PLON TRZYMIESIĘCZNEJ AKCJI »R« Już w dniu 15 września ubiegłego roku Rada Państwa, w trosce o polepszenie warunków mieszkaniowych klasy robotniczej, powzięła doniosłą uchwałę, przeznaczając kwotę dwóch miliardÓw złotych na stworzenie specjalnego funduszu, który pozwoliłby na remont i odbudowę mieszkań robotniczych.. Zgodnie z tą uchwałą miasto Poznań otrzymało z Zarządu Samorządowego Funduszu Wyrównawczego dotację na remont domów mieszkalnych i na remont mostów i przepustów drogowych. Polski Bank Komunalny wypłacił na te prace Zarządowi Miejskiemu stoł. m. Poznania - kwotę 76 milionów złotych, z czego 66 milionów przeznaczyło się na remont i odbudowę mieszkań robotniczych, a 10 milionów na naprawę dróg, jezdni, chodników i krawężników na terenie dzielnic robotniczych. Natychmiast po uchwale ukonstytuowała się przy Zarządzie Miejskim Nadzwyczajna Komisja dla spraw mieszkań robotniczych z Prezydentem stoł. m. Poznania ob, Leonem Murzynowskim na czele, jako przewodniczącym i wiceprezydentem ob. Klausem, jako wiceprzewodniczącym, W ten sposób zaczęto na terenie naszego miasta z końcem września ub. roku planową akcję budowy i remontów domów i osiedli robotniczych. Akcję nazwano w skrócie akcją "R". Nie trzeba specjalnie podkreślać społecznego znaczenia tej akcji, zapewniającej przede wszystkim robotnikowi, mieszkającemu po dziś dzień w nieodpowiednich warunkach, czyste i ciepłe mieszkanie. Komisja zakwalifikowała 530 mieszkań robotniczych do remontu indywidualnego. Poza tym w czterech punktach miasta dokonano całkowitej odbudowy zniszczonych domów mieszkalnych. W ten sposób uzyskano 51 mieszkań robotniczych. W związku z zakończeniem akcji "R" odbyła się w pierwszych dniach stycznia tego roku, w renesansowej Sali Odrodzenia w Starym Ratuszu, uroczystość wręczenia robotnikom, lokatorom nowych domów, orzeczeń i kluczy do odremontowanych mieszkań. W obecności przedstawicieli Rady lvliejskiej, Zarządu Miejskiego, partii politycznych i organizacji społecznych, przewodnizący Miejskiej Rady Narodowej, ob. Edward Stokowski, wręczył klucze do nowych mieszkań 54 rodzinom robotniczym. W okoliczn0ściowym przemówieniu podkreślił on serdeczną opiekę, jaką Rada Państwa i Miej. stworzyć lepsze warunki bytowania. Sprawozdanie z działalności Komisji wygłosił wiceprezydent miasta, ob. Franciszek Klause, Przedstawiciele robotników w serdecznych słowach dziękowali Państwu i Zarządowi Miejskiemu za piękny i cenny dar, jakim w obecnych war1lllkach jest mieszkanie. Ich zapewienie, że włączą się w nurt współzawodnictwa, by tą drogą szybciej zdążać ku Polsce Socjalistycznej, przyjęli zebrani burzą oklasków. Akcja "R" na terenie naszego miasta miała przebieg skoordynowany. Celem jak najbardziej sprawiedliwego, sumiennego oraz oszczędnego zużycia uchwalonej przez Radę Państwa dotacji, Komisja Nadzwyczajna powołała na terenie fabryk i w większych zakładach pracy "trójki fabryczne" lub "zakładowe", które zbadały na miejscu warunki mieszkaniowe współtowarzyszy pracy. przekazując swą opinię Komisji Nadzwyczajnej dla akcji "R". Przeprowadzone remonty, zależnie od potrzeb i konieczności naprawy, obejmowały postawienie lub przestawienie piecy, naprawę drzwi i okien, położenie podłóg oraz założenie instalacji wodociągowych, kanalizacyjnych i świetlnych. Dokonano równiei szeregu innych napraw mających na celu poprawienie warunków mieszkaniowych w myśl wymogów sanitarno-zdrowotnych. Sprawa oświetlenia ulic należących do ośrodków robotniczych była drugą troską Komisji, Nowych, prawie 200 punktów świetlnych rozjaśni Starołękę, Krzyżowniki, Świerczewo, Naramowice i Górczyn, to znaczy te dzielnice miasta, w których przeważa ludność robotnicza. Niemniej ważną akcją dla Komisji była naprawa dróg, chodników, jezdni 23 ulic w dzielnicach robotniczych, Na marginesie niejako tych robót dokonano naprawy i smołowania dachów osiedli robotniczych i baraków mieszkalnych na Zawadach, Krzyżownikach i Świerczewie. Komisja Nadzwyczajna w wykonaniu zleceń Rady Państwa miała specjalne trudne zadanie w realizowaniu wyżej wymienionych prac. lv1iędzy innymi powodem był również bą.rdzo krótki okres czasu, okres trzechmiesięczny, wyznaczony miastu przez Radę Państwa. Ukończenie prac w terminie zawdzięczać należy w pierwszym rzędzie wyjątkowo życzliwemu ustosunkowaniu się oraz społecznemu podejściu do tych prac tak pracowników, jak i kierownictwa warunki atmosferyczne, pozwalające doprowadzić prace budowlane do końca, Akcja "R" na terenie naszego miasta dobiegła końca. Część: poznańskich rodzin robotniczych zamieniła piwnice. strychy, poddasza na czyste, nowoczesne mieszkania. Tak władze państwowe jak i mejskie nie poprzestaną na tej akcji. Władze stoł. miasta Poznania cały swój wysiłek kierują w tym roku na odcinek mieszkaniowy. W wyniku tych wysiłków ulegną znacznemu polepszeniu warunki mieszkaniowe w Poznaniu, Szczególną zaś troską otoczy się poznański świat robotniczy, który stosownie do swych zasług otrzyma wygodne mieszkania. ARCHITEKCI POZNAŃSCY LAUREATAMI KONKPRSU NA GMACH MINISTERSTW A SKARBfT Jednym z największych powojennych konkursów architektonicznych i swego rodzaju krajową "Olimpiadą" w tej dziedzinie sztuki był Konkurs Stowarzyszenia Architektów Rzeczypospolitej Polskiej na szkicowy projekt gmachu Ministerstwa Skarbu. Konkurs ten po raz pierwszy przyniósł zwycięstwo architektom poznań. skim. Inżynier-architekt Bolesł.aw Szmidt (które'go artykuł o Rozbudowie Międzynarodowych Targów Poznańskich drukujemy w tym numerze) oraz inżynier-architekt Leonard Tomaszewski zdobyli w konkursie tym pierwszą nagrodę w wysokości 300 tys. zł. Inżynier-architekt Bolesław Schmidt był w 1946 roku profesorem i kierownikiem polskiej szkoły architektury w Londynie i Liverpool. Obecnie jest autorem projektów przebudowy Zamku (Nowego Ratusza) oraz od roku 1948 naczelnym architektem Targów Poznańskich. Inżynier-architekt Leonard Tomaszewski jest współautorem (wespół z inżynierami Pogórskim i Płończakiem) gmachu Urzędów Skarbowych przy ul. Cieszkowskiego, rozbudowy gmachu Biblio. teki Uniwersyteckiej oraz autorem pierwotnego projektu przebudowy Wieży Górnośląskiej. £0 Ż Al O B N EJ KAR T, Y RAOUL KOCZALSKJ (1885 - 1948) Raoul Koczaiski zmarł nagle dnia 24 listopada 1948 r. w Poznaniu i tutaj został pochowany na cmentarzu jeżyckim. Pogrzeb odbył się na koszt Państwa. Raoul Koczaiski urodził się w Warszawie. Karierę koncertową rozpoczął wyjątkowo wcześnie, mając dokładnie 5 lat. Był zatem autentycznym "cudownym dzieckiem". Pierwszy występ KoczaIskiego odbył się także w Warszawie. Malec odegrał szereg utworów Fryderyka Chopina na jego własnym fortepianie (znajdującym się wówczas na wystawie muzycznej - 1890 r.). Młodziutki wirtuoz szkoli swój talent unajpoważniejszych profesorów. Po studiach u Gadomskiego (uczeń Moniuszki) i Marka (uczeń Liszta) Koczaiski przechodzi na dłuższy czas pod opiekę Karola Mikulego (ucznia Chopina). Mikuli zaszc'zepia Koczalskienm entuzjazm do sztuki chopinowskiej, entuzjazm, którym płonąć będzie późniejszy "mistrz Raoul" przez ałe swoje życie. Rozpoczyna się kariera koncertowa - świetna, błyskotliwa, pełna triumfów. Cała Europa słucha Koczaiskiego: od Leningradu i Odessy po Paryż, Barcelonę i Londyn. Wszystkie większe europejskie centra muzyczne goszcz<} u siebie tego młodego chłopaka, z charakterystyczną, równo przyciętą nad brwiami grzywką jasnych włosów, udekorowanego rzadkimi orderami Turcji, Persji, Bułgarii. Oczywista, że Koczaiski nie omija także Polski. Zapewne niejeden ze starszych poznańczyków pamięta młodziutkiego Raoulka, koncertującego w stolicy Wielkopolski (okres około r, 1897). Poznań posłucha Koczaiskiego niejednokrotnie i potem. Wkrótce po zakończeniu I wojny światowej, już jako znakomity, bardzo znany artysta, wystąpił Koczaiski w Poznaniu w cyklu czterech recitali chopinowskich, danych w kilkudniowych zalf'dwie odstępach czasu. I później odwiedza ten znakomity artysta nasze miasto (mieszkając stale za granicą). Pamiętam, dwa latą. przed ostatnią wojną, jak grał w Teatrze Wielkim swój III Koncert fortepianowy (z towarzyszeniem orkiestry - pod batutą Feliksa wiem, Koczaiski występował rzadko. Gdy w r. 1948 mistrz Raoul zagrał po raz pierwszy, po długim czasie, w Warszawie - wzbudził niebywały entuzjazm dla swojej sztuki. Można powiedzieć, że artysta podbił sobie tam z miejsca wszystkie serca, Zebrał najpochlebniejsze recenzje, jakie pianista może kiedykolwiek uzyskać, Czytało się w prasie stołecznej śmiałe zdania, nazywając Koczaiskiego pierwszym polskim wirtuozem fortepianowym (dnia dzisiejszego), zwłaszcza najświetniejszym interpretatorem Chopina. lvIistrz Raoul koncertuje teraz we WS7.yt'. ,O. stkich większych ośrodkach artystycznych Polski. W Krakowie gra w Filharmonii po kolei "Koncerty": e-moll Chopina, G-Dur Beethovena, a-moll Schumanna, a także własny IV koncert fortepianowy. Było rzeczą wzruszającą, dla wszystkich szczerych miłośników muzyki, uczestniczyć w recitalach tego "wnuka artystycznego" Chopina (poprzez Mikulego). Czemu należało przypisać rozgłos europejski, jaki zyskała sobie sztuka Koczaiskiego? Mistrz Raoul dysponował techniką wypracowaną precyzyjnie i skończenie (szczególnie tzw. drobną techniką palcową) oraz tonem szlachetnym, pełnym, bogatym w światłocienie, zmiennym w barwie. Koczaiski posiadł wielką tajemnicę legato, czyli ciągłego śpiewu instrumentu. Grał na fortepianie jakby na skrzypcach, wprost płynąc po klawiaturze. Cechą charakterystyczną były tu: brak twardych, szorstkich tonów oraz częstp korzystanie z piana i pianissima. tuozów nawet światowej sławy mógł mierzyć się z nim, jako odtwórcą Kołysanki, Walca brylantowego Es lub Etiud Chopina? Ileż kultury miał Koczaiski już choćby w samym dotknięciu klawiatury! Jakie nieopisanie powiewne tryle, gamki i staccata (np. chopinowska Etiuda tercjowa opus 25, grana w tempie trylu)! Z jakąż wewnętrzną pogodą i romantyczną poezją wyczarowywał artysta schumanowskie Papillons. Ale Koczaiski, . gdy był dobrze usposobiony, zdobywał się także na dramatyczną ekspresję i wielkie gradacje dynamiczne. Pamiętamy grany z żywiołowym, młodzieńczym temperamentem: Koncert e-moll Chopina (Zakłady Cegielskiego, grudzień 1946). Pamiętamy gigantyczny cykl wszystkich Sonat Beetho. vena - granych na 6 wieczorach .- z potężną siłą tonu i energią techniki (1941 r.). Pamiętamy radiowe wykonania I, II, III Sonaty Chopina (z tych "pierwsza" rzadko wydobywana na światło dzienne). Zarzucano niejednokrotnie Koczaiskiemu jako artyście, że grał "po wczorajszemu" zbyt egzaltowanie i romantycznie, że "my rozumiemy dziś Chopina inaczej". Ale zapominano, że "mistrz Raoul" był wychowankiem epoki minionej, Kto wie, czy tak sam Chopin nie interpretował swych utworów? Koczaiski podobno trzymał się' wiernie tradycji Mikulego i był jednym z ostatnich, który właśnie tak "poloneza wodził". Raoul Koczaiski całe życie komponował. Pozostawił ilościowo · olbrzymi dorobek twórczy. składający się z 6 koncertów fortepia-. nowych, 4 sonat skrzypcowych, 1 koncertu wiolonczelowego, 8 sonat fortepianowych, 4 triów, 1 symfonii, 1 oper, kilku baletów. mnóstwa pieśni i utworów fortepianowych. Z tych kompozycji prawie niczego nie znamy. Raoul Koczaiski niżej podpisanemu przegrywał kilkakrotnie swoje kompozycje. Na marginesie dodajmy, że prezentował on swoje rzeczy wielu muzykom. Pragnął bardzo być znany i ceniony - właśnie jako twórca. Otwarcie mówił, że wpierw jest kompozytorem (zwłaszcza operowym), dopiero później pianistą. Niektóre kompozycje własne Koczaiskiego należą do rodzaju twórczości salonowej (w dobrym guście, trochę w stylu Moszkowskiego, Rubinsteina, Tostiego itd.). W inwencji Koczaiskiego dopatrzeć się również można nader wyraźnych wpływów Liszta, Chopina, Czajkowskiego, Pucciniego. Jestem przekonany. że z całej tej bogatej spuścizny (bodaj ok. 150 opusów!). 6* mogłyby wejść w skład jakiegoś reprezentacyjnego "Koczalski-AIbumu". Swego czasu słyszałem kilka naprawdę cennych, świe. żych harmonicznie pieśni lirycznych mistrza. A może któraś z polskich placówek operowych, przy okazji, zaprezentuje dawno zapowiadany "Powrót" Koczaiskiego? Może to będzie istotnie "powrót" jego sztuki na estrady i sceny krajowe? Robi się tyle udanych i nięudanych eksperymentów na odcinku muzyki, że można popró bo wać szczęścia i z operą Koczaiskiego. A ten wielki artysta za. służył sobie bezsprzecznie na wdzięczność społeczeństwa - chociażby tylko jako niestrudzony propagator i niezrównany interpretator muzyki Fryderyka Chopina. Razimierz Nomowiejskiś. p. JAN WRONIECKI Miesiąc listopad zapisał się żałobnymi zgłoskami w życiu poznańskich plastyków. Nieoczekiwana śmierć wydarła z ich grona jednego z naj wybitniejszych artystów-grafików, zasłużonego organizatora życia artystycznego w Wielkopolsce, doświadczonego pedagoga i serdecznego kolegę. W dniu 24. 11. 48 zmarł na udar serca śp. Jah Wroniecki. Już w r. 1910 po ukończeniu studiów w Berlinie rozpoczyna Wroniecki artystyczną działalność w Poznaniu, zasilając swą pracą nieliczną wówczas gromadkę plastyków grodu Przemysława. W roku 1917 bierze wybitny udział wspólnie z Hulewiczem, Skotarkiem, Kubickim i Szmajem w organizowaniu grupy poznańskiego "Zdroju". W roku 1920 obejmuje, w utworzonej przez Fr. Pautscha Szkole Zdobniczej, kierownictwo kursu grafiki artystycznej i użytkowej, Owocem tej pedagogicznej działalności są nagrody ("Grand Prix") uzyskane na Międzynarodowej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych w Paryżu w r. 1925, jak również na P. W. K. (złoty medal). Był członkiem założycielem Grupy Artystów Plastyków "Świt" i "Plastyka". Stały udział w wystawach wszystkich głównych ośrodków artystycznych w kraju, liczne wystawy zbiorowe, wysoki poziom jego twórczości zdobyły mu "Nagrodę Plastyczną" m, Poznania w r. 1936, a na krótko przed wojną . przyznanie - Złotego Krzyża Zasługi. Twórczość Wronieckiego wywodzi się z założeń malarstwa imI?resjonistycznego. Ulega ona znacznej przemianie, dzięki ze znańskiego "Zdroju". Rok 1917 był historyczną datą powstania tego zrzeszenia, które na jałowym wówczas gruncie naszego miasta rozbudziło nader silny ruch artystyczny i wywołała silne zainteresowanie wśród szerszych warstw społeczeństwa. Wroniecki bierze udział w wystawach wspólnie z czołowymi reprezentantami tego nowatorskiego kierunku, którymi byli: Skotarek, Kubicki, Szmaj, Hulewicz, Świnarski i inni. Drzeworyty, linoryty i rysunki Wronieckiego spotykamy ńiemalże w każdym numerze "Zdroju". ,; fł'-" ;.6 ... -.. . . .,. .: . \ :f .j -ł.; '. \ .-\ ,,' \ . .\.1' '.d .t Ślady tej dobrej szkoły, jaką przeszedł w tym okresie, powtarzać się będą często w późniejszych pracach, które też dzięki temu nosić będą cechę poprawnie skomponowanego obozu. Powstała w tym czasie skłonność do "kubizowania" ustępować będzie zwolna zdecydowanym skłonnościom do realizmu. W bogatym jego dziele graficznym znajduje .się kilka kolekcji poświęconych odrębnym tematom jak np,: seria rysunków i litografii ze Śląska (motywy fabryczne), znad morza, wreszcie z Kresów Wschodnich. Wiele z jego rysunków odtwarza ze szczerym pietyzmem piękno zabytkowego Poznania. Barwne akwarele Wronieckiego były. to raczej impresyjne rysunki podmalowane kolorem. Charakterystyczną cechą jego twórczości była niezwykle czuła wrażliwość i bezpośredniość w chwytaniu piękna natury połączona z wrodzoną kulturą i dużym poczuciem smaku. ziomem technicznym i subtelnym artyzmem. Okres okupacji spędził Wroniecki w Małopolsce. Natychmiast po wyzwoleniu kraju z okupacji hitlerowskiej wraca do rodzinnego miasta i z niestrudzonym zapałem przystępuje do organizowania WYŻSZj Szkoły Sztuk Plastycznych. lvlimo mocno nadwątlonego zdrowia nie ustaje w wytrwałej, pełnej zapału pracy, którą nagle przerwała niespodziewana śmierć. Cześć jego pamięci! .l an J/,.ozińiJki L T R A ŻYCIE TEATRALNO-ARTYSTYCZNE MIASTA POZNANIA (15. XI. 48 - 28. II. 49) Człowieka który nazwałby program naszych teatrów programem atrakcyjnym, można by posądzić o przesadę. Państwowy Teatr Polski dał cztery premiery: "Przemysława II" Romana Brandstaettera, "Pastorałki" misterium ludowe o narodzeniu Pańskim, w układzie Leona Schillera, "Strzały na ulicy Długiej" Anny Swirszczyńskiej i "Major Barbara" Bernarda Shawa. Teatr Nowy dał "Lato w Nohant" komedię Jarosława Iwaszkiewicza, "Króla Ryszarda III" Szekspira w przekładzie Ulricha, Komedia Muzyczna "Słomkowy kapelusz" Labiche'a, w opracowaniu Tuwima, oraz "ósmą żonę Sinobrodego" Alfreda Savoir'a. To wszystko. Czasem wyobrażam sobie, co by się działo, gdyby jakiś recenzent zdobył J;)ię na odwagę cywilną i na łamach swego pisma zakomunikował Dyrektorowi Teatru i aktorom te wszystkie swoje uwagi, którymi dzieli się, podczas przerwy na premierze prasowej, z kolegami "po fachu". W mieście zrobiłby się huczek, aktorzy, uzbrojeni w halabardy, te z "Ryszarda", przetrząsaliby wszystkie redakcje i pokrewne bary w poszukiwaniu nieszczęsnego recenzenta, dyrektorzy teatrów poznańskich, w nieszczęściu wreszcie zgodni, wysłaliby za nim wspólne listy gończe, a czytelnicy dowiedzieliby się wreszcie, co sądzić o . tej czy tamtej sztuce i o grze aktorskiej. Przekonanoby się wtedy, że to, co podoba się wszystkim,znalazło takŻe uznanie recenzentów oraz, że twory, które "vox populi" opatrzył krótko lecz wymownie brzmiącą etykietą "szmira", są nią również w ocenie oficjalnej PT. Recenzentów. Pewien stary acz niezramolały aktor zwykł był mawiać: Namnożyło się kierowników literackich, scenografów, asystentów reżysera, choreografów i Pan Bóg wie kogo, a pacjentowi jest coraz gorzej. Mówiąc o pacjencie myślał oczywiście o teatrze w ogóle, Mówiąc zaś ściślej na scenach poznańskich nadal trwa kryzys aktora i kryzys repertuaru, których to prostych i widomych faktów zdaje sit; nie zauważać, oficjalna poznańska recenzja, mimo że poziom gry jest coraz niższy, że aktorzy mówią niewyraźnie, że obsada ról przekr,acza niejednokrotnie możliwości aktora I niech mi nikt nie zarzuca tu "kałania własnego gniazda"'. Chodzi o dobry, uczciwy teatr, a nie o jakieś tam "kalanie". Proszę prz.ejrzeć tygodniki i miesięczniki literackie i wyliczyć sobie procentowo, ile i co się tam mówi o teatrach innych, a ile o naszych. Proszę też rozejrzeć się w ogólnopolskim repertuarze, którego zestawienie podaje Twórczość. Okaże się wtedy, że najważniejsze wydarzenia życia teatralnego odbywają się poza scenami poznańskimi, że inne sceny potrafią jakoś zdobyć się na odpowiedni zespół aktorski, reżyse Sam chciałbym to wiedzieć. "Strzały na ulicy. Długiej" Anny Swirszczyńskiej, wystawione z po«zątkiem grudnia ub. r. na scenie Państwowego Teatru Polskiego, w programie noszą nazwę sztuki w 3-ch aktach. Materiału scenicznego starczy tam jednak akurat na jednoaktówkę. Mimo usiłowań reżysera, próbującego zwolnić tempo i przedłużyć spektakl, trwał on z długimi przerwami, niecałe dwie godziny. Nie można oczywiście wartości sztuki mierzyć czasem jej trwania. Chodzi tu po prostu o stwierdzenie faktu, że stuce nie starczyło ładunku emocjonalnego na trzy akty. Pod koniec grudnia Państwowy Teatr Polski wystawił prapremierę swego kierownika literackiego Romana Brandstaettera "Przemysław II". O tej "balladzie dramatycznej", jak nazwał swój utwór autor, pisze program teatralny: "Tragedia Romana Brandstaettera o "Przemysławie II" czyni wrażenie pięknej dramatycznej ballady. Wywołuje to wrażenie niezwykła poetyckość i nastrojowość utworu, tchnienie - legendy i liryzm, zwartość budowy i prostota środków artystycznych" . Wszystko to prawda, "niemniej jednak prawdą jest", że "Przemysław TI" jest właściwie scenicznym artykułem publicystycznym, piętnując:y.m prywatę wielmożów, podkreślającym rację stanu, która przyszłość i pomyślność państwa widzi w szerokim dostępie do morza, we władaniu Bałtykiem. Pewien gorliwy recenzent radził czytelnikom, aby wycięli sobie z jego pisma fotografię Kazimierza Wichniarza, w roli Przemysława, gdyż takmusiał wyglądać właśnie ów dzielny książę wielkopolski. Mimo że nie tylko ja nie zgadzałem się z aktorskim portretem Wichniarza, przyznać z radością muszę, że dał on właściwą aktorską koncepcję swej roli tytułowej. Ożywił długi monolog, którym właściwie jest ta rola, bogactwem i barwą głosu, dając tej nieco papierowej postaci życie. W okresie świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku wystawił Państwowy Teatr POlski misterium ludowe "Pastorałka" w układzie Leona Schillera. Mimo że "nadgorliwcy" próbowali spektakl ten zlekceważyć, właśnie "Pastorałki" miały najwięcej aktorskiego wyrazu. przedstawienie o wyrównanym poziomie oddawało szczery urok misterium. "Pastorałki" raz jeszcze udowodniły, że prawdziwa sztuka jest zawsze prosta, bezpośrednia, szczera. Ostatnią sprawozdawczą premierą tego teatru była komedia Bernarda Shawa: "Major Barbara". "Major Barbara" to mocna pozycja tego teatru. Od interpretacji reżyserskiej zależy wydobycie nastroju i barwy utworu scenicznego, zwłaszcza takiego pisarza, jakim jest Shaw. Nie powinno się zapominać, że w pierwszym rlzędzie jest on jednak kpiarzem, bardzo mądrym, złośliwym, sceptycznym, ale zawsze kpiarzem. Potem dopiero filozofem, takim współczesnym Sokratesem, w angielskim wydaniu. Można się sprzeczać z reżyserem Wilamem Horzycą, prawdziwym człowiekiem teatru, o interpretację sceniczną, nie można mu jednak odmówić poważnego sukcesu. Przedstawienie zmusza do dyskusji, zostaje w pamięci. Z panów aktorskim sukcesem podzielił się z Kazimierzem Wichniarzem, grającym rolę tytułową; broni, Zdzisław Salaburski, jako Adolf Cusins, profesor greki. Dobrze zarysowane sylwetki bezrobotnych 4ali Eugeniusz Kotarski, Jerzy Kordowski i January Krawczyk. Irenę Maślińsk, bardzo zdoln aktorkę, ujrzeliśmy tym razem znowu w dobrze opracowanej roli Barbary Undershaft, a Julię Kossowską w roli Lady Britomart. W "Teatrze Nowym" zupełnie zrozumiałym powodzeniem cieszyła się komedia Jarosława Iwaszkiewicza: "Lato w Nohant". Na uwagę zasługuje wyrównana tym razem gra zespołu aktorskiego. Na czoło wysunęły się role kobiece. Rolę główną George Sand grała doskonale Lidia Korwin, wyraźna w geście, pełna dynamiki i aktorskiego wyrazu. Rola Solange w ujęciu Manueli Kiernikówny była prawdziwym popisem aktorskim. W epizodycznej zreszt roli Fryderyka Chopina ujrzeliśmy dobrego jak zawsze Artura Młodnickiego, a wyrazist sylwetkę przyjaciela Chopina, Antoniego Wodzińskiego, dał Roman Cirin. Teatr Nowy zaliczyć może "Lato w Nohant" do najsilniejszych swych pozycyj repertuarowych. W "Komedii Muzycznej" "Słomkowy kapelusz", ta "arcykomedia" starego Labiche'a pozostawia wrażenie jakiejś bezcelowej gonitwy wszystkich za wszystkimi, a "Ósma żona Sinobrodego" słus:znie wywołała poważne zastrzeżenia niektórych recenzentów. Artur Młodnicki, w roli Johna Browna, milionera, był właśnie w miarę dystyngowanym, w miarę frywolnym starszym panem w "sile wieku" stylowym amantem ze stylowej farsy francuskiej. Wybitną działalność kulturalną na terenie Poznania i Wielkopolski rozwija Inspektorat Kulturalno-Oświatowy Spółdzielni Wydawn. "Czytelnik". Przede wszystkim "Czytelnik" upowszechnia czytelnictwo, prowadzc szereg akcyj o charakterze kulturalno-oświatowym dla ogółu mieszkańców miast i wsi, zaopatrujc w książki swoich członków - udziałowców, których liczba w Wielkopolsce wzrosła do 8 tys. zrzeszonych w 132 Kołach. Najliczniejsze Koło, liczące 2 tys. członków, istnieje w Poznaniu. Przeszło sto Kół Terenowych korzysta stale z księgozbioru Inspektoratu w Poznaniu. Księgozbiór ten, z końcem 1948 r. liczył dokładnie 5.329 tomów. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się imprezy, organizowane przez "Czytelnika" pod hasłem: "Autorzy wsród swoich czytelników" . W ubiegłym roku odbyło się 65 takich wieczorów, w Poznaniu i Wielkopolsce, z udziałem: Brezy, Iwaszkiewicza, Grzymały-Siedleckiego, Andrzejewskiego, Meissnera, Brzechwy, Gałczyńskiego. Wieczory te zgromadziły 18.545 osób. Akcja odczytowa objęła w roku 1948 na terenie Poznania 35 wieczorów, a na . prowincji 166 wieczorów. Czytelnik wykupywał również dla swoich członków przedstawienia w Teatrze Polskim i Operze. W sezonie sprawozdawczym odbyło się 30 przedstawień i 12 koncertów. Poza tym "Czytelnik" zorganizował 19 wystaw, poświęconych propagowaniu ksiżki, a w sezonie wiosennym i letnim organizował wycieczki, umożliwiajce członkom poznanie kraju. Zespół "Zywego Słowa" Czytelnika dał 44 przedstawienia dla 10.639 słuchaczy, w ośrodkach wiejskich oraz fabrycznych. Ponadto zor 89" cych oraz kursy dOkształcające zawo-dowe dla metalowców i księgowych. W ramach "Czwartków Literackich", które odbywają się w Sali Odrodz.enia Starego Ratusza wystąpili -dwaj pisarze Pomorza, Alfred Kowalkowski, poeta i krytyk literacki, oraz prozaik Marian Turwid. O "Zapomnianym dramacie Mickiewicza "Konfederaci Barscy" mówił znany krakowski krytyk teatralny Wojciech Natansohn. "Czwartki literackie" cieszą się niezmiennym powodzeniem. Na przemian odczyty fachowe o literaturze przeplatają się z wieczorami .autorskimi. Prof. Uniwersytetu Toruńskiego, Konstanty Górski, swym jasnym i wykwintnym stylem mówił o "III części Dziadów na tle prometeizmu w literaturze powszechnej", dobrze znany Poznaniowi prof. Szweykowski mówił o Prusie jako kronikarzu. Wieczór autorski dał Eugeniusz Paukszta, potem Stanisław Hebanowski i Józef Brudkiewicz oraz Eugeniusz Morski, tłumacz poezji rosyjskiej. Na temat plagiatów i mistyfikacyj literackich wygłosił prelekcję pt.: "Na ciemnej ścieżce literatury" dr Al. Rogalski; a szereg najpiękniejszych utworów Mickiewic,za usłyszeliśmy na recytacyjnym wieczorze mickiewiczowskim, w wykonaniu wybitnych artystów Teatru Polskiego. Na podkreślenie zasługuje ożywiona działalność odczytowa i muzyczna Ymki. Jej wieczory dyskusyjne i wieczory poświęcone muzyce cieszą się coraz większą frekwencją. Posiadają wyrównany poziom artystyczny i ciekawy dobór tematów. W końcu podkreślić wypada przegląd imponujących osiągnięć radzieckiej nauki, literatury i sztuki, jaką pokazała nam Wystawa Książki Radzieckiej, urządzona przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej i Muzeum Wielkopolskie. Wystawa obrazuje także osiągnięcia radzieckie na polu oświaty. Tablica na Wystawie głosi dumnie, że w ciągu 30 lat w ZSRR. wydano 873 tys. pozycyj księgarskich w 11 miliardach egzemplarzy. Dzieła Marksa i Engelsa ukazały się w 101 językach w 38 miliolllach egzemplarzy. Na Wystawie znalazło się stoisko z dziełami Lenina i Stalina, stoisko nauk społecznych, literatury technicznej, książek z dziedziny nauk przyrodniczych, dział pedagogiki; podręczników szkolnych, literatury pięknej, gospodarstwa rolnego, stoisko literatury narodu ZSRR, literatury dla dzieci i działu muzycznego. Zwracała uwagę estetyczna oprawa książek i poziom graficzny. Wystawa cieszyła się wielką frekwencją. Zwiedziły ją szkoły, związki zawodowe i szerokie rzesze społeczeństwa poznańskiego. Stanisław Krokowski. ŻYCIE MUZYCZNE MIAST A POZNANIA Teatr Wielki zainaugurował nowy sezon "Goplaną" Władysława Zeleńskiego (utworem znanym tutaj z lat bezpośrednio poprzedzających ostatnią wojnę). Prowadzący "Goplanę" dyrektor Zdzisław Górzyński jest da CJOwnym uczniem Zeleńskiego, u którego studiował ongiś w Krakowie. Górzyński zatem podszedł do odpowiedzialnego zadania z całym pietY/'lmem. Dwa, dni przed premierą teatr zawiesił w ogóle spektakle. Odbywały się tyl Wypada przyznać, że te żmudne wysiłki dały rezultat poważny. Wybornie, w sensie precyzji brzmienia, . przygotowana była orkiestra. Chóry śpiewały czysto i akuratnie (co się im w Poznaniu nie zawsze pmydarza). Wśród solistów na pierwsze miejsce wysunęła się Franciszka Denis-Słoniewska, potężny mezzosopran o szerokiej skali głosu i wybitnych zdolnościach aktorskich. Aliną była młoda sopranistka Maria Sowińska. Balladynę śpiewała ceniona tu Zofia Czepielówna. Kirkora kreował Stanisław Roy (tenor). Szereg artystów naszej opery tym razem raczej korzystniej przedstawił się pod względem aparycji i gry niż śpiewu. Może to do pewnego stopnia i wina samych partyj, nie bardz<" wdzięcznych, nie dających śpiewakowi dostatecznego popisu, Poza tym - Zeleński napisał swą "Goplanę" z solidną znajomością techniki operowej {efektowne ensemble L ale bez jakiejś szczególnie wielkiej inwencji w pomysłach melodycznych. Najwartościowsz,e momenty to te, w których do głosu dochodzi nuta słowiańska (pieśń Chochlika, przemiana Grabca w wierzbę, śpiew leśny Aliny, zaręczyny). Wtedy wyczuwamy oryginalność i świeżość. Druga obsada "Goplany" dała inne, -chwilami dość różne od premiery, ujęcie dzieła Zeleńskiego. Kto wie, czy pod względem wyrównania poziomu wokalnego śpiewaków nie należałoby przyznać pierwszeństwa właśnie tej drugiej "Goplanie". Na premierze były momenty znakomite muzycznie, ale obok tego niewątpliwe uchybienia, l;:tóre aż szokowały. Demoniczną postać Balladyny zarysowała z rozmachem Antonina Kawecka. Marian Woźniczko (Kostryn) zapowiada się jako wybitny talent operowy. Dzieło Zeleńskiego wyreżyserował w sposób staranny Teofil Trzciński. Oprawę dekoracyjną skomponował Karol Frycz, zasłużony dla sceny polskiej artysta krakowski. Strona inscenizacyjna "Goplany" zasługuje na słowa szczególnego uznania. Wysoce romantyczny. baśniarski, był obraz pierwszy "nadgoplański". Bardzo ciekawe wnętrze zamku Kirkora, z oknem patrzącym na Gopło. W sumie - duży wysiłek całego zespołu, skierowany na wystawienie utworu polskiego (moment, który wypada specjalnie podkreślić!). Jako drugą premierę w tym sezonie Teatr Wielki wystawił "Madame Butterfly" Pucciniego. Jak wiadomo, twórczość autora "Butterfly" spotykała się zrazu z ostrymi atakami ze strony krytyków (na całym świecie), którzy jakoś nie mogli poznać się na wielkim talencie operowym włoskiego maestro. Jakże często i jaskrawo przeciwstawiano t. zw. "miernotę Pucciniego" - różnym współczesnym "asom". Dziś - po upływie blisko pół wieku - czas wymierzył sprawiedliwość. Tak gorąco dawniej wielbione bożyszcza zasnuwa, być może, zmierzch... a opery Giacomo Pucciniego podbijają coraz to nowe pokolenia, odnosząc wszędzie niezwykłe sukcesy. "Madame Butterfly'" przygotowano w Poznaniu równie dokładnie jak "Goplanę". Dekoracje ZygmtUlta Szpingiera, świeże w kolorycie, dawały olśniewającą wizję Dalel(iego Wschodu. Orkiestra oraz chóry brzmiały pięknie pod energiczną Karola Urbanowicza. Na czoło spektaklu wysunęła się postać centralna - Pani Motyl - w ujęciu Zofii Czepielówny, która wprost fascynowała publiczność, przede wszystkim doskonałą grą, jak również zawsze muzykalnym śptewem. Franciszek Arno prezentował się dobrze jako uwodzicielski amant. I pod względem wokalnym wystudiował swą partię dokładnie (efektowne forte). Ale mezza voce tego artysty mają chwilami mało treści dżwiękowej. Teatr Wielki przygotował także drugą obsadę Butterfly (Sowińska, Klonowski, Woźnicko, Urbanowi<;z, Szabrańska, Załuska itd.). Tegoroczny sezon operowy zaczęto pod hasłem odmłodzenia zespołu solistów. "Aida" (z Czepielówną i Słoniewską), "Halka" (z A. Kawecką), "Cyrulik Sewilski'" (z ćwiklińską, Klonowskim, Adamczewskim i Kossowskim) - to najcieklłwieJ obsadzone opery (z zeszłorocznego repertuaru). W naszym Teatrze Wielkim rozbrzmiewa istny świergot młodych pięknych głosów, zebranych z całego kraju. Obok Arno i Roya wybija się dźwięczny i okazały tenor Aleksandra Klonowskiego (Faust, Almaviva, Leński, Pinkerton). Dwie Rozyny w "Cyruliku" Rossiniego śpiewają na zmianę (ćwiklińska i Sawicka). Niedawno w "Carmenie" wystąpił w roli Escamilla Jerzy Garda. Cennym nabytkiem jest dobrze niosący bas E. Kossowskiego. Wśród panów wyróżnia się muzykalnością Jerzy Sergiusz Adamczewski. Przypomnijmy sobie przedwojenną agitację pewnej grupy naszych muzyków; uparcie starających się udowodnić, że opera się przeżyła "jako gatunek widowiska konwencjonalnego i zesztywniałego do szpiku kości". Teoria wprawdzie efektowna, ale... cyfry 83 przedstawień "Aidy", 59 "Fausta", 48 "Cyrulika" itd. mówią ('oś wręcz przeciwnego. Dodajmy, że powyższedane statystyczne pochodzą z dnia 1 stycznia 1949 r. Owe cytowane dzieła grane są w Poznaniu i dalej. Okazuje się raz jeszcze, że teoria swoje, a życie swoje! Publiczność entuzjazmuje się i nadal sztuką operową. Trzecią premierą Teatru Wielkiego stało się widowisko baletowe Oskara Nedbala "Od bajki do bajki". Dotychczasowe powojenne premiery baletowe nie cieszyły się w Poznaniu specjalnym uznaniem. Zeszłoroczny "Swantewit" odstraszył wielu od poznańskiej Terpsychory. Na "BajkacIi" Nedbala spotyka nas jednak przyjemna niespodzianka. Zatem to nie choreograf Jerzy Kapliński zawinił, że tamte balety u nas "padły" ("Swantewita" nawet nie usiłuje się wznawiać). Tam brakowało m. in. dobrych scenariuszy. Poza tym muzyka np. Perkowskiego nie była związana z charakterem akcji i ruchu na scenie. U Nedbala odwrotnie. Gdy na scenę wejdą heroldowie ze złotymi trąbami, słyszymy to w orkiestrz€;. Gdy dziewczynki czule całują swe laleczki, muzyka daje odpowiednią ilustrację. I taniec koguta odmaluje odpowiednia muzyka. Owa "muzyczka" do "Bajek" stoi na poziomie mnij więcej operetki Straussa i Lehara (w dodatku bez ich inwencji melodycznej), ale całość tego czeskiego baletu pozostawia wręcz sympatyczne i miłe wrażenie. Nie znajdując rewelacji artystycznych, musimy przyznać, że Nedbal komponował zręcznie i ostatecznie stworzył zupełnie efektown widowisko teatralne. Muzycznie nie wszystkie bajki stoją na równym poziomie. W niektórych aktach słyszy walczyków. Często brakuje siły dramatyeznej, kontrastów i gradacji. Samo brzmienie orkiestry na ogół niezłe. Za to treść, przykuwająca uwagę widza, jasna i zrozumiała, nawet bez zaglądania do programu