TRAGICZNA ZIMA ROKU 1932 JÓZEF MODRZEJEWSKI L iczne i niekiedy dość intrygujące wzmianki o przestępstwach kryminalnych można znaleźć w dwóch popularnych publikacjach niedawno zmarłego profesora Zbigniewa Zakrzewskiego "Przechadzki po Poznaniu lat międzywojennych" (Warszawa, 1983) oraz "Ulicami mojego Poznania" (Poznań, 1985). Wprowadzenie informacji z tej specyficznej sfery wśród wielu innych o poważnym charakterze i większym ciężarze gatunkowym wynikło niewątpliwie z pewnej tradycji (podobnie postępowali znakomici poprzednicy - Józef Łukaszewicz w "Obrazie historyczno - statystycznym Poznania" i Marceli Mott y w "Przechadzkach po mieście"), a także z zainteresowań profesjonalnych autora - prawnika i ekonomisty. Można tutaj zresztą mniemać, że dodanie swoistego pakietu sensacji dodaje nie tylko pewnej pikanterii wspomnianym książkom, ale stanowi nawet nieodzowne uzupełnienie w panoramie życia społeczeństwa i podkreślenie w tym życiu zjawisk symptomatycznych. Przeglądając publikacje Z. Zakrzewskiego pod wyżej zaakcentowanym kątem, można stwierdzić, że każde z obu dziesięcioleci międzywojennych ma swoje szczególne znamiona. W pierwszym dominują wyraźnie przestępstwa natury politycznej, jak zamordowanie redaktora naczelnego" Kuriera Poznańskiego" dr. Bolesława Marchlewskiego przez jego przeciwnika, krwawa rozprawa w winiarni "Carlton" między synami prokuratora Bilażewskiego a oficerami pułku ułanów na tle niewyjaśnionych spraw z okresu wojny bolszewickiej, czy tragiczny w skutkach pojedynek między studentami, którego podłożem był narastający właśnie antysemityzm. Drugi okres wiąże się z narastającym kryzysem gospodarczym i ujawnia jego drastyczne skutki, należą do tego m.in. morderstwa rabunkowe. Dwa z nich zwłaszcza wywołały powszechne poruszenie wśród społeczeństwa i poza doraźnym oburzeniem Józef Modrzejewskistały się impulsem do głębszych refleksji, a także inicjatyw zmierzających do zaradzenia minusom ówczesnej sytuacji. Są to: napad rabunkowy na 76-letnią wdowę Anielę Twardowską oraz rozbój uliczny na Ostrowie Tumskim, którego ofiarą padł młody ksiądz - pedagog Zygmunt Masłowski. Prof. Z. Zakrzewski rejestruje te fakty, a w związku z ostatnim z nich dodaje swój krótki komentarz jako historyk i prawnik. Zarówno informacje jak i refleksja autora mają jednak w jego publikacjach charakter skrótowy i wyznaczają raczej kierunki badań dla zainteresowanych niż wyczerpujące studium. Wypada zatem sięgnąć w przypadku tła wydarzeń do opracowań monograficznych, a gdy chodzi o szczegóły wydarzeń - do relacji prasowych. N apady na sędziwą staruszkę i młodego księdza odbyły się w bliskim odstępie czasu - pierwszy 16 XII 1932 r., drugi zaś - równo dwa tygodnie później. Widownią każdego z nich były eksponowane miejsca w Poznaniu - ul. Podgórna 10a (obecnie 3) i ul. Lubrariskiego 2. Wydarzenia rozegrały się w godzinach popołudniowych. Mają więc pewne znamiona tupetu i zuchwałości sprawców, ale i pewnej determinacji. Kim były ofiary napaści, kim byli ich uczestnicy? Aniela Twardowska, wdowa po zmarłym rok wcześniej Bolesławie, kierowniku "Księgarni Katolic, kiej" przy ul. Jezuickiej (dziś Swiętosławska), należała do osób zamożnych. Posiadała kilka kamienic w Poznaniu i w Szamotułach, place budowlane w Poznaniu i Krakowie, zgromadziła też znaczne ilości środków finansowych w gotówce i papierach wartościowych. Zajmowała, wraz ze służącą 28-letnią Joanną Modrą, sześciopokojowe mieszkanie na trzecim piętrze własnego domu przy ul. Podgórnej 10 a (obecnie 3). Takie dane podaje "Kurier Poznański" w numerach z dn. 17 XII 32 r. i 23 I 1933 r. W relacjach z dni 17 XII 32 i 11 I 33 wymienia się sprawcę napadu - był nim 43-letni Hieronim Bartoszewski urodzony w Poznaniu, ale mieszkający aktualnie w Sierakowie, dwukrotnie żonaty (z pierwszą żoną pozostaje w separacji ), ojciec dwojga nieletnich dzieci (roczne i trzyletnie), z zawodu blacharz, pracujący doraźnie, w danej chwili bezrobotny. Przygotowania do napadu nie odbiegały od stereotypów, natomiast sam jego przebieg należał do wydarzeń zaskakujących. Bartoszewski zeznał na procesie, który odbył się krótko potem w trybie doraźnym, że przez cztery dni obserwował dom, w którym mieszkały jego przyszłe ofiary. Chciał, jak utrzymywał, dostać się podstępem do ich mieszkania, postraszyć je narzędziami swej pracy zawodowej, szydłem i dłutem oraz wymusić od nich oddanie pieniędzy. Początkowo sprawy potoczyły się zgodnie z tym planem. Pierwsze sprawozdanie prasowe informuje, że ... "krótko przed godz. 16 00 do mieszkania pani Twardowskiej zadzwonił nieznany osobnik. Ubrany był w futro, przedstawił się jako urzędnik proszący o podpis na jakimś dokumencie. P. Twardowska otworzyła mu drzwi. W korytarzu rzekomy urzędnik zamienił się w bandytę i rzucił się na staruszkę, kłując ją rodzajem szydła blacharskiego i czworokątnym dłutem. Po szeregu pchnięć ... staruszka podła na korytarzu brocząc w krwi ... Bandyta następnie wtargnął do wnętrza mieszkania i tam napadł na służącą ... nad którą począł się znęcać podobnie jak nad panią Twardowską, poczem przystąpił do plądrowania" ... Tymczasem wypadki zaczęły biec inną drogą i sytuacja zmieniła się dla bandyty diametralnie. Z napastnika stał się więźniem osaczanym przez coraz więcej ludzi. Zadecydowała o tym heroiczna postawa A. Twardowskiej która... "oszołomiona razami bandyty i zadanymi ranami... powróciła po chwili do przytomności. Nadludzkim wysiłkiem wyszła z mieszkania i zaalarmowała mieszkającą w sąsiedztwie siostrę" ... Jednocześnie jeden z lokatorów na niższym piętrze, słysząc krzyki ofiar napadu, pobiegł do pobliskiej cukierni, aby wzywać telefonicznie pogotowie ratunkowe i policję. Inni lokatorzy obsadzili schody, aby uniemożliwić napastnikowi ucieczkę. Ten, widząc, że znalazł się w matni, próbował wyskoczyć z balkonu na ogród, ale zrezygnował w ostatniej chwili, gdyż wysokość wydała mu się za duża. W procesie, który odbył się już 10 stycznia 1933 r., zarzucono Bartoszewskiemu zadanie A. Twardowskiej 23 ran kłutych, ajej służącej - 34. Rany były jednak powierzchowne, o czym świadczy fakt, że Joanna Modra wyleczyła się z nich dość szybko, a zgon jej pani kilkanaście dni po wyroku na bandytę, był wynikiem także dużego upływu krwi i reakcji nerwowej po napadzie. Bartoszewski został skazany na śmierć i następnego dnia, 11.1 .-powieszony. Był to pierwszy tego rodzaju wyrok sądu doraźnego w Poznaniu. Prasa miejscowa powróciła jeszcze raz w tym miesiącu do sprawy Anieli Twardowskiej, tym razem w związku z jej testamentem. Najpierw podano, że tragiczna ofiara morderstwa przeznaczyła cały majątek na rzecz dobroczynności "Caritas" . Wartość walorów finansowych i obiektów trwałych dochodziła do sumy około miliona zł. , co należy uznać za pokaźną fortunę. Później tę informację uściślono, że zgodnie z ostatnią wolą zmarłej miała być ustalona fundacja imienia jej i męża Bolesława, z której na cele dobroczynne, głównie na pomoc dla sierot, należało wypłacać określone odsetki. Ale na tym sprawa się nie skończyła. Prof. Z. Zakrzewski pisze w swej książce "Ulicami mojego Poznania" , że w r. 1936 rozpoczęto z funduszu fundacji przy ulicy Kochanowskiego 2 budowę domu dla zakładu dla pań z zubożałej inteligencji, według projektu Kazimierza Rucińskiego. Dodajmy na koniec, że ów obiekt zajęła po wojnie Służba Bezpieczeństwa. Przejdźmy teraz do drugiego aktu tragedii w trakcie dramatycznej zimy r. 1932. Trzeba tu zaznaczyć, że należała do wyjątkowo mroźnych, gdyż temperatura spadała często poniżej 20 stopni. Cierpiała cała ludność, a bezrobotni urządzali nawet zamachy na pociągi z węglem. Ofiarą napadu padł, jak wspominaliśmy wyżej, 36-letni ksiądz Zygmunt Masłowski. Był on, według doniesień ówczesnej prasy, synem równie tragicznie zmarłego obywatela Orchowa koło Mogilna, uczestnikiem wojny bolszewickiej, a po święceniach kapłańskich profesorem żeńskiego seminarium nauczycielskiego im. J. Słowackiego na Łazarzu. Napastnicy to dwaj młodzi bezrobotni - 24-letni Bronisław Bednarczyk urodzony w Żórawnie pod Częstochową i stąd znany w światku przestępczym pod pseudonimem "Częstochowa" oraz 27-letni Jan Grelka pochodzący z jednej ze wsi w pow. średzkim. Tło wydarzeń zarysowuje notatka z "Kuriera Poznańskiego" z 5 I 1933: "Mieszkańcy okolic katedry, przeważnie księża, są w ostatnim czasie narażeni na natręctwo licznych włóczęgów domagających się jałmużny na nocleg. Przy Józef Modrzejewski chodzą oni po południu, a zwłaszcza o zapadającym zmroku i sami bezceremonialnie wyznaczają wysokość datku ... Krytycznego dnia wspomniani Grelka i Bednarczyk na krótko przed popełnieniem morderstwa zaczepili na ulicy znanego muzykologa ks. prof. Gieburowskiego. Gieburowski, który zdążał do tramwaju, na naleganie natrętów zatrzymał się i dał im jałmużnę. Napastników nie zadowolił drobnym datkiem. Zażądali oni więcej, lecz ksiądz dr. Gieburowski zaczął szybko oddalać się i wsiadł do nadjeżdżającego . " tramwaju ... N astępny fragment notatki zawiera wstępny opis napaści na ks. Masłowskiego. Powtarza on przedstawiony schemat: "Do wikaryjki przy ul. Lubrańskiego 2 przybyło dwóch włóczęgów. Matka jednego z mieszkających tam księży dała żebrakom chleba. Gdy byli już u drzwi parterowego mieszkania schodził właśnie ks. prof. Masłowski. Obaj młodzi żebracy wyszli za nim ... N a ulicy, niedaleko mieszkania, dogonili kapłana i pod latarnią rozegrała się tragedia ..." Bliższe jej szczegóły zostały ujawnione dopiero na rozprawie sądu doraźnego, która odbyła się krótko po schwytaniu obydwu sprawców. Nastąpiło to krótko po rozboju w okolicznościach niecodziennych. Według notatki z "Kuriera Poznańskiego" z 3 I 1933 policja usiłowała wylegitymować na dworcu kolejowym ok.godz. 22 00 dwóch osobników. Obaj popadli w popłoch i zaczęli uciekać wzdłuż ul. Głogowskiej w kierunku parku Wilsona. Prowadzący pościg zwrócił się o pomoc do komisariatu łazarskiego i licznie zgromadzonych widzów. Wspólnymi siłami udało się zatrzymać uciekinierów u wylotu , ul. Sniadeckich. Przy tej okazji jednemu z nich odebrano rewolwer. W trakcie przewodu sądu doraźnego, który odbył się 16 I tego roku, wyjaśniono szczegóły napaści na księdza Z. Masłowskiego. Okazało się, że jeden z uczestników - Grelka - usiłował wyrwać księdzu portfel, drugi zaś - Bednarczyk - groził napadniętemu rewolwerem. Gdy spotkali się z oporem, pierwszy, obawiając się głośnego wzywania o pomoc skłonił drugiego do oddania strzałów. "U godzony w szyję kapłan osunął się na ziemię i skonał po kilku minutach" - kończy się relacja prasowa z tego fragmentu wydarzenia. Podczas procesu wyszły też na jaw momenty charakterystyczne, dotyczące curriculum vitae obu bandytów. Bednarczyk stracił w dzieciństwie swych rodziców, potem bezskutecznie szukał pracy. Był karany 4-krotnie za włóczęgostwo i raz za kradzież szala. Przed zabójstwem nocował w schronach wojskowych na Starołęce. W trakcie napadu był bez marynarki, kompan pożyczył mu tylko tzw. jupkę. Grelka popadł w konflikt z prawem 13-krotnie - za paserstwo, kradzieże i rozboje. Księdzu Z. Masłowskiemu zrabowali 70 zł. Po morderstwie udali się do łaźni, kupili ubrania, zjedli kolację i poszli do kina. Sąd skazał obu napastników na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok wykonano z pewnym opóźnieniem. Pogrzeb ofiary rozboju nabrał cech manifestacyjnych. Wzięła w nim udział znaczna grupa społeczeństwa bądź tworząc szpalery wzdłuż ulic którymi przechodził kondukt, bądź podążając za trumną zamordowanego. W eksportacji uczestniczyła też niecodzienna ilość księży - ogółem 114 z Poznania . .. . l prowIncJI. Sprawa rozboju na Ostrowie Tumskim wywołała powszechne poruszenie w mieście i regionie. "Kurier Poznański" przynosi jeszcze przed egzekucją sprawców wezwanie, podpisane przez proboszcza parafii łazarskiej ks. Gorgolewskiego i znaną działaczkę Marię Pruszyńską, do ofiar na rzecz założenia ogniska dla młodzieży pozaszkolnej im. ks. prof. Masłowskiego na terenach b. Powszechnej Wystawy Krajowej. W tej odezwie czytamy, że dla niej "o jakiejkolwiek pracy, pójściu w tzw. naukę, mowy nie ma z powodu ogólnego kryzysu. Całymi dniami wyrostki te błąkają się bez celu, próbują żebraniny na ulicach i po domach, ćmią papierosy za ten zarobek, czasem za wyłudzone od rodziców groszaki a nierzadko za skradzione... Krąg ich zainteresowań nie wychodzi poza karty, kino i erotyczne epizody, niestety zbyt wcześnie . " przezywane.. . Obraz sytuacji tej młodzieży i niemałej części społeczeństwa naszego regionu znajduje potwierdzenie w monografii Poznania pióra Anieli Sławskiej i Teresy Ruszczyńskiej (W-wa 1953). Pisze się tam o 79 000 zarejestrowanych (przeciętnie) bezrobotnych, o masowym zjawisku bezdomności, w wyniku którego kilka tysięcy ludzi zajęło samorzutnie tereny Targów (tzw. wesołe miasteczko), o znacznej emigracji (tylko w r. 1929 objęła ona 59 000 osób). , Smierć księdza Z. Masłowskiego spowodowała jeszcze w r. 1933 kolejną reakcję, tym razem ze strony władz miejskich. Władysław Czarnecki notuje w swych pamiętnikach" To był też mój Poznań", że po objeździe prymitywnych osiedli bezrobotnych wystąpił jako architekt Poznania wraz z Władysławem Marcińcem, dyrektorem "Ogrodów Miejskich" z inicjatywą budowy domków drewnianych na działkach. Projekt takiego osiedla w N aramowicach dla 170 rodzin wykonał inż. Marian Spychalski zatrudniony wówczas w pracowni urbanistycznej w naszym mieście. To zamierzenie zostało zrealizowane i wywołało głośny rezonans w kraju. Pozostała z niego działająca do dziś szkoła podstawowa. Do sprawy mordu na ks. Z. Masłowskim wraca w swej pracy "Ulicami mojego Poznania" Z. Zakrzewski przytaczając aktualny komentarz: "Studiując w tym czasie prawo na uniwersytecie, interesowałem się tłem społecznym, które mogłoby, jak sądziłem, wyjaśnić genezę tego morderstwa... Nędza w domu rodzinnym, prymitywne warunki mieszkaniowe, trudności ze znalezieniem pracy w dobie szalejącego właśnie wtedy kryzysu gospodarczego, przy braku jakichkolwiek oddziaływań wychowawczych z zewnątrz, pchnęły ostatecznie tych ludzi (tj. Grelkę i Bednarczyka - przyp. mój) do zbrodni". N a miejscu, w którym rozegrało się tragiczne wydarzenie wystawiono w r. 1935 pomnik, który przetrwał do czasów najnowszych.