Wystawie Krajowej w roku 1929 stosunkowo dobre zarobki w warsztacie hafciarskim skończyły się. W .mieście przybywało codziennie ludzi bez pracy. Szefowa udzielała już dwumiesięcznego urlopu, płacąc za jeden. Zimą pracowano tylko dorywczo, a w latach 1932-1939 stałej pracy nie było w warsztacie w ogóle. Hafciarki pracowały doraźnie, często tylko u siebie w domu. Jednego dnia zatrwożone pracownice dowiedziały się, że Gramlewicz-Pielatowska ogłosiła upadłość. Sklep przy ul. 27 Grudnia został zamknięty, warsztat na parterze zlikwidowany. Z dwudziestu hafciarek zatrudnionych w latach 1920-1930 zajęcie znalazło zaledwie pięć. Warsztat przeniesiono do prywatnego mieszkania szefowej na I piętrze. Hafciarki pracowały w ciemnym pokoiku od podwórza, w bezpośrednim sąsiedztwie toalety, skąd szczególnie latem wydzielały się nieznośne zapachy. Olbrzymi, słoneczny salon od frontu stał pusty. Irytowało to hafciarki. Stały się opryskliwe i mimo groźby bezrobocia postanowiły porzucić pracę. Maryśka udała się do salonu, by zakomunikować decyzję kolektywu. Jadwidze Gramlewicz- Pielatowskiej zabrakło tchu z oburzenia! Z poszumem długiej sukni wpadła do warsztatu i zbeształa pochylone nad robotą hafciarki: ... TM się bolszewizm zakrada ! - wykrzykiwała, biegając tam i z powrotem po pokoju. Ale następnego dnia przeniosła warsztat do salonu. Mimo ogłoszenia upadłości firmy Gramlewicz- Pielatowska nadal wiodła wy 1 Dom ten należał do Ludwiki Kowalskiej i został zburzony w toku działań wojennych 1945 roku. * Obecnie ul. 27 Grudnia nr 14. stawny tryb życia. Zatrudniała trzy służące, posiadała własne auto. Winogrona, pomarańcze i inne artykuły żywnościowe dostawiano z domów towarowych całymi skrzyniami na oczach wiecznie niedożywionych hafciarek. Po kątach mówiono, że właściwie Gramlewicz- Pielatowska dorobiła się na ogłoszeniu upadłości, podobnie jak dziesiątki innych kupców... Tymczasem hafciarki zarabiały coraz mniej, a w roku 1937 od 12 do 17 złotych tygodniowo. Teodozja Małecka, z którą Maria się przyjaźniła, chciała sobie polepszyć dolę i przyjęła posadę kierowniczki warsztatu w hafciarni Stanisławy Seredyńskiej, przy ul. Sw. Marcina /10. Tej dziewczynie życie układało się szczególnie ciężko. Jej zarobek tygodniowy wynosił 12,5 złotego. Ojciec - stolarz, od wielu lat był bez pracy, matka chorowała obłożnie na astmę, siostra Regina ukończyła szkołę handlową, ale pracy zna'ezc nie mogła. Teośka pracowała na wszystkich. Kiedy zaś nie mogła w terminie opłacić komornego, które za pokój z kuchnią przy ul. Kwiatowej nr 7 wynosiło 22 złote miesięcznie, właścicielka - Aniela Twardowska, nie wyrzuciła Małeckich z mieszkania, ale zmusiła Teośkę do "odrobku" różnego rodzaju posługami. Po zamordowaniu Anieli Twardowskiej w roku 1931 niektóre kamienice przypadły zgodnie z pozostawionym testamentem fundacji dobroczynnej. W czasie niedzielnej wizyty u ciotki Marii w Swarzędzu w roku 1926, Maria poznała Kazimierza Utratę. Był uczniem w warsztacie stolarskim Franciszka Majerowicza w Swarzędzu, a pochodził z Klonów koło Kostrzynia, gdzie urodził się 16 lutego 1906 roku. Rodzice Kazimierza pracowali na folwarku Tadeusza Glabisza w Klonach. Po skończeniu terminu czeladnik Kazimierz Utrata znalazł na krótko pracę w wytwórni krzeseł Antoniego Tabaki w Swarzędzu, a potem przeniósł się do Poznania, gdzie dostał pracę w warsztacie stolarskim Stanisława Libery, znanego działacza endeckiego i radnego miasta, przy ul. Siennej nr 4. Kazimierz za Hafciarki z warsztatu Jadwigi Gramlewicz. Stoją od lewej: Maria Klemczak, Zofia Zosińska, Maria Wiśniewska, Kazimiera Swiderska, Helena Boszkiewicz. Siedzą od lewej: Katarzyna Ulatowska, Maria Pachoiak, Zofia J achczyk, Anna Kowalska i Joanna Mosiężna. (Zdjęcie z września 1926. r.). Mottynianamieszkał u szewca Mikołaja Sobka przy ul. Siennej nr 5, miał więc rano blisko do pracy, a wieczorem - do narzeczonej. Stanisław Libera zrobił w Poznaniu błyskotliwą karierę. Przybył do Poznania w roku 1920 z pustymi kieszeniami z Berlina, gdzie przez kilka lat utrzymywał się z dorywczej pracy stolarskiej, oferując ją j ak domokrążca, tj. chodzeniem od mieszkania do mieszkania. Otworzył warsztat na Siennej i zatrudnił 6 robotników. Wielki demagog, wspierał swoim krasomówstwem endecję poznańską. Był działaczem Cechu Stolarzy, członkiem wielu komisji przy Radzie Miejskiej, radnym miejskim od kadencji 1922-1925, a po roku 1930 nazwisko jego nieraz figurowało na listach wyborczych do Sejmu. Wieczorami narzeczeni spacerowali nad Wartą, przechadzali się zaułkami Sródki, przeludnionego Chwalisz ewa i Starego Miasta. Niedzielne popołudnia spędza'i u listonosza Jana Zandka w N aramowicach. Zandek pasjonował się czytaniem literatury ateistycznej i zaszczepiał to również swoim · znajomym. Wychowana w duchu to'erancji Maria, pożyczała chętnie od Zandka wolnomyślicielskie "Błyski"3. Kazimierz, który już w Swarzędzu zbliżył się do grupy ateistów, prowadził z Zandkiem gorące spory, przenoszone później do warsztatu Libery, gdzie stary stolarz i członek Związku Zawodowego Robotników Budowlanych Piotr Solarek tłumaczył Utracie: "W pojedynką, bracie nic nie zwojujesz!" Pod jego wpływem Kazimierz Utrata zapisał się w roku 1928 do klasowego związku zawodowego 4. Młodzi pobrali się 19 marca 1928 roku w Poznaniu, a ślub kościelny odbył się, zgodnie z życzeniem matki w kwietniu 1928 roku w Sławoszewie. Nadal jednak mieszkali oddzielnie. W roku 1929 udało im się wynająć "umetfowany" pokój przy ul. Rybaki nr 21 (w podwórzu) u Franciszka Wojciechowskiego, jak się później okazało, pracownika tajnej policji poznańskiej. Wojciechowska wygadała się kiedyś przed Marią, że przed każdym wiecem w knajpie "San Domingo" przy Drodze Dębińskiej5 właściciel zamykał Wojciechowskiego w kurniku, skąd mógł on spokojnie obserwować co się dzieje na wiecu. W ten sposób policja miała na przykład doskonałe relacje z przemówień Alfreda Bema o. Do pokoju wchodziło się przez kuchnię i sypialnię Wojciechowskich. Kosztował ten pokój 45 złotych miesięcznie, a więc prawie tyle, ile mogła zarobić Maria w warsztacie Gramlewiczówny. Młode małżeństwo spotkał pierwszy cios: ciężka choroba Marii. Spędziła ona kilka tygodni w Szpitalu Elżbietanek na Łąkowej, lecząc woreczek żółciowy, a potem przechodziła rekonwalescencję w domu rodziców. We wrześniu 1928 roku Kazimierz został powołany do służby wojskowej w 58 pułku piechoty, s + acjonującym w Poznaniu przy ul. Bukowskief. Przydzie I ono go jako fachowca-stolarza do plutonu pionierów pod dowództwem por. Nowakowskiego, syna właściciela poznańskiej firmy budowlanej. Franciszek Nowakowski miał zwyczaj prowadzić raz na tydzień pogadanki "polityczne", zaczynające się od takiego mniej więcej wstępu: W Polsce mogloby być o wiele lepiej, gdyby nie mącili komuniści, płatni agenci Rosji Sowieckiej. Kto to są komuniści? Są to przeważnie ludzie dzicy, nieokrzesani, analfabeci itp." Tu następował obszerny rejestr "zbrodni" komunizmu światowego, obarczanego przez Nowakowskiego odpowiedzialnością za panującą w Polsce nędzę i analfabetyzm. "Na przykład szeregowiec Kobyłka - ciągnął swój "wykład" por. Nowakowski - jest analfabetą, a więc komunistą!" - konkludował dowódca, wyprowadzając "logiczny" wniosek ze swego "dowodu" . i ł)-Błyski Wolnomyślicielskie", czasopismo ateistyczne wychodzące w latach 1930-1936. l\.azlmierz Utrata zapisał się do oddziału Zjednoczenia Klasowych Związków Zawodowych którego centrala _powstała w Polsce w 1928 roku. Obecnie Aleja Altreda Bema. r Wybitny dZIałacz socjalistyczny i komunistyczny. Patrz Edmund Makowslr?:.ez o,kupantQw 1)1 lęro sk1ch w W1 Zlen1U. warszawsI(1m na pawaku. . V Kom1sanat POfiCj1 Panstwowe.L m1esc1ł SIę p,rzy ul. Czartona nr 8 w domu J. Brandta. =. Komenda PoliQji Państwow j -Województwa Poznańskiego mieściła się przy placu Wolności nr 12, obecnie Ratajczaka. Budynek został zniszczony w czasie działan wojennych w roku 1945. " Miejscowość w woj. bydgoskim. Rodzinny domek Marli w Sławoszewie pow. Jarocinszewca Jana Jakubowskiego, który miał swój warsztacik na drugim piętrze w domu przy ul. Górna Wilda nr 58 28 . Jakubowski był sympatykiem wolnomyślicieli, a do komunistów odnosił się przyjaźnie, lecz z pewną rezerwą. Był to chyba najbiedniejszy szewc w całym Poznaniu. Jego mieszkanie i warsztat zarazem składało się z 10 metrów kwadratowych, przedzielonych kotarą, za którą stało łóżko. Szewc sypiał na sienniku obok łóżka, na łóżku żona z synem i córką Ewą. Poza szewskim zydelkiem i piecykiem do gotowania innych sprzętów w "pokoju" nie było. Manifestacja pierwszomajowa zrobiła na Jakubowskim niezatarte wrażenie: "Pani, psiakrew, jaka to straszna potęga" - powtarzał wielokroć do Marii. W czasie okupacji Jakubowski robił bezpłatnie buty dla komunistów siedzących w obozach koncentracyjnych. Buciki otrzymała także córka Marii. W tym samym roku, po porozumieniu się komunistów z pepesowcami, kandydatura Marii miała być wysunięta na wspólnej liście wyborczej do Rady Miejskiej. Dla zalegalizowania tej listy trzeba było zebrać pewną ilość podpisów wyborców, Wśród słoty i deszczów jesiennych Maria zbierała podpisy wśród biedoty na Łaziennej, Zagórzu i Sródce i zebrała ich wystarczającą ilość. Jednakże prawicowe kierownictwo Folskiej Partii Socjalistycznej zerwało porozumienie i nie zamierzało umieścić kandydatów komunistycznych na wspólnej liście. Na zebraniu aktywu przedwyfcorczego w lokalu przy ul. Stromej Kowalewski oświadczył, że wyklucza Marię z listy... za "uprawianie komunistycznej roboty". Za radą okręgowca "J anka" Maria, opuszczając zebranie, wręczyła Kowalewskiemu tylko pierwszą stronę kurendy, na której znajdowało się jedynie kilka podpisów wyborców. Kowalewski jak się później okazało współpracował z policją i na podstawie jego obciążających zeznań działacze komunistyczni Franciszek Danielak i Marcin Chwiałkowski, którzy przjbyli na spotkanie z działaczami Polskiej Partii Socjalistycznej w sprawie akcji jednolitofrontowej, zostali przez sąd skazani na długoterminowy pobyt w więzieniu. Za te i inne czyny Kowalewski został skazany przez sąd w Polsce Ludowej na osiem lat więzienia. Po tym zebraniu "Janek" wpadł na pomysł zarejestrowania listy wyborczej pod egidą Okręgowego Związku Obrony Lokatorów i Sublokatorów. Ponieważ po aresztowaniu Kazimierza Utraty mieszkanie na Siennej znajdowało się pod ciągłą obserwacją policji, spotkania z okręgowcami odbywały się w mieszkaniu kuzynki Utratowej - Marii Antoszewskiej przy ul. Woźnej nr 1. Tam spotykała się także Maria z okręgowcem "Jankiem". Maria z pomocą Bronisławy Danielakowej znów zbierała podpisy i dzięki temu doprowadzono do zarejestrowania listy. Okręgowy Związek Obrony Lokatorów i Sublokatorów wydał dwie jednodniówki przedwyborcze. Dru 28 Obecnie ul. Dzierżyńskiego. 8 Kronika Miasta Poznania 4 Mottynianakiem ich zajął się Stefan Ludwiczak. Kiedy Ludwiczak z paczkami jednodniówek przybył do siedziby Związku Lokatorów i Sublokatorów na Grobli, zaraz za nim wszedł do pokoju "defiak" BryzgaIski 29. Przeprowadził on rewizję w torebce Marii, ale nic podejrzanego nie znalazł. Jednodniówki musiał Ludwiczak odnieść na komisariat policji. Niestety wybory, które miały się odbyć 20 grudnia 1936 roku, nie odbyły się na skutek decyzji N ajwyższego Trybunału Administracyjnego. Po aresztowaniu męża Maria zorganizowała petycję do prezydenta m. Poznania o wypuszczenie więźniów z Berezy Kartuskiej A i tych, którzy przebywali w więzieniu poznańskim bez wyroku. Do siedziby prezydenta w ratuszu udały się: Maria, Bronisława Danielakowa, Maria Matwinowa, Wiktoria Nowicka - siostra Danielakowej , Joanna Perz i Magdalena N owakowa. Zamiast prezydenta przyjął delegację kobiet wiceprezydent inż. Tadeusz Rugę, który grzecznie obiecał, że sprawę przekaże panu prezydentowi. Odpowiedź miały otrzymać za tydzień. Maria . .. Tuż za policjantem, w bramie domu ł k b b " przy ul. OstróweK .nr 2, mignął mu jakiś zaproponowa a o ietom, a y zwrocic się cle n . . . również do wojewody. Tam także odprawiono je z niczym. Po tygodniu zamiast odpowiedzi wypłacono wszystkim kobietom po 10 złotych zapomogi z kasy miejskiej. Utratową wezwano oddzielnie i wypłacono jej także 10 złotych. Maria teraz nie mogła pełnić funkcji łączniczki. Groziło to dekonspiracją, gdyż Sklep Wytwórni Paramen - tów Kościelnych i Haftów Artystycznych Jadwigi Gramlewicz przy ul. 27 Grudnia nr 15. Reprodukcja z. prospektu rek1amowego flImy "Premier" Aleje Marcinkowsklego l. " W okre ie między,woieJ,lnym W Polsce "d fensywa" byłą, potoczną nazwr Mottynianakrawędzi drzwi pokojowych. Dlatego też w mieszkaniu Marii nic nie znaleziono. Zabrano ją razem z siedmioletnią córką Gabrysia do siedziby Komendy Policji Państwowej przy placu Wolności 12. Dzieckiem zajęły się po icjantki i umieściły je w sierocińcu na Sródce. Tego samego dnia aresztowano jeszcze Marię Matwinową i działaczkę młodzieżową "Stellę". Maria zamknięta została w separatce, Matwinowa musiała dzielić celę z prostytutkami. Po 24 godzinach przesłuchiwań odprowadzono Marię do celi w więzieniu przy ul. Młyńskiej. Przebywała tam sześć tygodni, po czym zwolniono ją. Było już po święcie pierwszomajowym, niebezpieczeństwo groźnych manifestacji minęło ... Partia nie posiadała tyle pieniędzy, by wspomagać każdą rodzinę aresztowanego komunisty. Maria nie oczekiwała też tego i nie szczędziła sił i zdrowia, by zapracować na dziecko. Ale działający nielegalnie Komitet Centralny interesował się losem rodzin uwięzionych. Wzruszające było spotkanie Marii z Małgorzatą Fornalską na łące przy Moście Rocha. "Dam sobie radę" - zapewniała po raz wtóry Maria Małgorzatę Fornalską. Teraz też przekonała się Maria, jak wiele jest w Poznaniu ludzi życzliwych bojownikom o lepszą przyszłość. Sąsiadka Weronika Tertoniowa, żona pracownika gazowni miejskiej, przesyłała przez córkę węgiel, zapraszała Marię i córkę na obiady. Córka Tertoniów Seweryna przepisywała teksty ulotek na maszynie, kiedy Stanisław Rejminiak został aresztowany... Ostatnie spotkanie Marii z okręgowcem odbyło się w mieszkaniu kuzyna Kazimierza Utraty - Stefana Grossera na Tylnym Chwaliszewie nr 25 31 . Potem wypaćki potoczyły się niespodziewanie szybko. Kazimierz Utrata wrócił z więzienia w pierwszych dniach stycznia 1939 roku i poszukiwał pracy aż do wybuchu wojny. Poprzedni pracodawca, Stanisław Libera, oświadczył mu, że nie może Kazimierza przyjąć na powrót do pracy, bo "nie chce się narażać". Kazimierza Utratę aresztowało gestapo w kwietniu 1940 roku. Z Fortu VII wywieziono go po kilku dniach do obozu koncentracyjnego w Dachau. Ponieważ Niemcy mieli zamiar budować w Poznaniu wielki port rzeczny, blok mieszkalny, w którym mieszkali Utratowie przy ul. Siennej, został rozeb rany 32. Maria znalazła schronienie u Jana Zandka przy ul. Czarna Rola w N aramowicach. Podjęła pracę w warsztacie hafciarskim Sióstr Streich przy ul. Gwarnej". Pracowała tam dwa lata systemem chałupniczym. Starsze już panie - siostry Streich zajmowały się wyszywaniem różnych emblematów na użytek policji niemieckiej. Było to szczególnie pracochłonne, gdyż wyszywano tzw. "bajorkiem" (delikatną spiralką). Jeśli udało się zarobić 40 marek miesięcznie, to było już bardzo dużo. Kiedy administracja niemiecka zaczęła coraz bardziej odczuwać brał siły roboczej, zaczęto jej szukać w mniej ważnych zakładach pracy. Dlatego siostry Streich musiały zwolnić dwie swo'e stałe pracownice: Marię Utrat ową i Teodozję Małecką. Niemiecki urząd pracy skierował obie kobiety w roku 1943 do Posener Gumiwerke na Starołęce 34 . Przydzielono je do pracy w dziale galwanizacji części dla łodzi podwodnych. Maria pracowała z Małecką przy jednym stanowisku. Majstrem był Niemiec przezywany "Cyrkowcem". Kobiety postanowiły szkodzić niemieckiej produkcji zbrojeniowej W tym celu przegrzewały galwanizowane części, co powodowało konieczność skrobania i oczyszczania całych, nieraz kilkumetrowej długości, detali, a następnie powtórnego galwanizowania. "Cyrkowiec" szalał ze złości, ale nie mógł temu zaradzić. Do pracy Maria chodziła przeważnie pieszo. Autobusy były tak przepełnione, że nawet silnemu mężczyźnie trudno było dostać się do wnętrza, a cóż dopiero słabej kobiecie. Jeśli mogła dojechać zNaramowic do Śródmieścia, uważała to za wyjątkowe szczęście. Ponieważ na miejscu pracy pod karą więzienia trzeba było być o godzinie 6 rano, Maria wstawała o 4 rano. Praca ciągnęła się 10 godzin * Dom ten już nie istnieje.' « Zachował się jedynie fragment domu stojący frontem do ul. Czartoria. M Obecnie ul. Alfreda Lampego. 31 Do roku 1939 - Centralna Poznańska Fabryka Wyrobów Gumowych - Poznań Staroiąka (Pozgum), a później "Stomil". Obecnie Zakłady Przemysłu Gumowego" Stomil" w Poznaniu. Dam przy_ul. Woźnej l, w którym w mieszkaniu Marii Antoszewskiej odbywały sięwotkania działaczy Komunistycznej -Partii Polski z "okręgowcem" pseudonim "Janek". Dom przy ul. Karwowskiego nr 18, w którym w roku 1937 mieścIła się redakcja "Dwutygodnika Ilustrowanego". dziennie, a często pracowano także w niedzielę. Dziecko Marii chciano uprowadzić w głąb Niemiec - "na wychowanie". Marii udało się jednak uchronić Gabrysię od faszystowskiego "domu dziecka", gdzie dzieci po.skie były wynaradawiane. Umieściła ją u dalekich krewnych w Pniewach:,rr. Tam dziewczynka szczęśliwie przetrwała wojnę. W roku 1945 została przygarnięta przez gościnny dom Danielaków . Do utworzenia podziemnej komórki Komunistycznej Partii Polski, a później Polskiej Partii Robotniczej, doszło już pod koniec 1941 roku. Na czele komórki stanęła Maria i znalazły się w niej w komplecie wszystkie przedwojenne działaczki Komunistycznej Partii Polski. Praca partyjna polegała na szerzeniu propagandy antyniemieckiej, kolportowaniu "Głosu Poznania"36, sabotowaniu gospodarki nietnieckiej. Kolportowano także ulotki w języku niemieckim, przeznaczone dla Niem*ców, a zrzucone w Wielkopolsce przez samoloty radzieckie. Jedna z takich ulotek nosiła tytuł: Mutti, wo ist mein Pappi? Jeśli się zważy, że w Poznaniu, jak zresztą w całej Wielkopolsce, szalał dziki terror faszystowski, to nawet ta skromna działalność kobiecej komórki Polskiej Partii Robotniczej urasta do rangi wielkiego bohaterstwa. Pod koniec maja 1944 roku pewnej nocy około godziny 3 nad ranem Marię obudziły głośne przekleństwa w języku niemieckim, a następnie brutalne walenie 15 Miasteczko w powiecie Szamotuły'. ** Organ podziemnej Polskiej PartIi Robotniczej w Poznaniu, redago\yany_ przez Wandę Piwowarc4Yk i Romana Pasikowskiego. Patrz Partia czynu i walki, "KronIka Miasta Poznania" R. 1 2 nr 1 s. 7-8. Mott ynianapodkutymi butami do drzwi wejściowych. Dano jej zaledwie trzy minuty czasu na ubranie się i już znalazła się w samochodzie, którym dostarczono ją do siedziby gestapo przy ul. Ritterstrasse 3 ' (w dawnym Domu Żołnierza). Tam spotkała także Stanisławę Piękniewską, którą aresztowano w "zastępstwie" nieobecnego męża. Był to często stosowany przez policję niemiecką sposób wywierania presji na Polaków podejrzanych o działalność antyfaszystowską. W kazamatach gestapo policjant prowadzący ją do celi wybrał taką drogę, aby przechodząc musiała spojrzeć na wielki pień i leżący na nim topór kata ociekający jeszcze krwią. Wielu aresztowanych załamywało się już na sam widok tego miejsca kaźni. Jeszcze przed przesłuchaniem wywieziono Marię do obozu w Żabikowie i umieszczono w baraku dla kobiet 5-D. Kontakt z uwięzionymi w tym samym obozie działaczami Polskiej Partii Robotniczej nie był możliwy. Po kilkunastu dniach Magdalena Nowak, uważana już przed wybuchem wojny za prowokatorkę, spostrzegła Marię i krzyknęła: " Towarzyszka Utratowa! " Maria zaprzeczyła znajomości. "Jak to? Nie poznajecie mnie? Przecież chodziłam z waszego polecenia doręczać paczki Kachmanównie w więzieniu na Młyńskiej..." W drodze z obozu do siedziby gestapo na przesłuchanie Nowakowa znowu znalazła się w sąsiedztwie Marii i powiedziała: "Wy mnie dobrze znacie". A jakby dla uspokojenia dodała: " ... i tak wszyscy sypią". Maria dostała się w ręce wytrawnego gestapowca nazwiskiem Budnik. Był doskonale poinformowany o przedwojennej działalności komunistycznej Marii i Kazimierza Utratów. Przesłuchiwanie odbywało się w języku niemieckim. Maria stała Dom przy ul. Poplińskich 12, w którym w latach 1930-1936 odbywały się zebrania ateistQw poznąńskich.. -Sala s'uży obecnie Jako pomIeszczenIe magazynowe. Dom przy ul. Wierzbięcice nr 27 (obecnie GwardIi Ludowej). gdzIe mieszkała w roku 1936 krawcowa Mana Matwinowa i gdzie odbywały się zebrania kobiecej komórki Komunistycznej Partii Polski. " Obecnie ul. Niezłomnych nr l. Zabytkowy dom 'przy ul. Grobla nr 25 tzw. "Loża masońska', gdzie w latach 1933---1934 odbywały się zebrania ateistów poznańskich. N ad oknami parteru widoczne są jeszcze wytłoczone w tynku emblematy masońskiecały czas twarzą do ściany. Ponieważ stanowczo zaprzeczała związków z komunistami, Budnik bił ją pięścią po twarzy, a w końcu chwycił za słuchawkę telefonu i wezwał do siebie Magdalenę N owak. Weszła ona do pokoju Budnika zupełnie swobodnie i po niemiecku wyrecytowała wszystko, co wiedziała o przedwojennej działalności Utratowej . Maria nadal zaprzecza'a. Budnik bił dalej po twarzy. Z nosa i ust ciekły strugi k rw i . . . Po rozstrzelaniu w obozie żabikowskim najwybitniejszych działaczy Polskiej Partii Robotniczej w sierpniu 1944 roku 3\ Maria i dziesiątki innych więźniarek odbyły w bydlęcym wagonie okropną podróż do Berlina, a następnie do Ravensbruck 38 . Po krótkim pobycie w tym 58 Patrz Partia czynu i walki. "Kronika Miasta Poznania" R. 3%2 nr l, s. 8-9. \> Miejscowość w okręgu Poczdam (Niemiecka Republika Demokratyczna) 1938-1945 hitlerowski obóz koncentracyjny dla kobiet, część z nich w tym wiele Polek, była poddawana okrutnym eksperymentom chirurgicznym. Mottynianaobozie koncentracyjnym skierowano Marię do obozu pracy w Genshagen koło Berlina. Był to obóz więźniarek z kilkunastu krajów Europy. Wiele wśród nich było komunistek. Poznawały się wzajemnie, nucąc przy pracy MiędzYnarodówką. W ten sposób do Marii zbliżyły się Jugosłowianki i Greczynki. O jakiejkolwiek działa"ności partyjnej nie mogło jednak być mowy. Kobiety były tak wynędzniałe, wycieńczone 12-goćzinną pracą na dobę, że padały z nóg. Mimo to sabotowano produkcję. Praca polegała na rozbieraniu na części samolotów bojowych zestrzelonych w powietrzu. Więźniarki mieszały detale w skrzyniach, rozrzucały je po terenie fabrycznym, niszczyły narzędzia pracy itp. Wiosną 1945 roku po dwu silnych nalotach bombowych na Berlin dano hasło likwidacji obozu. Wojska radzieckie zbliżały się szybkim marszem, a więźniarki długimi kolumnami prowadzono przez 12 dni na zachód, aż w maleńkim miasteczku Parchim M napo.kano na czołówki wojsk amerykańskich. W dniu 3 maja 1945 roku w miasteczku nastąpiło spotkanie zwycięskich armii ZSRR i USA. Oficer rosyjski przyniósł Marii cywilne ubranie zamiast pasiaka 41 , w którym stale jeszcze chodziła. Otrzymała przepustkę na 60 osób i teraz ona poprowadziła kolumnę, ale w kierunku przeciwnym - na wschód. Wciąż przyłączali się do kolumny Słowianie. Dnia 21 maja 1945 roku, pociągiem towarowym z Gorzowa Wlkp, Maria przybyła do Poznania. Odcinek trudnej drogi życiowej został ukończony. Obie z córką zamieszkały w pokoiku na piętrze w domu przy ul. Opalenickiej nr 7, w którym zamieszkiwali Danielakowie. Maria z wolna odzyskiwała siły. Pierwszy zasiłek pieniężny na utrzymanie otrzymała właśnie z komitetu partyjnego. Kiedy Kazimierz Utrata wrócił z obozu koncentracyjnego w Dachau 42 we wrześniu 1945 roku, Maria czu.a się już nieźle. Razem wstąpili do Polskiej Partii Robotniczej. Zamieszkali przy ul. Matejki 59. Kazimierz Utrata pracował w stolarni Zakładów Przemysłu Metalowego "H. Cegielski" jako majster, a później w Poznańskiej Wytwórni Papierosów, skąd powołany został do pracy w Wojewódzkiej Komisji Kontroli Partyjnej, w której pracował do maja 1957 roku. W lutym 1947 roku Sąd Specjalny w Poznaniu ogłosił wyrok przeciwko prowokatorce Magdalenie Nowak. Skazana została na sześć lat więzienia 43 . Maria nie mogła już podjąć aktywnej działalności partyjnej. Ale na ile pozwalało jej zdrowie, pomagała partii na skromnym posterunku kierowniczki hotelu partyjnego przy ul. Matejki nr 59. Haftowała dla komitetów partyjnych sztandary. Pełniła funkcje sekretarza terenowej organizacji partyjnej nr 2, była członkiem Komitetu Dzielnicowego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w dzielnicy Łazarz. Dnia 27 kwietnia 1955 roku Maria Utrat owa za zasługi położone wobec partii i» ojczyzny odznaczona została Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Rok wcześniej, 19 lipca 1954 roku, takie samo odznaczenie otrzymał mąż. Dnia 18 września 1948 roku córka Marii - Gabriela wstąpiła w związek małżeński z oficerem Wojska Polskiego Leopoldem Sokołowskim. Zamieszkali w Bydgoszczy, a od roku 1957 w Poznaniu przy ul. Inżynierskiej nr 11. Maria jest już babcią, a wnuczęta Ryszard i Renata często ją odwiedzają w mieszkaniu przy ul. Chwaliszewo 5/6, dokąd przeprowadzili się z mężem w roku 1953. Dnia 6 sierpnia 1S62 roku w ciszy i przy dobrym zdrowiu, otoczona gronem najbliższych, Maria Utratowa - hafciarka z Chwaliszewa - obchodziła 60 rocznicę urodzin. Tadeusz Świtała < * Miejscowość w Niemieckiej Republice Federalnej. « Ubrania w obozach koncentracyjnych szyte były z materiału w rube pasy. a Miejscowość w południowej Bawarii w Niemieckiej Republice Federalnej. W latach 1933-1945 obóz koncentracyjny. 43 Akta Sądu Powiatowego dla m. Poznania VIII K 48/46 K. 155. ANEKSY Nr 1 Zgłoszono 6 list kandydatów wyborczych . . . Kolejny nr 4 otrzymała tylko dla okręgów II, VI, i VIII lista Okręgowego Związku Obrony Lokatorów i Sublokatorów, Okręg II - Ciosański Leon, Borneeki Marian, okr. VI - Ludwiczak Stefan, Zięba Józef, okr. VIII - Matwin Maria, Mróz Władysław. Poza tym zgłoszono listy nr 5 PPS i nr 6 Społecznej Polskiej Partii. J ak będzie załatwiona kwestia numeracji list w okręgach, w których nie została wystawiona lista nr 4, ustali komitet wyborczy. Prawdopodobnie jednak celem uniknięcia mogących wyniknąć z tego powodu nieporozumień numeracja i w tych okręgach pozostanie bez zmian. ["Nowy Kurier". R. 1936 z dn. 2. XI!.] Nr2 W sprawIe lokatorskiej listy wyborczej Wobec licznych zapytań Zarząd Główny Centralnego Związku Lokatorów i Sublokatorów Zachodniej Polski w Poznaniu Al. Marcinkowskiego 19 wyjaśnia, że Centralny Związek Lokatorów nie ma nic wspólnego z osobną listą wyborczą do Rady Miejskiej wysuniętą przez Związek Lokatorów i Sublokatorów. ["Nowy Kurier". K. 1936 z dn. 5. XI!.] Nr 3 WYBORY nIe odbędą SIę na skutek sprzeCIWU endecji! Poznań, dnia 10 grudnia 1936 r. W dniu wczorajszym przed Najwyższym Trybunałem Administracyjnym w Warszawie toczył się proces ze skargi większości byłej rady miejskiej, zgrupowanej w Stronnictwie N arodowym, przeciwko decyzji rozwiązania Rady Miejskiej w Poznaniu przez ministra spraw wewnętrznych. Skarżących zastępował adw. Celichowski z Poznania. Późnym wieczorem NTA wydał wyrok uchylający decyzję ministra spraw wewnętrznych. Kilka dni temu prasa endecka rozpisywała się na temat zamierzonego uchylenia decyzji o rozwiązaniu rady miejskiej. Zajęliśmy wtedy stanowisko decyzji wyczekujące, stwierdzając, że informacje prasy opozycyjnej presumują wyrok NT A. Fakt uchylenia decyzji ministra spraw wewnętrznych musi spowodować w konsekwencji przywrócenie praw rady miejskiej, wybranej w listopadzie 1933 roku, której kadencja trwać powinna do końca 1938 roku. Powstaje chwilowo skomplikowana sytuacja prawna wobec faktu rozpisania nowych wyborów. Z prawnego punktu widzenia uchylone zarządzenie p. ministra spraw wewnętrznych pociąga za sobą unieważnienie wszystkich dalszych aktów, z tej decyzji zrodzonych. W tym stanie rzeczy należy oczekiwać, że w wykonaniu wyroku NTA nastąpiłoby wprowadzenie w urząd przez wojewodę zespołu radnych z ostatnich wyborów. W dniach najbliższych właściwe władze opublikują wyrok NTA, przy czym ogłoszona będzie ostateczna decyzja co do rozpisanych już nowych wyborów. ["Nowy Kurier". R. 1936 z dn. 11. XI!.] Nr 4 Tow. Karol Frankowski Zakończył życie towarzysz, który wszystkie swoje siły bez reszty poświęcił walce o wyzwolenie mas pracujących z kapitalistycznego ucisku. Tow. Karol Frankowski od wczesnych lat swej młodości stał w pierwszym szeregu bojowników o wolność i sprawiedliwość. Zahartowany w walce, trawiony ciężką chorobą, której się nat-awił podczas pobytu w sanacyjnej katowni - Berezie Kartuskiej - żył i działał z myślą o sprawiedliwej przyszłości. Karol Frankowski urodził s'e w ZawAriziu ko»o Katnwic w roku ]5Jl)7 w rodzinie kowala jako jedno z dziewięciorga dzieci. W ciężkich warunkach - nieraz głód zaglądał do domu Frankowskich - wyrastał młody Karol. Mając zaledwie 13 lat, rozpoczął ciężką pracę, zara Mottynianabiając na życie. Po ukończeniu 14 roku życia Karol rozpoczyna pracę w kopalni "Kleofas". W wieku 19 lat zostaje zmobilizowany i wysłany na front. Po raz pierwszy ze zorganizowanym ruchem robotniczym spotyka się tow. Frankowski w okopach, gdzie wielu członków Niemieckiej Partii Socjal-Demokratycznej prowadzi agitację przeciwko wojnie. Tu z narażeniem życia czytuje "Vorwarts". W okopach dochodzą go odgłosy przemian zachodzących po drugiej stronie frontu. Pod koniec 1918 roku towarzysz Frankowski wraca do ówczesnych Katowic i rozpoczyna na powrót pracę w kopalni "Kleofas". W roku 1919 wstępuje do KPD, wkrótce staje się jednym z naj ofiarniej szych działaczy komunistycznych na Śląsku. W tym czasie aktywnie działa w związkach zawodowych, jest członkiem Rady Zakładowej kopalni "Kleofas". J ego działalność wkrótce staje się "solą w oku" dyrekcji kopalni. Zostaje bez żadnego uzasadnienia zwolniony z pracy. W poszukiwaniu zajęcia w roku 1925 tow. Frankowski wyjeżdża do Niemiec, gdzie pracuje w kopalni soli w Turyngii. I tu nie zaprzestaje walki, wspólnie z towarzyszami z KPD walczy z narastającą falą faszyzmu. Po kilku miesiącach władze niemieckie odstawiają go do granicy jako jednostkę niepożądaną. N astępują lata bezrobocia i lata walki. Towarzysz Frankowski pełne 3 lat pozostaje be« pracy. Ten okres wypełnia nieprzerwaną działalnością w służbie klasy robotniczej. Gdy w roku 1929 znajduje zatrudnienie w hucie "Baildon", od razu rozwija ożywioną pracę polityczną. W roku 1932 jest jednym z organizatorów strajku w hucie "Baildon". Powołany na członka OK KPP towarzysz Frankowski działa na terenie Zagłębia Dąbrowskiego, Górnego Śląska, Bielska, Kutna i wielu innych miejscowości. Jest delegatem na VI Zjazd KPP. W roku 1938 zostaje aresztowany i osadzony w Berezie Kartuskiej. Prześladowany przez okupanta, ucieka z Katowic i wkrótce udaje mu się przedostać na teren Związku Radzieckiego, gdzie jest jednym z aktywnych działaczy Związku Patriotów Polskich. Po wyzwoleniu wraca na Śląsk i mimo złego stanu zdrowia podejmuje ofiarną pracę w przemyśle węglowym. Równocześnie jest aktywnym działaczem PPR, a następnie PZPR. Zmarł dnia 18 grudnia. Cześć Jego pamięci! [" Trybuna Robotnicza" - Katowice. R. 1955 z dn. 19-20. XI!.] SESJA POPULARNONAUKOWA POŚWIĘCONA XX ROCZNICY POLSKIEJ PARTII ROBOTNICZEJ W WIELKOPOLSCE Końcowym akordem obchodów XX-lecia Polskiej Partii Robotniczej w Wielkopolsce była sesja popularnonaukowa, zorganizowana w dniach 26-27 czerwca 1962 r. przez Komitet Wojewódzki Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej przy współudziale poznańskiego środowiska naukowego. W sesji udział wzięli weterani ruchu rewolucyjnego w Wielkoposce, byli działacze Komunistycznej Partii Polski, Polskiej Partii Robotniczej i Związku Walki Młodych, czołowy aktyw partyjny województwa oraz naukowcy zajmujący się badaniami najnowszej historii Polski. W sumie w sesji uczestniczyło ok. 350 osób. W prezydium zasiedli członkowie Egzekutywy Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Poznaniu Benedykt Cader, Ludwik Drożdż, Stanisław Furgał , Czesław Kończal, Jerzy Kusiak, Franciszek Nowak, Stefan Olszowski, Jan Olzak, Jan Szydlak. Podstawę do dyskusji stanowiło siedem referatów: Mariana Olszewskiego - Działalność Polskiej Partii Robotniczej w Wielkopolsce w latach okupacji hitlerowskiej; Ludwika Gomolca Działania dywersyjno-partyzanckie na terenie Wielkopolski podczas okupacji hitlerowskiej 1939-1945; Stanisława Kubiaka -. Organizacyjny i liczbowy rozwój Polskiej Partii Robotniczej w woj. poznańskim w latach 1945- 2946; Franciszka Łozowskiego - Polska Partia Robotnicza w walce o nacjonalizacją przemysłu w woj. poznańskim; Zygmunta Paterczyka Kola Polskiej Fartii Robotniczej w przeprowadzeniu reformy rolnej w woj. poznańskim w latach 1945-1948; Stanisława Koniecznego Walka ze zbrojnym podziemiem i bandytyzmem w woj. poznańskim w początkach władzY ludowej (1945-1948) i Edmunda Makowskiego - Działalność Związku Walki Młodych w woj. poznańskim w latach 1945-1948. W skład Kolegium Redakcyjnego, które dokonało recenzji prac i przygotowało referaty do publikacji weszli: prof. dr Czesław Łuczak, doc. dr Władysław Markiewicz, dr Antoni Czubiński i mgr Marian Olszewski. N a marginesie podkreślić należy staranne wydanie tych materiałów przez Zakłady Produkcji Skryptów Politechniki Poznańskiej. Otwarcia sesji dokonał I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Poznaniu Jan Szydlak. W swym przemówieniu zwrócił on uwagę na wielką historyczną rolę, jaką Polska Partia Robotnicza odegrała w dziejach narodu polskiego. Program, a później kierownicza działalność tej partii, stały się podstawą tych wszystkich praeobrażeń społeczno-politycznych i gospodarczych, jakie dokonały się w Polsce w latach 1945-1948. Omawiając krótko istotę tych przeobrażeń, Jan Szydlak skoncentrował się na czterech problemach: na wpływie Polskiej Partii Robotniczej na kształtowanie się polityki zagranicznej Polski, na sprawy ustro;' owe , na reformy społeczne (reforma rolna, nacjonalizacja przemysłu) oraz na sprawy kultury i oświaty. Mówca podkreślił, że mimo szczególnie trudnych warunków okupacji peperowcy podjęli sztandar wa'ki o wyzwolenie społeczne i narodowe, a później w pierwszych dniach wyzwolenia wszystkie siły swe oddali sprawie wprowadzenia i utrwalenia władzy ludowej. Mottyniana N a zakończenie swego przemówienia I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej wyraził nadzieję, że sesja przyczyni się do wzbogacenia wiedzy o Polskiej Partii Robotniczej i że stanie się ona początkiem systematycznej pracy nad przygotowaniem obchodów XX rocznicy powstania Polski Ludowej. Przedpołudniowym obradom przewodniczył Jan Szydlak, a następnym posiedzeniom - sekretarz Komitetu Wojewódzkiego Stefan Olszowski. Sesja była dobrze przygo'owana organizacyjnie, a obrady przebiegały zgodnie z przyjętym planem. Ponieważ referaty wręczono uczestnikom sesji już przed jej rozpoczęciem, nie było potrzeby wygłaszania ich w całości. Autorzy dokonali tylko krótkich wprowadzeń. Wszystkie referaty omawiały najbardziej węzłowe problemy związane z powstaniem i działalnością Polskiej Partii Robotniczej oraz z początkami władzy ludowej w woj. poznańskim. Nie ma potrzeby uzasadniać, jaką pplityczną wagę ma podejmowanie i rozwijanie tego rodzaju problematyki. Niewątpliwa wartość tych referatów polegała przede wszystkim na tym, że zajęły się one prob'ematyka dotychczas prawie zupełnie nie zbadaną. Są to więc pierwsze próby podejścia do omawianych zagadnień w sposób naukowy, pierwsze próby oceny pewnych wydarzeń i procesów społecznych z historycznego punktu widzenia. Wszyscy autorzy zdawali sobie z tego faktu doskonale sprawę i dlatego nie pretendowali do wyczerpującego i wszechstronnego naświetlania omawianych problemów. Było to wynikiem uświadomienia sobie podstawowej prawdy, że do właściwej oceny wielkich, przełomowych wydarzeń historycznych konieczny jest pewien dystans czasu, który umożliwia obiektywną ocenę. Trudnością, na jaką napotykali niemal wszyscy autorzy referatów, był brak dostatecznie bogatej bazy źródłowej. Materiały archiwalne są niestety dość skąpe i fragmentaryczne, a do niektórych zagadnień (np. Folska Partia Robotnicza w czasie okupacji) nie ma ich w ogóle. Te zaś, którymi dysponujemy, nie zawsze przysposobione są do tego, aby z nich korzystać. Większość referatów oparta została na materiałach pochodzących z Archiwum Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Poznaniu, oraz na relacjach i wspomnieniach naocznych świadków. A oto krótkie omówienie referatów. Marian Olszewski: Działalność Polskiej Partii Robotniczej w Wielkopolsce w latach okupacji hitlerowskiej. Referat składa się z trzech rozdziałów i liczy 60 stronic. W rozdziale pierwszym omówiona została polityka okupanta w Wielkopolsce. Autor wskazuje tu na wyjątkowo trudne warunki okupacyjne, na totalny, obejmujący wszystkie dziedziny życia terror hitlerowski. Te ciężkie warunki okupacyjne, niesprzyjające warunki geograficzne (rzeźba terenu, mały procent zalesienia), jak również słabe stosunkowo tradycje rewolucyjnego ruchu komunistycznego, wszystko to stwarzało duże przeszkody w organizacji ruchu oporu. Rozdział drugi omawia postawę społeczeństwa Wielkopolski wobec okupanta, a w trzecim rozdziale, zasadniczym, omówione zostało powstanie i działalność Polskiej Partii Robotniczej w czasie okupacji. Jak się dowiadujemy, już na początku 1941 r. lewicowy ruch konspiracyjny w Wielkopolsce przybrał zorganizowane formy. W tym czasie zorganizowany został Komitet Okręgowy Komunistycznej Partii Polski, który liczył na początku 1942 r. już ok. 100 członków. We wrześniu tegoż roku poznańska organizacja komunistyczna przyjmuje nazwę Polskiej Partii Robotniczej. Dalej pisze autor o działalności tej partii, o ludziach, którzy stali na jej czele, wreszcie o masowych aresztowaniach i męczeńskiej śmierci większości jej aktywu. Referat, napisany pięknym językiem, stanowi bardzo pożyteczną lekturę. Należy tutaj podkreślić wielki wysiłek autora referatu, który wobec znanego braku materiałów archiwalnych do tego zagadnienia, zadał sobie wielki trud, zbierając rozrzucone po różnych archiwach i bibliotekach krajowych szczątki materiałów. Jednak podstawą do napisania tego referatu były re acje i wspomnienia byłych działaczy Polskiej Partii Robotniczej, zebrane w poważnej mierze przez samego autora. Ludwik Gorno.ec: Działania dywersyjno-partyzanckie na terenie Wielkopolski podczas okupacji hitlerowskiej 1939-1945. Referat liczy 62 stronice i składa się z dwóch zasadniczych rozdziałów. W rozdzia'e pierwszym omówiona została działalność dywersyjna. Autor stawia sobie ambitny cel, aby wykazać, że dotychczasowe utarte mniemanie o słabości ruchu oporu w Wielkopolsce jest niesłuszne i na pewno krzywdzące. Ruch oporu w Wielkopo'sce ze względu na szczególnie trudne warunki okupacyjne i inne czynniki posiadał swoją specyfikę, ale przecież istniał. Specyfika ta polegała między innymi na tym, że działały tu na ogół małe grupy konspiracyjne, a główną formą pracy konspiracyjnej była działalność dywersyjna, wywiadowcza i sabotażowa. Autor przedstawia bardzo długi rejestr różnych grup konspiracyjnych i różnorodne formy działania. Z ciekawszych form walki z okupantem odnotować należy np. akcję propagandową i dywersyjną prowadzoną wśród Niemców za pomocą ulotek i gazetek antyhitlerowskich, oraz walkę bio ogiczną i chemiczną. Obok Poznania ważnym ośrodkiem pracy konspiracyjnej był Ostrów Wielkopolski. Drugi rozdział poświęcony jest omówieniu działalności partyzanckiej na terenie Wielkopolski. J ak się dowiadujemy, na terenie naszego województwa działały również oddziały partyzanckie. Autor wymienia tu aż 24 rejony, na których rozwijał się ruch partyzancki. Były to przede wszystkim północno-zachodnie i południowe rejony województwa poznańskiego. Obok oddziałów polskich działali tu również partyzanci radzieccy, rekrutujący się ze zbiegłych jeńców wojennych. Nie były to oczywiście tak wielkie liczebnie oddziały, jak na wschodnich terenach Polski i nie przeprowadzały tak wielkich i głośnych operacji zbrojnych. Niemniej jednak były to oddziały uzbrojone, operujące najczęściej w lasach, oddziały, które obok zadań wywiadowczych i dywersyjnych przeprowadzały również i akcje zbrojne. Referat ten stanowi więc bardzo ważny przyczynek wzbogacający naszą wiedzę o walce społeczeństwa Wielkopolski przeciw okupantowi hitlerowskiemu, chociaż niektóre wysuwane przez autora tezy mają charakter kontrowersyjny. Stanisław Kubiak: Organizacyjny i liczbowy rozwój Polskiej Partii Robotniczej w woj. poznańskim w latach 1945-1946. Referat liczy 43 stronice i składa się z dwóch rozdziałów. W pierwszym autor omawia warunki powstania i rozwoju Polskiej Partii Robotniczej w woj. poznańskim. W ciekawy i przekonywający sposób ukazana została tutaj specyfika rozwoju par ii w Wielkopolsce. Znalazła ona swój wyraz m. in. w bardzo żywym rozwoju partii. W woj. poznańskim Po ska Partia Robotnicza osiągnęła bowiem najwyższy w skali krajowej wskaźnik wzrostu. W okresie od 1. III. do 1. V. 1945 wynosił on 3107%, podczas gdy przeciętna krajowa wynosiła 436%. Autor wylicza kilka warunków obiektywnych, które miały wpływ na ten stan rzeczy. Do najbardziej istotnjch należy ten, że rozwój Po'skiej Partii Robotniczej zbiegał się z powstawaniem aparatu władzy ludowej. Fakt ten powodował, że do partii w tym początkowym okresie dostało się wiele ludzi przypadkowo, którzy nieraz nie zdawali sobie sprawy z ideowego i politycznego oblicza Polskiej Partii Robotniczej. Innym warunkiem sprzyjającym szybkiemu rozwojowi Polskiej Partii Robotniczej w województwie poznańskim była pomoc ze strony działaczy państwowych i partyjnych, którzy przybyli tu przygotowani odpowiednio z terenów wcześniej wyzwoonych. Jeśli chodzi o warunki subiektywne, to wynikały one przede wszystkim z tego faktu, że klasa robotnicza Wielkopolski entuzjastycznie przyjęła program wyzwo.enia narodowego i społecznego Po skiej Partii Robotniczej. Rozdział drugi poświęcony jest omówieniu ogólnych tendencji liczbowego i organizacyjnego rozwoju Polskiej Partii Robotniczej w Wielkopolsce w latach 1945-1946. Autor dzieli ten okres na cztery etapy w zależności od sytuacji we Mottynianawnątrzpartyjnej i od zadań, jakie stały przed partią. Dalej omow10ny został rozwój liczbowy Polskiej Partii Robotniczej oraz poddano analizie strukturę organizacyjną i społeczny skład partii. Z analizy tej dowiadujemy się miedzy innymi, że partia w naszym województwie miała charakter wybitnie robotniczy (ok. 64% członków stanowili robotnicy ). Wartość rozprawki polega nie tylko na tym, że podaje ona wiele danych statystycznych dotyczących rozwoju Polskiej Partii Robotniczej, ale przede wszystkim na pewnych uogólnieniach i wnioskach, jakie autor na tej podstawie wyciąga. Franciszek Łozowski: Polska Partia Robotnicza w walce o nacjonalizacją przemysłu w woj. poznańskim. Referat wraz z przypisami liczy 73 stronice i składa się z pięciu rozdziałów. W rozdziale pierwszym autor omawia w wielkim skrócie program Polskiej Partii Robotniczej w kwestii nacjonalizacji przemysłu. Drugi rozdział omawia rolę Polskiej Partii Robotniczej w zabezpieczeniu i uruchamianiu przemysłu w woj. poznańskim. Autor poświęca również dużo uwagi omówieniu działalności grup operacyjnych Ministerstwa Przemysłu. Utworzone zostały one na wniosek Komitetu Centralnego Po.skiej Partii Robotniczej, a peperowcy brali w nich bardzo aktywny udział. Autor podkreśla zasługi robotników, którzy z narażeniem życia utrudniali Niemcom wywożenie maszyn i urządzeń w ostatnich dniach okupacji, a po wyzwoleniu zabezpieczali fabryki i zakłady pracy przed grabieżą. Tej patriotycznej postawie robotników słusznie chyba autor przypisuje wielkie znaczenie, kiedy pisze: "Ruch na rzecz zabezpieczenia i uruchomienia przemysłu miał w istocie swej charakter rewolucyjny. Dzięki oddolnej inicjatywie mas i szerokiemu ich udziałowi, przyniósł on likwidację kapitalistycznych stosunków własnościowych w przemyśle i oddał kluczowe oraz średnie przedsiębiorstwa we władanie ludowego państwa". W rozdziale trzecim omówione zostały formy organizacji przemysłu w Wielkopolsce. Przy tej okazji autor zwraca uwagę na jedno z trudniejszych zadań, jakie stanęły przed władzą ludową, a mianowicie brak odpowiedniej ilości kadry te ch - nicznej i kierowniczej w przemyśle. Chcąc rozwiązać tę sprawę, Polska Partia Robotnicza podjęła akcję wysuwania przodujących robotników na kierownicze stanowiska. Dzięki temu osiągnięto pozytywne rezultaty. Rozdział czwarty omawia rolę Polskiej Partii Robotniczej w walce z reprywatyzacją przemysłu. N a konkretnych przykładach pokazano tu, jak robotnicy niektórych zakładów pracy (Huta Szkła w Antoninku, Fabryka Makaronu w Poznaniu) przy poparciu Polskiej Partii Robotniczej siłą, niejednokrotnie wbrew wyrokom sądowym, przepędzali byłych właścicieli z terenów fabryk. Mimo wrogiej propagandy, którą ułatwiała jeszcze ciężka sytuacja gospodarcza kraju, partia potrafiła zdobyć zaufanie mas i pokierować nimi. Ostatni, piąty rozdział omawia waAkę Po.skiej Partii Robotniczej o utrwalenie rewolucyjnych przeobrażeń w przemyśle wielkopolskim. U stawa o nacjonalizacji przemysłu uchwalona przez Sejm w styczniu 1946 r. była nie tylko wynikiem programowych założeń kierowniczej siły narodu Polskiej Partii Robotniczej, a e była możliwa dzięki temu, że społeczeństwo, a szczególnie klasa robotnicza, poparło ten program i swą postawą rewolucyjną wywierało oddolny nacisk na najwyższą władzę ustawodawczą. Ten bardzo ciekawy, dobrze napisany referat, oparty, jak wszystkie zresztą, na materiałach archiwalnych, daje jasny obraz tych przeobrażeń rewolucyjnych, jakie dokonały się na terenie Wielkopolski w tamtych pamiętnych latach. Zygmunt Paterczyk: Rola Polskiej Partii Robotniczej w przeprowadzeniu reformy rolnej w woj. poznańskim w latach 1945-1948. Referat liczy 48 stronic i składa się z pięciu rozdziałów. W rozdziale pierwszym autor omawia specyficzne właściwości reformy rolnej w woj. poznańskim. Specyfika ta polega m. in. na tym, że parcelacji podlegały tu gospodarstwa rolne powyżej 100 ha oraz że nie tworzono małych gospodarstw poniżej 5 ha. N a ten stan rzeczy złożyło się wiele czynników takich, jak struktura rolna Wielkopolski, spora ilość gospodarstw poniemieckich oraz bezpośrednie sąsiedztwo Ziemi Lubuskiej. Rozdział drugi poświęcony jest omówieniu przebiegu parcelacji. Autor wskazuje tu na duże trudności, jakie napotkano przy rozwiązywaniu tego problemu. Wzrosły one szczególnie z chwilą powrotu Stanisława Mikołajczyka, tj. w drugiej połowie 1945 r., a wyrażały się w masowych zwrotach aktów nadania. Wie'ka rolę w akcji uświadamiania wsi odegrały organizowane przez Komitet Wojewódzki Polskiej Partii Robotniczej w Poznaniu brygady robotnicze, składające się głównie z aktywu partyjnego. Ogółem zorganizowano i wysłano na wieś około 300 takich brygad. W rozdziale trzecim autor omawia osadnictwo na gospodarstwach poniemieckich, a w czwartym wyniki parcelacji. Według danych z 1949 r. w wyniku parcelacji powstało 37 493 gospodarstw oraz upełnorolniona została poważna liczba małych gospodarstw. Wreszcie w rozdziale piątym omówione zostało polityczne, społeczne i gospodarcze znaczenie reformy rolnej w woj. poznańskim. Polegało ono na likwidacji obszarnictwa, zwiększeniu ilości średnich gospodarstw i likwidacji nędzy na wsi. Akcja parcelacyjna, która odbywała się pod kierownictwem i przy aktywnym udziale Polskiej Partii Robotniczej, podniosła wydatnie autorytet partii na wsi i przyczyniła się bezpośrednio do umocnienia władzy ludowej. Jak pisze autor "Polska Partia Robotnicza była nie tylko inicjatorką szerokiej i konsekwentnej reformy rolnej, lecz również główną siłą kierowniczą w jej przeprowadzeniu". Stanisław Konieczny: Walka ze zbrojnym podziemiem i bandytyzmem w woj. poznańskim w początkach władzy ludowej (1945-1948). Referat składa się z czterech rozdziałów i wraz z indeksem liczy 62 stronice. W rozdziale pierwszym autor omawia sytuację polityczną w woj. poznańskim po wyzwoleniu, zwracając uwagę na to, że reakcja zarówno jawna jak i zakonspirowana wzmogła swą działalność od chwili powrotu Stanisława Mikołajczyka do kraju. Rozdział drugi poświęcony jest omówieniu struktury organizacyjnej zbrojnego podziemia. Dowiadujemy się, że liczne bandy, z których wiele wywodziło się z Armii Krajowej, były dobrze zorganizowane i posiadały centralne dowództwo. Rozdział trzeci zapoznaje nas z siłami i formami działalności band. Ogółem na terenie naszego województwa w latach 1945-1948 operowały 93 bandy, liczące oko'o 2700 ludzi. Podstawową formą działania był terror. Wyrażał on się w napadach zbrojnych na posterunki Milicji Obywatelskiej, na działaczy państwowych i samorządowych, a przede wszystkim na członków partii. Rejestr morderstw dokonanych przez bandyckie podziemie jest bardzo długi, a nasilenie działalności przypada na okres referendum. N a przykładzie jednej z band działającej w pow. kępińskim, tak zwanej bandy "Otta" , autor ukazuje całe okrucieństwo i bezwzględność tych ludzi, wśród których nie brakło niedobitków armii hitlerowskiej. Sam dowódca bandy Franciszek Olszówka, pseudonim "Otto", był byłym podoficerem Wehrmachtu. Ostatni, czwarty rozdział poświęcony jest omówieniu form walki ze zbrojnym podziemiem i bandytyzmem. Ta walka z bandami była początkowo bardzo trudna. Bandy były dobrze uzbrojone, nieraz i zmotoryzowane, dobrze wyszkolone, posiadały dobrą znajomość terenu i cieszyły się często poparciem nie tylko reakcyjnych <