ID Zbigniew Pędzuiski stokroć fragmentarycznych studiów i przyczynków istotne problemy przeszłości i teraźniejszości tych ziem. Właśnie owa fragmentaryczność i sporadyczność mąci nieco pochwałę adresowaną z tej racji do Wydawnictwa Poznańskiego. Trudno planować i zamawiać dzieła, które miałyby dać możliwie pełny obraz literatury, czy publicystyki Wielkopolski - inaczej jednak ma się rzecz z pracami naukowymi, mogącymi już w założeniu edytorskim wiązać się nie tylko w łańcuch przyczynowo skutkowy, ale i w pewną całość wyczerpującą dane zagadnienie. Dlatego wydaje się, że publikowanie prac z dziejów Wielkopolski i ziem zachodnich wedle pewnych założonych z góry linii koncepcyjnych i monograficznych byłoby w przyszłości ze strony Wydawnictwa Poznańskiego jak najbardziej cennym i pożądanym zabiegiem. W pewnej mierze charakter historyczny posiada również serIa, którą Wydawnictwo Poznańskie wykracza zdecydowanie poza swój regionalny profil i nawiązuje do zainteresowań i potrzeb ogólnopolskiego czytelnika. Myślę tutaj o cyklu książek, omawiających w atrakcyjny sposób wypadki i epizody drugiej wojny światowej - ze szczególnym uwzględnieniem udziału w niej Polski i Polaków. Na cykl ten składają się zarówno prace oryginalne jak i tłumaczone (ze słynną "Agonią Trzeciej Rzeszy" Blonda na czele), wśród których znajdują się również dzieła o niepośledniej wartości naukowej i dokumentacyjnej (np. "Wielkie dni małej floty" Pertka). Owe publikacje mają również pewne znaczenie niemcoznawcze i nawiązują w ten sposób do jednego z najważniejszych - przynajmniej w założeniu - zadań Wydawnictwa Poznańskiego: rzetelnej informacji połączonej z sumienną i obiektywną analizą przeszłości, jak również teraźniejszości politycznej, społecznej i kulturalnej naszego zachodniego sąsiada. Są to, jak dotąd, przynajmniej w pewnej mierze, tylko założenia: poza bowiem wydanym tomem bardzo interesujących studiów Aleksandra Rogalskiego pt. "W kręgu Nibelungów" oraz planowaną publikacją "Granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej w polityce Zachodu" Bolesława Wiewióry trudno coś bardziej konkretnego powiedzieć o zamierzeniach Wydawnictwa Poznańskiego w tej niezmiernie społecznie ważnej, a dotąd raczej zaniedbanej przez polskich naukowców i publicystów dziedzinie. Drugim cyklem książkowym, którym Wydawnictwo Poznańskie wypełniło puste dotąd miejsce w ogólnopolskich planach i koncepcjach edytorskich, jest "Seria dzieł pisarzy skandynawskich". Lubiani już przez międzywojennego czytelnika i chętnie przekładani na język polski pisarze duńscy i norwescy po wojnie nie znaleźli jakoś uznania wśród naszych wydawców i - mimo istniejących licznych tłumaczeń - nie doczekali się prawie żadnych 'wznowień, także - jak norweski laureat Nobla, a późniejszy kolaboracjonista Knut Hamsun - ze względów politycznych. Wydawnictwo Poznańskie zapoczątkowało swą serię skandynawską właśnie "Głodem" i "Błogosławieństwem ziemi" Hamsuna, poprzedzonymi wstępami Aleksandra Rogalskiego, w ślad za którymi poszły utwory Bj6rnsona i Gjellerupa, a w najbliższym czasie pójść mają książki Carstena Haucha, Gulbranssena, Karin Michaelis i innych. Publikacja takiego cyklu stanowi więc istotną, właśnie na ogólnopolską miarę - zasługę Wydawnictwa Poznańskiego - niepokoić może tylko pewna niejednolitośćserii skandynawskiej, przejawiająca się zarówno w doborze, jak i w oprawie edytorskiej jej poszczególnych członów. Zestawienie ze sobą na jednej płaszczyźnie i bez należytej selekcji wybitnych talentów, jak Hamsun i Gulbranssen, z pisarzami niewątpliwie drugorzędnymi w rodzaju Karin Michaelis czy Carsten Hauch z jednej strony, a brak przy większości książek tych mało znanych przecież dzisiejszemu polskiemu czytelnikowi twórców nie tylko wstępów, ale nawet krótkich notatek informacyjno-biograficznych (nie może ich przecież zastąpić kilka reklamowych okólników na skrzydełku obwoluty) z drugiej - oto mankamenty tego wartościowego cyklu, których uniknięcie, jak również nadanie mu staranniejszej szaty graficznej, podniosłoby znacznie jego walor nie tylko bibliograficzny, lecz i bibliofilski. Wreszcie trzecia seria Wydawnictwa Poznańskiego, która może mu zapewnić nie tylko uznanie i popularność wśród tzw. "szarych" miłośników literatury, lecz i korzyści finansowe nie do pogardzenia, nosi nazwę "pas", utworzoną z pierwszych liter przygody, awantury i sensacji. Seria ta, znana już w całej Polsce, a obliczona na gusta i pragnienia również młodzieżowego czytelnika, zasługuje na baczniejszą uwagę, gdyż literatura rozrywkowa jest bodaj że jedynym atutem w grze o wpływ na kształtowanie się mentalności i smaku czytelniczego, nie wykorzystanym dotąd należycie przez polskie placówki wydawnicze, czyniące zbyt wiele ustępstw albo nudnemu dydaktyzmowi, albo nie mniej prostackiej pornografii i szmirze. Wprawdzie o pornografię trudno byłoby wydane dotąd w "pasie" książki nawet posądzić, inaczej jednak, niestety, wygląda sprawa z dopuszczeniem do druku w tej serii utworów zdecydowanie literacko nie udanych, a fabularnie nudnych, jak np. otwierający "pas" debiut powieściowy Eugeniusza Morskiego "W pogoni za Czarnym Karłem". Ma jednak "pas" i swoje bestsellery: wznowienie przedwojennego "Domu chorych dusz" Malwiny Szczepkowskiej może służyć za wzór, jak można i należy pisać powieści będące ze wszech miar udanym połączeniem atrakcyjnej treści z formą artystyczną dużej klasy. Oto i kierunek rozwojowy, jakiego życzyć należy tej ważnej i dla czytelniczej popularności i dla materialnego bytu wydawnictwa serii: mnożenie, a nawet zamawianie u pisarzy o niewątpliwym talencie tego rodzaju i o takich walorach utworów. Przy okazji "pasu" warto również poruszyć problem nader istotny dla atrakcyjności i pokupności książki: jej stronę graficzną, przede wszystkim zaś plastyczne i techniczne opracowanie okładki. Otóż w tym względzie sprawa publikacji Wydawnictwa Poznańskiego nie wygląda najlepiej - i to nie z winy współpracujących z nim plastyków, wśród których znaleźć przecież możemy niepoślednie talenty i indywidualności Marii Dolnej, Zbigniewa Kaji i Andrzeja Matuszewskiego. Wykonywane przez nich okładki świadczą o dużej pomysłowości i oryginalności twórców, idącej jednak często na marne wskutek brzydkiego papieru i nędznego realizowania tych koncepcji przez drukarnie, szczególnie gdy idzie o rozmieszczenie, kontury i barwę decydujących przecież o wartości wizualnej okładki plam kolorystycznych. Aż przykro pomyśleć, że znane przecież w całym kraju z wysokiego poziomu technicznego poznańskie drukarnie w ten sposób wywiązują się ze zobowiązań wobec własnych grafitów i własnego wydawnictwa, ale część odpowiedzialności za ten smutny fakt ponosi również redakcja techniczna Wydawnictwa Poznańskiego, która nie Zbigniew Pędzińskiwykazuje często zbyt wielkiej pieczołowitości wobec powierzonej przecież jej trosce i opiece estetycznej szaty wydawanych publikacji. A przecież okładki "Meira Ezofowicza" Orzeszkowej i "Portretów imion" Iłłakowiczówny (projektowane przez Marię Dolną) świadczą, że i drukarnia, i redakcja techniczna Wydawnictwa Poznańskiego potrafi, gdy chce, nadać książce szatę graficzną, odpowiadającą w zupełności zamysłowi opracowującego ją plastyka. Z dotychczasowego przeglądu dwuletniej działalności Wydawnictwa Poznańskiego wynika chyba dość jasno, że w kształtowaniu profilu tej placówki edytorskiej zmagają się i konkurują ze sobą węższe, bardziej dosłowne, i szersze, wiele ambitniejsze, rozumienie regionalizmu, czyli - jeśli można tak to sformułować - pracy dla dobra kultury i nauki Poznania i Wielkopolski. Jedne publikacje Wydawnictwa Poznańskiego czynią zatem - może krzywdzące - wrażenie chęci skwitowania w jakikolwiek - grunt, że przy udziale rodzimych twórców - sposób czysto poznańskiego dorobku literackiego i naukowego - inne pragną nie tylko przedstawić tworzący Poznań i Wielkopolskę od jej najlepszej strony, ale również wnieść cenny i istotny wkład w ogólnopolski dorobek kulturalny. Wydaje mi się, że tylko pójście w kierunku tej ostatniej tendencji (czego znamiennym i pięknym wyrazem było pierwsze powojenne wydanie "Zazdrości i medycyny" przebywającego wówczas na emigracji Michała Choromańskiego) może otworzyć przed Wydawnictwem Poznańskim perspektywy należytego i bujnego rozwoju, zadowolenie się bowiem przez nie funkcją i obowiązkami edytorskiego partykularza byłoby ogromną szkodą i dla samego wydawnictwa i dla regionu, które ono reprezentuje i jak najlepiej reprezentować powinno.