P3WP» Teair Polski m (Stanley) , III Przegląd teatralny ,fot. G. Wyszomirskn Poznaniu: " Tramwaj zmany pożądaniem ". Eugeniusz Robaczemski Irena Maślińska (Blanc he) , Maria Możdieniómna (SteUa) 10 Kronika Miasta Poznania Leszek Prorok ciem prawdziwych, choćby najbardziej trudnych zjawisk życia oraz ich załamaniem w wyobraźni pisarza wywoływać reakcje odbiorcy. Oczywiście w tym drugim wypadku nierównie trudniej o określoną pointę dydaktyczną. Skutek dydaktyczny utworu może się tu pojawiać, choćby go nawet nie było w intencji artysty. Sztuka jest szarpiąca. Rozdźwięk między jednostką a środowiskiem ukazany został z wielką brutalnością, z celowym zaostrzeniem wszelkich możliwych kontrastów, jakie na gruncie sztuki wyznaczają żywiołowa, brutalna natura amerykańskiego arrywisty Stanley'a Kowalskiego (Eug. Robaczewski) i urazy z pogranicza psychopatologii, urazy zmęczonego zdartego człowieka, jakim jest jego zdeklasowana szwagierka, Blanche. Blanche - rozwój tragicznego konfliktu ze światem, bolesne szamotanie w pogoni za zrozumieniem, za nadzieją zbudowania własnego świata w obcym środowisku - to jeszcze jedna rola dużego formatu Ireny Maślińskiej, rozegrana z niezawodnym wyczuciem uwarunkowań psychologicznych oraz swoistej atmosfery sztuki, która godzi nieledwie naturalistyczną brutalność epizodów z pokładem metafory, zmierzającej ku poetyckiemu widzeniu świata. Wstrząsająca jest Blanche w finale, gdy odprowadzana przez lekarza do zakładu dla obłąkanych nie poznaje go, lub udaje to, tworząc jeszcze jedną iluzję, iluzję życzliwego nieznajomego, która ma ratować jej godność i równowagę. Oprócz ciekawego Stanley'a, wczuwającego się w intencje pisarza, udaną partnerką Maślińskiej (dublującej rolę na przemian z Ewą Zdzieszyńską) stała się jej sceniczna siostra, rozkochana bez pamięci w gwałtowniku, Stella (M. Możdżeniówna). Na szczególną uwagę zasługuje też Henryk Olszewski w roli Mitcha, osobowości, która swą wrażliwą, naiwną dobrocią wznosi w zapełnianiu społecznego forum pomost między witalną brutalnością Stanley'ow a histeryczną niezdolnością do afirmacji życia istot w rodzaju Blanche. Ogólny kierunek inscenizacji powinien był iść drogą tonowania naturalizmu i dosadności na rzecz rozbudowy wielkiej metafory i elementów poetyckiego spojrzenia, drogą uniwersalizacji problemów i zdarzeń jednostkowych. Reżyseria Ryszarda Sobolewskiego sprawiała wrażenie, że odtwórcom zależy na możliwie naj dalej posuniętej pieczołowitości odbicia wszystkich elementów realizmu pojętego dosłownie. Mimo zarzutu, który kryje się w powyższym sformułowaniu, inscenizacja T r a m w aj u z w a n e g o p o Ż ą d a n i e m stanowiła niemałą wartość i zasługuje na dodatni zapis na reżyserskim koncie Sobolewskiego. Sylwetki zostały ustawione interesująco i kontrastowo, drapieżność i ostrość konfliktów wydobyta w sposób wyrazisty. Równie wyraźnie ujawniał się rozwój zmian zachodzących w Blanche i jej życiowego bankructwa. Dekoracja Zb. Bednarowicza uzupełnia nowym ogniwem styl, który scenografia poznańska zawdzięcza M. Stańczakowi. Elementy rusztowań, niedokończone lecz wystarczająco sugestywne, zapewniały dogodne dla inscenizacji związanie uwagi widza i stawiały propozycje pod adresem jego wyobraźni. Okres przedwakacyjny w teatrach dramatycznych zakończyła premiera Molierowskiego A m fi t r i o n a w Teatrze Nowym. Barokową koncepcję małżeńskich perypetii wodza tebańskiego i pięknej Alkmeny wystawił Jan Perz · Przegląd teatralnyl - :JI*4--=&fot. J. Myszkowski Teatr Nomy m Poznaniu: "AmfUrion". Eugeniusz Kotarski jako Sozja Leszek Prorokpodobnie jak kilka miesięcy wcześniej Marivaux "na nudno". W opracowaniu tekstu odrzucono niepotrzebnie nożyczki, rezygnując z ingerencji w dłużyzny, których nadmiar przytłoczył prolog i akt pierwszy. W akcie II i III aktorzy rozegrali się i temperatura korzystnie skoczyła w górę ku czerwonej kresce. Szkoda tylko, że w realizacji aktorskiej posługiwano się naj chętniej krzykliwą ostentacją, która zaciera czytelność tekstu. Po A m fi t r i o n i e 38 J. Giraudoux nie sposób dziś grać czyjkolwiek wcześniejszy wariant sceniczny tego mitu bez ironicznego dystansu do tekstu. W Poznaniu Molierowskiego A m f i t r i o n a zagrano z nobliwą dobrodusznością i powagą, skutkiem czego wiele potencjalnych dowcipów sytuacyjnych pozostało nierozegranych. Alkmena znalazła uroczą odtwórczynię w Aleksandrze Koncewicz, która oprócz finezyjnej gry w pięknej szacie greckiej ukazała bogatą skalę ślicznych ruchów i układów postaci. Jerzy Kaczmarek, obdarzony podwójną rolą Zeusa i Amfitriona, rywalizujących o względy nieświadomej tej dwoistości Alkmeny, pogubił niuanse, jakie pozwalała wygrać ta niełatwa lecz pociągająca sytuacja Najmniej dowcipu uronił z możliwości swej roh paradny sługa Sozja Eugeniusza Kotarskiego, pokrywając tym w znacznej mierze epizodyczną meruchawość rotmistrzów tebańskich (St. Płonki-Fiszera i M. Nowakowskiego). Dekoracja Zb. Bednarowicza, oparta na jednym helleńskim elemencie architektonicznym i grającej w toku akcji barwnej kurtynce, przywodziła w sposób miły prostotą i skłonnością do scenograficznej ascezy pamięć czasów, gdy pośród winnic Francji wędrowała kompania imć pana Jana Baptysty Poquelin, zwanego następnie Molierem, i ślicznej, wymarzonej na przyszłą odtwórczynię Alkmeny, przyszłej małżonki artysty Armandy Bejart. Nowiny z teatrzyku P. P. I. E. "Estrada" zwanego WCIąZ Jeszcze wbrew oczywistemu stanowi rzeczy "Teatrem satyry" nie brzmią wesoło. Jedna nowa inscenizacja na trzy kwartały 1958 r. - po kilkutygodniowej dogrywce zeszłorocznej, pechowej zresztą na skutek nieustannych zastępstw P i ę k n e j H e - l e n y w opracowaniu Minkiewicza - to dorobek, co do szacunku nie skłania. Tym bardziej zresztą, że bulwarowa komedyjka W. Lichtenberga 2 : 2 n i e r o z s t r z y g n i ę t e, to bardzo staroświecki meczyk małżeński z niezbyt fortunnymi pretensjami do współczesności. Sztuka osnuta na wieczyście francuskim założeniu małżeńskiego trójkąta bez typowo francuskich, błyskotliwych ripost, o metaforyce "od Pana Zagłoby" z kręgu "my kobiety - wy mężczyźni" nuży dziś nawet złaknione ładunku łatwego, rozrywkowego erotyzmu ekspedientki z M. H. D. i podchorążaków miejscowego garnizonu, wykorzystujących na spektakl koszarowe przepustki. Odnotujmy dla kronikarskiej rzetelności: reżyseria (niejasno w programIe · podzielona między I. Czaykowską a J. Strumińskiego) nawet dość zręczna, scenografia Zb. Kaji dość żywa, pomysłowa i barwna. Jedyny wszakże bezsprzeczny pozytyw spektaklu to przegląd efektownych i z wdziękiem noszonych toalet p. Magdy Radłowskiej, a zwłaszcza b. interesująca suknia-worek eksponowana w I akcie. "Teatr satyry" zagubił już dawno treść swego szyldu. Monotonna nijakość sztuk typu J u t r o p o g o d a , L e kar z m i m o w o l i itd. zrobiła swoje. Nic dziwnego, że na ostatniej premierze publiczność poza zaproszeniami i pewnym quantum wejściówek nie dopisała. Pierwsze półrocze 1958 r. zaznaczyło się w życiu poznańskiej Melpomeny znaczną ilością występów gościnnych. Państwowy Teatr Ziemi Lubuskiej wystawiał na scenie Teatru Nowego Lato wNohant J. Iwaszkiewicza w reżyserii Karola Borowskiego, ze scenografią Ryszarda Kuzyszyna oraz W uj a s z k a W a n i ę Czechowa w reż. Zbigniewa Przeradzkiego ze scenografią Ryszarda Krajewskiego. W okresie gdy bestsellerem poznańskiego afisza teatralnego była krotochwiła Oj, m ę ż c z y ź n i m ę ż c z y ź n i i kryminał S a m o - bój s t w o d o s k o n a ł e, teatr zielonogórski pokazał umiejętność pogodzenia w repertuarze pozycji znoszących nie tylko znakomicie próbę czasu lecz i trudności frekwencyjne. Pokazał w dodatku wybitne dzieła repertuaru dramaturgicznego większego kalibru. Kilkudniowy pobyt gości z repertuarem poważniejszym powitała publiczność z uznaniem. Pod względem realizacji artystycznej spektakle P. T. Z. L. mieściły się w kategoriach poprawności z niewielką przewagą na rzecz W u j a s z k a W a n i . W komedii o Chopinie odtwórczyniom George Sand (Jadwidze Wrońskiej) iSolange (Karinie Kaśkiewicz), obu sylwetkom zarysowanym wyraźnie, tworzącym określony, zgodny z wymaganiami sztuki typ i format człowieka, nie sprostała reszta obsady. Pod względem aktorskim bardziej wyrównana została sztuka Czechowa, z dobrą Heleną Andriejewną Ludwiny Nowickiej-Krajewskiej, postacią tytułowa Stan. Cynarskiego, doktorem Astrowem (Zb. Przeradzki), Maryną (H Lubicz) i Tieleginem Józefa Powojewskiego. Z ubolewaniem trzeba było stwierdzić, że szereg subtelności tej nastrojowej sztuki, o tkance delikatnej i zawiłej, wykraczał ponad poziom widowni, która, nieskłonna do wnikania w podtekst, chichotała często w miejscach, kryjących pod pozorem żartu rozpacz i ból. Z montażem z okazji Roku Wyspiańskiego wystąpił na scenie Teatru Polskiego Państw. Teatr im. Al. Fredry w Gnieźnie, prezentując fragmenty dramatyczne Z y g m u n t a A u g u s t a , C y d a i K a z i m i e r z a W i e l - k i e g o. N a czoło wieczoru wysunął się rapsod o królu Kazimierzu, przede wszystkim dla dużej indywidualności aktorskiej i walorów recytacji Tadeusza Gochny. Znany i lubiany Cyd przytłoczył publiczność nadmiarem dwunastu ukazanych obrazów, dążeniem do prezentacji całej tragedii, co w noszącym akademijny charakter przedstawieniu było nieporozumieniem. Główni wykonawcy to: Szimena - Mara Deskur, Infantka - Maria Bakka, don Rodryg - B. Gierszanin. Wyboru tekstów dokonał i reżyserował montaż Eug. Aniszczenko. Wieczór gnieźnieński był obok marcowego wieczoru poetyckiego, opartego na urywkach Wesela, Wyzwolenia, Nocy listopadowej, zorgattizowanego w oparciu o zespół P. T. D. i Wydze Kultury Rady Narodowej Leszek Prorok m. Poznania, jedyną formą przypomnienia jubileuszowego Roku Wyspiańskiego (w listopadzie 1957 minęło 50 lat od zgonu poety). Nie sposób zaprzeczyć, że obie imprezy zakrawają jako pokwitowanie roku jednego największych dramaturgów polskich na żenujący unik. Tym bardziej> że każda z nich zamknęła się w ramach jednego okolicznościowego wieczoru. Tylko pieczołowita, staranna inscenizacja któregoś z najwybitniejszych dzieł Wyspiańskiego byłaby właściwą spłatą daniny współczesnego teatru pamięci poety. Największą atrakcję gościnnych występów na poznańskiej scenIe stanowi bez wątpienia wizyta głośnej, paryskiej kompanii Madeleine Renaud i Jean Louis Barrault, która dała na scenie Opery M i z a n t r o p a i sztukę J. Anouiih'a Próba czyli miłość ukarana (La repetition ou l'amour puni) . W komedii Moliera ujrzeliśmy znów - po zeszłorocznej wizycie Komedii Francuskiej - ostrą, szybką, obfitą w efekty i gestykulacje, celną grę Francuzów, przekonaliśmy się o ich maestrii w recytacji aleksandrynu szczególnie wyraźną na odcinku obsady męskiej, a zwłaszcza w ustach wiodącego prym J. L. Barrault'a. Alcest Barrault'a zawierał przy całej przejmującej tragedii człowieka wyrastającego moralnie oraz intelektualnie ponad otoczenie i skłóconego z nim elementy komizmu zwłaszcza na gruncie wybuchów swej niepohamowanej pasji. Takie ustawienie rzadko widuje się na scenie polskiej. W szczególności ostatni poznański Alcest w wykonaniu Wł. Woźnika przed kilku laty przygotowany został w tonie melancholijnym, w oprawie urazy, a nie pasji jak u Barrault'a. Ów polski Alcest był nieodłącznym krewniakiem Filona z Balladyny czy fredrowskiego Albina. Wydaje się, iż potraktowanie Alcesta z ironicznym zmrużeniem oka przy całej wartości tego szlachetnego indywidualisty, mieści się w odziedziczonej po Molierze najbardziej autentycznej tradycji inscenizacyjnej arcydzieła. Przedstawienie paryskiej kompanii nie było tak wyrównane i podciągnięte do poziomu mistrzostwa w cyzelacji stylowego i obyczajowego szczegółu jak zeszłoroczny M i e s z c z a n i n s z l a c h c i c e m w realizacji Komedii Francuskiej. Tu para solistów: Alcest i Celimena (Madeleine Renaud) wybijała zdecydowanie ponad resztę wykonawców. Dorównywał im jedynie świetny w swej barokowej pysze Oront (Pierre Bertin) . Sztuka Anouiih'a sprawiła publiczności poznańskiej szczery zawód. Wykorzystując podobne motywy jak w znanym na polskim gruncie Z a p r o s z e - ni u do zamku, z typowym dla upodobań i klimatu teatru Anouiih'a konfliktem istoty szlachetnej krzywdzonej przez obce dla niej środowisko społeczne była P rób a l u b m i łoś ć u kar a n a w końcowych aktach zdecydowanie przydługiego spektaklu francuską transpozycją sceniczną "Trędowatej". Wrażenia tego nie mógł zniweczyć barwny i dowcipny dialog. Kryteria doboru repertuaru na zagraniczne tournee kompanii wywołują zdziwienie. Być może, iż gościom nie chodziło zupełnie o walor sztuki, nawiasem mówiąc napisanej przez Anouiih'a specjalnie dla teatru Barrault'a, lecz o grę, która w tym spektaklu nosiła charakter bardziej spoisty, harmonijny i zespołowy. Poza słabym w ustawieniu postaci i w grze, rozkochanym w hrabinie hreczkosiejem Villebosse (J. F. Calve) pozostali wykonawcy dali koncert naturalności 1 swobody oraz przejrzystości w podaniu tekstu widowni. Poza hrabiną (M. Renaud) i jej małżonkiem (J. L. Barrault) wymienić należy przede wszystkim pełną wdzięku i czarującej prostoty w roli skromnej nauczycielki wiejskiej Lucylli, wciągniętej w zamkowe zabawy oraz intryżki, Madeleine Delavaivre oraz Damiensa (Pierre Bertin) . Żałować należy, że nie dotarł do Poznania występujący ze S ł u g ą d w ó c h p a n ó w Goldoniego w kilku miastach Polski świetny Piccolo Teatro z Mediolanu oraz bawiący u nas w tym samym czasie znany awangardowy teatr czeskosłowacki Emila Buriana "Divadlo 34" z Pragi. Dopełnieniem obrazu poznańskiego życia teatralnego ostatnich miesięcy są liczne próby przedstawień eksperymentalnych w realizacji ambitniejszych zespołów amatorskich, bądź grup aktorskich, którym teatry dramatyczne nie dają dostatecznej areny dla realizacji artystycznych ambicji. Ciekawą inicjatywą jest zespół "Atelier", powstały dzięki współpracy okręgu Z. P. A. P. i grona pracowników P. T. D. Inscenizacja Koń c ów k i Becketta na scence "Atelier" omówiona została w n-rze 1758 "Kroniki Miasta Poznania". Drugim przedstawieniem zespołu były Z w i e r z ę t a h r a b i e g o C a g l i o - s t r o przedwcześnie zmarłego młodego poety krakowskiego Andrzeja Bursy. Przygotowali ją St. Hebanowski i A. Matuszewski przy współudziale M. Okopińskiego, grali w niej: I. Maślińska (Katarzyna), J. Kaczmarek (Bartłomiej) i T. Sabara (Albandyn) . Żałować należy, że prezentacja ciekawych, dyskusyjnych inscenizacji nie odbiła się żywszym echem w prasie. Zespołowi "Atelier" żeglującemu samotnie wśród raf licznych trudności życzyć należy opieki rzutkiego i zasobnego mecenasa. Akademicki zespół sceniczny przy U. A. M. istnieje (w zmiennym składzie) od kilku lat i posiada w swym dorobku szereg cennych, znanych również poza Poznaniem, inscenizacji. W pierwszym półroczu br. zespół ten wystąpił na terenie studenckiej kawiarni "N awojka" również z wieczorem jednoaktówek T r i o a b s u r d a l n e w reż. Tadeusza Sabary ze scenografią R. Krajewskiego, muzyką J. Miliana i w literackim opracowaniu J. Ziomka. N a wieczór u akademików złożyły się znane z "Dialogu" jednoaktówki: P ł y t Y K. Uniechowskiej. U S e r a f i n a T. Sliwiaka i T r i o a b s u r d a l n e z k s i ę - ż y c e m E. Szumańskiej. Spektakl nierówny w zakresie doboru repertuarowego, przyniósł dużo więcej inwencji reżyserskiej, niezłych zagrań aktorskich, jak też pomysłowe ukształtowanie przestrzeni scenicznej . Największą wagę gatunkową z wymienionych posiada katastroficzny obrazek U niechowskiej, wzbogacony szczerze przeżytą realizacją Haliny Stefanowskiej. Leszek Prorok Z nowym sezonem teatralnym, od którego dzieli tylko przewidziana na okres powakacyjny premiera R o z b i t e g o d z b a n a Kleista oczekuje poznańskie teatry dramatyczne nowa zmiana dyrekcji. Na miejsce Romana Sykały przychodzi długoletni kierownik sceny kieleckiej, toruńskiej i innych, Tadeusz Byrski. Kryzys repertuarowy, trudności frekwencyjne i obsadowe, powodują, iż sprawy P. T. D. często powracają w poznańskich dyskusjach i pogawędkach kulturalnych. Zmiana kierownictwa niesie ze sobą nowe koncepcje repertuaru, tego czynnika, który określa oblicze sceny, jej funkcję społeczną, jej stosunek do widowni. Przewidywane z końcem roku przekazanie scen dramatycznych przez Centr. Żarz. Teatrów Radzie Narodowej m. Poznania postawi ponownie przed oczy opinii żywotne sprawy czołowych placówek kulturalnych miasta. Wszystkie przyczyny sprawiają, iż ze szkodą dla kultury teatralnej nie dyskutuje się ostatnio o ocenie konkretnego spektaklu, nie polemizuje się na temat reżyserii, scenografii czy poszczególnej roli. Za to dyskusja o założeniach bytu sceny poznańskiej i o jej organizacji w mniej lub więcej pryncypialnym zakroju trwa.