LESZEK PROROK PRZEGLĄD TEATRALNY (styczeń - lipiec 1958 r.) Okres decentralizacji i swobód repertuarowych, którego charakterystyce poświęca sporo uwagi przegląd poprzedni (..Kronika M. Poznania" Nr 1/1958) przyniósł przesunięcia w układzie środowiska scenicznego, spychając teatry dramatyczne w położenie najcięższe. W położenie zawodnika, który biegnie wprawdzie z innymi, lecz - on jeden tylko - z ciężkim bagażem na karku. Ów bagaż to dążenie do sztuki głębszej, trudnej, wychowawczej i niebanalnej , sztuki, która rozwija, a nie wyłącznie oszałamia mgiełką i łaskotką trzygodzinnej rozrywki. Postulat ten nie trapi najmłodszych w Poznaniu teatrów, Operetki i Komedii Muzycznej, dla których cykl kontaktu z widzem zaczyna się z kupnem biletu, kończy zaś z finałowym aplauzem. Co widz wynosi ze sobą i czy w ogóle coś w myśli lub w sercu z teatru wynosi jest w gruncie rzeczy dla funkcji takiej sceny obojętne. Tymczasem teatr dramatyczny, który w polskiej tradycji kulturalnej zajmował miejsce wyższe niż w życiu innych narodów, wyłącznie w funkcji rozrywkowej wyczerpywać się nie może. Wyrazista polaryzacja działających w terenie scen na teatry "kasy" i teatry "repertuaru", jaka nastąpiła w ostatnich latach, miewała już precedensy w przeszłości. Z okazji podobnego stanu rzeczy pisał w 1938 r. w "Wiadomościach Literackich" Józef Wittlin słowa, które i dziś warto przypomnieć. Teatr w czasach staroŻYtnych, zwłaszcza grecki, byl przybytkiem, od którego widza bolała głowa. Siedział Grek na twardej, kamiennej ławie i przepłukiwał sumienie Sofoklesem. Dzisiejszy widz siedzi w miękkim fotelu, i niczego się nie boi. Chyba swego sąsiada. W każdym razie nie wraca Z premiery Z "oczyszczoną duszą". Jego ttatr jest usypialnią sumienia. Dawno przestał być konfesjonałem, nikomu już nie udziela absolucji. Niewątpliwie teatr teatrowi nierówny; istnieje hierarchia na teatralnym rynku, choć często się ją u nas przeoczą. Przykładem takich przeoczeń niejedne łamy prasowe, gdzie rezonans sztuki stanowiącej mocną pozycję światowego dorobku dramaturgicznego, jak np. Wizyty starszej pani Durrenmatta w anonsach, wzmiankach czy reprodukcjach fotograficznych, mających zwrócić uwagę czytelnika i pobudzić jego ciekawość, wypada skromniej niż reklama sprawiona Kra i n i e u ś m i e c h u. Niezorientowany, niewyrobiony czytelnik sądzić może, iż ta, melodyjna zresztą, operetka jest cenniejszym osiągnięciem poznańskiego życia kulturalnego niż prezentacja wybitnej pozycji głośnego współcześnie dramaturga szwajcarskiego. Chodzi o proporcje. "Znaj proporcją mocium panie!" radził nieoceniony Fredro. Przybytkiem, w którym człowiek współczesny wzorem wittlinowskiego Greka może przepłukiwać sumienie, były poznańskie teatry dramatyczne na przestrzeni półrocza w niewielkim tylko stopniu. N a ogół dominował teatr łaskotek. Akcent spod tego godła wycisnęła już pierwsza inscenizacja roku,