NADESŁANE W notatce o "Odbudowie życia naukowego w Poznaniu" nie znalazłem ani słowa o moich towarzyszach pracy. Proszę, więc o umieszczenie w "Kronice", pro memoria rerum, krótkiego uzupełnienia owej, też niezbyt drugiej notatki. Przyjechałem do Poznania 5 lutego br. nie sam, lecz w towarzystwie mgr. Jarosława Urbańskiego, asystenta naszego Uniwersytetu. Delegowało nas Ministerstwo Oświaty Rządu Tymczasowego Rzeczypospolitej "celem zaopiekowania się" Uniwersytetem, zarejstrowania jego pracowników i przedstawienia wniosku co do możliwości wznowienia działalności. Wręczył nam delegację w Lublinie prof. dr Wacław Raabe, dyrektor Departamentu Szkół Wyższych w Ministerstwie Oświaty i równocześnie rektor Uniwersytetu Marii CurieSkłodowskiej . Spośród profesorów nie zastaliśmy w Poznaniu nikogo, co było zresztą do przewidzenia ze względu na istniejący wówczas stan rzeczy. Natomiast zaraz bodaj następnego dnia przyłączył się do nas adiunkt Wydziału rolniczo-leśnego dr Stanisław Linke. J emu to zawdzięczałem szczegółowe oględziny instytutów i domów mieszkalnych na Sołaczu oraz zabezpieczenie ich, naturalnie w granicach możliwości. Miarą zapału, z którym roztaczaliśmy pieczę nad Uniwersytetem, niech służy fakt, że dr Linke, w sprawozdaniu z dokonanej inspekcji prosił o przyznanie 4 tysięcy metrów 2 szyb i 1 tysiąca metrów 2 dachówek na remonty. A było to dnia 9 lutego, czyli na 18 dni przed ostatecznym rozgromieniem niemców w Poznaniu. Za prawdziwie opatrznościowy ewenement uważam spotkanie, bezpośrednio po przyjeździe do Poznania, kierownika Sekretariatu Uniwersytetu, a podówczas zastępcę Komendanta Milicji Obywatelskiej, mgr. Stanisława Gibasiewicza. J ego energii i naprawdę kawaleryjskiemu temperamentowi zawdzięczaliśmy zorganizowanie, już do 12 lutego, zrębów Sekretariatu Uniwersytetu, zarejestrowanie około 100 pracowników uniwersyteckich, przeważnie tak zw. niższych funkcjonariuszów, zabezpieczenie prowizoryczne budynków i przygotowanie rodzaju "hotelu" dla profesorów i asystentów, których przyjazdu należało się spodziewać. Muszę też zaznaczyć niezwykłą ofiarność dawnych pracowników uniwersyteckich, którzy przetrwali wojnę w Poznaniu i już przed naszym przybyciem, nieraz z narażaniem życia, opie].