EDMUND KRZYMIEN DLACZEGO POZNAŃ DĄŻY.DO SAMODZIELNOŚCI? Poznań na pewno należy do tej grupy miast polskich, które w pełni wykształciły warunki potrzebne do samodzielnego kierowania swoją gospodarką. W miarę jak rosło i rozwijało się samo miasto, dojrzewała również potrzeba autonomii gospodarczej. Postulat suwerennego rozstrzygania o własnych kierunkach rozwojowych powstał nie w wyniku oddziaływania abstrakcyjnych założeń ustrojowych, lecz w wyniku potrzeb żywo pulsującej dynamiki życia miejskiego. Teza zbyt dobrze znana i ogólnie uznawana, aby trzeba ją tu na nowo uzasadniać. Miasto to ż y w y organizm. Wydawałoby się, że co do tego nikt nie może mieć wątpliwości. Tak jest jednak tylko na pozór. Faktycznie w ostatnich latach uważa się miasto raczej za mechanizm podobny do zwykłej maszyny, którą można pomyślnie kierować nawet z odległości kilkuset kilometrów. W konsekwencji więc aktualny "samorząd miejski" potraktowano na o g ó ł jako element dekoracyjny, jako formalną fasadę niezbędną do przesłaniania i buforowania faktycznego ośrodka dyspozycyjnego. Twór organizacyjny dzisiejszych organów jednolitej władzy państwowej w terenie jest instytucją schematycznie i krańcowo wydedukowaną z zasady centralizmu państwowego. Jest wynikiem przekonania, że działanie organizmu gospodarczego nawet w daleko idących szczegółach winno być uzależnione od dyspozycji centralnej. Tendencja na wyrównanie różnic rozwojowych w poszczególnych miastach czy okręgach doprowadziła do stosowania wypadkowych wskaźników rozwojowych, które zwykle nie pasują do konkretnych warunków. Życie ma wstręt do schematu. Widzi w nim wroga. Jeszcze gorzej, gdy punktem wyjścia decyzji jest mit. W przypadku Poznania mit odegrał i odgrywa jeszcze bardzo dużą rolę. Uważa się np., że Poznań jest miastem dobrze urządzonym pod względem komunalnym i wobec tego bez wahania i dokładniejszego zbadania sprawy odmawia się mu obiektywnie potrzebnych na ten cel środków inwestycyjnych. Równocześnie zakłada się, że Poznań jest tworem doskonale przygotowanym do wygospodarowywania coraz to większych dochodów i wobec tego nakłada się nań coraz ostrzejsze zadania w dziedzinie kumulowania dochodów. Te tendencje stosowane wobec Poznania mają wprawdzie swoje stare tradycje, ale szczególnie ostro wystąpiły na przestrzeni od 1951 r. Nic więc dziwnego, że miasto się przed tego rodzaju tendencjami broniło i broni. Jednym ze sposobów tej samoobrony to dążenie do samodzielnego decydowania o swoich potrzebach i swoich możliwościach. Pierwszym skutecznym krokiem prowadzącym aktualnie do tego celu - to uehwała Sejmu o wyłączeniu miasta spod opieki województwa. Uporczywie Edmund Krzymieńdążono do takiej emancypacji, gdyż rozumowano, że bezpośredni kontakt przedstawicieli Poznania z organami centralnymi pozwoli w końcu przełamać pochodzące ze starej legendy uprzedzenie Warszawy do problemów Poznania. Kontakt ten jest niezwykle potrzebny, gdyż dyspozycja centralna jest - jak wiadomo - ostatnią instancją i t Y l k o o n a wytycza granice rozwojowe poszczególnych części kraju. Kto tego faktu nie rozumie, ten niczego w naszej gospodarce nie jest w stanie pojąć. Skoro więc już ten centralizm istnieje i działa, to zawsze lepiej (skuteczniej) rozmawiać o potrzebach swego terenu bezpośrednio z konkretnym ogniwem centralnym, niż poprzez niewiele mogącego pośrednika wojewódzkiego. Nie ulega wątpliwości, że potencjał gospodarczy, który formalnie reprezentuje władza terenowa miasta Poznania, jest w sumie znacznie większy, niż potencjał największego nawet przedsiębiorstwa kluczowego na naszym terenie. Tym niemniej reprezentant tego olbrzymiego kombinatu gospodarczego (Prezydium Rady) formalnie nie miał prawa bezpośrednio rozmawiać w sprawach tego kombinatu z władzami centralnymi. M u s i a ł korzystać z pośrednictwa Województwa. Na dobrą więc sprawę tzw. władza terenowa m. Poznania (ileż w tym określeniu pompatycznego "dostojeństwa") miała mniej swobody ruchów, mniej okazji do rozwinięcia skutecznej inicjatywy, niż niejedno przedsiębiorstwo kluczowe z kilkusetosobową załogą. Ono bowiem nie tylko miało prawo, ale i obowiązek rozmawiania ze swym resortem - a więc z tym, kto miał ostateczny głos - bezpośrednio. Paradoks? To mało, na pewno grube . . . nIeporozumIenIe. Uwikłanie miasta w siatce wojewódzkiej sztucznie ograniczało jego dynamikę. Chodziło więc o to, aby z tej siatki się wydostać, aby uzyskać większą samodzielność. Ona miała być środkiem do osiągania ważnych dla miasta celów gospodarczych i tylko tyle. A tymczasem pojawiała się tendencja do zamknięcia problemów tego miasta w granicach powiatu. W najlepszym razie dopatrywano się w nim, w porównaniu do innych, różnic ilościowych. Jeżeli w tym traktowaniu były wyjątki, to one jak zwykle potwierdzały regułę. Zbyt często zapominano w praktyce o zasadzie - skądinąd dobrze znanej - że jednak zmiany ilościowe przechodzą w końcu w nową jakość i na pewno miasto, chociażby nawet posiadało tylko trzysta tysięcy mieszkańców, zaczyna już reprezentować inną treść społeczną, gospodarczą i kulturalną, niż np. trzy czy cztery powiaty. Tego wniosku w stosunku do Poznania na ogół nie umiano wyciągnąć. Poznań miał zawsze tylko jedną z liczb porządkowych w spisie powiatów i tzw. miast wyłączonych województwa poznańskiego. (Ktoś w tym miejscu powie: a co, może miał mieć dwie albo trzy liczby? Wiadomo, że nie o to chodzi). Liczba ta, to wprawdzie drobiazg, jednak wcale nieźle symbolizuje "zgleichschaltowaną" i czysto ilościową pozycję Poznania w rozrachunku ogólnowojewódzkim. Sugerowanie temu miastu tych samych metod gospodarowania i zarządzania, co innemu miastu wyłączonemu z powiatu, nie mogło być nigdy przyjmowane z przekonaniem. Problemów Poznania nie dało się bowiem sprowadzić do poziomu problemów innych miast. Poznań stał się w końcu (z dniem 1 stycznia 1957 r.) miastem wojewódzkim. Jest to na pewno pewnego rodzaju przełom w rozwoju miasta w ciągu ostatnich lat. Powstały wreszcie dla Poznania szanse na wydostanie się g bocznego toru,na który wepchnięto go w 1950 r. Otwarły się przed nim nowe perspektywy rozwojowe. Pakt ten jest niezwykle doniosły, tym bardziej, że P o z n a ń ma w s z y s t k i e war u n ki, aby skutecznie konkurować o prymat w polskiej gospodarce miej skiej. Z konieczności trzeba tu zrobić pewną dygresję. Poznaniacy z przyzwyczajenia lubią liczyć i dlatego też nie należy dziwić się, że chcieliby również wiedzieć, w jakim stopniu wzrosną koszty utrzymania miasta postawionego ńa szczeblu wojewódzkim, a w szczególności - w jakim stopniu nastąpił wzrost ilości etatów urzędniczych. Porównajmy więc pewne fakty. W chwili dokonania tzw. unifikacji władz terenowych, a więc (faktycznie) w połowie 1950 r. aparat urzędniczy Prezydium Miejskiej Rady Narodowej m. Poznania liczył 1 585 etatów. Dziś c a ł y a p a r a t łącznie z aparatem dzielnicowych rad narodowych liczy tylko 1 175. Te dwie liczby mówią chyba dostatecznie dużo i absolutnie nie potwierdzają przypuszczeń o rozbudowie aparatu urzędniczego poznańskich władz terenowych. Mało tego, liczby te muszą budzić westchnienie: jakby to było dobrze, gdyby te same tendencje przejawiały się w całym naszym państwie. Niestety w tym samym czasie, gdy aparat urzędniczy Poznańskiej Rady Narodowej systematycznie się pomniejszał, w innych pionach i szczeblach akurat rozbudowywał się do rozmiarów, które wytworzyły poważny problem. Często narzeka się na to, że poziom, fachowy urzędników rad narodowych jest niewysoki. Jest w tym twierdzeniu na pewno dużo racji. Ale to samo, co o aparacie rad narodowych, dałoby się powiedzieć i o innych komórkach administracyjnych (i nie tylko administracyjnych) w naszym państwie. Wiemy np. dobrze, jak wygląda jeszcze dziś ogólny poziom kadr kierowniczych w naszym kraju. Problem kadr istnieje nie tylko w radach narodowych. Poznań - miastem wojewódzkim. Cóż to jeszcze oznacza w aspekcie kadrowym? Wymagania w zakresie kwalifikacji pracowniczych wzrosły bardzo poważnie. Od pracowników na stanowiskach kierowniczych wymaga się nie tylko wyższego wykształcenia, ale również długoletniej praktyki zawodowej. W takiej zaś komórce organizacyjnej, jak np. Miejska Komisja Planowania Gospodarczego w s z y s c y pracownicy (z wyjątkiem maszynistki i urzędnika rachunkowego) muszą mieć ukończone studia wyższe i odpowiednią ilość lat praktyki w zakresie danej specjalności. A więc dobrze się stało, że proces podnoszenia kwalifikacji urzędniczych został w poznańskim aparacie władzy terenowej przyspieszony przez fakt nadania miastu praw wojewódzkich, Miasto rośnie, jego sprawy stają się coraz bardziej złożone, potrzebni są więc ludzie odpowiednio fachowo przygotowani do ich rozstrzygania. W konsekwencji Poznań 1957 roku stawia w zasadzie swym airzędnikom pod względem formalnym większe nawet wymagania, niż Poznań z okresu przedwojennego. W aktualnym stanie organizacyjno-gospodarczym otwierają się i dalsze pomyślne perspektywy. Powstaje np. istotna możliwość bezpośredniej współpracy między przedsiębiorstwami przemysłu terenowego a miejskimi przedsiębiorstwami handlu detalicznego. Możliwości te były w poprzednich latach utrzymane raczej w granicach marginesu planowania centralnego. Obecnie na tym odcinku notujemy rzeczywisty postęp i coraz częściej dochodzą do skutku transakcje między przedsiębiorstwami przemysłu terenowego, a przAdsiębior Edmund Krzymieństwami handlu detalicznego, a więc nawet z pominięciem hurtu. Tego rodzaju praktykę należy ocenić jako wybitnie korzystną dla zaopatrzenia ludności, a równocześnie ułatwiającą przemysłowi orientację w rzeczywistych potrzebach rynku. Chodzi o asortyment, ilość i jakość poszukiwanego towaru. Wprawdzie zakłady przemysłowe zawsze jeszcze wolą mieć do czynienia z większymi .zamówieniami, które można uzyskać poprzez hurt, ale to przyzwyczajenie trzeba umieć wyeliminować, trzeba uczyć ludzi operatywności i dużej elastyczności w stosunku do popytu. Okres panowania zasady: "produkcja dla produkcji" szczęśliwie mija i nie tize ba ustawać w staraniach, aby co prędzej należał do przeszłości. Jest to warunek poważnego traktowania potrzeb konsumenta. Chyba w tej sprawie wątpliwości być nie może; nie może być wątpliwości, kto i co jest celem gospodarowania. Inna rzecz, że przemysł nie może być przymuszany do rozwijania produkcji nieopłacalnej. To również nie może ulegać wątpliwości. Ewentualne ryzyko zlecenia takiej produkcji musi ponosić zlecaJący. Bezpośredni kontakt producenta z detalem, który może dochodzić do skutku pod kierunkiem organów terenowych - o co tyle zabiegów czyniono w przeszłości - należy uznać za poważny krok naprzód na drodze decentralizacji planowania i zarządzania, a więc jako krok w stronę dalszego rozbudowania samodzielności rad narodowych. Jest to szansa, którą trzeba umieć i chcieć w pełni wykorzystać w interesie ludności miasta. Miasto wojewódzkie, podobnie jak każde województwo, kieruje swą gospodarką w granicach ustaleń (tzw. wskaźników dyrektywnych) dokonywanych przez władze centralne. Niemniej gospodarka rozwijana w tych granicach, jest znacznie mniej skrępowana dyrektywami, niż np. gospodarka powiatów. A do niedawna Poznań był po prostu traktowany jak powiat. Tymczasem miasto bardzo szybko się rozwijało. Niekiedy nawet na przekór pierwotnym założeniom. Wprawdzie nie należy ono do tzw. miast "lubianych", ma jednak w sobie "coś" co przyciąga, jest to fakt oczywisty. Ludność w stosunku do roku 1939 Wzrosła o przeszło 100 000. Mimo olbrzymich zniszczeń, spowodowanych działaniami wojennymi, rany miasta w zasadzie się zabliźniły. Luki, które - jako smutna spuścizna wojny - są jeszcze tu i owdzie widoczne, czekają wprawdzie na zabudowę, ale nie pierwszą lepszą. Gdyby tylko chodziło o przywrócenie stanu przedwojennego, szczerby byłyby już dawno wypełnione. Myślę tu o takich ulicach i placach, jak: 27 Grudnia, Marcinkowskiego, Czerwonej Armii, Wiosny Ludów, teren po forcie Grollmana itd. Plan zabudowy miasta przewiduje dla tych partii miasta albo coś więcej niż zwykłe domy czynszowe czy biurowce, albo zmiany w arteriach komunikacyjnych. Poznań nowy ma ambicję lepiej i nowocześnie zrealizować swoją zabudowę, a zabudowę śródmieścia przede wszystkim, ma ambicję dostosować ją do wymogów życia wielkomiejskiego. Przeznaczeniem tego miasta jest na pewno być czymś więcej, niż tylko powiatem, niż jednym z licznych powiatów województwa poznańskiego. Ośrodek dyspozycyjny tego miasta wymagał wyposażenia w inną, mocniejszą, treść organizacyjną i funkcjonalną. N a obecnym etapie można ją było zdobyć tylko przez wyłączenie miasta z województwa. Chodziło bowiem zawsze o większą swobodę w- gospodarowaniu. Mogła ona na razie dotyczyć p r z e d e w s z y s t k i m uprawnień inwestycyjnych. Poznań jako miasto wojewódzkie stał się automatycznie tzw. inwestorem centralnym,a więc otrzymał w t y m z akr e s i e te same uprawnienia, które posiadają ministerstwa i urzędy centralne. Uprawnienia te pozwalają na znaczną swobodę w dysponowaniu środkami inwestycyjnymi (ale zawsze w granicach centralnie przyznawanych funduszy - o tym stale należy pamiętać). Już jednak nawet tego rodzaju swoboda pozwala w zasadzie na bieżące dostosowywanie środków inwestycyjnych do rzeczywistych potrzeb terenu i aktualnych warunków realizacyjnych. Decentralizacja tego rodzaju uprawnień stanowi wprawdzie ogromny postęp w stosunku do sztywnych rygorów do niedawna obowiązujących w gospodarce Rady, ale wcale nie czyni z niej jeszcze rzeczywistego gospodarza na swoim terenie. Zawsze bowiem Rada Ministrów może i tą minimalną samodzielność ograniczyć. Przykład: uchwała o zakazie przenoszeń kredytów inwestycyjnych z działu na dział (np. z oświaty na budownictwo mieszkaniowe względnie na odwrót). Gospodarka budżetowa (też w granicach kredytów ustalanych centralnie) może być w nowych warunkach również w zasadzie bieżąco dostosowywana do potrzeb lokalnych. Poznań, mimo rozwijającego się procesu usamodzielniania, jest jednak zawsze jeszcze o wiele bardziej przedmiotem niż podmiotem gospodarowania i to się na tym mieście mści. Sprawy te nie kończą się wcale na gospodarce finansowej. Do niej jeszcze powrócimy. Co roku podejmowane są w Poznaniu decyzje, aby środkami wygospodarowanymi w ł a s n y m w y s ił k i e m jakoś zabezpieczyć istniejące urządzenia miejskie, a nawet je rozbudowywać. Buduje się tym sposobem: nowe odcinki dróg i linii tramwajowych (jak np. trasa Marchlewskiego i trasa na Winogrady), zwiększa się co roku ilość ulicznych punktów świetlnych, oddaje się do użutku mieszkańców nowe sale szpitalne, nowe zakłady służby zdrowia, ale w ostatecznym rachunku efekty tych wysiłków zbiera na ogół nie Poznań, lecz inni - mianowicie ci, którzy z przyzwyczajenia czekają na pomoc państwa i w końcu ją otrzymują. Państwo ma możność przyjść tym innym z większą pomocą, bo właśnie takie ośrodki jak Poznań radzą sobie w dużym stopniu same. O co chodzi? To stałe łagodzenie narastających potrzeb Poznania własnymi środkami, własną gospodarnością powoduje, że władze centralne nie mogą się jakoś dopatrzeć ostrych potrzeb naszego miasta. Klecimy często z niczego coś (przykład: sztukowanie na dużą skalę kabla dla oświetlenia ulicznego). Mamy w końcu w mieście coraz więcej urządzeń improwizowanych, często namiastkowych, gdy inni wolą raczej poczekać i pokazując uporczywie swoją biedę, otrzymują w końcu w darze od państwa obiekty nowe. 1 kto tutaj jest tym mądrym, a kto naiwnym? Zresztą rozumować można i tak: jeżeli już poznaniacy mają upodobanie do klecenia sobie we własnym zakresie teatrów i kin, do klecenia sobie hoteli i szpitali, to chyba nie należy im w tym absolutnie przeszkadzać. Pozostawienie ludziom z takimi skłonnościami w większym zakresie środków na budowę obiektów nowych, byłoby "karygodną" rozrzutnością. Te środki trzeba zabrać i kierować je tam, gdzie takich skłonności ludzie nie mają, tam gdzie ceni się przede wszystkim rzeczy nowe - przecież to jest nawet logiczne. Tak długo, jak poznaniacy nie pozbędą się tych nawyków, trudno im będzie --zdaje się - liczyć na zmianę. Trudno im będzie liczyć na nowe szpitale, na Edmund Krzymieńnowe urządzenia kanalizacyjne, na jakiś większy rozmach w budownictwie mieszkaniowym. Ale gdyby się tych przyzwyczajeń wyzbyli, to któż wtedy by pozostał, który byłby w stanie finansować potrzeby poznańskie, tak. jak m. in. Poznań czyni to dziś - poprzez budżet państwa - w stosunku do innych? Błędne koło. Biada gospodarnym, ale i biada temu Poznaniowi, który chciałby być niegospodarnym. Popróbujmy te sprawy dokładniej sprecyzować. Z tego co już powiedziano, wiadomo, że w naszej gospodarce terenowej efekty inwestycyjne albo o charakterze inwestycyjnym (oznaczmy je ogólnie literą "I") zdobywa się poprzez nakłady pokrywane środkami przydzielonymi ze szczebla centralnego (efekty stąd uzyskane oznaczmy literą "a") i poprzez nakłady realizowane w oparciu o środki wygospodarowane lokalnie (efekty "b"). A więc: I = a + b Środki na uzyskanie efektów oznaczonych literą "a" powinny być przydzielane - w aktualnym systemie gospodarowania - w takiej wysokości, aby same w sobie zapewniały stały p r z y r o s t z a s a d n i c z y potencjału urządzeń miejskich. Taki bowiem jest między innymi cel gospodarowania w ustroju socjalistycznym. IEfekty określone literą " b" powinny dawać p r z y r o s t d o d a t k o w y . Te ostatnie właśnie efekty jako wyraz miejscowej gospodarności powinny p r z y s p i e s z a ć marsz ku coraz lepszym warunkom bytowania w danym mieście, wsi itd. Zatem im lepsza lokalna gospodarność, tym wyraźniejsze w d a n y m m i e ś c i e (miejscowości, okręgu itd.) zaawansowanie w ogólnym stanie zainwestowania, tym lepsze lokalne warunki ogólnobytowe. Tak być powinno. A jak jest w rzeczywistości? W rzeczywistości jest tak, że im większy wysiłek w nakładach wymienionych pod "b", tym mniejsza szansa uzyskania środków przydzielanych na nakłady wymienione pod "a". Zwiększanie efektów "b" grozi zawsze pomniej szeniem efektów "a". Końcowy wynik inwestycyjny (I) na przestrzeni lat nie jest więc w tych warunkach absolutnie w stanie odzwierciedlić miejscowej gospodarności. Ona rozwadnia się w systemie naczyń połączonych naszej ogólnej gospodarki. Efekty tej gospodarności po prostu niejako giną w studni bez dna. Jeżeli więc gdziekolwiek można zastosować powiedzenie o syzyfowej pracy, to na pewno do gospodarki tych rad narodowych, które mają ambicje być gospodarnymi. To są fakty na ogół dobrze znane organom centralnym, choć ze zrozumiałych względów nie muszą być przecież podkreślane. Swiadomość tego stanu rzeczy w terenie jest jednak niewielka, a wydaje się, trzeba go znać, aby właściwie rozumieć zasady i warunki gospodarowania w terenie. Obecny system rozdziału środków między poszczególne okręgi kraju ma funkcjonować w interesie wyrównania różnic rozwojowych poszczególnych części kraju (o czym już wspomniano), w interesie likwidacji opóźnień rozwojowych niektórych terenów. Założenie samo w sobie jak najbardziej słuszne pod warunkiem, że celu tego nie będzie się chciało osiągać poprzez spychanie okręgów nieco (na miarę polską) zaawansowanych do poziomu zapóźnionych. Warto by się poza tym przy tej okazji chyba zastanowić nad tym, czy więcej . niż nadmierna eksploatacja takich okręgów, jak np. Poznań i całe województwo poznańskie leży w rzeczywistym interesie okręgów permanentnie nastawionych na branie. W sprawach gospodarczych - jak wiemy - z reguły więcej popłaca optimum niż maximum. Poza tym prawdziwa gospodarka nie znosi ani ascezy ani caritasu. Warto chyba te rzeczy przemyśleć. Wnioski przyjdą same i na pewno prawidłowe, na pewno godzące interesy tych, którzy potrafią coś dać, z interesami tych, którzy przede wszystkim zapatrzeni są w swoje potrzeby. Nic łatwiejszego jak nawet tego rodzaju rozumowanie określić jako myślenie partykularne, zawężone do własnego podwórka, dzielnicowe, lokalnie patriotyczne itd. ToAetykietki dobrze · znane. Będą to jednak zawsze tylko twierdzenia z gatunku: kulą w płot. Poznań bowiem nie żąda dla siebie przywilejów, ale nie zgadza się po prostu na dyskryminację. Kilka faktów ilustrujących to zagadnienie: I. Wielkość nakładów inwestycyjnych na jednego mieszkańca według wskaźników dyrektywnych, które mają obowiązywać w 1958 roku. Kwota w zł Miasto na jednego mieszkańca Warszawa 1342.769 - 771.456.446. Łódź Kraków Wrocław Poznań II. Wskaźniki ogólnych wydatków budżetowych na jednego mieszkańca w projekcie budżetu na 1958 r. Kwota w zł Miasto na jednego mieszkańca Warszawa 2930.Łódź 2108r Kraków 1750 - Wrocław 1771.Poznań 1233. III. Wielkość nakładów inwestycyjnych na jednego mieszkańca w planie 5-letnim (w złotych)l a t a 1956 1957 1958 1959 1960 Warszawa 1276 1354 1342 1556 1573 Łódź 572 657 769 995 « . 4 5 Kraków 1147 893 771 ?57 746 Wrocław 505 457 456 570 576 Poznań 368 454 446 507 570 IV. Dotacja wyrównawcza, która ma obowiązywać w budżetach na 1958 r. (Pełni ona - jak wiadomo - podwójną rolę: jest instrumentem centralnego kierowania gospodarką budżetową rad oraz wypełnia lukę (deficyt) między dochodami przydzielonymi radom a wydatkami rad). Wysokość dotacji w zł na jednego mieszkańca Miasto Poznań 1688.1252.618.774.239 Warszawa Łódź Kraków Wrocław V. Ilość nowych izb budowanych dla ludności przez Dyrekcję Budowy Osiedli Robotniczych (projekt na 1958 r.) Miasto Ilość izb na 1000 mieszkańców Warszawa 16,1 8,2 11,2 6,8 5,6 Łódź Kraków Wrocław Poznań Wszystkie te dane dotyczą, rzecz jasna, tylko tzw. gospodarki terenowej. Pozycja Poznania, jak widzimy, jest zawsze ta sama. W podstawowych zadaniach zadekretowano dla tego miasta ostatnie miejsce i wcale nie na przeciąg jednego roku. Na ten stan złożyło się wiele przyczyn, ale na pewno nie ostatnią było to, że los Poznania zbyt mocno powiązany był z województwem, któremu w tak podstawowych zadaniach, jak inwestycje, przydzielono w naszej gospodarce terenowej funkcję straży tylnej. W 1956 r., a więc w ostatnim roku sprawowania opieki nad Poznaniem przez Województwo, terenowe nakłady inwestycyjne województwa poznańskiego (bez Poznania) wynosiły 13 900 zł na 100 mieszkańców. J ak w tym samym czasie wyglądał w tej dziedzinie Poznań, mówi zestawienie nr III. Przeciętna krajowa tych nakładów wynosiła wówczas 31600 zł na 100 mieszkańców. Za województwem poznańskim znajdowało się tylko województwo zielonogórskie z kwotą 9 900 zł na 100 mieszkańców. W r. 1958 województwo poznańskie miałoby uczestniczyć w tych nakładach na poziomie 21 800 zł na 100 mieszkańców, a więc tym samym ma zająć w korowodzie naszych województw miejsce ostatnie, przy przeciętnej krajowej - 40 700 zł na 100 mieszkańców. Trudno tu powstrzymać się od uwagi: Biedny byłby ten nasz Poznań, gdyby miał nadal tkwić pod opieką akurat tego województwa (a inne przecież z sa mego założenia losu nie mogło wchodzić w rachubę). Szczęśliwie jest już inaczej. Poznań może już bezpośrednio bronić swoich interesów, może we własnym zakresie podejmować inicjatywę na rzecz swoich potrzeb. Skutki? A są, i to wcale nie najgorsze. W kilku dziedzinach udało się przekonać władze centralne o bezspornych potrzebach Poznania. Znalazło to już wyraz w rozdziale środków na terenowe zadania bieżące i inwestycyjne na rok 1958. W porównaniu do pierwotnego planu rozrzutu tych środków uzyskano ich o tyle więcej, że można by za nie wybudować przeszło 600 izb mieszkalnych. Jest to akurat tyle, ile Dyrekcja Budowy Osiedli Robotniczych ma w 1958 r. wybudować izb dla całego województwa (z wyjątkiem Poznania). Zaznacza się, że izby przyjęto tu tylko jako współczynnik przeliczeniowy. Trzeba jednak z góry zaznaczyć, że mimo wszystko tendencja do ignorowania potrzeb Poznania niestety nadal trwa. Dużo jeszcze trzeba będzie na pewno wysiłku, aby Poznań wydostać z pozycji "outsider' a", którą dotychczas organizacyjnie i organicznie musiał dzielić z województwem i wprowadzić go na dawno należne mu miejsce zarówno z uwagi na jego potrzeby, jak i jego rzeczywisty wkład w gospodarkę narodową. Ten,drugi moment jest niestety u nas niedoceniany, a szkoda, cierpi na tym nie tylko nasze miasto, ale i kraj. Nie trzeba chyba tego szczegółowo udowadniać. Poznań nigdy nie ciążył ani na gospodarce ogólnokrajowej, ani poszczególnych ośrodków kraju. Nigdy nie był i nigdy nie chce być dla nikogo balastem, ale ma chyba też prawo żądać, aby gospodarka innych nie ciążyła krytycznie na . . jego rozwoJu. Kilka razy powoływałem się na wkład Poznania w gospodarkę ogólną Istotnie dajemy jej dużo. Wystarczy zaznaczyć, że Poznań byłby w stanie w pełni rozwiązywać swoje problemy miejskie, gdyby z tego co sam na czysto odprowadza do budżetu państwa (a więc po opłaceniu wszelkich poznańskich wydatków - też inwestycyjnych - budżetu centralnego i terenowego), mógł zatrzymać do swej dyspozycji tylko około 12% (niezależnie od tego, co otrzymuje obecnie). Takiego żądania nie można chyba nazwać zachłannością. Rozważamy rzecz w kategoriach finansowych, niemniej widzimy i chcemy widzieć w nich reprezentację kategorii rzeczowych. Postulat samodzielności gospodarki miejskiej wiąże się jeszcze z innym - bardzo istotnym - zagadnieniem. U strój socjalistyczny już z samego założenia postuluje bardzo ścisłe powiązanie gospodarki lokalnej z gospodarką kierowaną centralnie. To powiązanie jest jednak u nas na razie jakieś opaczne. Przemysł, zwłaszcza kluczowy, w sposób zamierzony albo nie zamierzony ciąży na gospodarce miejskiej. To jest fakt. Ciąży na skutek swego organizacyjnego wyobcowania z problematyki terenowej, w której jednak faktycznie tkwi, czego nikt nie jest w stanie zmienić. Ostatecznie bowiem dla ludzi zatrudnionych w przemyśle czynna jest przede wszystkim komunikacja mieiska, przemysł jest głównym konsumentem wody komunalnej. Już tylko te dwie planowo deficytowe usługi miejskie pochłaniają rocznie dziesiątki milionów złotych, które w ostatecznym rachunku konsumuje głównie (w ujęciu procentowym) przemysł. Przechwytuje ie poprzez odnośne przedsiębiorstwa z budżetu miejskiego. A usługi oraz inwestycje mieszkaniowe, usługi w zakresie siużby zdrowia, oświaty itd.? Edmund Krzymień Wartość nakładów na wykonanie tego rodzaju zadań terenowych wyraża się setkami milionów złotych a finansującym te zadania jest oczywiście budżet miejski. Akumulacja środków potrzebnych do wykonania tych zadań odbywa się jednak przeważnie bez udziału w niej przemysłu kluczowego. Istnieje wyraźna rozbieżność między tym co przemysł kluczowy otrzymuje od gospodarki terenowej, a tym co na rzecz tej gospodarki świadczy. Brak ekwiwalentności osłabia tę gospodarkę, a nawet dezorganizuje ją, przytłaczając ją wielkością niezapłaconej konsumpcji. Przemysł, który z natury rzeczy jest czynnikiem miastotwórczym, w naszych warunkach organizacyjnych wprowadza do gospodarki miejskiej elementy o charakterze destrukcyjnym. Trzeba podkreślić: w aktualnie założonych warunkach organizacyjno- funkcjonalnych, a nie z natury rzeczy. Jest to rozróżnienie jak najbardziej istotne i dla' uniknięcia nieporozumień trzeba to podkreślić. Przemysł wrasta w organizm miejski. Pojawia się wzajemna oczywista współzależność, która nie znosi izolacji problematyki przemysłu kluczowego od problematyki miejskiej w ścisłym tego słowa znaczeniu. W rzeczywistości istnieje jedna integralna problematyka ogólnomiejska. Ignorowanie tego faktu jest szkodliwe zarówno dla miasta jak i dla przemysłu. Władze lokalne nie mogą nie interesować się funkcjonowaniem i rozwojem przemysłu kluczowego w mieście. Ale z drugiej strony przedsiębiorstwa kluczowe nie mogą ograniczać swych zainteresowań gospodarką miejską tylko do zgłaszania pod jej adresem żądań. Trudno uznać za właściwe takie postępowanie, które prowadzi do tego, że bez mała całość (ponad 98%) efektów wygospodarowanych przez te przedsiębiorstwa przejmują władze centralne, ale równocześnie ogromna ilość potrzeb tych przedsiębiorstw i ich załóg ma być i jest zaspakajana na warunkach prawie darmowych przez gospodarkę i budżet terenowy. Chyba już czas najwyższy skończyć z tego rodzaju subwencjonowaniem przemysłu kluczowego. Stan ten bowiem na dalszą metę działa również ograniczająco na okres usług i świadczeń miejskich, które chce i może otrzymać przemysł. Jednostronność świadczeń wprowadza szkodliwe dysproporcje w rozdziale usług a nawet w pewnym stopniu w kierunku inwestycji miejskich. Środki bowiem, którymi dysponuje miasto, pochodzą z reguły - jak to już zaznaczono - ze źródeł leżących poza przemysłem kluczowym, ale równocześnie przemysł ten rozumiany kompleksowo pochłania lwią część tych środków. Ten fakt wywołuje stan chronicznego braku merytorycznej (nie formalnej) równowagi w gospodarce budżetowej/Stąd wołanie o zmianę, o uznanie i pełne respektowanie rachunku z tytułu korzystania z urządzeń i świadczeń miejskich. Zasada: daje - otrzymuje, powinna obowiązywać nie tylko w stosunkach między przedsiębiorstwem a odpowiednimi resortami, lecz również w stosunkach między przedsiębiorstwem a właściwą radą narodową. Jest rzeczą jasną, że postulat ten może być rozstrzygnięty nie przez bezpośrednio tą sprawą zainteresowanych, lecz w drodze ustawodawczej. Zagadnienie jednak istnieje i od właściwej decyzji w tej sprawie zależy prawidłowość albo przypadkowość w rozwoju organizmu miejskiego. Takiej przypadkowości nie da się uniknąć nawet przy istnieniu gospodarki planowej. Rozwiązanie tego problemu stanowiłoby ogromny wkład realnej treści w zawsze jeszcze pustawą formułę: rady gospodarzem na swoim tereniei& Jest rzeczą niewykluczoną, że realizacja wspomnianego postulatu i ścisła współpraca przemysłu kluczowego z Radą przyspieszyłaby również moment usanowania i zmodernizowania wielu zakładów kluczowych, którym resorty poświęcają zbyt mało uwagi i troski. Do takich zakładów na naszym terenie należą między innymi: Poznańskie Zakłady Metalowe i Emalierhia, Zakłady Wytwórcze Ogniw i Baterii, Poznańska Wytwórnia Luster, Zjednoczone Zakłady Rowerowe itd. Propozycji na rozwiązanie tego zagadnienia (właściwe powiązanie gospodarki terenowej z gospodarką przedsiębiorstw kluczowych) może być wiele. Wydaje się, że jedną z ewentualności mogłaby być zasada pozostawienia do dyspozycji potrzeb terenowych całego ogólnego zysku netto (a więc po potrąceniu ewentualnych ogólnych strat) wygospodarowanego przez przemysł kluczowy, tego zysku, który dotychczas odprowadzany jest do budżetu centralnego. Budżet centralny korzystałby w nieuszczuplonych rozmiarach z akumulacji zasadniczej, jaką jest podatek obrotowy (około 95% wszystkich dochodów z przedsiębiorstw). Możliwość wykorzystania tego zysku dla ogólnych potrzeb lokalnych wzmacniałaby nie tylko budżet terenowy, ale również zwiększyłaby na pewno zainteresowanie załóg potrzebami miejskimi, a w konsekwencji kompleksowym rozwojem miasta. Jest wysoce prawdopodobne, że na tej drodze wykształciłaby się rzeczywista więź między załogami fabrycznymi (ich przedstawicielami) a daną radą narodową jako reprezentantką interesów ogólnomiejskich. Współdziałanie tych przedstawicielstw w realizacji konkretnych celów miejskich mogłoby mieć również wielkie znaczenie wychowawcze: nauczyć ludzi szacunku dla urządzeń służących celom ogólnym oraz zaszczepić w nich troskę o rozbudowę tych urządzeń. Jest to sprawa niezwykle ważna, gdyż braki nasze w tej dziedzinie są po prostu żenujące. Tak dużo uwagi - w różnym powiązaniu - poświęca się sprawom finansowym, gdyż one stanowią klucz do rzeczywistej samodzielności władz terenowych i w rezultacie do gospodarowania w ścisłym powiązaniu z miejscowym stanem faktycznym w rzeczywistym interesie miasta. Bez miejscowej autonomicznej myśli w rozwiązywaniu lokalnych problemów - trzeba to jeszcze raz podkreślić - pleni się niestety schematyzm, rodzący z kolei dysproporcje rozwojowe, marazm, a przede wszystkim dochodzi do zagubienia odpowiedzialności za wykonanie zadań i wyniki. Gospodarka finansowa mogłaby tylko w tym przypadku sprzyjać samodzielności i operatywności władz terenowych, gdyby opierała się na rzeczywiście własnych źródłach dochodowych. Poza tymi źródłami, które aktualnie składają się na stronę dochodową budżetu, powinny wchodzić w rachubę wspomniane co dopiero zyski przedsiębiorstw kluczowych oraz mimo wszystko podatek od wynagrodzeń. Podatek ten mógłby ewentualnie pełnić rolę regulatora dochodów terenowych poprzez ustalanie wysokości udziałów w tym podatku na okres planu etapowego. Ustalanie udziałów coroku wprowadza bowiem do gospodarki terenowej element niepewności, element dorywczości, a to absolutnie nie sprzyja gospodarowaniu. Potrzeba korzystania przez Radę z tego podatku będzie istniała przynajmniej tak długo, doDÓki w sposób rzeczowy nie będą uregulowane czynsze za mieszkania oraz opłaty za usługi komunalne i inne, wpływające pośrednio albo bezpośrednio Edmund Krzymień do budżetu terenowego. Dotacja wyrównawcza natomiast powinna byc zlikwidowana, gdyż jest ona czynnikiem ograniczającym inicjatywę władz terenowych i w konsekwencji w mniejszym lub większym stopniu zamraża rozwój gospodarki terenowej. Jest nie wykluczone, że dotacja ta jest potrzebna okręgom cierpiącym obiektywnie albo i subiektywnie na niedorozwój gospodarczy, ale na pewno utrudnia gospodarowanie radom działającym w wafunkach gospodarczo i organizacyjnie bardziej dojrzałych. Jedno jest pewne, to mianowicie, że dotychczasowa kalkulacja dochodów przeprowadzana przez Ministerstwo Finansów stawia samodzielność finansową, a w konsekwencji i gospodarczą, rad narodowych pod całkowitym znakiem zapytania. Kalkulacja ta, oparta nie zawsze o wyczerpujący stan faktyczny, w dążności do maksymalizacji dochodów usztywnia działalność finansową danej rady, sprowadzając uchwałę budżetową w gruncie rzeczy do aktu prawnego o znaczeniu raczej formalnym. Chcąc więc zapewnić radom rzeczywistą samodzielność w gospodarowaniu, trzeba im wpierw zagwarantować autonomiczne źródła dochodowe, z wyłączeniem z nich operatywnej ingerencji Ministerstwa Finansów. Bez tego nie ma samodzielności rady, choćby się najpiękniej i najgłośniej na ten temat deklamowało.