ANTONI I JULJA WOJKOWSCY młodą kobietę w czarnej amazonce i w męskim niskim kapeluszu, z twarzą, zasłoniętą ciemnym woalem. Kobieta, która, widocznie chciała nad sobą panować, drżała z obawy o mężczyznę, który mając zacięte usta, rzucał na wszystkiej strony piorunujący wzrok, gdyż obok jadących, za nimi i przed niesforną bandą uliczników świszcząc i krzycząc, rzucała w oczy jadącym najdotkliwsze obelgi, a za niemi postępowała kohorta starszych urwisów, a jeszcze dalej w tyle i po bokach niby to w roli przypadkowych spektatorów, znane figury dewotek, świętoszków, próżniaków. Gdy jakiś jegomość rzucił szubrawcom kilka sztuk miedziaków i jednemu coś szepnął do ucha, ciż nie omieszkali zaraz pochwycić z pod płotów gruzy i kawały zeschniętego błota, któleini za jadącemi poczęli rzucać. N a to hasło dało się słyszeć kilka głosów: "bij" - "nie puszczaj heretyków" - równocześnie zafurczało w powietrzu kilka kamieni i niebezpieczeństwo dla jadących konno 1 było nieuniknione, a byli to Julia i Antoni Wojkowscy. Gdy koń jego uderzony został kamieniem, spiął się i stanął dęba, jeździec jednak nie stracił przytomności, ale pohamowawszy go, zwrócił się i już chciał uderzyć rumakiem na gawiedź, gdy towarzyszka jego z rozpaczą i przerażeniem zawołała: "Antoni, na Boga, nie rób tego". Scena ta smutna miała miejsce przed bramą domku ogrodowego, o którym poprzednio wspominałem. Zaczepka była tak groźna, że Wojkowscy zmuszeni byli oprzeć się o tę bramę, a gdy najnatarczywszego ulicznika Wojkowski uderzył szpicrutą, motłoch, - już-już chciał się na nich rzucić. W tym momencie przypomniał sobie widocznie Wojkowski, że w kieszeni miał małą krucicę - wydobywa więc takową i mierząc powstrzymuje napastników. Równocześnie ręka jakiegoś mężczyzny w średnim wieku, ubranego niemal wykwintnie, którego jednak nie znałem, otworzyła bramę i nieznajomy zawołał na Wojkowskich, aby się schronili do ogrodu. Była to ostateczna chwila, aby szukali bezpieczeństwa, bo zaledwie się brama za nimi zamknęła, a tłuszcza uzbrojona w przyniesione jej kamienie, wypuściła grad tychże przez parkana*